Jan Maszczyszyn gościł na stronach naszego Bumeranga już kilkukrotnie. Sam wyrzucony jakby z naszej pamięci wciąż powraca. A to za sprawą ciągle nowych publikacji. Właśnie w tym roku minęło lat trzydzieści, gdy wylądował w Australii. Od czasu, gdy rodzicie nie potrafili mu zapewnić odpowiedniej ilości maleńkich żołnierzyków - niemal 55 lat temu - pisał opowiadania fantastyczne, a tam jak wiadomo nie ma ograniczeń dla wyobraźni [opowiadanie - bonus świąteczny od autora w Wigilię ]. Po zakończeniu Trylogii Solarnej, która to w tym właśnie roku święciła swoje drugie „hard cover” wydanie zabrał się za stworzenie nowego cyklu zatytułowanego „Podmorskie Imperia”, którego to pierwszym woluminem jest właśnie „Necrolotum”.
Australia, początek XX wieku. Wiktoriański dżentelmen
Jack de Waay zrywa ze swoją narzeczoną Abelią, by wraz z szalonym naukowcem
wyruszyć na niezwykłą wyprawę do podwodnego świata… a może i poza Ziemię.
Poddaje ciało przedziwnej transformacji i wraz z towarzyszami dostaje się w
odmęty Necrolotum, transoceanicznej sieci łączącej planety i księżyce Układu
Słonecznego. Cudowne dziwności tego świata poprowadzą go przez niezliczone
przygody aż do prawdy o ułomności ewolucji i słabości ludzkiej cywilizacji. Proza
Jana Maszczyszyna jest jedyna w swoim rodzaju, absolutnie nie do podrobienia.
Ma indywidualne piętno i absolutnie niepodrabialny styl.