Donald Trump zerwał „irańską umowę nuklearną", czym obudził perspektywę dużej wojny na Bliskim Wschodzie, od której nie sposób się będzie odciąć żadnemu z ważnych geopolitycznych graczy.
Pierwszą ofiarą tego konfliktu padła jednak transatlantycka solidarność, przy czym nawet lojalne wobec Waszyngtonu media zauważają, że amerykański lider przybliża się do stanu, w którym na arenie międzynarodowej będzie pozostawiony sam jak palec.
Jeszcze niedawno Stanom Zjednoczonym udawało się wciągać europejskie kraje do swoich geopolitycznych awantur. Teraz nawet Boris Johnson, nie mówiąc już o francuskich i niemieckich dyplomatach, odnoszą się sceptycznie do strategii konfrontacji z Iranem. Financial Times opublikował to, co można nazwać epitafium dla „kolektywnego Zachodu", którego już nie ma: „Pierwszą ofiarą decyzji Trumpa padł porządek światowy, a dokładniej to, co po nim pozostawało. Teraz USA razem z Izraelem i Arabią Saudyjską znajdują się po tej samej stronie boiska, połączeni łamaniem prawa międzynarodowego. Po drugiej stronie znajdują się Chiny, Rosja, Europa i Iran. Do tej listy prawie na pewno powinniśmy dopisać Japonię, Indie, Australię i Kanadę. Trudno sobie wyobrazić, by ta przepaść się nie rozszerzała. Trump był głuchy na prośby najbliższych amerykańskich sojuszników. Emmanuel Macron i Angela Merkel nawet osobiście przyjechali do Waszyngtonu i przez ostatnie dwa tygodnie forsowali swoje stanowisko. Wrócili z niczym".