Wojciech Smarzowski . Fot. Zulicho (creative commons) |
Tomasz Moskal: Twój „Wołyń” dopiero co miał swoją oficjalną premierę, a już obrósł legendą i całą masą emocji oraz spekulacji.
Wojciech Smarzowski: Myśleć o tym filmie zacząłem długo przed wydarzeniami na Majdanie. Początkowo, pisząc scenariusz, myślałem, że zrobię pół filmu. Drugą połowę miał nakręcić reżyser z Ukrainy. Z różnych względów ten pomysł upadł dość szybko, zrezygnowałem też z tego, by film kręcić za naszą wschodnią granicą. Nasz okres zdjęciowy trwa, z krótkimi przerwami cały rok. Nie czulibyśmy się tam bezpiecznie. A poza tym komuna do dziś jest tam widoczna – w sposobie myślenia, ale także architekturze itp.
Mówiłeś kiedyś, planując „Wołyń”, że to na Lubelszczyźnie znaleźć można sporo fajnych zdjęciowo i plenerowo miejsc.
Kiedy było już pewne, że film będę kręcił w Polsce, obejrzałem cztery skanseny. Lubelski był zdecydowanie najlepszy, dlatego to właśnie tam zrobiliśmy naszą bazę. W Lublinie znaleźliśmy obiekty, które występują w scenariuszu, ale też przestrzeń, w której mogły powstać filmowe zagrody wołyńskie. Część wołyńskiej wsi znaleźliśmy także w skansenie w Kolbuszowej. Zdjęcia kręciliśmy także w cerkwi w Sanoku.