Przyjechaliśmy
z Florencji do Bolonii troszkę wcześniej. W hotelu, który nazwę przyjął od nazwiska
sławnego, renesansowego rzeźbiarza Donatello musimy chwilę poczekać, by wejść
do pokoju. Biorę więc do ręki angielskie wydanie „Bologna Press”. Zawsze to
ciekawe, czym żyje miasto. I już na pierwszej stronie widzę duże zdjęcie z
tytułem „Groups of Romanian gypsis patrol Bologna Central Station for business”.
Tak, to prawda, wychodząc z dworca
byliśmy natrętnie zaczepiani przez Romów, a gdy udało się przejść dalej,
zjawiali się inni. I czujesz presję! Nawet czujesz się winny, że ty masz, a oni
muszą żebrać.
Dziennikarzowi
„Bologna Press” wydaje się, że Cyganie zaplanowali to miejsce na biznes. To co
się dzieje, to jednak więcej, niż żebranie. Na stacji jest wiele sprzedających
automatów różne produkty, a także bilety. Automaty te są metodycznie sprawdzane
przez Romów w poszukiwaniu monet pozostawionych przez nieuważnych, spieszących
się pasażerów. A jeśli Ty zbliżysz się do automatu i będziesz chciał kupić butelkę
wody, będziesz nagabnięty o datek.