Mam przed sobą książkę W.J. Peasleya „Ostatni koczownicy”, w przekładzie Aleksandry Brożek, z doskonałą przedmową znanego podróżnika i pasjonata Australii, Marka Tomalika. W jakiś dziwny sposób dotarła do mnie tu na antypody i zupełnie niespodziewanie zostałem poproszony o napisanie do niej recenzji. Przyznaję, że robię to z wielką przyjemnością, gdyż darzę tę tematykę nieprzemijającą miłością i zainteresowaniem. Ośmiela mnie również fakt, że w dzisiejszych czasach każdy może napisać kilka ciepłych słów, mniej lub bardziej zgrabnie poukładanych w zdania, i zamieścić w odpowiedniej rubryce oficjalnego portalu wydawnictwa.Moja recenzja wymaga nieco dłuższego wstępu, ale na pewno istotnego dla ukazania szerokiej perspektywy, w której wspomniana książka stała się dla mnie ważna.
Przede wszystkim muszę ze skruchą wyznać, że w pewnym momencie mojego życia zdecydowałem przenieść moje bytowanie na ląd australijski. Nie żebym, broń Boże, czuł się winny deptania aborygeńskiego sacrum, kolonizowania go mą osobą i ubogacania umysłem Białego ciemiężcy. Pomimo że przybyłem tu jako obcy, chciwy nowego bogactwa i przygody, ląd ów utkwił we mnie jak miły cierń od pierwszego z nim spotkania w podręczniku do geografii klasy czwartej. Jawił się w snach, jakby budząc ukryte nici przeznaczenia. Obłąkał w końcu miłością nie do przezwyciężenia. Porywał, prowadził, aż w końcu przeciągnął w samolocie czarterowym Polskich Linii Lotniczych ćwierć wieku temu.
Wiele lat później miałem okazję rozmawiać z aborygeńskim przewodnikiem turystycznym w Cairns – Północne Queensland – i stwierdziłem buńczucznie: „Jak mało nas różni. Czy przynajmniej w miłości do tej ziemi jesteśmy sobie równi?”. Muszę wyjaśnić, że używam Kolorów bez uczucia rasizmu. Mają znaczenie opisowe i jednocześnie uwypuklają nasz wrodzony, biały, podły punkt widzenia o wyższości gatunkowej i cywilizacyjnej. Czarny, jak zwykle, pozostał milczący, ze wzrokiem utkwionym w najgłębszy punkt mojej jaźni. Zawsze poraża mnie podobna odpowiedź. Czy mam czuć się winny ich upodlenia? Wielki duch tego lądu odnalazł mnie w dalekiej Polsce, przywołał, pozwolił wykreślić ścieżki mego bytu
i wymieszać je z tymi, do których należały w czasach pradawnych, więcej, mój duch pozostanie z tymi, którzy po raz pierwszy je tworzyli.
Czy rozumiem Aborygenów? Czy poprzez te lata analizy historii i przypadkowych spotkań jestem bliżej prawdy? Książka „Ostatni koczownicy” tę prawdę przybliża. To nie jedyna, która próbuje usprawiedliwienia naszego upierdliwego charakteru poprawiania świata i skażania go błędami niedokładnej percepcji.
sobota, 18 maja 2013
piątek, 17 maja 2013
Widziane z Canberry (3)
Łabędzi śpiew - Szósty budżet ministra Wayne Swana.
Abstrahując od wzrastającego z roku na rok posługiwania się coraz więcej ekonomiczno-finansową "nowomową", każdy pakiet budżetowy jest przede wszystkim wydarzeniem i dokumentem politycznym. Moim zdaniem, z wydźwięku, zawartości i ukierunkowania tego szóstego swanowskiego pakietu budżetowego jasno wynika, że mniejszszościowy laburzstowski federalny rząd premier Julii Gillard ostatecznie uznał, że szanse wygrania wyborów 14 września br są minimalne. Wobec tego oczywiście trzeba walczyć do końca i, przede wszystkim, zatroszczyć się o pozostawienie w pamięci wyborców kilku konkretnych, wymiernych, możliwie trwałych osiągnięć odźwierdlających oficjalną laburzystowską ideologię i retorykę polityczną. A jednocześnie nie tylko politycznie utrudnić ich zlikwidowanie bądź polityczno-ideologiczne przywłaszczenie przez nadchodzące liberalno-narodowe (agrarne) koalicyjne rządy lecz również porozstawiać kilka politycznych pułapek dla Tony Abbotta i jego opozycyjnego zespołu w razie prawdopodobnego wygrania przez nich wyborów. Wyjaśnia to dlaczego tak wyraźnie nie jest to klasyczny przedwyborczy, politycznie- populistyczny federalny budżet.
Wykorzystując zaskakująco trafną w tym wypadku angielską grę słów tak dosadnie brzmią niektóre tytuły relacji i komentarzy na temat wniesionego późnym wieczorem 14 maja do izby niższej federalnego parlamentu przez federalnego ministra ekonomii (Federal Treasurer) Wayne Swana kolejnego australijskiego pakietu budżetowego w wielu australijskich i szeregu zagranicznych środków przekazu. Oczywiście Swan po angielsku oznacza łąbędź. Jednocześnie jest to nazwisko ministra. Czyli po prostu jest to "pożegnalny" budżet mniejszościowego laburzystowskiego federalnego rządu.
czwartek, 16 maja 2013
Ernest Skalski: Szemranie w pułkach smoleńskich
Zbigniew Girzynski, poseł PiS |
Spowiedź i skrucha mecenasa Rogalskiego nie jest ważnym wydarzeniem politycznym. Ważne są wystąpienia posła PIS Zbigniewa Girzyńskiego i świeżo wybranego senatora, a do niedawna posła, tej partii, Bolesława Piechy. Obaj są prominentnymi członkami PIS. Panowie, podobnie jak mecenas, stwierdzili, mówiąc w uproszczeniu, że w Smoleńsku nie doszło do zamachu, a miała miejsce katastrofa. Obaj podważają przekonanie Antoniego Macierewicza o wybuchach w samolocie. W ten sposób dokonują swoistej apostazji, wypisania się ze smoleńskiego kościoła, oficjalnej religii ich partii. Dlaczego ?
To, że to nie był zamach jest oczywiste dla ludzi o zdrowych zmysłach, więc może należałoby spytać dlaczego się wcześniej opowiadali za wersją zamachu, czy godzili się na nią. Ale odpowiedź wydaje się prosta; wdzieli w tym interes partii i swój. Co zatem się stało, że przestali go widzieć ?
Polonia i brać harcerska pożegnała Księdza Pajdaka
Serdeczne pożegnanie ks.Zbigniewa Pajdaka w Marayong. Fot. V.Skrzypiec |
Niedziela 5 maja była bardzo długa i pracowita dla naszej braci harcerskiej. Już od 10 rano zbierały się harcerki i wędrowniczki na swoja zbiorki aby zdobyć więcej wiadomości do swoich stopni i sprawności oraz przećwiczyć sprawne stawianie dużych namiotów. Harcerze tez mieli swoje zajęcia teoretyczne i praktyczne w harcówce i na pięknym trawniku. Trochę później zuchy i skrzaty zaczęły się schodzić na swoje zbiorki. Oprócz pięknych śpiewów i pląsów widziałam jak zuchy z zapałem wykonywały karteczki dla swoich Mamuś na Dzień Matki a skrzaty bardzo były zajęte sadzeniem nasionek aby zdobyć guziczek ”Ogrodnika”. W harcówce i na zewnątrz wrzało jak w ulu pracowitych pszczółek. Wczesnym popołudniem niektórzy musieli już wyjachac aby zdążyć do Ashfield aby na akademii 3-maja i występować tam jako uczniowie Szkol Polskich czy grup tanecznych. Zmniejszona grupa harcerska wzięła udział w Mszy świętej i procesji z okazji Święta Królowej Polski i 222 rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Msze święta celebrował ksiądz Zbigniew Pajdak w asyście 11 księży. Po Mszy świętej i procesji brać harcerska pożegnała odjeżdżającego do Polski Księdza Pajdaka.
środa, 15 maja 2013
Polonia na Bermudach
Shelly Bay Beach widziana przez moongate, typowo bermudzki element architektoniczny. Fot. M.Tomaszewski |
Na środku północnego Atlantyku, w
malutkich Bermudach, mieszka prawie 20 Polaków. Niektórzy są na wyspach od 20
lat. Jednej z polskich par właśnie urodziła się córka. Inni traktują bermudzkie
subtropiki, jak przystanek. Jeden z Polaków, 41-letni kafelkarz spod Rzeszowa,
umarł na wyspach w marcu.
Pierwszym Polakiem, który ściągnął tu na
stałe był Kazimierz Danielak i jego żona, Grażyna. "Przyjechalismy tu w 1992 roku - mówi
56-letni Danielak. "Kazik", jak każe się nazywać, urodził się w
Gdynii. Jest inżynierem-elektrykiem i pracuje w Belco, jedynej na Bermudach
120-megawatowej elektrownii. Jego droga na Bermudy prowadziła przez Kanadę. W
latach 80. pracował w marynarce handlowej. Gdy jego statek przybił do
kanadyjskiej Nowej Szkocji w 1982 roku, zszedł z pokładu i poprosił o azyl. Ogłoszenie
o pracy na Bermudzie przeczytał w kanadyjskiej gazecie. Po przyjeździe na wyspy
zauważył, że był jednym z nielicznych Polaków na Bermudach. "Oprócz mnie
były 2-3 osoby, które wkrótce potem wyjechały", mówi. Kilka lat wcześniej
skończyła się zimna wojna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)