Święta, święta i po świętach.
Koniec sentymentalnej porcji wspomnień. Czas przejść do refleksji, choć nie wiadomo co gorsze.Po wigilijnym rozgardiaszu nadeszły te dwa cudownie puste dni, kiedy przed człowiekiem rozpościera się bezmiar nieróbstwa, a organizm odrzuca wszelkie informacje o zaległościach, rzekomo czekających aż się za nie wezmę. „Pomyślę o tym jutro” – jak mawiała Scarlett O’Hara, a nie była to głupia baba, choć może nieco nadpobudliwa.
Postanowiłem pooglądać telewizję, ale, broń Boże, nie to co podczas Świąt leci na wszystkich kanałach i co mógłbym opowiedzieć bez oglądania. Tylko filmy. Z całej telewizji najbardziej lubię wciągające, nieambitne filmy i amerykańskie seriale: kryminalne, najchętniej żeby część działa się na sali sądowej, albo medyczne.
Dlaczego amerykańskie, a nie polskie? Bo są lepsze. Wyjaśnię na prostym przykładzie profesjonalizmu, na który składają się: pomysł reżysera, kasa producenta i wysiłek aktorki. Moim ulubionym serialem medycznym był „Ostry dyżur”. W jednej z wczesnych serii zagrała kilkuodcinkowy epizod Gosia Dobrowolska, niegdyś polska aktorka, od stanu wojennego w Australii. Kulminacją roli był moment, kiedy grana przez nią postać musi zdecydować czy zaryzykuje deportację, ratując życie wymagającego natychmiastowej operacji pacjenta. Chwila dramatycznego namysłu – naciąga chirurgiczne rękawiczki – sięga po narzędzia…