Pomnik ku czci ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem na warszawskich Powązkach. Fot. A.Kubacki |
Wielomiesięczne dyskusje o tym, kto jest winny katastrofie, kto za nią i jej wyjaśnienie odpowiada, zapomniano o najważniejszym – o ludziach. Tych, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku smoleńskim, i tych, którzy pozostali. Rodziny tragicznie zmarłych zostały przez ten czas poddane traumatycznym doświadczeniom, naciskom, manipulacjom, w części zostały zostawione same sobie. Niektórzy z nich jednak sami uczestniczą w medialnych i politycznych spektaklach. Część zupełnie świadomie i bez skrupułów. Są wśród rodzin tacy, którzy gotowi są na bezczeszczenie zwłok swoich zmarłych, tylko dlatego, aby udowodnić swoje prawdy. Bezskutecznie.
Katastrofa smoleńska podzieliła Polaków, zamiast ich połączyć. Nieodwracalnie. Politycy nie odrobili lekcji nowoczesnego pojmowania interesu społecznego i patriotyzmu. Cynicznie wykorzystują tę tragedię dla celów przyziemnej polityki. Jarosław Kaczyński od dnia kiedy zdecydował się na kandydowanie w wyborach prezydenckich robi wszystko, aby budując mit swojego brata zbijać doraźny kapitał polityczny. Kilka dni temu, tuż przed drugą rocznicą tragedii powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że znów będzie kandydował na urząd prezydenta. Dziś na Krakowskim Przedmieściu nie będzie czczona pamięć zmarłych, lecz odbędzie się pierwszy mityng wyborczy. I będzie to swoista wersja „przemysłu nienawiści” wobec władzy, ale również wobec państwa. Dla Jarosława Kaczyńskiego katastrofa jest kolejnym dowodem na to, że III RP jest bękartem. Nie ma jednak żadnych skrupułów, aby tragedię wykorzystać do przejęcia władzy i wykorzystuje wszelakie mechanizmy, także medialne, aby swojego celu dopiąć.
Polskę dotknęła wielka tragedia, największa tragedia społeczna i polityczna w czasach pokoju. W jednej chwili zginęło 96 osób, Prezydent RP z małżonką, wielu znakomitych działaczy, senatorowie, posłowie, urzędnicy administracji publicznej, ludzie kultury, praktycznie całe najwyższe dowództwo polskiej armii. Nie było nigdzie w czasach pokoju tak wielkiego nieszczęścia w wymiarze państwa, tragedia jest tak wielka śmiercią wielu uczestników życia społecznego, publicznego. W samolocie lecącym do Smoleńska znaleźli się ludzie mający ważny, znaczący wpływ na funkcjonowanie państwa. Obserwując jednak to, co się działo przez pierwsze dni po katastrofie, widać było wyraźnie, że państwo poradziło sobie z tym, w wymiarze stabilności. Ani przez moment nie czuło się żadnych zagrożeń wewnętrznych, nie mówiąc o zewnętrznych. Demokracja polska potrafiła przez 20 lat wypracować procedury, które działały w warunkach ekstremalnych.
Katastrofa i tragedia nie przewartościowała podejścia do polityki, odpowiedzialności za sprawy państwa i społeczeństwa. Nie nastąpiło mityczne porozumienie narodowe ponad podziałami. Wprost przeciwnie – katastrofa tylko pogłębiła, w sposób nieodwołalny, podziały społeczne, polityczne. To, co się stało w Stanach Zjednoczonych, gdzie pod wpływem traumy ataków na WTC i Pentagon, nastąpiło zjednoczenie i polityków i społeczeństwa, w Polsce nie mogło mieć miejsca. Emocje i tragedia, poza krótkotrwałym okresem żałoby narodowej i do czasu wyborów prezydenckich, szybko opadły i nie przerodziły się w trwałą wartość polityczną i społeczną. Doświadczenia polskie po śmierci papieża Jana Pawła II wskazują, że Polacy doskonale wczuwają się w atmosferę tragedii – i szybko zapominają, jakie nauki powinni z niej wyciągnąć.
Przez wiele miesięcy wśród zwolenników Lecha Kaczyńskiego, panowała opinia, że winą za to należy obarczyć premiera Donalda Tuska, który dał się „rozegrać” Władimirowi Putinowi. Krańcowym poglądem, wygłaszanym przez Jarosława Kaczyńskiego był ten, że gdyby nie doszło do podziału wizyt i premier i prezydent polecieliby razem, do katastrofy by nie doszło. Dziś, pod wpływem Antoniego Macierewicza i mediów „smoleńskich”, czyli takich, które budują swoją pozycję na tej tragedii, dominuje pogląd o zamachu. Zamachu mieliby dokonać Rosjanie, za wiedzą i zgodą Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska.
Jeżeli dziś do dyskusji społecznej, także w mediach mainstreamu dopuszcza się i takie dywagacje, można również zadawać inne pytania. Na przykład takie, czy za katastrofę smoleńską nie odpowiada w jakiejś części Lech Kaczyński, jego brat i środowisko Prawa i Sprawiedliwości? Czy przypadkiem nie było tak, że polityczne rachuby reelekcji Lecha Kaczyńskiego stały za wyjazdem 10 kwietnia 2010 roku? I czy nie jest tak, że również polityczne rachuby nie instrumentalizują działań i opinii Jarosława Kaczyńskiego w kwestii wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy? Obarczanie winą Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, rządu, a także Rosjan, to łatwa droga i łatwa ucieczka od własnej odpowiedzialności. Jarosław Kaczyński stracił swojego brata, który była dla niego jak lustro. I powinien stanąć przed prawdziwym lustrem i zadać sobie pytanie, czy cząstka odpowiedzialności za śmierć brata nie spoczywa na nim. A ci, którzy go otaczają, powinni się zastanowić, czy żerowanie na tragedii nie jest po prostu objawem paranoi.
Azrael Kubacki (10.04.2012, rano)
Kilka godzin później pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu (VIDEO):