polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Donald Tusk odniósł się do wydarzeń ostatnich godzin. Premier podczas spotkania z nauczycielami podkreślił, że wojna na Wschodzie wchodzi w "rozstrzygającą fazę". — Czujemy, że zbliża się nieznane, Szef rządu wskazał, że zagrożenie jest naprawdę poważne i realne, jeśli chodzi o konflikt globalny. * * * AUSTRALIA: Premier Anthony Albanese i prezydent Chin Xi Jinping odbyli 30-minutowe spotkanie dwustronne na marginesie szczytu G20. Xi Jinping wezwał premiera Anthony'ego Albanese do promowania "stabilności i pewności w regionie" oraz przeciwstawienia się protekcjonizmowi. Chiński prezydent zwrócił uwagę na niedawny "zwrot" w stosunkach z Australią, po zakończeniu gorzkiego, wieloletniego sporu handlowego, w wyniku którego zablokowano dostęp do ponad 20 miliardów dolarów australijskiego eksportu. Pekin wcześniej nałożył szereg karnych ceł handlowych na australijski węgiel, wino, homary i inne towary po tym, jak napięcia osiągnęły punkt krytyczny pod rządami Morrisona. * * * SWIAT: Prezydent Rosji Władimir Putin oficjalnie podpisał nową narodową doktrynę nuklearną, która nakreśla scenariusze, w których Moskwa byłaby upoważniona do użycia swojego arsenału nuklearnego. Dwa głowne punkty odnoszą się do agresji któregokolwiek pojedynczego państwa z koalicji wojskowej (bloku, sojuszu) przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom. Będzie to uważane za agresję koalicji jako całości. Agresja jakiegokolwiek państwa nienuklearnego przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom przy udziale lub wsparciu państwa nuklearnego będzie uważana za ich wspólny atak. Federacja Rosyjska zastrzega sobie prawo do użycia broni jądrowej w odpowiedzi. * Rosyjskie Siły Zbrojne po raz pierwszy użyły hipersonicznej rakiety balistycznej średniego zasięgu Oresznik przeciwko celom wojskowym na terytorium Ukrainy. Celem był teren produkcyjny zakładów wojskowych Jużmasz w Dniepropietrowsku.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

piątek, 17 lutego 2012

Koniec "polskich obozów" w USA

Brama wjazdowa do nazistowskiego obozu śmierci
 w Oświęciumiu. Fot. Archiwum
Protesty i petycje Polonii amerykańskiej adresowane do mediów w tym kraju używających tego fałszującego historię określenia w odniesieniu do niemieckich obozów koncentracyjnych w Polsce przynoszą wyczekiwany efekt. Stosowanie zwrotu zabroniła właśnie czołowa agencja prasowa w USA - Associated Press.

Jak poinformował polskie media prezes Fundacji Kościuszkowskiej Alex Storozynski, agencja zakazała swoim redaktorom pisania o „polskich obozach śmierci” i nakazała, aby w swoich publikacjach dotyczących II wojny światowej stosowali sformułowanie „obozy śmierci w okupowanej przez nazistów Polsce”. Sposób postępowania znalazł odzwierciedlenie w agencyjnej instrukcji pisania depesz, tzw. stylebook’u.
Decyzja AP jest bezpośrednim następstwem petycji wystosowanej do agencji przez środowiska polskie w USA. Pod pismem podpisało się ponad 300 000 rodaków. Akcję zbierania podpisów zainicjowała i koordynowała Fundacja Kościuszkowska.
Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, z serwisu prasowego AP korzysta ponad 1700 tys. gazet i ponad 5000 stacji radiowych i telewizyjnych w USA. Dyspozycja agencji może oznaczać więc początek końca kontrowersyjnego, oszczerczego dla Polski sformułowania, nagminnie używanego przez amerykańskich dziennikarzy (w większości przypadków z nieuwagi). Tym bardziej, że jak podkreśla Storozynski, który sam jest znanym dziennikarzem, laureatem nagrody Pulitzera, „Stylebook AP” to najszerzej stosowany podręcznik pisania depesz agencyjnych w Ameryce.  
Wcześniej pod wpływem protestów Polonii zakaz używania określenia „polskie obozy” wydały dziennik „The Wall Street Journal”, „The New York Times” i San Francisco Chronicle”, a także portal Yahoo.com. Alex Storozynski zapowiada, że akcja zbierania protestacyjnych podpisów będzie kontynuowana do chwili, aż wszystkie amerykańskie media zaprzestaną stosowania określenia.
IUVE

Rowerem do Botany Bay

 Dobrze jest móc oddalić się od betonowych osiedli i pojechać na
wycieczkę do parku. Sydney choć duża metropolia, poprzecinana jest
licznymi rezerwatami. W tym roku pogoda nie rozpieszcza nas tutaj.
Cały czas pada deszcz. Na szczęsście weeekend okazał się słoneczny.
Gorąco polecam wyciągnięcie roweru z garażu w takich chwilach. Taka
jazda jest dobra zarówno dla naszego przyrdzawiałego bicykla jak i dla
naszego zdrowia. Najbardziej rekreacyjne w formie są ścieżki ciągnące
się wzdłuż rzek i strumyków. Unikniemy wtedy wspinania się po stromych
zboczach sydneyskich ulic. Do tego bilety na pociąg w weekendy są
tańsze i możemy przewozić rowery bez dodatkowej opłaty.



W tą niedzielę zabrałem swój bicykl do stacji w Burwood. Potem skierowałem się w stronę rzeki James Cook. Tylko chwilę zajmuje
przeciśnięcie się przez zatłoczone centrum.  Kierowałem się
do ulicy Wentworth, a potem już prosta droga pociągnęła mnie w dół
do doliny.
 Infrastruktura dla rowerzystów w tym miejscu jest
wyśmienita. Ścieżka ciągnie się cały czas wzdłuż rzeki i zabiera nas
na plażę przy Botanicznej Zatoce (Botany Bay). Dystans około 20km.
Wzdłuż można zobaczyć walczących na kije Maorysów z Nowej Zelandii,
białych graczy krikieta, jest też dużo punktów piknikowych z
zadaszeniami i grillowymi opiekaczami. Trzeba być uważnym w okolicach
lotniska, by nie zgubić drogi - oznaczenia są tam trochę mylące. A
potem prosta droga na plażę.



To tutaj właśnie w kwietniu 1770 roku James Cook po raz pierwszy
zacumował swój statek na australijskiej ziemii. Na pokładzie miał
dwóch botaników (Banks i Solander), którzy zachwycili się
różnorodnością miejscowej szaty roślinnej. Teraz, jest to najbardziej
intensywnie użytkowana plaża w Australii. Obok samolotów, statków,
skuterów, surferów, wind-surferów i kite-surferów można zobaczyć dużo
plażowiczów. Co ciekawe plaża ta jest bardzo popularna wśród ludzi
pochodzenia arabskiego. Można więc również zobaczyć islamskie stroje
kąpielowe - oficjalnie zwane burkini.

Tekst i zdjęcia: Paweł Waryszak

czwartek, 16 lutego 2012

Droga ku historii

Czy ktoś jesz­cze pamięta jaka radość pano­wała w komi­te­cie wybor­czym Plat­formy Oby­wa­tel­skiej po wygra­nych, dru­gich z kolei wybo­rach par­la­men­tar­nych? Nie­wielu zapewne, a minęło dopiero prze­cież kilka mie­sięcy; wła­śnie mija pierw­sze sto dni nowego rządu Donalda Tuska. Sto dni, w któ­rych sam pre­mier stra­cił wiele zaufa­nia spo­łecz­nego (jest w tym ran­kingu na miej­scu… czwar­tym), a jego rząd ma 70% nega­tyw­nych opi­nii. I nikt z ankie­to­wa­nych w ostat­nim son­dażu nie oce­nia go „bar­dzo dobrze”.
Ten rząd jest jesz­cze bar­dziej autor­ski, niż poprzedni, pomi­ja­jąc poli­ty­ków koali­cyj­nego PSL. Brak w nim Grze­go­rza Sche­tyny i odsu­nię­cie go na bocz­nicę poli­tyczną jest tego naj­bar­dziej jaskra­wym przy­kła­dem. Ale nie tylko brak ex-marszałka Sejmu, ale rów­nież dziwne nomi­na­cje mini­ste­rialne (Gowin, Mucha, Nowak, Cichocki), wska­zują na to, że był on budo­wany pod kątem cał­ko­wi­tego prze­su­nię­cia cen­trum poli­tycz­nego w Aleje Ujaz­dow­skie, do kan­ce­la­rii pre­miera. Tam ma być nie tylko cen­trum legi­sla­cyjne, ale rów­nież cen­trum decy­zyjne. Efekt jest taki, że z KPRM dziś do Sejmu dotarło zale­d­wie kilka pro­jek­tów ustaw i to raczej w spra­wach dru­go­rzęd­nych. Sejm, już dawno pozba­wiony roli agory debat poli­tycz­nych, które prze­su­nęły się do mediów, został dziś pozba­wiony paliwa legi­sla­cyj­nego. Mało kto wie o tym, że posło­wie rzą­dzą­cej par­tii nie mają prawa zgła­szać wła­snych pro­jek­tów do laski mar­szał­kow­skiej, lecz muszą być one kie­ro­wane do kan­ce­la­rii, a stam­tąd dopiero wra­cają w for­mie goto­wych mate­ria­łów. A pro­jekty innych klu­bów sej­mo­wych (choć mar­sza­łek Ewa Kopacz zre­zy­gno­wała prak­tycz­nie z tak zwa­nej zamra­żalki) mają zna­cze­nie dru­go­rzędne. A prze­cież reformy ponoć są w dru­giej kaden­cji konieczne.

Donald Tusk zna­lazł się ponie­kąd w roli ame­ry­kań­skiego pre­zy­denta, który przez pierw­szą kaden­cję musi myśleć o utrzy­ma­niu popar­cia z wybo­rów i dotrwa­nia do następ­nych, rów­nie uda­nych, druga nato­miast jest po to, aby przejść do histo­rii. Dziś Donald Tusk musi się zasta­no­wić, jak przejść do histo­rii pol­skiej poli­tyki nie tylko jako ten, który dwa razy dopro­wa­dził swoją for­ma­cję do zwy­cię­stwa wybor­czego, ale rów­nież zosta­wił po sobie kon­kretne roz­wią­za­nia, reformy, pro­jekty. Dziś, poza „Orli­kami”, mają­cymi kon­kretną war­tość spo­łeczną, trudno zna­leźć coś, co zapi­sze się jako wyraźna zmiana jako­ści. Liczba pro­ble­mów nie maleje, wręcz rośnie; nie ma dzie­dziny życia, gdzie są wyma­gane nie kosme­tyczne decy­zje, a wręcz rewo­lu­cje. Admi­ni­stra­cja z jej prze­ro­stami, szkol­nic­two pod­sta­wowe (kom­pletne fia­sko upo­wszech­nie­nia sys­temu szkoły dla sze­ścio­lat­ków), wyż­sze ze swo­imi prze­wagą formy nad jako­ścią, finanse pań­stwa (z reformą eme­ry­talną, także służb mun­du­ro­wych), roz­grze­bane reformy ochrony zdro­wia, etc., etc.. Pyta­nie tylko, z kim i jak te reformy mają zostać wdro­żone? Przy­kro to stwier­dzić, ale w oto­cze­niu pre­miera do for­matu refor­ma­tora dora­sta chyba tylko Jan Vin­cent Rostow­ski, bo nawet nowy mini­ster od spraw cyfry­za­cji, Michał Boni dosko­nale two­rzy wizje, ale chyba jed­nak jest gorzej z ich wdro­że­niami. A poza tym jest on poza „klu­bem” Donalda Tuska w jego kancelarii.
Jest jesz­cze coś, co widać gołym okiem. Koń­cówka ubie­gło­rocz­nej kam­pa­nii wybor­czej poka­zała, jaką siłą i deter­mi­na­cją dys­po­no­wał Donald Tusk. Wygrana, i to wyraźna wygrana, to jego zasługa. Kilka ostat­nich tygo­dni spę­dzo­nych w „Tusko­bu­sie”, szyb­kie reak­cje na kry­zy­sowe sytu­acje (jak choćby śmier­telne potrą­ce­nie kibica „Falu­bazu” w Zie­lo­nej Górze), umie­jęt­ność reago­wa­nia zgod­nie z odczu­ciami spo­łecz­nymi – to były atuty pre­miera. Pamię­tamy jak roz­wią­zał pro­blem z dopa­la­czami, nie mówiąc już o afe­rze hazar­do­wej. Dziś, patrząc na pro­blem z umową ACTA i gigan­tycz­nym zamie­sza­niem z refun­da­cją leków, widać że Tusk traci intu­icję spo­łeczną. I nie jest to tylko wina złych dorad­ców, któ­rzy go źle poin­for­mo­wali w klu­czo­wych spra­wach – to pro­blem wypa­le­nia. Dziś – ina­czej niż to było kilka lat temu – pre­mier nie jest tym, który wcho­dzi z boku i jed­nym ruchem roz­wią­zuje pro­blem, ale cofa się, klu­czy, zmie­nia zda­nie. Kon­sul­ta­cje spo­łeczne, tak jak w przy­padku ACTA, mogą zostać odczy­tane jako słabość.
Gorzej, że każdy z tych pro­ble­mów, z jakimi mamy do czy­nie­nia na początku tego roku (eme­ry­tury, ACTA, refun­da­cje leków) i zwią­zane z nimi gwał­towne pro­te­sty, ma odbi­cie w odpły­wie elek­to­ratu. Chyba nikt już nie pamięta, kiedy Plat­forma Oby­wa­tel­ska miała w son­da­żach poni­żej 30% popar­cia. To, że „beto­nowy” PiS nie zyskuje, a inne for­ma­cje nie­wiele, może napa­wać Tuska i jego oto­cze­nie nadzieją na „odbu­do­wa­nie” pozy­cji. Nie ma to rów­nież zna­cze­nia ze względu na to, że jeste­śmy na początku kaden­cji par­la­men­tar­nej. Jed­nak dwie akcje zbie­ra­nia pod­pi­sów w spra­wie refe­ren­dum (ACTA i reforma pod­wyż­sza­jącą wiek eme­ry­talny) dały zasta­na­wia­jący wynik. Pod akcją spo­łeczną w spra­wie ACTA zebrani kil­ka­set tysięcy pod­pi­sów, w spra­wie eme­ry­tur jest ich już ponad 1,5 mln. To wyborcy nie­za­do­wo­leni z poli­tyki rządu Donalda Tuska. I tylko chwi­lowo nie­przy­po­rząd­ko­wany poli­tycz­nie do żad­nej formacji.
Janina Para­dow­ska, publi­cystka „Poli­tyki”, twier­dzi od zawsze, że naj­słab­szą domeną rządu Tuska i PO jest mar­ke­ting, poli­tyczny PR. I jest to prawda. Dziś ten PR jest wyjąt­kowo słaby. Ale pro­ble­mów, jakie stoją przed rzą­dem i samym pre­mie­rem nie roz­wiąże się mar­ke­tin­gowo. Trzeba je roz­wią­zać tak jak się to robi nor­mal­nie – podej­mu­jąc decy­zje, rzu­tu­jące na pań­stwo, spo­łe­czeń­stwo, eko­no­mię, dziś i za wiele lat. Bo jak się chce przejść do histo­rii, nie tylko jako pił­karz i twórca pla­ców zabaw, to trzeba te decy­zje podejmować.
Dziś wyraź­nie widać, w jakim kie­runku zmie­rza Plat­forma Oby­wa­tel­ska poli­tycz­nie – jest to kie­ru­nek na lewo. To także kie­ru­nek na więk­szą pola­ry­za­cję sceny poli­tycz­nej, ale już nie w ukła­dzie duali­zmu PO – PiS. To zaczyna się roz­grywka lewica – pra­wica z Kościo­łem kato­lic­kim w tle. Donald Tusk wie, że reform z popu­li­stami z pra­wicy nie zrobi. Dziś jego sojusz­ni­kami jest esel­dow­ska lewica i anty­kle­ry­kalny Pali­kot. Od zręcz­no­ści Donalda Tuska będzie zale­żało, czy te dwie „przy­stawki” zostaną skonsumowane

Azrael Kubacki
Studio Opinii

środa, 15 lutego 2012

Oscar Kantor: Zakończenie lata na Górze Kościuszki

Pół roku temu, wspólnie z Pawłem Gospodarczykiem, prezesem „Strzelecki Heritage Inc”, postanowiliśmy zorganizować imprezę na szczycie najwyższej góry w Australii, na Górze Kościuszki, imprezę o nazwie „Zakończenie lata na Górze Kościuszki”.
Bez wsparcia ze strony innych organizacji polonijnych w Australii, wymierzone zadanie wyglądało na nie możliwe. Jednak po paru miesiącach ciężkiej pracy, udało nam się zebrać wokół siebie dużą grupę pomocników i co najważniejsze fundusze potrzebne na organizację tak wielkiej imprezy.
Do współpracy przyłączyły się wielkie firmy, m.in. National Geographic Polska, która obok naszego lokalnego Bumeranga Polskiego została patronem medialnym całej imprezy.
W repertuarze imprezy znalazły się 4 sportowe wydarzenia: wspinaczka trasą Strzeleckiego, 11 kilometrowy bieg na Górę Kościuszki, jazda na rowerze oraz wspólny spacer malowniczą trasą „Main Range Walk”.

Strzelecki Hike

Impreza rozpoczęła się w piątek, 10 lutego, od przejścia szlakiem Edmunda Strzeleckiego.
Prognoza pogody, opady deszczu, niskie temperatury i silnie wiejący wiatr, zmniejszył 15 osobową grupę do 3 najwytrwalszych. W grupie tej znalazł się David Broadfield, Patryk Wasilewski i Oscar Kantor.

Na szlaku Strzeleckiego (od lewej:Patryk Wasilewski, David Broadfield i Oscar Kantor)

Przygoda rozpoczęła się w piątek rano, w Geehi, w małej miejscowości górskiej, która znajduje się 400 km na południowy wschód od Sydney i 80 km od Jindabyne (cywilizowana wioska w Górach Śnieżnych Australii, gdzie są sklepy, stacje paliw, kino oraz regionalny oddział Parku Narodowego Kościuszko).
Geehi znajduje się nieopodal górskiego strumienia Swampy Plain River, który aby kontynuować podróż należy przekroczyć wpław. Nie jest to głęboki strumień, więc nie ma większego problemu aby przedostać się na drugą stronę. Głębokość strumyka nie przekracza 1m.
Po przekroczeniu pierwszej przeszkody, rozpoczęliśmy naszą wyprawę.
Prognoza pogody na nasze szczęście nie sprawdziła się i do wieczora mieliśmy świetną pogodę.
Trasa zaczyna się na wysokości 400m n.p.m. i kończy się na 2228, w książkach i przewodnikach turystycznych odcinek ten nazywany jest najbardziej stromym podejściem w Australii.
Śmiało mogę tu stwierdzić, że to nie jest zwykły „bushwalking” a raczej wspinaczka, ponieważ w wielu miejscach używa się rąk do podciągania na skałach i powalonych przez pożary wielkich drzewach.


Szlak Strzeleckiego


Szlak czy raczej pozostałości po szlaku nazywany jest przez władze lokalne, dziką strefą.
Przez większą część trasa prowadzi dawnym szlakiem „Hannels Spur Track”, który niestety został zaniedbany przez władze lokalne i porósł dużą ilością drzew i krzaków.
Przez co nawigacja w terenie jest dosyć trudna i aby nie zgubić się na dobre, koniecznie należy mieć ze sobą kompas i mapę topograficzną terenu.
Szczerze mówiąc, cieszyłem się, że miałem ze sobą tak małą grupę ludzi w tym roku, bo technicznie nie byłoby możliwe przeprowadzenie większej grupy tą trasą.
Z informacji udzielonych mi przez zaprzyjaźnionego przewodnika górskiego i instruktora narciarskiego, Bruca Eastona, dowiedziałem się, że znakowanie tej trasy i ostatnia przecinka odbyła się  w 2001...
Myślę, że to już chyba najwyższy czas aby Parki Narodowe zajęły się serwisowaniem tej przepięknej trasy, którą 12 marca, 1840 roku, Paweł Edmund Strzelecki wspinał się na najwyższy punkt Australii, na Górę Kościuszki.
Niestety natura też nie pomaga w utrzymaniu tego szlaku w dobrej kondycji. Duże opady deszczu i regularne pożary, zamieniają ten teren w dżunglę nie do przebycia. Nasz klub „Strzelecki Hiking Club” regularnie od 2009 roku „przechadza” się tą trasą i niestety muszę stwierdzić, że z roku na rok trasa jest coraz gorsza, bardziej zarośnięta, jest wręcz w opłakanym stanie.
Mam nadzieję, że nasze próby wywarcia presji na władzach lokalnych, w sprawie wycinki lasu i jak również oznakowaniem szlaku, przyniosą już wkrótce oczekiwane efekty i już niedługo każdy będzie mógł „przejść się” to historyczną trasą.
Pod wieczór w piątek, w pierwszy dzień naszej wyprawy, znaleźliśmy się w miejscu gdzie planowaliśmy nocować, w miejscu gdzie można rozbić namioty i rozpalić ogień. Miejsce to nazywa się „Moires Flat”. Można tam również uzupełnić zbiorniki z wodą. Woda płynąca w górskim
strumieniu „Kosciuszko Creek” jest zdatna do picia bez przegotowania.



Rozbicie namiotów było pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy na polance „Moires Flat”. Doskonale wiedzieliśmy, że nadchodzi wielka burza z gradem i tak też się stało po dosłownie paru minutach od rozbicia naszego pierwszego obozu.

Przez to posunięcie, które było z logicznego punktu widzenia priorytetowym, niestety nie zdążyliśmy nazbierać suchego drewna na ognisko... i tu właśnie zaczęła się nasza prawdziwa przygoda, która trwała do niedzieli.

Pierwszy obóz

Po paru godzinach deszcz przestał padać, jednak pojawił się kolejny problem. Przymrozek...
Temperatura spadła gwałtownie do 0 st.C. Nie było innego wyjścia jak tyko rozpalić ogień, ale jak? Kiedy wszystko było zamoczone, zapałki, zapalniczki i przede wszystkim drewno.
Na pomoc przyszedł nam nóż „survivalowy” reklamowany przez znanego poszukiwacza przygód – Bear Grylls. Nóż ten ma w sobie zainstalowaną nowoczesną rozpałkę, która działa nawet w deszczu. System jest bardzo prosty, a mianowicie aby uzyskać iskrę wystarczy potrzeć specjalny materiał „Ferrocerium” -  (mieszanka wielu metali: Żelazo:19%, Cer:38%, Lantan:22%, Neodymowy:4%, Prazeodym:4%, Magnez: 4%) o stal.
Przez potarcie o stal czyli ostrze noża, możemy wywołać iskry o temperaturze 1650 st. C, co w zupełności wystarcza aby rozpalić ogień. Aby jednak iskra zajęła się ogniem potrzeba mieć coś suchego na rozpałkę... Na szczęście zabrałem ze sobą watę, która świetnie się pali i co najważniejsze jest lekka jak piórko i zbytnio nie dodaje dodatkowej wagi do i tak już bardzo ciężkich plecaków.
15 kilogramów, to maksymalny limit ciężaru plecaka na tego typu wycieczki, my jednak postanowiliśmy zmniejszyć to do 10 kg, co nie było łatwe. Każdy z nas musiał mieć przy sobie 3 litry wody, namiot, śpiwór, trochę jedzenia i parę podstawowych rzeczy potrzebnych do przeżycia w lesie. Stwierdziliśmy, że aby udało się wszystko spakować do 10 kg, jedynym wyjściem było zabrać jak najmniej jedzenia. Bez jedzenia człowiek może przeżyć nawet kilkanaście dni ale bez wody tylko parę. Więc naszym priorytetem była woda, natomiast „prawdziwe jedzenie” zastąpiliśmy energetycznymi batonikami, żółtym serem, orzeszkami ziemnymi, pestkami dyni, suchą kiełbasą oraz dietą aborygeńską tzw. „bush tucker”. Dieta ta opiera się na owocach, które rosną w lesie, dzikie pomidory, papperberry-odmiana jagód, czernice, dziki górski pieprz, „Blue Flax Lily” (niebieskie jagody) oraz „Bogong Moth” - w wolnym tłumaczeniu - ćmy, które zalegają jaskinie w wyższych partiach gór.

„Bogong Moth”

Owe ćmy, nie wyglądają zbyt apetycznie i nie każdy ma ochotę je spróbować, ale jak się je odpowiednio przyrządzi to uwierzcie mi, że smakują jak masło orzechowe.
„Bogong Moth” przez tysiące lat były konsumowane przez Aborygenów, którzy regularnie odwiedzali Góry Śnieżne Australii. Aborygeni przemierzali setki kilometrów, większość z nich przybywała z odległych i gorących terenów północnego Queensland, aby się ochłodzić i najeść do syta owymi ćmami, które są świetnym surowcem protein i kalorii.
Ciekawostką jest to, że owe ćmy, pokonują tysiące kilometrów, aby dolecieć do jaskiń w Górach Śnieżnych. Są dalekodystansowcami, co rzadko się zdarza w świecie owadów.
Przez wielotysięczne migracje, ćmy nieraz już zakłóciły rożnego rodzaju koncerty czy imprezy np. Australia Open, wielkoszlemowy turniej tenisa ziemnego, wielokroć nie oszczędziły też Parlamentu australijskiego w Kanberze, który stoi dokładnie na ich drodze lotu.
Do dzisiaj nie jest pewne dlaczego „Bogong Moth” przemieszczają się w tak odległe Góry Śnieżne.
Wracając do naszej wyprawy, po około półgodzinnych próbach udało nam się rozpalić ogień, mogliśmy zagotować wodę na herbatę, osuszyć się i co najważniejsze ogrzać przy ogniu.
W sobotę, był plan aby wyruszyć bardzo wcześnie, jednak deszcz po raz kolejny pokrzyżował nam nasze plany. Niestety musieliśmy poczekać do 10-tej, kiedy to przestało padać.
Teren stawał się coraz trudniejszy i trudniejszy. Ostatnie pożary lasu, pomogły w szybszym rozwoju drzew i krzewów (popiół po spalonych drzewach jest świetnym naturalnym nawozem, więc krzaki i zarośla rosną jak grzyby po deszczu).
Z moich obserwacji, mogę stwierdzić, że chaszcze są wyższe o ponad 1 metr w porównaniu z rokiem 2011.

 3 metrowe chaszcze, na dodatek mokre od deszczu, nie przypadły nam zbytnio do gustu... 
Już po godzinie wspinaczki, okazało się, że z północy nadchodzi kolejna burza i kieruje się dokładnie w naszą stronę, na południowy zachód.
Mieliśmy dwa wyjścia, jedno to rozbić obóz gdzieś w krzakach na 60 procentowej pochylni albo po prostu uciekać przed deszczem.
Wybraliśmy to drugie rozwiązanie, zaczęliśmy się kierować na południowy zachód, w innym  kierunku niż nasz cel – Góra Kościuszki.

Przez zmianę kierunku naszej wyprawy, wiedzieliśmy, że nasza wyprawa może się opóźnić nawet do paru godzin. Jak się okazało później, ucieczka przed deszczem opłaciła się. A spóźnienie było minimalne, spóźniliśmy się na metę tylko jedną godzinę, co przy 2.5 dniowej wyprawie jest niczym. Piszę spóźnienie, ponieważ nasza wyprawa była częścią „Zakończenia lata na Górze Kościuszki” imprezy zorganizowanej wspólnie z organizacja „Strzelecki Heritage Inc” i na mecie mieliśmy się zameldować w granicach godziny 10 rano aby powitać innych uczestników imprezy.


Drugi obóz, David i Oscar w jaskini

Tymczasowy dach w jaskini













Kolejną noc spędziliśmy tym razem w... jaskini... nieopodal „Byatts Camp”, jakieś 200 metrów od oryginalnego szlaku „Hannels Spur Track”. Jaskinia była na tyle duża, że pomieściła naszą grupę wraz z plecakami. Jedynym problemem była szczelina w „dachu”, którą musieliśmy w jakiś sposób zakryć aby do środka nie dostał się potencjalny deszcz. Wykorzystaliśmy starą metodę Aborygenów, kamienie, liście i mech.

Jaskinia miała dwa wejścia, czyli była perfekcyjnym kominem, więc bez obaw mogliśmy rozpalić w niej ognisko, na którym przysmażyliśmy sobie ostatnie porcje polskiej kiełbaski.
  
Patryk  pilnuje ognia w jaskini

Ognisko posłużyło nam również do gotowania wody na inne posiłki czy napoje.
Nie zabrakło śpiewu i opowieści o Górach Śnieżnych. Jeden z uczestników wyprawy, Australijczyk, David Broadfield okazał się świetnym piosenkarzem, który co raz serwował nam australijskie piosenki i przeboje, m.in. "Waltzing Matilda" (nieoficjalny hymn Australijski) czy „Beds Are Burning” (hit lat 80-tych Midnight Oil).

Widok z jaskini


W trzeci dzień naszej wyprawy, postanowiliśmy wyruszyć bardzo wcześnie, już o godzinie siódmej byliśmy w dalszej drodze na Górę Kościuszki.
„Linia lasu” w Górach Śnieżnych kończy się na wysokości 1800 m n.p.m., co w dużym stopniu ułatwia dalszą wędrówkę, więc dalsza podróż była już dla nas przyjemnością.

 
Coraz bliżej do celu,
w tle Góra Kościuszki





Aby podążać dokładnie jak Edmund Strzelecki, nie ominęliśmy również drugiego co do wysokości szczytu w Australii – Mt Townsend (2209 m n.p.m.) To właśnie z tego wierzchołka Strzelecki stwierdził, że jeszcze nie odkrył najwyższego szczytu Australii i udał się w kierunku Góry Kościuszki, którą później nazwał na cześć bojownika o wolność i suwerenność, bohatera narodowego – Tadeusza Kościuszki.

Spotkanie na "dachu Australii"

Przepiękne widoki, roztaczające się wokół nas, dodawały nam otuchy i po paru godzinach wolnego marszu znaleźliśmy się na szczycie „dachu Australii”, gdzie powitał nas Konsul Generalny RP w Sydney – Daniel Gromann, wraz z przedstawicielem Rady Naczelnej Polonii w Australii i Nowej Zelandii – Włodzimierzem Wnukiem.
Na szczycie Kościuszki, spotkali się również inni uczestnicy imprezy „Zakończenia lata na Górze Kościuszki”, biegacze Kosciuszko Run, rowerzyści oraz piechurzy, którzy „podchodzili” górę z dwóch stron, jedna grupa z Charlotte Pass, natomiast druga z Thredbo.
Kiedy wszyscy spotkali się na szczycie, Paulina Caine, znana australijska piosenkarka, polskiego pochodzenia, odśpiewała hymn Australii i Polski.



Do całości akompaniowała nam gitara, „przyciągnięta” na górę przez „Koło miłośników wycieczek”, którego założycielem jest Darek Plust i bez którego nie byłoby tak wesoło i tak skocznie podczas całej imprezy.
Po blisko godzinnym wspólnym śpiewie, wszyscy razem udali się do Jindabyne, gdzie Paulina Caine wraz z Sylwestrem Gładeckim przygotowali muzyczny koncert i gdzie zostały również rozdane nagrody i medale dla zwycięzców trzeciego już z rzędu biegu na Kościuszkę – Kosciuszko Run.

Zwycięzcy biegu:  Hannah Flannery i  Paul Flannery; medale Kosciuszko Run 2012 oraz organizatorzy Zakończenia lata na Górze Kościuszki wraz z Pauliną Caine.

Podziękowanie

Na koniec chciałbym w imieniu organizatorów „Zakończenia lata na Górze Kościuszki 2012”, podziękować wszystkim, którzy zaszczycili nas swoją obecnością na szczycie, wszystkim tym, którzy pomagali nam przy organizacji tej imprezy i którzy przyczynili się do tego wielkiego sukcesu jakim była ta impreza.

Dziękuję i do zobaczenia za rok.

Pełna lista osób i firm zaangażowanych w imprezę znajduje się na naszej stronie internetowej www.strzeleckiclub.com/endofsummer

Oscar Kantor
zdjęcia:David Broadfield,Oscar Kantor i Chris Bajkowski

 


Organizacje polonijne skarżą się na MSZ-owskie konsultacje

Nowy gmach MSZ w Warszawie. Fot. G. Jakubowski

Organizacje polonijne skarżą się na tryb przeprowadzanych przez MSZ konsultacji ws. projektu planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2012 r. Według nich są one zbyt pospieszne. Ministerstwo odpowiada, że krótkie terminy wynikają z kalendarza prac nad budżetem.
Przygotowany przez MSZ projekt Planu Wspólpracy z Polonią i Polakami za granicą został przekazany do konsultacji organizacjom, które w ciągu ostatnich pięciu lat korzystały z senackich środków na opiekę nad Polonią i Polakami, a także tym, które w Senacie złożyły swoje projekty już na 2012 r.
W specjalnym liście rozesłanym wraz z planem resort zachęca, aby zgłaszać do niego uwagi, spostrzeżenia i propozycje modyfikacji. Nie daje na to jednak zbyt wiele czasu - bo tylko do wtorku 14 lutego.
P.o. prezesa Związku Polaków na Białorusi Andżelika Orechwo dostała dokumenty w konsulacie dopiero w piątek. "Teraz mam trochę czasu, żeby się z tym dziś zapoznać" - powiedziała w poniedziałek PAP Orechwo. Według niej resort dał zbyt mało czasu na konsultacje.
W lepszej sytuacji byli przedstawiciele tych organizacji, którzy dostali z MSZ listy mailem - na odpowiedź mieli 5 dni. Jednak - ich zdaniem - to zdecydowanie zbyt mało czasu.
"To po prostu wygląda na wielką niefrasobliwość, sabotaż albo skandaliczne postępowanie urzędników" - ocenił w przekazanym PAP mailu przewodniczący Polskiego Towarzystwa Medycznego w Niemczech Bogdan Milek.
Postępowanie MSZ nie podoba się też Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych. Jej przewodniczący Tadeusz Adam Pilat w liście do zrzeszonych organizacji pisze, że 5 dni na konsultacje to, jak na tak ważną sprawę, termin ekstremalnie krótki.
Resort spraw zagranicznych podkreśla, że niezwykle krótkie terminy dotyczące planu na 2012 r. wynikają z kalendarza powstawania ustawy budżetowej. Departament Współpracy z Polonią MSZ zastrzega, że nie można dopuścić do sytuacji, w której ministerstwo otrzymałoby środki finansowe, a nie byłoby przygotowane do ich racjonalnego wydatkowania.
"Mówienie w tym kontekście o +niefrasobliwości, sabotażu albo skandalicznym postępowaniu urzędników+ jest bardzo krzywdzące. Zwracamy uwagę, że nikt nigdy wcześniej nie przedstawiał swoich zamierzeń dotyczących finansowania współpracy z Polonią i Polakami za granicą i nikt nigdy nie konsultował planowanych działań z zainteresowanymi" - wyjaśnia w odpowiedzi na pytania PAP ministerstwo.
Resort podkreślił, że 2012 r. jest przejściowy, a konsultacje planu na 2013 r. rozpoczną się ze znacznym wyprzedzeniem.
Organizacje polonijne mają też zastrzeżenia do merytorycznej strony projektu planu działania na 2012 r. Przewodniczący Unii Wspólnot Polonijnych zwraca uwagę, że MSZ nie uwzględniło w nim polonijnych organizacji międzynarodowych. Pilat pisze, że w planie brak też miejsca na jakiekolwiek imprezy, zjazdy, kongresy, festiwale i konferencje z udziałem przedstawicieli polonijnych z wielu krajów.
"To nas zapędza do naszych krajowych zaścianków i eliminuje rozwój naszej współpracy oraz integrację ruchu polonijnego na kontynentach i na świecie" - alarmuje szef EUWP.
Przewodniczący Kongresu Polonii Niemieckiej Wiesław Lewicki również uważa, że w projekcie planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą brakuje elementów, które dotyczą spraw ponadgranicznych. Zwrócił uwagę, że np. przy holendersko-niemieckiej granicy mieszka wielu Polaków.
Jego zdaniem w planie MSZ powinna być uwzględniona Wspólnota Polska, która przez ostatnie lata zajmowała się pomocą w dystrybuowaniu środków dla Polonii. "Nie we wszystkich krajach jest dobrze widziane bezpośrednie finansowanie pewnych projektów przez MSZ, na przykład na Białorusi" - powiedział PAP Lewicki.
Ocenił, że Wspólnota Polska mogłaby być pośrednikiem, przez którego przepływałyby środki w takich sytuacjach.
Szef Wspólnoty Polskiej Longin Komołowski zwrócił uwagę w poniedziałkowej rozmowie z PAP, że dobrym przykładem przekazywania środków bezpośrednio przez MSZ Polakom mieszkającym w obcym kraju, jest niedawna inicjatywa wsparcia polskich uczniów na Litwie.
Inicjatywa wywołała kontrowersje; w tamtejszych mediach pojawił się zarzut, że polskie pieniądze są wykorzystywane do zwabiania dzieci z litewskich do polskich szkół.
"Działanie przez NGO, przez instytucje takie jak my wypada chyba zręczniej" - ocenił Komołowski. Przyznał, że "korci go", żeby poruszyć tę kwestię z resortem spraw zagranicznych, ale wstrzymuje się jeszcze do ostatecznej decyzji parlamentu ws. przekazania pieniędzy na Polonię z Kancelarii Senatu do MSZ.
Pod koniec stycznia Sejm uchwalił budżet na 2012 r., zgodnie z którym 65,6 mln zł na współpracę z Polonią i Polakami za granicą zostało przeniesione z Kancelarii Senatu do MSZ. Budżet omawiany jest teraz w Senacie. W zeszłym tygodniu senacka Komisja Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą zaproponowała poprawkę przywracającą Senatowi środków na współpracę z Polonią. Senat zajmie się budżetem w środę.

Krzysztof Strzępka, (PAP)