Mimo przedwczorajszego podpisania przez Ambasadorkę RP w Japonii porozumienia ACTA, nie ustają protesty sprzeciwiające się tej umowie… również wśród parlamentarzystów i strony rządowej.
Ulice znów zostały przeciążone „dużą liczbą spacerujących”. Atak DDoS na polskie ulice został przeprowadzony przez protestantów w Poznaniu i Lublinie. Dziś zostaną zorganizowane protesty w innych miastach, między innymi w Warszawie, gdzie pod Pałacem Prezydenckim demonstranci chcą wyrazić swój sprzeciw wobec ACTA. Jak zapowiadają, do protestu może również dojść podczas otwarcia Stadionu Narodowego. Kolejny protest we Wrocławiu został zapowiedziany na 3 lutego. Jak mówią organizatorzy protestu, chcą być bardziej widoczni, dlatego trasa zostanie zmieniona a demonstranci rozpoczną protest przy Hali Stulecia, aby później przejść wzdłuż Placu Grunwaldzkiego.
Do dużego zaskoczenia doszło w Parlamencie Europejskim, gdzie francuski eurodeputowany Kader Arif zrezygnował ze stanowiska specjalnego sprawozdawcy ds. ACTA. Dlaczego? Jak poseł stwierdził w swoim oświadczeniu „Nie będę uczestniczył w tej maskaradzie”. Według niego, ACTA była negocjowana w sposób „niejawny” i „z całkowitym lekceważeniem społeczeństwa obywatelskiego”. Skrytykował również naciski na Parlament Europejski w sprawie jak najszybszej ratyfikacji kontrowersyjnej umowy. Na deputowanych Parlamentu Europejskiego wrażenie zrobiły protesty jakie wybuchły w Polsce.
Dymisję złożył również prof. Mieczysław Muraszkiewicz, dotychczasowy szef specjalnej rady doradczej, działającej przy MAC (Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji - przyp. red.). Do oświadczenia, jakie rozesłał do swoich współpracowników dotarł dziennik.pl: „Złożyłem na ręce Pana Ministra Michała Boniego rezygnację z funkcji Przewodniczącego Rady oraz członkostwa w tej Radzie. Rezygnacja jest reakcją na podpisanie przez Pana Premiera Rządu RP upoważnienie dla polskiej ambasador w Japonii do przyjęcia umowy ACTA oraz podpisanie tej umowy przez Panią Ambasador.”
Do nietypowych zdarzeń doszło wczoraj w Sejmie. Podczas obrad, część posłów założyła maski Guya Fawkesa, którymi posługują się obecnie Anonimowi. Nietypowe zdjęcie posłów rozgrzało wczoraj do czerwoności Twittera i było ilustracją protestów w wielu zagranicznych serwisów informacyjnych. Do mniej zabawnego wydarzenia doszło jednak o godzinie 11. Jak poinformowała wczoraj stacja TVN24, do Sejmu zadzwonił przedstawiciel ambasady USA w Polsce i pytał o szczegóły głosowania nad dezyderatem Komisji Innowacyjności do Premiera RP. Przedstawiciel wyrażał zaniepokojenie nieobecnością 3 posłów (kworum, pozwalające uchwalić dezyderat jednak było) a także tym, czy podczas głosowania obowiązywała dyscyplina partyjna. Parlamentarzyści w licznych komentarzach wyrażali zmieszanie takim postępowaniem pracownika ambasady.
Według organizacji FFII Stany Zjednoczone ogłosiły, że nie mają zamiaru ratyfikować porozumienia ACTA. Oznacza to tyle, że w USA nie będzie miało obowiązku wypełniania postanowień kontrowersyjnej umowy, właściciele praw nadal będą mogli nadal występować na drodze prawnej, zmuszając do realizacji postanowień umowy przez państwa, które podejmą decyzję o ratyfikowaniu ACTA.
Po raz kolejny okazało się również, że w Internecie nic nie ginie. Nawet sławne już 5 tysięcy komentarzy, które Kancelaria Prezesa Rady Ministrów usunęła ze swojego profilu na Facebooku, argumentując to tym, że były one wulgarne. Jak było na prawdę? Statystykę przedstawił na swoim blogu Fanpage Trender. Usunięto 7774 krytycznych komentarzy, które były pod trzema ostatnimi wpisami. Zespół Fanpage Trender poddał analizie 2547 komentarzy do jednego z usuniętych już ze strony wpisów. 53,04% komentarzy zawierało w swojej treści hasła „Stop ACTA”, „Nie dla ACTA” i podobne. Drugą największą grupą były maski Guy Fawkesa – stanowiły one 35,33% przeanalizowanej treści. Pod trzecią kategorią „inne” (6,53%) znalazły się komentarze takie jak „Hanka Mostowiak ŻYJE!”. Kolejna kategoria to „Merytoryczne”, gdzie znaleźć można było znaleźć komentarze o treści: „Zwracam się z uprzejmą prośbą o NIE PODPISYWANIE ustawy o ACTA”. Ostatnią, najmniej liczną grupą były wulgaryzmy (1,49%). Oznacza to, że tych złych komentarzy było jedynie 38.
Zagotowało się nieco w rządzie. Jak stwierdził Michał Boni Premier łajał mnie i ministra Zdrojewskiego. „Przedstawiłem premierowi gotowość do dymisji, on jej na razie nie przyjął” – stwierdził Boni w wypowiedzi dla Radia Zet. Równocześnie minister w bardzo emocjonalnej wypowiedzi po raz kolejny przeprosił za brak konsultacji ze środowiskami Internautów. „Uważam też, że nie wolno nam w ogóle wejść w procedurę ratyfikacyjną, jeśli nie rozproszymy wszystkich wątpliwości. A jeśli nie będziemy umieć ich rozproszyć, to nie powinniśmy tego dokumentu ratyfikować” – dodał minister Boni w wywiadzie. Premier wczoraj zapowiedział, że będzie oczekiwał szczegółowych wyjaśnień „z kalendarzem w ręku” ze strony ministrów w sprawie ACTA. Dziś na konferencji w Sejmie zaznaczył, że jeśli będzie uzasadniona opinia, że ACTA jest zagrożeniem dla wolności słowa to umowa nawet nie trafi do Sejmu.
Wczoraj w programie „Czarno na białym” w TVN24 ujawniono, że ABW już rok temu zwracało uwagę na fatalny stan zabezpieczeń rządowych stron internetowych. W raporcie przeprowadzonym wśród 100 stron rządowych wykryto 1,3 tys. błędów i niespełna pół tysiąca zagrożeń. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego przyznał, że Polska nie jest przygotowana na cyberatak. W zabezpieczeniu stron nie pomaga jakość haseł kont administratorów, co ujawnił atak na strony Premiera RP. Minister Boni zapowiedział kontrolę w poszczególnych resortach bezpieczeństwa sieci. Jednak zabrał się do tego trochę pechowo, ponieważ rozesłał po ministerstwach… ankiety.
ACTA traci poparcie wśród rządzących, zarówno polscy jak i europejscy politycy szybko wycofują się z prób wprowadzania kontrowersyjnych i zbyt ogólnych zapisów umowy. Podobne protesty, na wzór tych z Polski, choć w słabszej formie, pojawiły się w Austrii, Irlandii oraz Stanach Zjednoczonych. Nie jest jeszcze nic przesądzone, ale ACTA traci siłę, jaką miała na początku. Mimo wszystko pozytywnie można ocenić stopień mobilizacji Internautów, którzy dotychczas znali się jedynie z nicków, a obecnie mogli poznać się osobiście. Dobrze to też wróży na przyszłość, jeśli osoby o skrajnie różnych poglądach na świat potrafią pod jednym hasłem stanąć obok siebie, nie doprowadzając przy okazji do zamieszek.
Do dosyć zaskakującego wyznania doszło ze strony Ministra Administracji i Cyfryzacji. Michał Boni w wywiadzie dla Moniki Olejnik był uprzejmy stwierdzić: „Ja u siebie w domu poprzez świat internetu kontaktuję się z różnymi rzeczywistościami, także muzyczną, którą sobie ściągam, i filmową [...]„. Kontynuując wypowiedział się o zasadzie „dozwolonego użytku”: „Oczywiście kiedy to się dzieje na skalę komercyjną, ktoś tym handluje to trzeba go ścigać, natomiast jeśli to się dzieje indywidualnie to oczywiście nie powinno być żadnego poczucia zagrożenia.” Pytany o to, czy uda się na dzisiejszą demonstrację przeciwników ACTA odpowiedział, że się nad tym zastanawia. „Muszę najpierw skalkulować swoje dzisiejsze obowiązki. Nie odwracam się od różnych możliwości dialogowania.” – zakończył wypowiedź minister Boni. Szczerze powiedziawszy… powoli można się zgubić w różnorodności stanowisk, wypowiadanych przez przedstawicieli administracji rządowej.
Tomasz Janusz (tomick)
Wolne Media
niedziela, 29 stycznia 2012
Uwaga! Pirat!
Protesty wokół podpisania umowy ACTA skłaniają do zastanowienia: komu potrzebna jest ta umowa, w jakim celu i z jakich powodów.
Najprostszą odpowiedzią jest odpowiedź na pytanie w jakim celu powstała ACTA. Wyjaśnia to tytuł dokumentu: „Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrobionymi między…”
W tytule umowy nie ma nic o tzw. piractwie, jest o podróbkach. Czy to niedopatrzenie, czy przypadek, czy działanie zamierzone – trudno ustalić. Ale, na samym początku umowy jest coś w rodzaju preambuły, w której czytamy m. in.:
Tak więc cel umowy wydaje się być dość jasny: walka z piractwem a w szczególności z piractwem uprawianym w sieci. W związku z tym ja również problem podróbek zostawiam na boku i skupiam się jedynie na piractwie.
Według piszących umowę – dziwne, ale jakoś nikt nie chce się oficjalnie i głośno przyznać do autorstwa – piractwo jest zagrożeniem dla rozwoju gospodarczego całego świata, przynosi znaczące straty finansowe dla posiadaczy praw oraz – o zgrozo – stanowi zagrożenie dla społeczeństwa.
Autorzy umowy potraktowali to jako aksjomat nie podlegający dyskusji. Przyjrzyjmy się piractwu z innej strony, mianowicie z takiej, jakiej autorzy umowy nie chcą widzieć.
Z raportu GAO (jest to w USA odpowiednik naszego NIK) przygotowanego na zlecenie Kongresu USA, z kwietnia 2010, dowiadujemy się, że - UWAGA, proszę usiąść – piractwo wpływa pozytywnie na gospodarkę. Dzięki piractwu wzrasta sprzedaż odtwarzaczy mp3, zarabiają na nim (na piractwie) firmy świadczące usługi dostępu do treści, firmy telekomunikacyjne, zarabia także rząd (w tym przypadku rząd USA) pobierając od tych firm podatek. Autorzy raportu stwierdzają, że zyski (trudne do wyliczenia, o czym później) mają także „okradane” firmy! Stwierdzono, że w wielu przypadkach piraci po wypróbowaniu gry, odsłuchaniu utworu muzycznego lub obejrzeniu filmu decydowali się na zakup legalnych kopii.
Autorzy raportu konkludują, że nie da się jednoznacznie ustalić czy piractwo przynosi straty, tym bardziej nie da się stwierdzić w jakiej wysokości.
Z kolei badania przeprowadzone przez BI Nowergian School of Management wskazują, że osoby ściągające utwory muzyczne z sieci kupują 10 razy częściej, niż osoby nie „piracące”, legalne płyty i nagrania muzyczne. Jeśli tak, to koncerny wydawnicze zarabiały na nich 10 razy więcej niż na nieściągających muzyki.
Naukowcy z Universidad Carlos III de Madrid, KOM Lab TU Darmstadt i University of Oregon przeprowadzili badania pod nazwą „Is Content Publishing in BitTorrent Altruistic od Profit-Driven„. Badając IP ludzi udostępniających w sieci BitTorrent treści (muzykę, filmy, oprogramowanie itp) do ściągnięcia odkryli, że z pierwszych 50 tys. plików naruszających prawa autorskie, 67% zostało wstawionych (udostępnionych do ściągnięcia) przez 100 (słownie: sto) osób z całego świata.
Jako ciekawostkę godną uwagi można tu podać, że ok. 30% plików w BitTorrent zostało udostępnionych przez agencje antypirackie. Były to fałszywe pliki zawierające niekiedy złośliwe oprogramowanie a najczęściej jedynie ostrzeżenia antypirackie.
Zdaniem naukowców producenci mogliby w dość krótkim czasie skończyć z piractwem poprzez obniżkę cen produktów.
Podobnego zdania są również naukowcy z nowojorskiego Instytutu Badań Nauk Społecznych. Według nich ceny mediów i oprogramowania na tzw. rynkach wschodzących są 5 – 10 razy wyższe niż w USA.
Zwrócili oni także uwagę na manipulacje jakich dopuszczają się firmy lobbujące za zaostrzeniem prawa antypirackiego. Ich zdaniem celowo we wszelkiego rodzaju opracowaniach i dyskusjach przedstawiciele tych firm zacierają różnicę między piractwem a ściąganiem pików do legalnego użytku. Stąd biorą się oszałamiające liczby. Faktem jest, że w tej kwestii nie ma możliwości na dokładne wyliczenie, możliwe są bardziej trafione lub nietrafione szacunki.
Podobnie jest z potencjalnymi zyskami firm producenckich (o czym wspomniałem wyżej) jak również z wyliczeniem ewentualnych strat.
Wytwórnie pozywające piratów do sądu nie podają oficjalnie jaką metodą wyliczają straty. Autorzy raportu GOA stwierdzają nawet, że w wyniku kontroli ujawnili, że wytwórnie wyliczając straty powoływały się na nieistniejące źródła.
Obecnie standardowa metoda wyliczania strat wygląda w ten sposób:
Legalna płyta (z treścią objętą prawami autorskimi) w sklepie kosztuje np. 100 zł., plik z ta samą treścią został ściągnięty 1000 razy.
Straty – 1000 x 100 = 100000 zł.
Bardzo to ułomny, wręcz prymitywny sposób wyliczania, proponowany również w umowie ACTA.
Metoda ta nie bierze pod uwagę wielu czynników. Z jednej strony są poważne wątpliwości czy pirat kupiłby w sklepie płytę, czy zdecydowałby się wydać na nią pieniądze. Może raczej zrezygnowałby z kupna? Jak duża część osób ściągnęła pliki tylko dlatego, że były za darmo i nie wydałaby na nie ani złotówki?
Z drugiej strony brak jest danych czy, a jeżeli tak to ile osób, po ściągnięciu utworu jakiegoś wykonawcy stało się jego fanem i zakupiło oraz nadal legalnie zakupuje oryginalne płyty, jeździ na koncerty, spotkania, kupuje gadżety itp. – jednym słowem daje zarabiać i reklamuje twórcę. Podobnie z grami czy filmami. Ile osób po obejrzeniu filmu-pirata stało się fanem reżysera, aktora, aktorki i teraz regularnie chodzi do kina i daje zarabiać? Tutaj nieco pomocne mogą być jedynie dane uzyskane przez BI Norwegian School of Management, które podawałem wyżej.
Po drugie – wcale nie jest pewne, że piractwo przynosi straty wytwórniom, producentom i twórcom. Według naukowców może być dokładnie odwrotnie.
Po trzecie – metoda walki z piractwem proponowana przez autorów ACTA jest całkowicie nieskuteczna. Sto osób da się łatwo ustalić i ukarać, nie potrzeba do tego rozbudowanych umów skierowanych na ograniczenia dotykające całego społeczeństwa. Wystarczy obniżenie ceny. Niestety, firmy zarabiające na tym nie są skłonne do obniżek cen. Na ile pazerne są te firmy niech świadczy przykład SGAE i SDAE – organizacji, które miały chronić artystów przed piractwem a w rzeczywistości okradały ich.
Po czwarte – zagrożenie i skala problemu piractwa jest przez firmy producenckie, wytwórnie i inne lobby (w tym autorów ACTA) oszacowana w sposób (będę delikatny) wysoce nieprecyzyjny, ponieważ:
podawana jest ogólna liczba plików do pobrania jako liczba plików pirackich a w liczbie tej mieszczą się również (ok. 30%, jak podawałem wyżej) pliki fałszywe; ogólna liczba ściągnięć podawana jest jako ściągnięcia pirackie, a w liczbie tej mieszczą się również ściągnięcia do celów legalnych; sposób wyliczania strat (nie mówiąc już podawaniu nieistniejących źródeł) jest prymitywny i niewiarygodny.
O tym wszystkim nie chcą słyszeć ani autorzy umowy ani politycy popierający tę umowę.
Jest tak jak pisałem poprzednio: stworzono problem, wmówiono ludziom, że jest on autentyczny i teraz kosztem ograniczenia praw jednostki próbuje się ten problem rozwiązać.
Komu mają służyć takie rozwiązania? Artystom, twórcom? Pomyślmy. Film Agnieszki Holland jest nominowany do Oscara. W kinach całego świata będą oglądać go masy ludzi. Mam nadzieję, że pani Holland zarobi na tym porządne pieniądze, bo jej się należą. Ile może stracić poprzez piractwo? Ile osób ściągnie nielegalnie film z sieci i go obejrzy? Ile z tych osób poszłoby na pewno do kina gdyby nie mogły ściągnąć filmu z netu? Jaki to będzie procent w stosunku do tych, którzy legalnie pójdą do kina lub kupią legalną płytę? A ile z tych osób, gdyby nie pirat, nie obejrzałoby tego filmu w ogóle? Są przecież osoby, które mieszkają w miejscowościach gdzie nie ma kin. A ile osób po obejrzeniu na ekranie monitora pójdzie potem do kina żeby zobaczyć film w całej okazałości? Moim zdaniem strata pani Holland, jeśli będzie, to minimalna w stosunku do korzyści. I taka jest – jeśli jest – strata każdego artysty.
Kto więc na tym traci? Jeśli ktoś, to tylko firmy opiekujące się artystami, typu polski ZAiKS. U nich te ewentualne minimalne straty każdego pojedynczego twórcy sumują się i dla nich – jeśli strata jest – jest to poważna strata. Kochani autorzy i kompozytorzy sceniczni nie dajcie się wpuszczać w maliny i nie pozwólcie, aby ci, którzy żerują na Waszej twórczości ustawiali Was w kontrze do społeczeństwa.
Ale przecież to nie Polacy są autorami umowy ACTA. Według osób obeznanych z tematem jednym z głównych autorów jest RIAA. To taki amerykański odpowiednik ZAiKS-u. RIAA ma sporo sukcesów w walce z piractwem: w latach 2006–2008 wywalczył w sądach i postępowaniach polubownych odszkodowania w wysokości 1,4 miliona dolarów. Niezła sumka, ale w tej beczce miodu jest również łyżka dziegciu. W tym samym czasie RIAA wydał na prawników około 64 milionów dolarów (ciekawe ile ZAiKS na to przeznaczył?). Tak się całkiem przypadkiem składało, że pięciu z wynajętych przez RIAA prawników pracuje w departamencie sprawiedliwości USA i w amerykańskiej prokuraturze generalnej.
Kto jeszcze może stracić? Stracić mogą portale internetowe, telewizje oraz wszyscy ci, którzy udostępniają usługę VOD. To rozwijająca się coraz prężniej usługa. Jeśli ich właściciele przyjmą kąt widzenia skutków piractwa prezentowany przez takie organizacje jak autorzy ACTA jako prawdziwy, mogą czuć się zagrożeni.
Kto może zyskać na umowie? Ci wszyscy, których wyżej wymieniłem. Generalizując – wszyscy ci, którzy czerpią zyski z twórczości autorów. Wątpliwości też budzi pytanie czy im naprawdę zależy na likwidacji piractwa. Przecież to kura, która przy tym sposobie liczenia strat, będzie znosić złote jajka.
Nasuwa się pytanie: dlaczego politycy tak dążą do podpisania umowy ACTA i podobnych umów. Czy oni mogą coś z tego mieć a jeśli tak to co?
Dla polityków z takiej umowy mogą również wynikać korzyści. I nie myślę tutaj o ”namacalnych dowodach wdzięczności” chociaż na pewno są przypadki, że wykluczyć tego nie można. Myślę raczej o zyskach fiskalnych i politycznych.
Jeżeli poszczególni ministrowie finansów przyjęli optykę widzenia organizacji lobbujących za ACTA itp. to wierzą również, że drastyczne ukrócenie piractwa spowoduje większe wpływy do budżetów z tytułu podatków od legalnych zakupów treści. To by była ta korzyść finansowa. A korzyść polityczna? Posłużę się przykładem.
W grudniu ubiegło roku w rządowym Portalu Innowacji ukazała się notka na temat umowy ACTA. W notatce tej, podpisanie przez Radę UE umowy ACTA zostało określone jako wielki sukces polskiej prezydencji. Tytuł brzmiał: „ACTA sukcesem polskiej prezydencji”. Po tym, gdy rozpoczęły się protesty tytuł (i treść) notatki został zmieniony na: „ACTA a polska prezydencja”. Pisze o tym portal pclab.pl
Załóżmy, że umowa ACTA już obowiązuje. Załóżmy, że na dole rządowej strony Portalu Innowacji umieszczony jest taki napis:
Politycznie bardzo opłacalne. Że trochę spiskowe? Może i tak, ale ja nie mogę zapomnieć tego jak na jednym z ostatnich posiedzeń Sejmu poprzedniej kadencji, tylnymi drzwiami został wprowadzony do ustawy zapis o możliwości utajniania niektórych nietajnych dokumentów rządowych i administracyjnych. Nie mogę zapomnieć też tego, że nikt z rządu nie potrafił wytłumaczyć o jaki rodzaj dokumentów chodzi i dlaczego nietajne ma być tajne.
Maciej Rewicz
Studio Opinii
Najprostszą odpowiedzią jest odpowiedź na pytanie w jakim celu powstała ACTA. Wyjaśnia to tytuł dokumentu: „Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrobionymi między…”
W tytule umowy nie ma nic o tzw. piractwie, jest o podróbkach. Czy to niedopatrzenie, czy przypadek, czy działanie zamierzone – trudno ustalić. Ale, na samym początku umowy jest coś w rodzaju preambuły, w której czytamy m. in.:
Stwierdzając, że dochodzenie i egzekwowanie praw własności intelektualnej ma decydujące znaczenie dla trwałego wzrostu gospodarczego we wszystkich gałęziach przemysłu oraz na całym świecie;W preambule tej raz (słownie: jeden raz) wspomniano o podróbkach, reszta dotyczy piractwa.
Stwierdzając, że rozpowszechnianie towarów podrobionych i pirackich oraz usług polegających na dystrybucji materiałów stanowiących naruszenie osłabia prowadzony zgodnie z prawem handel i zrównoważony rozwój światowej gospodarki, powoduje znaczące straty finansowe dla posiadaczy praw i działających zgodnie z prawem przedsiębiorstw oraz, w niektórych przypadkach, stanowi źródło dochodów dla przestępczości zorganizowanej oraz zagrożenie dla społeczeństwa;
(…)
Zamierzając zapewnić skuteczne i odpowiednie środki uzupełniające w stosunku do porozumienia TRIPS, służące dochodzeniu i egzekwowaniu praw własności intelektualnej…
Pragnąc zapewnić, aby środki i procedury służące dochodzeniu i egzekwowaniu praw własności intelektualnej…
Pragnąc rozwiązać problem naruszania praw własności intelektualnej…
(całość TUTAJ)
Tak więc cel umowy wydaje się być dość jasny: walka z piractwem a w szczególności z piractwem uprawianym w sieci. W związku z tym ja również problem podróbek zostawiam na boku i skupiam się jedynie na piractwie.
Według piszących umowę – dziwne, ale jakoś nikt nie chce się oficjalnie i głośno przyznać do autorstwa – piractwo jest zagrożeniem dla rozwoju gospodarczego całego świata, przynosi znaczące straty finansowe dla posiadaczy praw oraz – o zgrozo – stanowi zagrożenie dla społeczeństwa.
Autorzy umowy potraktowali to jako aksjomat nie podlegający dyskusji. Przyjrzyjmy się piractwu z innej strony, mianowicie z takiej, jakiej autorzy umowy nie chcą widzieć.
Z raportu GAO (jest to w USA odpowiednik naszego NIK) przygotowanego na zlecenie Kongresu USA, z kwietnia 2010, dowiadujemy się, że - UWAGA, proszę usiąść – piractwo wpływa pozytywnie na gospodarkę. Dzięki piractwu wzrasta sprzedaż odtwarzaczy mp3, zarabiają na nim (na piractwie) firmy świadczące usługi dostępu do treści, firmy telekomunikacyjne, zarabia także rząd (w tym przypadku rząd USA) pobierając od tych firm podatek. Autorzy raportu stwierdzają, że zyski (trudne do wyliczenia, o czym później) mają także „okradane” firmy! Stwierdzono, że w wielu przypadkach piraci po wypróbowaniu gry, odsłuchaniu utworu muzycznego lub obejrzeniu filmu decydowali się na zakup legalnych kopii.
Autorzy raportu konkludują, że nie da się jednoznacznie ustalić czy piractwo przynosi straty, tym bardziej nie da się stwierdzić w jakiej wysokości.
Z kolei badania przeprowadzone przez BI Nowergian School of Management wskazują, że osoby ściągające utwory muzyczne z sieci kupują 10 razy częściej, niż osoby nie „piracące”, legalne płyty i nagrania muzyczne. Jeśli tak, to koncerny wydawnicze zarabiały na nich 10 razy więcej niż na nieściągających muzyki.
Naukowcy z Universidad Carlos III de Madrid, KOM Lab TU Darmstadt i University of Oregon przeprowadzili badania pod nazwą „Is Content Publishing in BitTorrent Altruistic od Profit-Driven„. Badając IP ludzi udostępniających w sieci BitTorrent treści (muzykę, filmy, oprogramowanie itp) do ściągnięcia odkryli, że z pierwszych 50 tys. plików naruszających prawa autorskie, 67% zostało wstawionych (udostępnionych do ściągnięcia) przez 100 (słownie: sto) osób z całego świata.
Jako ciekawostkę godną uwagi można tu podać, że ok. 30% plików w BitTorrent zostało udostępnionych przez agencje antypirackie. Były to fałszywe pliki zawierające niekiedy złośliwe oprogramowanie a najczęściej jedynie ostrzeżenia antypirackie.
Zdaniem naukowców producenci mogliby w dość krótkim czasie skończyć z piractwem poprzez obniżkę cen produktów.
Podobnego zdania są również naukowcy z nowojorskiego Instytutu Badań Nauk Społecznych. Według nich ceny mediów i oprogramowania na tzw. rynkach wschodzących są 5 – 10 razy wyższe niż w USA.
Zwrócili oni także uwagę na manipulacje jakich dopuszczają się firmy lobbujące za zaostrzeniem prawa antypirackiego. Ich zdaniem celowo we wszelkiego rodzaju opracowaniach i dyskusjach przedstawiciele tych firm zacierają różnicę między piractwem a ściąganiem pików do legalnego użytku. Stąd biorą się oszałamiające liczby. Faktem jest, że w tej kwestii nie ma możliwości na dokładne wyliczenie, możliwe są bardziej trafione lub nietrafione szacunki.
Podobnie jest z potencjalnymi zyskami firm producenckich (o czym wspomniałem wyżej) jak również z wyliczeniem ewentualnych strat.
Wytwórnie pozywające piratów do sądu nie podają oficjalnie jaką metodą wyliczają straty. Autorzy raportu GOA stwierdzają nawet, że w wyniku kontroli ujawnili, że wytwórnie wyliczając straty powoływały się na nieistniejące źródła.
Obecnie standardowa metoda wyliczania strat wygląda w ten sposób:
Legalna płyta (z treścią objętą prawami autorskimi) w sklepie kosztuje np. 100 zł., plik z ta samą treścią został ściągnięty 1000 razy.
Straty – 1000 x 100 = 100000 zł.
Bardzo to ułomny, wręcz prymitywny sposób wyliczania, proponowany również w umowie ACTA.
Metoda ta nie bierze pod uwagę wielu czynników. Z jednej strony są poważne wątpliwości czy pirat kupiłby w sklepie płytę, czy zdecydowałby się wydać na nią pieniądze. Może raczej zrezygnowałby z kupna? Jak duża część osób ściągnęła pliki tylko dlatego, że były za darmo i nie wydałaby na nie ani złotówki?
Z drugiej strony brak jest danych czy, a jeżeli tak to ile osób, po ściągnięciu utworu jakiegoś wykonawcy stało się jego fanem i zakupiło oraz nadal legalnie zakupuje oryginalne płyty, jeździ na koncerty, spotkania, kupuje gadżety itp. – jednym słowem daje zarabiać i reklamuje twórcę. Podobnie z grami czy filmami. Ile osób po obejrzeniu filmu-pirata stało się fanem reżysera, aktora, aktorki i teraz regularnie chodzi do kina i daje zarabiać? Tutaj nieco pomocne mogą być jedynie dane uzyskane przez BI Norwegian School of Management, które podawałem wyżej.
Reasumując:
Po pierwsze – wcale nie jest pewne, jak chcą tego autorzy ACTA, że piractwo przynosi straty dla gospodarki, według GAO jest odwrotnie.Po drugie – wcale nie jest pewne, że piractwo przynosi straty wytwórniom, producentom i twórcom. Według naukowców może być dokładnie odwrotnie.
Po trzecie – metoda walki z piractwem proponowana przez autorów ACTA jest całkowicie nieskuteczna. Sto osób da się łatwo ustalić i ukarać, nie potrzeba do tego rozbudowanych umów skierowanych na ograniczenia dotykające całego społeczeństwa. Wystarczy obniżenie ceny. Niestety, firmy zarabiające na tym nie są skłonne do obniżek cen. Na ile pazerne są te firmy niech świadczy przykład SGAE i SDAE – organizacji, które miały chronić artystów przed piractwem a w rzeczywistości okradały ich.
Po czwarte – zagrożenie i skala problemu piractwa jest przez firmy producenckie, wytwórnie i inne lobby (w tym autorów ACTA) oszacowana w sposób (będę delikatny) wysoce nieprecyzyjny, ponieważ:
podawana jest ogólna liczba plików do pobrania jako liczba plików pirackich a w liczbie tej mieszczą się również (ok. 30%, jak podawałem wyżej) pliki fałszywe; ogólna liczba ściągnięć podawana jest jako ściągnięcia pirackie, a w liczbie tej mieszczą się również ściągnięcia do celów legalnych; sposób wyliczania strat (nie mówiąc już podawaniu nieistniejących źródeł) jest prymitywny i niewiarygodny.
O tym wszystkim nie chcą słyszeć ani autorzy umowy ani politycy popierający tę umowę.
Jest tak jak pisałem poprzednio: stworzono problem, wmówiono ludziom, że jest on autentyczny i teraz kosztem ograniczenia praw jednostki próbuje się ten problem rozwiązać.
Komu mają służyć takie rozwiązania? Artystom, twórcom? Pomyślmy. Film Agnieszki Holland jest nominowany do Oscara. W kinach całego świata będą oglądać go masy ludzi. Mam nadzieję, że pani Holland zarobi na tym porządne pieniądze, bo jej się należą. Ile może stracić poprzez piractwo? Ile osób ściągnie nielegalnie film z sieci i go obejrzy? Ile z tych osób poszłoby na pewno do kina gdyby nie mogły ściągnąć filmu z netu? Jaki to będzie procent w stosunku do tych, którzy legalnie pójdą do kina lub kupią legalną płytę? A ile z tych osób, gdyby nie pirat, nie obejrzałoby tego filmu w ogóle? Są przecież osoby, które mieszkają w miejscowościach gdzie nie ma kin. A ile osób po obejrzeniu na ekranie monitora pójdzie potem do kina żeby zobaczyć film w całej okazałości? Moim zdaniem strata pani Holland, jeśli będzie, to minimalna w stosunku do korzyści. I taka jest – jeśli jest – strata każdego artysty.
Kto więc na tym traci? Jeśli ktoś, to tylko firmy opiekujące się artystami, typu polski ZAiKS. U nich te ewentualne minimalne straty każdego pojedynczego twórcy sumują się i dla nich – jeśli strata jest – jest to poważna strata. Kochani autorzy i kompozytorzy sceniczni nie dajcie się wpuszczać w maliny i nie pozwólcie, aby ci, którzy żerują na Waszej twórczości ustawiali Was w kontrze do społeczeństwa.
Ale przecież to nie Polacy są autorami umowy ACTA. Według osób obeznanych z tematem jednym z głównych autorów jest RIAA. To taki amerykański odpowiednik ZAiKS-u. RIAA ma sporo sukcesów w walce z piractwem: w latach 2006–2008 wywalczył w sądach i postępowaniach polubownych odszkodowania w wysokości 1,4 miliona dolarów. Niezła sumka, ale w tej beczce miodu jest również łyżka dziegciu. W tym samym czasie RIAA wydał na prawników około 64 milionów dolarów (ciekawe ile ZAiKS na to przeznaczył?). Tak się całkiem przypadkiem składało, że pięciu z wynajętych przez RIAA prawników pracuje w departamencie sprawiedliwości USA i w amerykańskiej prokuraturze generalnej.
Kto jeszcze może stracić? Stracić mogą portale internetowe, telewizje oraz wszyscy ci, którzy udostępniają usługę VOD. To rozwijająca się coraz prężniej usługa. Jeśli ich właściciele przyjmą kąt widzenia skutków piractwa prezentowany przez takie organizacje jak autorzy ACTA jako prawdziwy, mogą czuć się zagrożeni.
Kto może zyskać na umowie? Ci wszyscy, których wyżej wymieniłem. Generalizując – wszyscy ci, którzy czerpią zyski z twórczości autorów. Wątpliwości też budzi pytanie czy im naprawdę zależy na likwidacji piractwa. Przecież to kura, która przy tym sposobie liczenia strat, będzie znosić złote jajka.
Nasuwa się pytanie: dlaczego politycy tak dążą do podpisania umowy ACTA i podobnych umów. Czy oni mogą coś z tego mieć a jeśli tak to co?
Dla polityków z takiej umowy mogą również wynikać korzyści. I nie myślę tutaj o ”namacalnych dowodach wdzięczności” chociaż na pewno są przypadki, że wykluczyć tego nie można. Myślę raczej o zyskach fiskalnych i politycznych.
Jeżeli poszczególni ministrowie finansów przyjęli optykę widzenia organizacji lobbujących za ACTA itp. to wierzą również, że drastyczne ukrócenie piractwa spowoduje większe wpływy do budżetów z tytułu podatków od legalnych zakupów treści. To by była ta korzyść finansowa. A korzyść polityczna? Posłużę się przykładem.
W grudniu ubiegło roku w rządowym Portalu Innowacji ukazała się notka na temat umowy ACTA. W notatce tej, podpisanie przez Radę UE umowy ACTA zostało określone jako wielki sukces polskiej prezydencji. Tytuł brzmiał: „ACTA sukcesem polskiej prezydencji”. Po tym, gdy rozpoczęły się protesty tytuł (i treść) notatki został zmieniony na: „ACTA a polska prezydencja”. Pisze o tym portal pclab.pl
Załóżmy, że umowa ACTA już obowiązuje. Załóżmy, że na dole rządowej strony Portalu Innowacji umieszczony jest taki napis:
„Wszelkie rodzaje kopiowania i rozpowszechnianie możliwe jedynie po uzyskaniu pisemnej zgody”.Czy portal pclab.pl mógłby wtedy umieścić w treści swojego artykułu to co umieścił? Chyba nie. Czy jeśli jednak by umieścił, to upoważniony przedstawiciel Portalu Innowacji mógłby domagać się natychmiastowego zablokowania strony? Chyba tak. Czy jest to możliwe w świetle obowiązującego obecnie polskiego prawa. Być może jest ale jakie wywołałoby oburzenie. Po podpisaniu ACTA każdy przedstawiciel każdego rządu mógłby wygłosić ulubione przez rządzących usprawiedliwienie: „Nie chcem ale muszem, Unia każe, obowiązują nas umowy międzynarodowe”.
Politycznie bardzo opłacalne. Że trochę spiskowe? Może i tak, ale ja nie mogę zapomnieć tego jak na jednym z ostatnich posiedzeń Sejmu poprzedniej kadencji, tylnymi drzwiami został wprowadzony do ustawy zapis o możliwości utajniania niektórych nietajnych dokumentów rządowych i administracyjnych. Nie mogę zapomnieć też tego, że nikt z rządu nie potrafił wytłumaczyć o jaki rodzaj dokumentów chodzi i dlaczego nietajne ma być tajne.
Maciej Rewicz
Studio Opinii
Otwarcie konkursu "Moja Emigracja"
W poniedzialek 30 stycznia Favoryta, organizator konkursu literackiego „Moja Emigracja“, rozpoczyna przyjmowanie utworów konkursowych. Zgłoszenia można nadsyłąć do 27 lutego na [email protected] & [email protected] (szczegóły w regulaminie na favoryta.com). Bumerang Polski jest patronem medialnym konkursu.
Państwa prace, które spełnią wymagania regulaminowe utworzą książkę „Moja Emigracja“, czyli zbiorowy obraz naszej emigracji w Australii. Przy wyborze utworów do tej książki Jury będzie kierowało się kryterium autentyczności wypowiedzi w zgłoszonych utworach.
Konkurs jest otwarty dla wszytkich, a szczególnie zachęcamy do udziału w nim te osoby, które jeszcze nigdy nie publikowały swoich prac.
Zapraszamy wszystkich do współtworzenia tego wielkiego obrazu.
Jury przyzna jedną Nagrodę Główną i dwa Wyróżnienia.
Autor najlepszej pracy otrzyma przywilej wydania własnej książki w dowolnym czasie na koszt organizatora, oraz specjalną nagrodę Pana Andrzeja Siedleckiego: CD z profesjonalnym nagraniem audio zwycieskiego utworu, oraz konkursową książkę "Moja Emigracja". Również każdy z dwóch wyróżnionych autorów otrzyma egzemplarz konkursowej książki "Moja Emigracja". Ponadto, zwycięski utwór i wyróżnienia znajdą się na honorowym miejscu w książce, a wraz z nimi noty o nagrodzonych autorach.
Prace będą oceniane przez Jury w składzie (porządek alfabetyczny imion):
Andrzej Siedlecki: Wykładowca polskiej historii teatru, literatury i jęz. polskiego na Macquarie University, Department of International Studies, the European Languages and Cultures, Sydney. Autor książek "Sekrety Techniki Aktorskiej – Jak uczyć?" (2007), oraz "Być Aktorem, Podstawy Techniki Aktorskiej. Teatr, Film, Telewizja, Radio" (2010). Aktor, reżyser, publicysta i dziennikarz. Długoletni współpracownik radia SBS. Laureat nagrody Polonii – „Sydnejski Orzeł” za propagowanie polskiej literatury w Australii.
Anna Habryn: Mieszkająca w Western Australia założycielka Mt Kosciuszko Inc. Autorka scenariusza filmowego, szuki teatralnej i sluchowiska radiowego o Strzeleckim oraz współautorka książki pt. “Ballad of an Explorer or Life and Deeds of Sir Paul Edmund de Strzelecki” (2009). Autorka powieści "Miłość po szkocku" oraz zbiorów poetyckich: “Kartki urodzinowe”, “Strzępy pioropusza”, “Bajeczki o miłości“ i nagrodzonego wyróżnieniem w konkursie Paperback inYour Hand tomiku “The Dance of Looks”.
Ernestyna Skurjat-Kozek: Redaktor Naczelny Pulsu Polonii.
Studiowała polonistykę w Poznaniu, afrykanistykę w Warszawie.
W latach 1971-1981 pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk humanistycznych UW.
Spędziła 3 lata w Nigerii, gdzie pracowała w Telewizji Channel 50 w ENUGU (1981-1984).
Z doświadczeniem telewizyjnym w Nigerii dostała kontrakt w Telewizji SBS (1985).
Była redaktorką Wiadomości Polskich, następnie dostała stałe zatrudnienie w Radiu SBS, gdzie jako journalist/broadcaster pracowała przez 17 lat. Od roku 2007 organizuje doroczne Festiwale Kościuszkowskie w Jindabyne. Autorka książki "Sanktuarium Matki Boskiej Miłosierdzia w Berrima Penrose Park" (1991), tłumaczka kilku powieści afrykańskich, m.in. T.M. Aluko, "Sądny dzień w Ibali" (Iskry 1986), redaktor kilku antologii prozy afrykańskiej a także książki "Paul Edmund Strzelecki and His Team. Achieving Together" (2009).
Krzysztof Bajkowski: Sydnejski fotograf i fotoreporter, polonijny dziennikarz, edytor i redaktor naczelny polskiego magazynu internetowego w Australii - Bumerang Polski, prezes Stowarzyszenia Bumerang Polski - Bumerang Media Inc. Wcześniej: dziennikarz, prezenter i producent audycji w radiu polonijnym 2000FM (2000-2007); reporter oraz współedytor magazynu internetowego Puls Polonii (2007-2010).
Marianna Łacek: Nauczycielka języka polskiego i angielskiego w szkole średniej w Australii. Laureatka wyróżnienia „Excellence in Teaching” NSW, 2003. Nominowana do „National Award for Excellence in Teaching”, 2004. Współzałożycielka the Polish Teachers Association. Współredaktorka Tygodnika Polskiego. Reportażystka portalu Puls Polonii.i Expressu Wieczornego (Australia). Autorka publikacji metodycznych na temat nauczania. Autorka tłumaczeń książek znanego australijskiego pisarza i poety Petera Skrzyneckiego: „Bezdomne psy“ (Wild Dogs), „Wróbli ogród“ (The Sparrow Garden), oraz dwujęzycznego wyboru poezji: „Stary świat / Nowy świat“ (Old World / New World).
Konkursowi „Moja Emigracja“ patronuje Ministerstwo Edukacji w Australii (DEEWR).
Patronat medialny objęli: Puls Polonii.com, Bumerangmedia.com, Melbourne.pl, Express Wieczorny, Polska sekcja Radia 2000fm Sydney, Ethnic Community Radio 3 ZZZ Melbourne.
sobota, 28 stycznia 2012
Spalono australijską flagę przed Parlamentem
Po czwartkowym ataku działaczy aborygeńskich z „Tent Embassy” na restaurację w Canberze, gdzie odbywała się uroczystość z okazji Australia Day z udziałem premier Julii Gillard i lidera opozycji Tonyego Abbotta, następnego dnia grupa Aborygenów wykorzystując dzieci spaliła australijskią flagę przed budynkiem parlamentu.
Przyszli z proteście przeciwko ogólnemu potępieniu czwartkowej demonstracji pod restauracją. Protestujący żadali suwerenności i sprawiedliwości dla czarnych (black sovereignty and black justice) wskazujac kto jest wlaścicielem ziemi australijskiej a kto jej złodziejem. Policja nie interweniowala ale szczelnie chroniła wejscie do budynku Parlamentu.
Przyszli z proteście przeciwko ogólnemu potępieniu czwartkowej demonstracji pod restauracją. Protestujący żadali suwerenności i sprawiedliwości dla czarnych (black sovereignty and black justice) wskazujac kto jest wlaścicielem ziemi australijskiej a kto jej złodziejem. Policja nie interweniowala ale szczelnie chroniła wejscie do budynku Parlamentu.
Były laburzystowki premier NSW, Bob Carr napisał na swoim blogu wczoraj, że „Tent Embassy” powinna być zwinięta wiele lat temu., a jego aktywiści powinni zainwestować swój czas w realizację programów edukacyjnych dla młodzieży aborygeńskiej. Bob Carr potępił atak działaczy z "Tent Embessy" na restaurację, w ktorej znajdowała sie premier Australii i lider opozycji.
Więcej: The AustralianAboriginal Tent Embassy - ambasada aborygeńska, czyli namiot ustawiony w 1972 roku na trawniku przed budynkiem dawnego parlamentu australijskiego w Canberze. Jej działacze roszczą sobie prawo do reprezentowania Aborygenow przed wladzami australijskimi. Rząd australijski nie uznaje "namiotu" jako oficjalnego przedstawicielstwa Aborygenów, choć w 1995 roku teren, na którym znajduje sie namiot został wpisany do rejestru National Estate jako ziemia rdzennej ludnosci.
Sejm za przeniesieniem 65 mln zł na Polonię z Senatu do MSZ
Posłowie PiS podczas głosowania nad poprawkami do ustawy budżetowej, 27 bm. w Sejmie. (PAP/Fot. Grzegorz Jakubowski) |
PiS zgłosiło poprawkę w pracach sejmowych nad budżetem, która przywracała te pieniądze Senatowi, ale Sejm odrzucił ją większością 256 głosów (za głosowało 148 posłów, 34 wstrzymało się od głosu).
Tuż przed głosowanie Artur Górski (PiS) zarzucił MSZ, że - przejmując środki na Polonię - deprecjonuje konstytucyjną rolę Senatu, a także łamie tradycję, zgodnie z którą od międzywojnia to Senat wspiera Polonię. Górski powiedział też, że zmiany negatywnie zaopiniowały wszystkie najważniejsze organizacje polonijne. "Jaki naprawdę cel ma rząd, że kładzie łapska na pieniądze Senatu przeznaczone na Polonię i Polaków za granicą" - pytał Górski.
W odpowiedzi głos zabrał minister Radosław Sikorski. Przekonywał, że stan obecny jest złamaniem trójpodziału władz. "Opieka nad Polonią jest zadaniem przypisanym ministrowi spraw zagranicznych - chodzi o to, aby zadanie to można było wykonać. W tej chwili pieniądze są wydawane przez Senat bez podstawy prawnej" - argumentował. Jak deklarował, jest wdzięczny Senatowi za rolę, którą wykonywał, kiedy trzeba było odbudować zaufanie Polonii do instytucji wolnej Polski. Zaznaczył jednak, że to zadanie zostało wykonane, a teraz "stoją przed nami nowe zadania". "Będziemy realizowali strategię współpracy z Polonią realizując to, o co zabiegały kolejne rządy i dopiero my jesteśmy w stanie wykonać" - oświadczył szef MSZ.
Sikorski zaprzeczył też - podając przykład Polonii w Niemczech - jakoby największe organizacje polonijne oprotestowywały zmiany.
Jak deklarował, już złożone wnioski organizacji polonijnych będą mogły liczyć na przychylność MSZ. "Jest kwestia roku przejściowego - zobowiązuję się, że te wnioski, które już zostały złożone, które będą złożone ponownie będziemy chcieli rozpatrywać z maksymalną życzliwością. A później będziemy wreszcie mogli realizować strategię rządu współpracy z Polonią i Polakami za granicą" - powiedział szef MSZ.
Roman Kotlinowski (RP) stwierdził z kolei, że 90 proc. pieniędzy przeznaczonych na Polonię na wschodzie "ląduje w parafiach katolickich". Sikorski zapewnił, że kwota ta jest znacząco niższa, obiecał precyzyjnie odpowiedzieć Kotlinowskiemu na piśmie. Zaznaczył jednocześnie, że "tam gdzie polskość przetrwała dzięki temu, że nasi rodacy wytrwali w religii katolickiej, nie jest to powód do drwin tylko do szacunku".
Budżet trafi teraz do Senatu, który może zaproponować zmiany w projekcie. W nieoficjalnych rozmowach senatorowie PO nie wykluczają złożenia poprawki, która przynajmniej część tych pieniędzy pozostawi w Senacie. Jednak źródła PAP we władzach klubu PO informują, że sprawa jest już właściwie przesądzona, a ewentualna poprawka senacka zostanie później odrzucona w Sejmie.
W tym tygodniu z klubem parlamentarnym PO rozmawiał o tej sprawie szef MSZ Radosław Sikorski. Jak relacjonował Robert Tyszkiewicz (wiceszef komisji spraw zagranicznych, który zgadza się ze stanowiskiem MSZ), Sikorski obiecywał senatorom, że tegoroczna dystrybucja środków na Polonię będzie zgodna z rekomendacjami Senatu. "Minister mówił o ewolucyjnym dochodzeniu do nowego modelu" - podkreślił Tyszkiewicz.
Szef senackiego klubu PO Marek Rocki powiedział PAP w piątek, że podczas spotkania Sikorskiego z klubem Platformy odbyła się "kolejna tura dyskusji" między marszałkiem Borusewiczem (uznawanym za jednego z najbardziej zagorzałych przeciwników zmian) a Sikorskim. Rocki nie wykluczył, że dyskusja ta będzie miała dalszy ciąg na piątkowym wyjazdowym posiedzeniu klubu PO.
Senator PO Łukasz Abgarowicz poinformował PAP po spotkaniu z Sikorskim, że senatorowie chcieliby rozmawiać z MSZ o rozwiązaniu przejściowym, które w 2012 roku pozostawiłoby część pieniędzy na Polonię w gestii Kancelarii Senatu. "Nikt nie kwestionuje kierunku zmian, tylko tempo ich wprowadzania. Mamy jeszcze czas na dyskusję" - ocenił Abgarowicz. W ocenie senatora Witolda Gintowta-Dziewałtowskiego (PO) 90 proc. senatorów Platformy jest przeciwnych oddawaniu środków do resortu spraw zagranicznych.
Zwolennicy przekazania pieniędzy na Polonię do MSZ podkreślają, że parlament zachowa kontrolę nad wydatkowaniem, bo resort ma składać sprawozdanie w tej sprawie zarówno w Sejmie, jak i w Senacie. Przeciwni zmianom senatorowie PO przekonują z kolei, że tak istotnych zmian w finansowaniu Polonii nie można dokonywać w nagłym trybie. MSZ uważa natomiast, że resort - m.in. dzięki przedstawicielstwom dyplomatycznym i konsularnym - będzie efektywniej niż Senat wydatkował środki z budżetu, gdyż lepiej zna potrzeby Polonii.
Senat zajmie się ustawą budżetową w lutym. Najbliższe posiedzenie izby wyższej zaplanowane jest na 1-2 lutego.
Marta Tumidalska (PAP)
Subskrybuj:
Posty (Atom)