Mieszkające w Sydney polskie małżeństwo, Anna i Grzegorz Haremzowie realizuje przygodę życia, o której marzy nie jeden globtroter czy żeglarz – rejs jachtem dookoła świata. Anna jest grafikiem i malarką, Grzegorz* - fotografem. Oboje łączą pasję podróżowania z życiem zawodowym. Pływanie jachtem po morzach i oceanach to myśl, która od najmłodszych lat zaprzątała głowę Grzegorzowi. W kilkutygodniowej przerwie ponad 5-cio letniego rejsu oboje małżonkowie odpoczywają w Sydney. W przeddzień powrotu do Europy, gdzie czeka ich pływający dom – jacht La Boheme, z Anną i Grzegorzem Haremzami rozmawiał Krzysztof Bajkowski.
Druga część rozmowy.
Krzysztof Bajkowski: Jak wygląda zwykły dzień na pokładzie jachtu w takim rejsie – na środku oceanu, przy sztormowej pogodzie.
Anna Haremza: Z chwilą otrzymania prognozy mówiącej o sztormie przygotowuję jedzenie , porcjuję i zamrażam, żeby później nic nie gotować,bo przy sztormowej pogodzie wszelkie gotowanie włącznie z wodą na herbatę jest niebezpieczne. Tak więc cały jacht w takiej sytuacji jest zamknięty, a my w kokpicie, przypięci pasami, wszystko jest pochowane, zapięte, przyczepione aby nic nie było luźno. Żagle sztormowe są zawsze na pokładzie gotowe do postawienia. Prowadzimy jacht z najwieksza ostrożnoscia starając się nie popełniac pomyłek.
Grzegorz Haremza: Jest to rutyna wynikajaca z doswiadczenia. W warunkach sztormowych ta rutyna jest niesamowicie zaostrzona i jest to tak jakby się prowadziło działania wojskowe. Nie ma możliwości absolutnie popełnienia jakiegokolwiek błędu, bo popełnienie jakieś pomyłki może spowodować uszkodzenie lub zatopienie jachtu czy zranienie człowieka na pokładzie. Są więc opracowane sposoby poruszania się po jachcie, ubierania się i każdy członek załogi, który z nami jest, jest dokładnie poinstruowany.
W najgorszych sztormach w tej podróży dookoła świata byliśmy tylko we dwójkę, więc było to trochę uproszczone, bo oboje doskonale wiemy jak w takich warunkach się zachowywać. Dowcip polega na tym, aby nie działy się rzeczy przypadkowe, ani rzeczy które nie chcemy żeby się działy. Przede wszystkim dbamy o własne bezpieczeństwo, bezpieczeństwo nawigacji i integralność jachtu. Bo to jest nasz cały świat. Jeśli on zniknie i my możemy zniknąć wraz z nim. Jest to niewiarygodnie skomplikowany system zachowań od technik sztormowania, analizy pogody, gotowania, sprzątania i spania . Zmieniamy się co 4 godziny. Każdy z nas jest na wachcie po 4 godziny.
K.B.: Z waszej opowieści wynika, że zabieracie też inne osoby na pokład.
G.H.: Tak, są to nasi przyjaciele i zarazem doświadczeni żeglarze. Wspomniany wcześniej Benek Rodanski, Jurek Rakowicz (kapitan żaglowca Pogoria) i wielu innych. Nasz jacht ma dwie osobne kabiny dwuosobowe, tak więc śmiało dwie osoby dodatkowo można zabrać. Zabieramy też miłośników żeglarstwa ale tylko z dużym zdrowym rozsadkiem, odpornością psychiczną i dużym poczuciem humoru, niekoniecznie zaś z dużą wiedzą żeglarską. Te cechy są niewiarygodnie potrzebne. Osoba mająca mniejsze doświadczenie musi przyjąć znacznie większą ilość poleceń i instrukcji niż doświadczony żeglarz, który intuicyjnie i rutynowo wie co robić.
|
La Boheme - pod pokładem |
K.B.: Jesteście w połowie realizacji swej wielkiej przygody. Jaka jest dalsza trasa i kiedy planujecie jej zakończenie?
A.H.: Zamierzamy ją zakończyć na początku października 2013 roku. W tej chwili jest koniec roku 2011, i przez najbliższe miesiące będziemy zimować w Europie, a w drugiej połowie maja Grzegorz pierwszy wyruszy do Turcji gdzie w marinie w Alanyi nasz La Boheme stoi na betonie , wyciągnięty z wody i czeka na malowanie i przygotowanie do dalszej części podróży. Popłyniemy przez Wyspy Greckie, na Maltę, dalej na Sycylię, Baleary u wybrzeży hiszpańskich a następnie do Madeiry i stamtąd na Wyspy Kanaryjskie i Wyspy Zielonego Przylądka. Pod koniec 2012 roku wpłyniemy na Karaiby. Z Karaibów na archipelag San Blas Islands. Stamtąd przez kanał Panamski na Galapagos, Wyspę Wielkanocną, Polinezję Francuską i wyspami Pacyfiku w kierunku Australii. Na liście jest m.in. wyspa Tonga, Nowa Caledonia i Vanuatu.
K.B.: Czy o Waszej podróży, która jest wyjątkowa wie świat? Jest zainteresowanie mediów międzynarodowych, choćby polskich lub australijskich?
G.H.: Zainteresowanie jest o tyle, że jako dziennikarz polskiego miesięcznika Jachting regularnie piszę artykuły m.in. o naszej podróży i o sprawach technicznych, jachtowych. Np. jak dokonać wyboru jachtu do podróżowania po oceanach. Jak taki jacht powinien być wyposażony, jak się prawidłowo kotwiczy itd.
A.H.: A ja natomiast piszę bardziej turystyczne artykuły. Ale nie powiem, że jest wielkie zainteresowanie mediów, bo my raczej nie staramy się o to. Natomiast jesteśmy zainteresowani wydaniem książki ze względu na duża ilość materiału fotograficznego jaki już zgromadziliśmy. Planujemy zatem wydanie książki a potem organizację wystaw fotograficznych i malarskich w Australii. Na pewno chcemy wykorzystać tę podróż do twórczych zamiarów.
K.B.: Czy sa inne pary małżeńskie , które spędzają część swojego życia podobnie jak Wy?
G.H.: Są, ale jest ich bardzo mało, dlatego, że z ogólnej populacji żeglarzy to są tzw. chartery, czyli ludzie wynajmujący sobie jacht wraz z kapitanem lub bez na powiedzmy dwa tygodnie. Taka jest większość. Później mamy ludzi, którzy posiadają własne jachty, na których pływają dwa tygodnie lub najwyżej miesiąc w roku. Następnie mamy małżeństwa, które pływają na krótkich odcinkach ale żyją na jachcie przez dłuższe odcinki czasu. Następnie są małżeństwa, które pływają na średnich odcinkach tras, np. w ramach jednego akwenu, powiedzmy Morza Śródziemnego, albo pływają w jednym akwenie, później przewożą statkiem jacht do innego akwenu. My natomiast należymy do ostatniej kategorii pływajac wszedzie sami i zwiedzamy planetę zupełnie na własną odpowiedzialność. Innymi słowy należymy do tych najbardziej awanturniczych.
A.H.: Muszę powiedzieć, że w trakcie naszej podróży nie spotkaliśmy dużej ilości małżeństw czy samotnych żeglarzy z Polski. Spotkaliśmy na wyspach australijskich Cocos Keeling dziewczynę samotnie opływajacą świat. Nazywała się Natasza Caban i wypłynęła z Ustki. Spotkaliśmy również kilka małżeństw australijskich. A tak to na ogół nie spotyka się wielu żeglaży płynacych dookola swiata. Ktoś powiedział, że opłynięcie świata na takim jachcie jak nasz we dwojkę jest wyczynem rzadszym niż wejście na Mount Everest. Mniej ludzi opływa świat, niż wspina się na na najwyższy szczyt Ziemi.
K.B.: Na pewno taka wyprawa jest bardzo kosztowna. Skąd macie fundusze na jej sfinansowanie?
G.H.: Przede wszystkim nasza ciężka praca. Całą sprawę finansujemy sami, nie mamy sponsorów. Odkąd przyjechałem do Australii posiadałem różne jachty. W miarę czasu jachty były coraz większe i coraz bardziej nadawały się na dłuższą podróż. Dochodząc do jachtu tej klasy jakiej jest La Boheme pracowaliśmy ciężko przez całe życie.
A.H.: Jacht, który posiadamy należy do czołówki światowej jachtów. Zaliczaja sie do nich Oyster, Halberg Rassy i Amel. Nasz jest właśnie Amel. Amel jest znany bardziej w Europie niż w Australii.
Jachty marki Amel są projektowane i budowane bez względu na koszty właśnie do pływania długodystansowago.Posiadają nawet grodzie wodoszczelne ze wzgledu na bezpieczeństwo.
A.H.: I jeszcze ciekawe jest to, że gdy spotykają się dwa Amele to z reguły dochodzi do wzajemnych wizyt, bo właściciele chcą podzielić się swoimi doświadczeniami.
G.H.: A ponieważ nasz jacht płynie dookola świata zainteresowanie jest duże, bo interesuje naszych gości to jak ten jacht sprawuje się w ekstremalnych warunkach pogodowych jakich przeróbek dokonaliśmy aby realizować bezpiecznie dłuższe rejsy. Tak więc jesteśmy dość popularni wśrod żeglarzy.
A.H.: Staramy sie pływać oszczędnie. Porty jachtowe, szczególnie w Europie są bardzo drogie, więc zatrzymujemy się w nich tylko na krótkie odcinki czasu, a potem częściowo kotwiczymy na dziko w zatokach...
G.H.: ... co również jest bardzo atrakcyjne. Bo w marinach zatrzymujemy się, gdy chcemy coś zwiedzić , zobaczyć atrakcje miast, a w zatokach gdy chcemy być bliżej przyrody, popływać, ponurkować itd.
K.B.: Co radzilibyście tym wszystkim ,którzy mając podobne marzenia pływania po morzach i oceanach świata chcialiby pójść w Wasze ślady?
G.H.: Zmienić zainteresowania. Ha, ha, ha...
A.H.: Żartujemy, ale mówiąc serio niech ludzie nie wyobrażają sobie,że taki rejs to są wakacje. To jest przygoda, ale przede wszystkim męcząca, ciężka praca. Dlatego, że w każdym miejscu, gdzie pływamy są różne warunki. Niekiedy trzeba zejść na ląd i dostarczyć na jacht prowiant, niosąc go na własnych plecach przez wiele kilometrów.
G.H.: Poza tym, gdy śpię to mimo wszystko myślę wciąż o różnych sprawach, które na jachcie mogą się wydarzyć: czy nie przetarła sie linka, czy trzyma kotwica, czy włączy się alarm kotwiczny. Jeśli jestem na oceanie, a na jachcie są jeszcze inne osoby, to wciąż martwię się czy aby na pewno ktoś z nich nie zaśnie i nie przeoczy np. przepływającego statku, czy też, czy ktoś nie wypadnie po prostu za burtę. Czyli inaczej rzecz biorąc po roku takiej czujności praktycznie 24 godziny na dobę delikatnie mówiąc jestem zmęczony.
K.B.: To w takim razie co Was pcha do tego, żeby się tak poświęcać?
A.H.: To pasja. Grzegorza pasja.
G.H.: Ja tego w ogólę nie lubię. Robię to dla Ani...
A.H.: A ja zdecydowanie robię to dla Grzegorza.
G.H.: Chyba to, że mamy możliwość oglądania świata ze strony jakiej nikt ze zwykłych turystów nie zobaczy. Poza tym niewiarygodna przygoda, którą realizujemy na własną odpowiedzialność. Okrążanie planety, na której żyjemy przy pomocy wiatru i prądów morskich to duża satysfakcja.
K.B.: Pasjonatów nikt i nic nie zniechęci więc pozostaje mi życzyć Wam stopy wody pod kilem w dalszej części tej życiowej wielkiej przygody żeglarskiej.
Rozmawiał: Krzysztof Bajkowski
Pierwsza część wywiadu.