polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Donald Tusk odniósł się do wydarzeń ostatnich godzin. Premier podczas spotkania z nauczycielami podkreślił, że wojna na Wschodzie wchodzi w "rozstrzygającą fazę". — Czujemy, że zbliża się nieznane, Szef rządu wskazał, że zagrożenie jest naprawdę poważne i realne, jeśli chodzi o konflikt globalny. * * * AUSTRALIA: Premier Anthony Albanese i prezydent Chin Xi Jinping odbyli 30-minutowe spotkanie dwustronne na marginesie szczytu G20. Xi Jinping wezwał premiera Anthony'ego Albanese do promowania "stabilności i pewności w regionie" oraz przeciwstawienia się protekcjonizmowi. Chiński prezydent zwrócił uwagę na niedawny "zwrot" w stosunkach z Australią, po zakończeniu gorzkiego, wieloletniego sporu handlowego, w wyniku którego zablokowano dostęp do ponad 20 miliardów dolarów australijskiego eksportu. Pekin wcześniej nałożył szereg karnych ceł handlowych na australijski węgiel, wino, homary i inne towary po tym, jak napięcia osiągnęły punkt krytyczny pod rządami Morrisona. * * * SWIAT: Prezydent Rosji Władimir Putin oficjalnie podpisał nową narodową doktrynę nuklearną, która nakreśla scenariusze, w których Moskwa byłaby upoważniona do użycia swojego arsenału nuklearnego. Dwa głowne punkty odnoszą się do agresji któregokolwiek pojedynczego państwa z koalicji wojskowej (bloku, sojuszu) przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom. Będzie to uważane za agresję koalicji jako całości. Agresja jakiegokolwiek państwa nienuklearnego przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom przy udziale lub wsparciu państwa nuklearnego będzie uważana za ich wspólny atak. Federacja Rosyjska zastrzega sobie prawo do użycia broni jądrowej w odpowiedzi. * Rosyjskie Siły Zbrojne po raz pierwszy użyły hipersonicznej rakiety balistycznej średniego zasięgu Oresznik przeciwko celom wojskowym na terytorium Ukrainy. Celem był teren produkcyjny zakładów wojskowych Jużmasz w Dniepropietrowsku.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

niedziela, 11 grudnia 2011

Deszczowy Polish Christmas Picnic (3)

"W czasie deszczu dzieci się nudzą" - śpiewała kiedyś Barbara Krafftówna w Kabarecie Starszych Panów, ale Jola Komicz i Dariusz Paczyński sprawili, że tak wcale nie musi być.
 Na mokrym tegorocznym Polish Christmas festynie na Darling Harbour jedną z nawiększych atrakcji były scenki właśnie z tego słynnego kabaretu Jeremiego Przybory i Wacława Wasowskiego, przygotowane z perfekcyjnie teatralną dokładnością, mimo że warunki pogodowe i sceniczne były fatalne. Festiwalowiczów w końcowej części ponad 5-godzinnego programu rozweselali aktorzy nowego polonijnego kabaretu Vis-a-Vis" - Jolanta Komicz (kier. muz), Piotr Pokorski, Dorota Banasiak, Wiesław Rogaliński, Jaga Nasielska i Andrzej Komorowski.
Piknik zakończył wspólny śpiew kolęd wraz z chórem Tęcza prowadzonym przez Maję Kędziorę.

Trzecia część fotoreportażu Krzysztofa Bajkowskiego z Tumbalong Park.



 



Nowy talent aktorski: Wiesław Rogaliński 

My jesteśmy tanie dranie... Piotr Pokorski, Wiesław Rogaliński, Andrzej Komorowski


Kabaret Vis-a-Vis. Od lewej: Jaga Nasielska, Andrzej Komorowski, Dorota Banasiak,
Wiesław Rogaliński, Jolanta Komicz-Hove, Piotr Pokorski

chor Tęcza z Cabramatty zakończył kolędami  7. Polish Christmas na Darling Harbour

Patronem medialnym Polish Christmas Picnic 2011 był Bumerang Polski. Serdecznie dziękujemy wszystkim odwiedzającym nasze stoisko a także  członkom Stowarzyszenia, autorom książek, patronom, sponsorom  i wszystkim pomagającym je stworzyć.

Wesołych Świąt życzy Bumerang Polski!

sobota, 10 grudnia 2011

Tu Warszawa, tu Sydney - rozmowa z Markiem Krawczyńskim (2)

Sydney, Warszawa - metropolie oczami architekta.

  Ciąg dalszy rozmowy Krzysztofa Bajkowskiego z architektem Markiem Krawczyńskim, który w listopadzie przebywał w Sydney promując nowy  film domumentalny o odbudowie Warszawy " Out of the Ashes".

KB: Najwyższy budynek do tej pory w Warszawie – Pałac Kultury, dar ZSRR dla Polski w latach 50-tych nie darzony jest zbyt dużą sympatią, choć z jego sal chętnie korzystają wszyscy: od organizatorów przeróżnych festiwali po  uczestników spotkań religijnych,  jak zjazd rodzin Radia Maryja i politycznych, jak kongres Ruchu Palikota. Dla turystów jest głównym punktem orientacyjnym w mieście. Warszawa jednak się rozwija, pnie się w górę i niedługo nowe wysokościowce zasłonią ten symbol socrealizmu. Jak Pan ocenia obecny kierunek rozwoju architektury w stolicy Polski?

MK: Jest dużo ciekawych projektów. Podejście do stylistyki architektonicznej w Warszawie jest trochę chaotyczne i nie mówię tego złośliwie ale czasem odnoszę wrażenie, ze miasto traci swoją duszę. W każdym mieście po potwornej dewastacji jest kompleksowe podejście do tych spraw. Pałac Kultury zdecydowanie jest referencyjnym punktem Warszawy i nie sądzę aby zabudowywanie jego było rozsądne. Mimo swej toporności jest dobrze skonstuowanym budynkiem, posiadającym wiele pięknych sal. Jest krytykowany bo kojarzy się z minioną epoką ale trzeba pamiętać, że wieża Eiffla w Paryżu z początku była strasznie krytykowana, że to ochydna konstrukcja, że to inżynieria a nie architektura. Myślano nawet o jej zburzeniu. Teraz jest symbolem Paryża. W Sydney też mamy wiele brzydkich budynków ale mimo to zostały wpisane jako heritage items  ,   bo to pomniki naszej historii, elementy miasta , które świadczą o przeszłości. Nowe projektowane obok budynki powinny mieć jakieś relacje z tym co już powstało wcześniej. I tak powinno być w relacji z Pałacem Kultury: nie zakrywać go, pokazać jego niepowtarzalny charakter w Polsce, tym bardziej że większość nowych wysokościowców konstruowana jest  w nowoczesnych, ekonomicznych technologiach i są one  bardzo podobne do siebie, niczym szczególnym nie wyróżniają się. Pytając się ludzi z całego świata, którzy choć raz byli w Warszawie zawsze usłyszymy wspomnienie Pałacu Kultury jako obiektu, który utkwił im w pamięci. Tak więc powinien być - czy nam się podoba czy nie – postrzegany w historyczny sposób.
Jeśli chodzi o rozwój urbanistyczny Warszawy to istnieje tu problem, bo są miejsca gdzie nie ma nawet planów zagospodarowania przestrzennego, co jest tragedią dla mieszkańców, developerów i chyba tylko rajem dla prawników, którzy na tym zarabiają. Dochodzi problem braku zapisów w księgach wieczystych co do własności. Ciągle toczą się rozprawy dotyczące utraconych po II wojnie światowej majątków.

Jak Pan ocenia rozwój architektury i rozwój urbanistyczny Sydney? Czy rozdrobnione zarządzanie – kilkadziesiąt rad miejskich konkurujących ze sobą o fundusze stanowe sprzyja koordynacji w kreowaniu architektury metropolii. W Warszawie jest naczelny architekt miasta dbający o wygląd stolicy , a takie wielkie  miasta jak np. Tokio mają własny rząd – Tokyo Metropolitan Government,  koordynujący działania poszczególnych gmin metropolii. Sydney czasem traktowane jest jak zbiorowisko samoistnych wiosek. Poza tym miasto kończy się za pierwszą centralną stacją kolejki miejskiej. Potem krajobraz parterowych domeczków z reguły niemiłosiernie zacieśnionych z tysiącami kilometrów wiejskich płotków .Czy nie należałoby pomyślkeć bardziej  kompleksowo o budowie miasta z prawdziwego zdarzenia?

To jest ciekawe porównanie. Nie chciałbym nikogo krytykować, ale czasem trzeba powiedzieć brutalną prawdę. W Sydney są dość przeźroczyste, klarowne prawa. Są wokół nich oczywiście konflikty co do ich interpretacji, ale są to dość uniwersalne prawa budowlane i urbanistyczne obowiązujące wszystkie gminy. Jest jeszcze centralny sąd, który może roztrzygać prawidłowość podejmowanych decyzji. Należy jednak powiedzieć, że Sydney jest trudnym przypadkiem, bo jest rozbite przez trzy wielkie zatoki  i to jest pierwszy problem w opracowaniu dobrego systemu transportu. Skomplikowane ukształtowanie terenu i wielkie problemy geotechniczne powodują, że publiczny transport nie ma szansy rozwoju. Jest tu zupełnie inna sytuacja niż w miastach europejskich. Czy mamy koncentrować się na centrum czy raczej rozwijać poszczególne dzielnice metropolii na samodzielne organizmy miejskie to dylemat dla całego świata. Z punktu widzenia dbania o przyjazne środowisko naturalne można dowieść, że najbardziej ekologicznym budynkiem jest wielki wieżowiec. Dlaczego? Bo tam jest najmniejsza ilość linii infrastruktury – kabli elektrycznych, telekomunikacyjnych, kanalizacji itd. W takim wieżowcu zużywa się najmniej energii na osobę. Może nie wszyscy uwierzą, ale najbardziej ekologicznee budynki to wieżowce 50 – 80 piętrowe! Ale cała radość z życia w miastach europejskich to to, że  wszystko zorganizowane jest na skalę ludzką. Miasta są stosunkowo małe. Tak więc urbaniści mają tam wielką przyjemność w kreowaniu ich wyglądu.
Tu w Sydney mamy problem. Miasto rozrosło się niską zabudową w głab lądu 50 i więcej kilometrów i nie możemy wrócić do tego sprzed 150 lat. Mnie się wydaje, że powinno być w tej sytuacji podzielone na oddzielne samodzielne  środowiska miejskie. Takie np. Chattswood, Parramatta czy Campbeltown to już samowystarczalne miasta. I chyba tak powinno być. Koncentrowanie sie tylko na sydnejskim  CBD to stawianie przed kosztownym rozwiązaniem problemu transportu. Mam kolegów, którzy zajmują ważne stanowiska w CBD i spędzają po 20 godzin tygodniowo w samochodzie aby dojechać do miejsca pracy. To absurd.

Rozumiem, że w takiej sytuacji odejścia od skupiania się tylko na centrum Sydney, te satelitarne  dzielnice  miasta powinny być tak samo - jesli nie lepiej  -  w rządowych planach przydzielania środków na rozwój  urbanistyki i w ogóle miejskiej infrastruktury. Prawdę mówiąc to tam mieszka najwięcej ludzi tworzacych dumną liczbę 4,5 mln mieszkańców Sydney.

To jest trudne zagadnienie nawet dla finansistów i samorządowców. Jako architekt mam za małe doświadczenie w tych sprawach gospodarczych. Ale wydaje mi się, że jesteśmy lepiej przygotowani do takich zmian gospodarczych w Sydney bo jest tu bardziej bezpośrednia odpowiedzialność urzędników. Systemy samorządowe są bardziej przeźroczyste i chyba nie takie skomplikowane jak w Polsce. Tam problemy administracji publicznej wydają się bardzo zawikłane, bo trudno dowieść kto jest odpowiedzialny za specyficzne działania i konkretne rozwiązania. Ciągle szukamy winnych po fakcie, a system jest zawiły, każdy  chowa się za wieloma niepotrzebnymi ustawami. Nawet jak ktoś skradnie cały podkład żużlu w ciągu konstrukcji autostrady, to duża grupa ekspertów nie może przez lata (i za duże pieniądze)  odkryć kto  nadzorował  i jak to wszystko się stało.  Pieniądze są marnowane na nieskuteczne przeszukiwania po fakcie, bo  wciąż obowiązuje zmowa milczenia. To nie miłe co mówię, ale musimy wszyscy poczuć się bardziej odpowiedzialni za wspólne dobro społeczne w Polsce, nie tylko bronić „swojego stołka” aby przetrwać na nim jak najdłużej  dla dobra np. naszej rodziny. Polacy to bardzo pracowici ludzie ale nasze układy są jeszcze za mało przezroczyste, nie tak jak w Australii. To jest spowodowane naszą trudna historią przez kilkaset lat, ale najwyższy czas abyśmy zmienili stare poglądy i zaczęli współpracować dla naszego wspólnego dobra polskiego. 

Mimo tych urbanistycznych problemów mieszkańców metropolia  jak magnes przyciąga turystów odwiedzających Australię. Co Pan jako architekt  poleciłby Polakom  odwiedzającym Sydney?

To długa lista. Oprócz Harbour Bridge i wejścia na łuk konstrukcji mostu zachęciłbym do zwiedzenia wnętrza Opera House. Wszyscy znają zewnętrzne kształty tego symbolicznego budynku Sydney ale wnętrza są równie fascynujące, warte zobaczenia. Poza tym centrum olimpijskie w Homebush Bay i na dalekim, północnym skraju metropolii - Palm Beach z przepięknymi widokami. Oczywiście nie można ominąć rekreacyjnej perełki miasta – Darling Harbour. Ciekawe jest również ZOO. Jako turysta poleciłbym Darlinghurst lub okolice Darling Harbour do zatrzymania się, bo stąd wszędzie blisko.


A co poleciłby Pan z kolei Australijczykom odwiedzającym Warszawę? Jakie obiekty architektoniczne Pana zdaniem godne są uwagi?

 Jest tu dużo obiektów godnych uwagi co mnie bardzo cieszy. Pamiętam 5 lat temu przyjechał do Warszawy Australijczyk, dyrektor hoteli międzynarodowych,  ja go oprowadzalem po mieście i mówił ze zdumieniem: to jest wspaniale, że aż tak dużo miejsc ciekawych jest w Warszawie. Dotychczas wiedział tylko o Krakowie  - jako o jedynym polskim  mieście godnym odwiedzenia przez turystów.
Co by polecić? Stare Miasto, Zamek Królewski i jego wspaniałe wnętrza. W Warszawie mamy teraz nowość architektoniczną: Kopernik Centrum. Bardzo mi się podoba jego usytuowanie nad Wisłą i połączenie trzech elementów okolicy: mostu, stadionu narodowego i właśnie tego centrum. To tworzy taką nową pocztówkę Warszawy. Z przyjemnością polecam zawsze Łazienki Królewskie. To jest napawdę cudo świata. To nie jest wprawdzie Wersal ale coś co jest niezwykle przyjemne do zwiedzania  ze wzgledu na swa ludzką skalę. Do tego niedzielne koncery pod pomnikiem Chopina stwarzają  niepowtarzalną atmosferę.  Tam spacerować to doznawać uczucia , że jest się częścią tego otoczenia, że jest się  w jakiś sposób człowiekiem kultury a nie zwykłym turystą.
Godny zwiedzenia jest też Pałac w Wilanowie oraz siedemdziesiąt warszawskich kościołów pięknie odbudowanych. Pięćdziesiąt cztery z nich były zupełnie zniszczone. Odbudowano je bardzo logicznie i przemyślanie.  No i przede wszystkim Krakowskie Przedmieście. To perełka na skalę światową.

Na zakończenie pytanie futurystyczne: jaki obiekt i w jakim stylu   postawiłby Pan jako architekt w Warszawie a jaki  w Sydney  aby stały się  symbolami architektury XXI wieku?

To bardzo trudne pytanie bo trzeba zrozumieć też co każdy kraj powinien reprezentować dla świata. Ikony architektury to wyznanie tożsamości narodowej. Francja ma wiele takich ikon jak także już Australia, co prawda ten kraj jest jeszcze bardzo „młody”. W Sydney nasza Opera Utzona, jest tak rozpoznawalna że lepszej ikony  już chyba nie znajdę. Ten budynek reprezentuje naszą australijską umiejętność w organizowaniu rzeczy niemożliwych. To był wyskok na pole technologii która wyprzedzała epokę. Popełniliśmy wiele błędów, ale determinacja i współpraca osiągneły swoje.
To był też skutek umiejętności Australijczyków w zapraszaniu do współpracy  ekspertów z całego świata. I to nas także wzmocniło i dało poczucie narodowej wspólnoty. „To jednak ‘nasza’ opera, mimo, że eksperci i robotnicy z całego świata nad nią pracowali”- mówili Australijczycy z dumą.
Co do Polski i Warszawy, to odpowiem w ten sposób. Musimy zdecydować kim naprawdę jesteśmy i kim chcemy być. Już dosyć martyrologii i monumentów dla zaginionych i straconych. Już bardzo dużo takich mamy i hołd jest już złożony. Powinniśmy teraz szukać pozytywnej energii na przyszłość narodu i symbolów naszych nowoczesnych sukcesów. Bądźmy dumni z historii i odwagi naszych przodków, ale teraz budujmy naszą przyszłość.
Jaki budynek może to reprezentować? Może potrzebny jest konkurs narodowy na ten temat, aby sami Polacy zastanowili się i uwierzyli że mają piękną przyszłość i wielkie możliwości. Ale co byśmy chcieli stworzyć aby było symbolem naszej kultury i tożsamości?
Natomiast w  tej chwili jest jeden projekt poza Warszawą, w Łodzi, który bardzo mnie interesuje – rewitalizacja starego rejonu centrum miasta jako Specjalna Strefa Sztuki, tzw. EC1. Tam architekci z wielu krajów skomponowali bardzo ciekawy i futurystyczny projekt na skalę jeszcze większą od naszego Darling Harbour. Jeden centralny element to wielopiętrowa „rura” ze szkła i ze stali gdzie będą biura i galerie sztuki. To ma też być symbolicznym łącznikiem wschodu i zachodu. Bardzo innowacyjna koncepcja która ma unikalny kształt i może być wspaniałym symbolem naszego rozwoju i tożsamości jako harmonijny łącznik dla kultur Azji i Europy. To pokazałoby światu że jesteśmy dynamicznym społeczeństwem,  które ma unikalną tożsamość, ale także że chcemy być efektownym łącznikiem pomiędzy naszymi większymi sąsiadami, z którymi teraz będziemy współpracować na równym poziomie.

To bardzo interesujące i mam nadzieję,że wkrótce zobaczymy plany tego przedsięwzięcia. Dziekuję za rozmowę .

Rozmawiał Krzysztof Bajkowski

piątek, 9 grudnia 2011

Polish Christmas Picnic - slideshow

Z Ballarat na sydnejski Darling Harbour przybyła w minioną niedzielę  fotografik Aldona Kmieć, którą mieliśmy zaszczyt gościć przy naszym stoisku Bumeranga Polskiego podczas Polish Christmas Picnic. Oto impresja slajdowa z imprezy w obiektywie Aldony.


Polish Christmas Picnic Sydney - Images by Aldona Kmiec Photography

Deszczowy Polish Christmas Picnic (2)

Deszczowy i stosunkowo zimny dzień jaki przypadł na minioną niedzielę nie zraził Polonii sydnejskiej do przyjścia do Tumbalong Park na doroczny festyn Polish Christmas. Najbardziej zadowoleni byli sprzedawcy ciepłych dań. Jak informuje  nas Wiesław Paździor , inicjator i promotor tegorocznej imprezy sprzedano ponad 1200 porcji ciepłego bigosu i placków ziemniaczanych. Na scenie festiwalowiczów rozgrzewały tańcem dziecięce i młodzieżowe  zespoły folklorystyczne z Sydney.  

Oto ciąg dalszy relacji fotograficznej Krzysztofa Bajkowskiego z Darling Harbour.





Można było zatańczyć nawet ze Św. Mikołajem...

Kolejki - już tradycyjne po  również tradycyjne polskie jadło.

Typowa porcja: bigos, kiełbasa, placki ziemniaczane, ogórek kwaszony i polski żytni chleb

Kuchnia pracowała na pełnych obrotach

Wiesław Paździor - inicjator tegorocznej imprezy

 cdn.

czwartek, 8 grudnia 2011

Gorączka złota (5)

Obozowanie na drodze
Nasz Pan Seweryn, ze zmiennym szczęściem dalej poszukuje złota na różnych działkach, aż pewnego dnia na złotonośnym polu w Jim Crow zawrzało. Gazeta przynosi krótką notatkę, że ogłoszono amnestię dla emigrantów. Polscy wygnańcy mogą więc wrócić do ojczyzny. Od tego dnia nasz rodak myśli o powrocie. Ośmiu krajanów spotyka się i dyskutuje powrót do kraju. Sprzedają za pół darmo namioty, narzędzia i cały lichy dobytek, i z torbami na plecach wędrują lasami do Melbourne, by uzyskać więcej informacji o sytuacji w Europie. W mieście panuje plaga szczurów. Wieść niosła, że zagryzły niemowlaka w kołysce, a śpiącemu w hotelu odgryzły palec. Czekają cały tydzień, ale żaden statek nie przynosi konkretnych wiadomości. Sytuacja wydaje się bardzo niepewna i koledzy Pana Seweryna opuszczają Melbourne – poszukiwanie złota w buszu wydaje im się bardziej konkretne. Tu są wolni. Pan Seweryn pozostaje jeszcze kilka dni w mieście, ale też go opuszcza, tym razem z trzema workami różnych produktów i z partnerem zakłada nieźle prosperujący sklepik przy kopalniach w Maryborough. Ale mimo, jako takiego zysku nie może przyzwyczaić się do stanu kupieckiego i po trzech miesiącach postanawia wrócić do poszukiwania złota, unikając szczęśliwie matactw oszukańców i wygrywając w magistracie wytoczony mu proces. Ma problem z nogą, więc jeszcze raz zamienia się w sklepikarza, znajduje teren na kopanie i na sklepik, a ponieważ miejsce wybrali Polacy, nazywają go Polish Flats. Pisze w pamiętniku: „Nazwa ta pozostanie, a w późniejszych wiekach może zabłąkany do Australii Polak znajdzie ślad bytności ziomków w dalekich tych stronach”. Jednakże miejsce to, też nie było bezpieczne, bo o trzy mile dalej operowała banda „bushrangers” pod przywództwem znanego mordercy Black Douglas’a, kradnąc z namiotów i napadając na lokalne sklepiki. Poszukiwacze tworzą więc uzbrojone oddziałki, palą namioty bandytów i związują Douglas’a, a kilkuset górników transportuje go do Melbourne, gdzie zawisł na szubienicy.

Eureka
Inni, jak ciągle uśmiechający się Red Jack z partnerem udawali kopaczy i rozłożyli namiot w pobliżu, a i niezadługo dołączył do nich Dick, ex-skazaniec. I natychmiast w okolicy wzrosły napady i złodziejstwo z namiotów, ale ponieważ nie złapano ich na gorącym uczynku policja nic nie mogła zrobić. Przychodzili do sklepiku Pana Seweryna, ciągle kupując na kredyt żywność i alkohol. Na wszelki wypadek - bo Red Jack pojawiał się w sklepiku o różnych godzinach, a szczególnie wtedy, gdy inni kopali, a Pan Seweryn zostawał w sklepiku sam - nasz rodak przedyskutował ze Stefanem taktykę obronną. I pewnego dnia rano do sklepiku wchodzi Red Jack, znów żądając na kredyt butelkę „brandy”. Stefana akurat nie ma. Pan Seweryn odmawia, domagając się uregulowania zaciągniętego długu. Red Jack wychodzi szybkim krokiem, a to zły znak, bo zwykle chodzi ospale, więc Pan Seweryn sprawdza zardzewiałą krócicę na ścianie, choć wie, że nie da się jej użyć. Red Jack wraca z dwoma kompanami, widząc w tym momencie Pana Seweryna zawieszającego na powrót krócicę na ścianie. Powiesił i natychmiast sięgnął po „boksera”, instrument składający się z gałki żelaznej, osadzonej na elastycznym krótkim trzonku, a zdatnym do łamania kości. Uśmiech zniknął z twarzy Red Jack’a . „Wiem, kim jesteś, rusz się tylko naprzód, to ci roztrzaskam mózgownicę!” Wyszli. Pan Seweryn odetchnął. Ale zagrożenie zostało, bo mogli wrócić w większej kompanii. Na szczęście, niezadługo pojawiło się obok więcej namiotów, w tym jeden „polski” z Antonim Bi. i Aleksandrem Br. Pan Seweryn nie podaje nazwisk swych ziomków ze względu na bezpieczeństwo ich rodzin, pozostających w okupowanym kraju. Można się domyślać, że i tu działali różni agenci, jak onegdaj w Marsylii, gdzie zawitał Józef Korzeniowski, wtedy jeszcze poddany cara.

Na terenie, gdzie rozłożony był sklepik Pana Seweryna zrobiło się przyjemniej i bezpieczniej, a przyjaciele, których pozyskał, niektórzy świetnie edukowani, uprzyjemnili mu – jak wspomina - ostatnie miesiące przed powrotem do kraju. „Pewnie w żadnym kącie Australii nie bawiono się tak dobrze jak w naszym sklepie”- pisze.
Mimo wszystko czas wlókł się, a on liczył już każdy dzień, który zbliżał go do kraju. Przyszedł dzień rozstania z kumplami doli i niedoli, i okazało się, że nie brak było przyjaciół, którzy chcieli go pożegnać, a także niespodziewanych propozycji.  Żegnał go stary przyjaciel,  Niemiec Wilhelm Gayer, oferując mu pracę rolnika i domek na farmie, a stary, bogaty Anglik Chrystian, który z Wilhelmem nieraz popijał, a decyzję powrotu uważał za głupią, proponował mu teraz by z nim zamieszkał...i że będzie mu wygodnie, i nawet pagórek już znalazł, gdzie go może pochować, i że tam mogą sobie razem leżeć. Rozbawiony propozycją Pan Seweryn odrzekł: „Prawda, że to bardzo piękne i zachęcające rzeczy i najmocniej dziękuję ci za przyjemne twoje towarzystwo na ziemi i pod ziemią, jak i za pagórek, ale nie chciałbym w nim spoczywać za wszystkie skarby w Australii, już ja bym wolał, żeby moje kości złożone zostały w rodzinnej ziemi”. Stephen nawet specjalnie przyjechał z Melbourne i wszyscy żegnali go serdecznie, a ukoronowaniem było spotkanie niedzielne. Przyszli też Anglicy i Chorwaci, a szkoccy górale pojawili się w swoich strojach. George Guthol, dawny znajomy, który po kryjomu przed małżonką często wychylał kielicha na kredyt w sklepiku Pana Seweryna, jeszcze wieczorem przyleciał do niego z upominkiem, kawałkiem kwarcu przerośniętego złotem. „Masz schowaj na pamiątkę! Nie mogłem ci wcześniej przynieść […] bo żona przy sobie nosiła klucze od skrzyni. Jak przyjdzie i porachuje specymeny, to będzie skakać, ale wszystko jedno, schowaj go. „Dziękuję ci mój George, nie zapomnę o tobie i bez specymena, włóż go nazad do skrzyni, boby się żona gniewała a wiesz, „że mężczyzna żyje po to, by dogadzać kobiecie”sam to mówiłeś”. Na co George wesoło: „Już ja wolę dogodzić jej innym sposobem, a specymena nie wezmę na powrót!”

Poszukiwacze złota
Nazajutrz, naszemu bohaterowi różne myśli przychodziły do głowy. Trudno było uwierzyć, że opuszcza to miejsce na zawsze. Krainę, gdzie było tyle szczęścia i nieszczęścia, problemów, zmartwień i wykańczającej pracy, jeszcze nie wierzył, że ma opuścić te lasy odwieczne i ich mieszkańców oraz kumpli, z którymi dzielił lata ciężkiej harówki i nieludzkich warunków. Ale decyzja o powrocie do rodzinnego kraju była niepodważalna. Ziomkowie Pana Seweryna tego dnia nie poszli do pracy i towarzyszyli mu w wędrówce do Maryborough. Żegnali się nie po angielsku, a wylewnie i serdecznie ze łzami w oczach. A najbardziej ciężko mu było żegnać Stacha, który nie mógł odbyć z nim tej podróży. Być może na nią jeszcze nie zarobił? Powóz zabrał Pana Seweryna, zostawiając za sobą chmurę kurzu, w której powoli znikali przyjaciele. Długa była wędrówka do Melbourne, choć konie gnały jak szalone, taj jakby zrównywały się z sercem, które chciałoby być już jak najszybciej u celu. Pan Seweryn nie poznawał już miejsc, w których szukał złota, miasto się rozrosło, nawet cmentarz zamienił się w dużą ulicę z domami po obu stronach i dobrze utrzymanymi ogródkami. Wpołowie lat 50-tych 40% światowego złota było produkowane w Australii. Mimo jego eksportu do Londynu, złoto pomagało także w rozwoju kraju, widać to było na każdym kroku. I w Maryborough, Ballarat, Bendigo i Melbourne, do którego pokryci pyłem wreszcie dotarli, by stąd, zacząć podróż do rodzinnych stron.
cdn.
Andrzej Siedlecki
_______________________
Na podstawie pamiętnika S. Korzelińskiego „Opis podróży do Australii i pobytu tamże od r. 1852-1856” t. I,     t. 2, PIW, Warszawa1954.Pierwszewydanie:„Czas”,Kraków1858                                                                                                                                                                                                                       
Ryciny pochodzą ze zbiorów State Library of Victoria
Więcej zdjęć w galerii na stronie: www.andrzejsiedlecki.pl