wtorek, 29 listopada 2011
poniedziałek, 28 listopada 2011
Wywiad na czasie: Konrad Niklewicz
Nie twierdzę, że nasza prezydencja jest tą najlepszą od początku całej Unii Europejskiej, ale na pewno sprawdziła się, zadania jakie zostały jej postawione, zostaną wypełnione od A do Z.- mówi Konrad Niklewicz rzecznik polskiej prezydencji w Unii Europejskiej w rozmowie z Azraelem Kubackim. Polska prezydencja w UE rozpoczęła się 1 lipca i zakończy się ostatniego dnia grudnia br.
Konrad Niklewicz |
Konrad Niklewicz: Prezydencja nie jest niczym innym, niż kierowaniem pracami Rady Unii Europejskiej. Rada Unii Europejskiej (RUE) jest jedną z trzech podstawowych instytucji Unii Europejskiej. RUE zbiera się i obraduje w różnych konfiguracjach. Z reguły są to ministrowie poszczególnych resortów, wchodzący w skład stałych komitetów RUE. Każdy z tych komitetów, zwany też formacją, ma określone zadania. W większości przypadków są to prace nad postępującymi w UE pracami legislacyjnymi. I właściwie podstawową rolą prezydencji jest sprawne kierowanie pracami RUE.
Rada Unii Europejskiej jest trzecią formą organizacyjną Unii Europejskiej…
Tak, Parlament Europejski (PE) jest przedstawicielstwem całej społeczności Unii Europejskiej, jest wybierany w wyborach powszechnych, Komisja Europejska (KE) to strażniczka traktatów UE, która bardzo często jest nazywana egzekutywą Unii Europejskiej, ale jest to nazwa myląca, ponieważ KE nie do końca ma uprawnienia takie jak rządy krajowe. Ma natomiast bardzo poważną prerogatywę – jako jedyna instytucja w UE ma prawo do zgłaszania wniosków, projektów legislacyjnych. Nad tymi propozycjami pracuje najpierw RUE, a następnie PE. RUE jest taka naprawdę przedstawicielem rządów poszczególnych państw unii. Aby sprawnie procedować, RUE musi mieć kierownictwo i to jest właśnie rola prezydencji.
Prezydencja jest więc działaniem nie na rzecz interesów danego kraju, lecz na rzecz całej wspólnoty europejskiej? Pytam się o to, ponieważ w Polsce pojawiały się głosy, szczególnie ze strony opozycji, że Polska obejmując prezydencję zbyt mało nacisku położyła na obronę polskich interesów i problemów.
Najważniejszą rolą prezydencji jest prezentowanie i dbanie o interesy wszystkich 27. państw UE. Już niedługi tych państw będzie 28., ponieważ to polska prezydencja doprowadziła do końca proces akcesji Chorwacji do UE.
Jakie są główne zadania polskiej prezydencji w tym półroczu, kiedy przewodzimy RUE?
Starannie przygotowywaliśmy się do naszej prezydencji od kilku lat. Mamy trzy podstawowe priorytety. Pierwszym z nich jest wzrost gospodarczy UE i wszystkie działania mające do tego doprowadzić. Koncentrowaliśmy się na usunięciu barier na rynku wewnętrznym UE, choć wspólny rynek UE ma już prawie 20 lat, to wciąż istnieje wiele barier lokalnych, utrudniających przedsiębiorcom prowadzanie działalności. Są to często bardzo szczegółowe rozwiązania, jakieś zapomniane przepisy, czy regulacje, które blokują działalność. Oczywiście podstawowym zagadnieniem w tym obszarze jest budżet UE, negocjacje w sprawie wieloletniego budżetu, na lata 2014 – 2020. Chcemy następnym prezydencjom szczegółowy raport, który by opisywał, w których elementach tego budżetu już osiągnięto porozumienie, a w których potrzebne są dalsze negocjacje.
Wielką rolą, jak spadła na polską prezydencję, były działania antykryzysowe. I to najważniejsze działania odbywały się w ramach Rady Ecofin , czyli formacji skupiającej ministrów finansów UE. Udało nam się przygotować i wdrożyć znany powszechnie tak zwany sześciopak, czyli pakiet pięciu rozporządzeń i dyrektywy, wzmacniający unijny Pakt Stabilności i Wzrostu, trzymający w ryzach finanse publiczne krajów UE. Ten pakiet znacząco wzmacnia dyscyplinę finansową krajów UE, w prawie krajów UE znajdą się zapisy zapobiegające ich nadmiernemu zadłużaniu, a dodatkowo zostaną zmienione zasady upominania tych państw, które naruszają zasady zapisane w traktacie z Maastricht, mówiące, że deficyt nie może być większy niż 3 procent, a zadłużenie publiczne nie może być większe niż 60 procent PKB. „Sześciopak” jest dowodem, że Polsce udało się wypracować niezwykle ważną reformę. To nie jedyne polskie sukcesy w walce z kryzysem. Na ostatnich szczytach UE przyjęto wiele rozwiązań dotyczących walki z kryzysem. Większość z nich jest autorstwa Eurogrupy [państw należących do strefy euro], ale część pakietu antykryzysowego, zgodnie z podziałem zadań w UE, zostało wypracowane na forum całej Rady Unii Europejskiej. Dotyczy to między innymi systemowego wzmocnienia sektora bankowego. I jest to zasługa polskiej prezydencji.
Drugim priorytetem polskiej prezydencji są zadania, nazywane roboczo „Bezpieczna Europa”. Dotyczy to bezpieczeństwa społeczeństwa ściśle rozumianego, ale również zagadnień bezpieczeństwa energetycznego. W ramach tego priorytetu polska prezydencja podejmowała i dalej podejmuje bardzo konkretne działania. Udało nam się uzyskać historyczne, precedensowe porozumienie w sprawie wspólnego, unijnego mandatu do negocjacji gazowych z Azerbejdżanem i Turkmenistanem.
Czy to dotyczy gazociągu Nabucco?
Także tego projektu, ale nie tylko. Jeżeli uda się podpisać porozumienie z wymienionymi krajami, powstaną podstawy prawne do podpisania kontraktów na budowę gazociągów transportujących gaz do krajów UE. Nie ma natomiast problemu gazu łupkowego, regulacje prawne UE pozwalają na swobodne poszukiwanie i wydobywanie gazu łupkowego w Polsce. Kolejnym elementem polityki energetycznej, co zostało wypracowane przez polską prezydencję, jest tak zwana wewnętrzna polityka energetyczna UE. Chodzi o skatalogowanie zasad, jakimi ma kierować się cała unia w swoich relacjach z państwami trzecimi. Tym katalogiem zasad objęta byłaby również Rosja. Porozumienie w tej sprawie powinno zostać podpisane w grudniu.
A trzeci priorytet naszej prezydencji?
Jest on związany z polityką zagraniczną UE i jej rozszerzeniem. Nazwaliśmy go „Europa korzystająca na otwartości”. Przede wszystkim chodzi o kontynuację procesu rozszerzania UE, budowę lepszych kontaktów z państwami bliskiego sąsiedztwa UE. W ramach tego priorytetu zorganizowaliśmy Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Warszawie. Było to wydarzenie dużej rangi, szczyt partnerstwa zakończył się podpisaniem wspólnej deklaracji, przez wszystkie państwa członkowskie UE i przez wszystkie państwa partnerstwa, rozszerzające katalog wspólnych działań. Jednym z elementów tej deklaracji są ustalenia, że państwa Partnerstwa Wschodniego będą stopniowo obejmowane ruchem bezwizowym. Innym elementem tego porozumienia jest zwiększenie budżetu operacyjnego Partnerstwa Wschodniego.
Jak Pan może przekonać opinię publiczną w Polsce, że nasza prezydencja jest udana?
Jest prawdą, że kryzys gospodarczy w Europie Zachodniej przesłonił codzienną działalność polskiej prezydencji. Prezydencja jednak doprowadza do podjęcia konkretnych decyzji w wielu sferach życia, jak choćby regulacje dotyczące handlu elektronicznego, wprowadzające jednolity rynek internetowy w całej UE. Media o tym nie piszą, są raczej nakierowane na bardziej spektakularne sprawy. Polska odniosła wiele spektakularnych sukcesów, jak choćby wspomniany „sześciopak”. Wprowadzono wiele znaczących regulacji i aktów prawnych, jak choćby ten chroniący dzieci przed pornografią i pedofilią, czy regulacje dotyczące europejskiego paktu przeciwko narkotykom syntetycznym. Komunikaty prasowe po każdym miesiącu naszej prezydencji pełne są informacji i konkretnych załatwionych problemach. Nie twierdzę, że nasza prezydencja jest tą najlepszą od początku całej unii, ale na pewno sprawdziła się, zadania jakie zostały jej postawione, zostaną wypełnione od A do Z, a nawet więcej – potrafiła odnaleźć się w czasie wielkiego kryzysu. Polacy dali nasz, autorski wkład w opanowanie tego kryzysu.
Czy jakieś projekty, zainicjowane przez Polskę będą dalej realizowane?
Tak, wiele z nich. Choćby regulacje dotyczące handlu elektronicznego. Będzie możliwe realizowanie transakcji handlowych pod reżimem jednolitego prawa unijnego. Oczywiście bardzo ważnym elementem naszej prezydencji jest rozpoczęcie negocjacji budżetowych. Innym konkretem jest przełamanie problemów z programem pomocy żywnościowej dla najuboższych. To są setki milionów euro, wydawanych w z budżetu UE na zakup żywności, która jest następnie dystrybuowana wśród biedniejszych mieszkańców unii. Wiele krajów z tego projektu korzysta, kilka krajów chciało zablokować ten projekt, naszej prezydencji udało się przekonać je, aby ten projekt w najbliższych latach był dalej kontynuowany.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał Azrael Kubacki
niedziela, 27 listopada 2011
Kartki z podróży: Palma de Mallorca (2)
Ciąg dalszy fotoreportażu z Majorki Krzysztofa Bajkowskiego.
Część pierwsza: Kartki z podróży: Palma de Mallorca (1)
Wąskie uliczki Starego Miasta |
Słońce na Majorce jest cudowne. Można na plaży przebywać cały dzień i nie odczuć oparzeń skóry. Po wygrzaniu się na piasku okolic Palma de Mallorka czas na ochłodzenie się w cieniu zabytkowych uliczek miasta. Są bardzo wąskie. Słoneczne światło do nich prawie nie dociera; stanowią naturalną chłodziarkę. Doskonaly projekt architektoniczny uwzględniający ludzkie potrzeby komfortu życia w ciepłym klimacie.
Starówka Palmy jest jedną z najlepiej zachowanych w Europie. Najbardziej znaczącymi zabytkami stolicy Balearów to dwie budowle: gotycka katedra de Santa María de Mallorca (budowana w latach 1230 i 1600) oraz Palau de l'Almudaina (Pałac de l' Almudaina) który jest mieszanką stylów aragońskich i arabskich.
Pierwotnie pałac ten był siedzibą mauretańskich walis (gubernatorów), a później majorkińskich królów. Obecna budowla, wzniesiona wokół zwartego dziedzińca, w znacznej mierze zawdzięcza swój wygląd królowi Jaume II (1276-1311), który mieszkał tu przez ostatnie 12 lat życia.
Monarcha przekształcił dawną fortecę w pysznie wykończony pałac, łączący z powodzeniem elementy gotyckie i mauretańskie. Tego niełatwego dzieła dokonał ulubiony architekt króla, urodzony na Majorce Pedro Selva. Dwa najbardziej rzucające się w oczy odwołania do architektury mauretańskiej to kruche z pozoru zewnętrzne mury z kwadratowymi wieżyczkami i zgrabnym krenelażem oraz delikatna arkadowa loggia, która najładniej wygląda od dołu, z nadmorskiej esplanady.
Pierwotnie pałac ten był siedzibą mauretańskich walis (gubernatorów), a później majorkińskich królów. Obecna budowla, wzniesiona wokół zwartego dziedzińca, w znacznej mierze zawdzięcza swój wygląd królowi Jaume II (1276-1311), który mieszkał tu przez ostatnie 12 lat życia.
Monarcha przekształcił dawną fortecę w pysznie wykończony pałac, łączący z powodzeniem elementy gotyckie i mauretańskie. Tego niełatwego dzieła dokonał ulubiony architekt króla, urodzony na Majorce Pedro Selva. Dwa najbardziej rzucające się w oczy odwołania do architektury mauretańskiej to kruche z pozoru zewnętrzne mury z kwadratowymi wieżyczkami i zgrabnym krenelażem oraz delikatna arkadowa loggia, która najładniej wygląda od dołu, z nadmorskiej esplanady.
Wpływy działalności architektonicznej Antoniego Gaudiego |
Natomiast stojąca obok i górująca nad otaczającymi parkami i zabudową starego miasta katedra to budowla będąca symbolem, nie tylko Palmy ale całej Majorki. Swą atrakcyjność zawdzięcza zarówno przepięknej gotyckiej architekturze jak i swej wielkości oraz kolorowi kamienia użytego do jej konstrukcji wyróżniającemu monument z pośród sąsiednich budynków. Atrakcyjności Katedrze dodaje to, że jest położona naprzeciwko morza. Jest więc pierwszym widocznym obiektem architektonicznym dla turystów przybywających na wyspę promami.
Katedra została wybudowana przez nieznanego architekta tuż po odbiciu wyspy z rąk muzumańskich przez Koronę Aragonii ( Corona de Aragon) i dalej rozbudowywana od 1346 do 1601 roku. W latach 1904 - 1914 remont katedry przeprowadzony przez slynnego Antonio Gaudiego spotkał się z niebywałą falą krytyki, choć rekonstrukcja glownego ołtarza – przeniesienie go w bardziej centralne miejsce stała się prokursoryjna dla obowiązującej dopiero kilkadziesiąt lat później posoborowej liturgii mszy.
Niesamowitą ciekawostką jest to iż oba budynki – katedra i pałac w słoneczne dni zmieniają swój kolor dzięki zastosowanym do ich budowy materiałom. Wraz ze zmianą natężenia światła ich mury w godzinach południowych staja się jasnożółte by w promieniach zachodzącego słońca stać się jego odbiciem i olśniewać wszystkich intensywnym pomarańczem.
Mury Pałacu de l' Almudaina
|
Katedra de Santa María de Mallorca |
Uliczki Palmy , dające komfortowy chłod po gorącym dniu
|
Typowy dziedziniec rezydencji na Starym Mieście
|
Portyk Katedry de Santa María de Mallorca w Palmie |
Bumerang Polski poleca: "Powrót do Edenu"
Prezentujemy fragmentu książki Agnieszki Burton pt.: "Powrót do Edenu". Książkę będzie można kupić już w najbliższą niedzielę , 4 grudnia na stoisku Bumeranga Polskiego podczas Polish Christmas Picnic na Darling Harbour.
Rozdział I
Stan oczekiwania
Po nieskończenie długim i monotonnym locie nad Azją i oceanami, wlecieliśmy nad terytorium Australii. Przywitała nas nocna pustka kontynentu. Mignęły światła osamotnionego miasteczka Broome na północno-zachodnim wybrzeżu i zniknęły wszelkie ślady ludzkich osad. Pod nami rozciągała się wielka niezamieszkała przestrzeń. Ciarki przeszły mi po plecach. Jak tu żyć? - pomyślałam.
Z odrętwienia, półsnu, wyrwały mnie mocne szarpnięcia, spadaliśmy na dół. Ludzie w ciemności zapinali pośpiesznie pasy. Spojrzałam na zegarek i starałam się odgonić klaustrofobiczne myśli. Już ponad dwadzieścia godzin siedzieliśmy zamknięci w tej metalowej puszce. Wyprostowałam nogi, przypominając sobie o zagrożeniu, jakim mogą być zatory krwi podczas takich długodystansowych lotów.
Stewardesy z idealnym, dyskretnym makijażem, grzecznie uśmiechnięte, spokojnie podawały kolejny posiłek. Moich niesfornych włosów nigdy nie udałoby się uczesać w taki zgrabny koczek.
Bezmyślnie bawiłam się pilotem, kolejny film, sąsiad obok głośno chrapał. Starałam się usilnie złapać jeszcze kilka godzin snu i myślałam o żegnających mnie na lotnisku, zapłakanych rodzicach.
Po dwudziestu czterech godzinach podróży stanęłam w kolejce do kontroli granicznej w Sydney. Wokół kręciły się wytresowane psy na smyczy, obwąchujące nasze bagaże. Modliłam się w duchu, by nie wywęszyły czekolady kupionej gdzieś po drodze, którą zapomniałam wyjąć z plecaka. Wiedziałam, że do Australii nie wolno wwozić żadnej żywności, ale cóż... Zamarłam, gdy jeden z psów zamerdał przy mnie ogonem. Spojrzałam groźnie w jego bursztynowe ślepia - Uciekaj! Odszedł, pociągając swego opiekuna w kierunku czyjejś pękatej walizki. Kolejka posuwała się szybko. Urzędnik mechanicznym ruchem ręki wbił pieczątkę do paszportu.
Czekała mnie jeszcze jedna, ostatnia już przesiadka z Sydney do Cairns, jeszcze tylko kilka godzin lotu.
Drzwi klimatyzowanego terminalu lotniska otworzyły się i prosto w moją twarz uderzyło gorące, parujące powietrze, które oblepiło mnie natychmiast jak cukrowa wata. Stałam tak kilka chwil z ciężkim plecakiem i wdychałam zapachy tropiku niczym polująca lwica. Zbutwiała roślinność i deszcz.
Jestem na drugim końcu świata, a Johna nie ma.
Czekałam... Obok mnie na ławce wyciągnęła swoje chude, czekoladowe nogi młoda Aborygenka. Założyła ręce na brzuchu, przymknęła oczy. Przy jej ustach wisiał papieros, którego paliła tylko samymi wargami, bez angażowania rąk, jak żul. Kilka ruchów policzkami i buchał dym - mała lokomotywa.
Nadjechał jej autobus, wstała, wyprostowała fałdy wypłowiałej spódnicy w kolorowe kwiaty, zadeptała peta i siarczyście charchnęła na chodnik zieloną flegmą.
Jet lag dawał mi się we znaki. Położyłam się na ławce z plecakiem pod głową i zasnęłam. Robiło się już ciemno, kiedy ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Smagana słońcem twarz uśmiechała się radośnie nad moją głową. Zerwałam się na nogi, a sen natychmiast odleciał.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że jesteś - wykrzyknęłam.
Przycisnął mnie do swojego brudnego podkoszulka.
-Przepraszam, chciałem jakoś dać znać, ale drogi po tych deszczach... Zakopało mnie, ponad godzinę go wyciągałem... - tłumaczył się niezręcznie, wskazując na oblepionego czerwoną gliną jeepa.
Przyciągnęłam go do siebie jeszcze mocniej.
-Damy radę wrócić? Zobacz, robi się już późno. Zostańmy tutaj, wyjedziemy jutro - zaproponowałam.
John uśmiechnął się tajemniczo, wrzucił do auta mój plecak i ruszyliśmy. Wpatrywałam się w jego spokojny profil. Prosty jak u greckich posągów nos i spracowane ręce, mocno trzymające kierownicę. Od czasu do czasu spoglądał na mnie i w jego spojrzeniu czytałam uczucia.
Jak zwykle, nie potrzebne mu były słowa.
Cairns. Jedziemy nadmorską promenadą, którą znam z pocztówek przysyłanych przez Johna. Wokół nas tańczą kolorowe światła, a w oddali majaczą dostojne cienie gór. Na ulicy panuje turystyczny tłok. W restauracjach, w pubach, w barach, wszędzie bawią się porozbierani, opaleni ludzie. Mimo wieczoru, upał zelżał tylko trochę. Jest parno tą tropikalną, wilgotną duchotą.
Hotelowa recepcja zarzucona jest setkami kolorowych ulotek, zachęcających do wyprawy na Wielką Rafę, do żeglugi wokół egzotycznych wysp albo do podróży na artystyczny targ w wiosce Kurranda kolejką linową w góry. W pokoju cicho szumi klimatyzacja. Biorę chłodny prysznic. Walczę ze zmęczeniem i sennością.
John na balkonie zwija tytoniowego skręta. Na horyzoncie szumi czarna otchłań - to morze i rzędy łagodnie falujących na ciepłym wietrze wysokich, cienkich jak gigantyczne tyczki, palm. Podchodzę do jego pleców owinięta w biały, hotelowy ręcznik i czuję jak w podświadomości zamyka się fotograficzna klatka. I zupełnie jak w jakimś tanim romansie... Chcę, żeby ta chwila trwała.
Budzi nas ostre słońce, w pokoju pachnie kawa.
Dotykam leniwie wykrochmalonej pościeli i myślę o tym ogromnym kraju, który już wkrótce otworzy się, być może, przede mną jak tajemnicza księga.
I o miejscu, w którym mam zamieszkać... Domu, którego jeszcze nie widziałam.
ciąg dalszy: melbourne.pl
Rozdział I
Stan oczekiwania
Po nieskończenie długim i monotonnym locie nad Azją i oceanami, wlecieliśmy nad terytorium Australii. Przywitała nas nocna pustka kontynentu. Mignęły światła osamotnionego miasteczka Broome na północno-zachodnim wybrzeżu i zniknęły wszelkie ślady ludzkich osad. Pod nami rozciągała się wielka niezamieszkała przestrzeń. Ciarki przeszły mi po plecach. Jak tu żyć? - pomyślałam.
Z odrętwienia, półsnu, wyrwały mnie mocne szarpnięcia, spadaliśmy na dół. Ludzie w ciemności zapinali pośpiesznie pasy. Spojrzałam na zegarek i starałam się odgonić klaustrofobiczne myśli. Już ponad dwadzieścia godzin siedzieliśmy zamknięci w tej metalowej puszce. Wyprostowałam nogi, przypominając sobie o zagrożeniu, jakim mogą być zatory krwi podczas takich długodystansowych lotów.
Stewardesy z idealnym, dyskretnym makijażem, grzecznie uśmiechnięte, spokojnie podawały kolejny posiłek. Moich niesfornych włosów nigdy nie udałoby się uczesać w taki zgrabny koczek.
Bezmyślnie bawiłam się pilotem, kolejny film, sąsiad obok głośno chrapał. Starałam się usilnie złapać jeszcze kilka godzin snu i myślałam o żegnających mnie na lotnisku, zapłakanych rodzicach.
Po dwudziestu czterech godzinach podróży stanęłam w kolejce do kontroli granicznej w Sydney. Wokół kręciły się wytresowane psy na smyczy, obwąchujące nasze bagaże. Modliłam się w duchu, by nie wywęszyły czekolady kupionej gdzieś po drodze, którą zapomniałam wyjąć z plecaka. Wiedziałam, że do Australii nie wolno wwozić żadnej żywności, ale cóż... Zamarłam, gdy jeden z psów zamerdał przy mnie ogonem. Spojrzałam groźnie w jego bursztynowe ślepia - Uciekaj! Odszedł, pociągając swego opiekuna w kierunku czyjejś pękatej walizki. Kolejka posuwała się szybko. Urzędnik mechanicznym ruchem ręki wbił pieczątkę do paszportu.
Czekała mnie jeszcze jedna, ostatnia już przesiadka z Sydney do Cairns, jeszcze tylko kilka godzin lotu.
Drzwi klimatyzowanego terminalu lotniska otworzyły się i prosto w moją twarz uderzyło gorące, parujące powietrze, które oblepiło mnie natychmiast jak cukrowa wata. Stałam tak kilka chwil z ciężkim plecakiem i wdychałam zapachy tropiku niczym polująca lwica. Zbutwiała roślinność i deszcz.
Jestem na drugim końcu świata, a Johna nie ma.
Czekałam... Obok mnie na ławce wyciągnęła swoje chude, czekoladowe nogi młoda Aborygenka. Założyła ręce na brzuchu, przymknęła oczy. Przy jej ustach wisiał papieros, którego paliła tylko samymi wargami, bez angażowania rąk, jak żul. Kilka ruchów policzkami i buchał dym - mała lokomotywa.
Nadjechał jej autobus, wstała, wyprostowała fałdy wypłowiałej spódnicy w kolorowe kwiaty, zadeptała peta i siarczyście charchnęła na chodnik zieloną flegmą.
Jet lag dawał mi się we znaki. Położyłam się na ławce z plecakiem pod głową i zasnęłam. Robiło się już ciemno, kiedy ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Smagana słońcem twarz uśmiechała się radośnie nad moją głową. Zerwałam się na nogi, a sen natychmiast odleciał.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że jesteś - wykrzyknęłam.
Przycisnął mnie do swojego brudnego podkoszulka.
-Przepraszam, chciałem jakoś dać znać, ale drogi po tych deszczach... Zakopało mnie, ponad godzinę go wyciągałem... - tłumaczył się niezręcznie, wskazując na oblepionego czerwoną gliną jeepa.
Przyciągnęłam go do siebie jeszcze mocniej.
-Damy radę wrócić? Zobacz, robi się już późno. Zostańmy tutaj, wyjedziemy jutro - zaproponowałam.
John uśmiechnął się tajemniczo, wrzucił do auta mój plecak i ruszyliśmy. Wpatrywałam się w jego spokojny profil. Prosty jak u greckich posągów nos i spracowane ręce, mocno trzymające kierownicę. Od czasu do czasu spoglądał na mnie i w jego spojrzeniu czytałam uczucia.
Jak zwykle, nie potrzebne mu były słowa.
Cairns. Jedziemy nadmorską promenadą, którą znam z pocztówek przysyłanych przez Johna. Wokół nas tańczą kolorowe światła, a w oddali majaczą dostojne cienie gór. Na ulicy panuje turystyczny tłok. W restauracjach, w pubach, w barach, wszędzie bawią się porozbierani, opaleni ludzie. Mimo wieczoru, upał zelżał tylko trochę. Jest parno tą tropikalną, wilgotną duchotą.
Hotelowa recepcja zarzucona jest setkami kolorowych ulotek, zachęcających do wyprawy na Wielką Rafę, do żeglugi wokół egzotycznych wysp albo do podróży na artystyczny targ w wiosce Kurranda kolejką linową w góry. W pokoju cicho szumi klimatyzacja. Biorę chłodny prysznic. Walczę ze zmęczeniem i sennością.
John na balkonie zwija tytoniowego skręta. Na horyzoncie szumi czarna otchłań - to morze i rzędy łagodnie falujących na ciepłym wietrze wysokich, cienkich jak gigantyczne tyczki, palm. Podchodzę do jego pleców owinięta w biały, hotelowy ręcznik i czuję jak w podświadomości zamyka się fotograficzna klatka. I zupełnie jak w jakimś tanim romansie... Chcę, żeby ta chwila trwała.
Budzi nas ostre słońce, w pokoju pachnie kawa.
Dotykam leniwie wykrochmalonej pościeli i myślę o tym ogromnym kraju, który już wkrótce otworzy się, być może, przede mną jak tajemnicza księga.
I o miejscu, w którym mam zamieszkać... Domu, którego jeszcze nie widziałam.
ciąg dalszy: melbourne.pl
sobota, 26 listopada 2011
Wojna o opakowania papierosów w Australii
Tak było dawniej.. |
Od grudnia 2012 r. wszystkie sprzedawane w Australii paczki papierosów mają być szaro-brunatne, pozbawione logo producenta, za to z wizerunkami jak z patologicznych reklam horrorów. Na górze tekst informujący o szkodliwości palenia. Pod nim duże, drastyczne zdjęcia zdegenerowanych części ciała ludzkiego. Napisana niewielką czcionką nazwa producenta widnieć będzie dopiero na samym dole.
O takim wyglądzie paczek papierosów zdecydował niedawno parlament na wniosek rzadu Julii Gillard. Nowe przepisy oczywiście nie spodobały się producentom papierosów, którzy obawiają się gigantycznych strat. O sile tej dezaprobaty najlepiej świadczy reakcja azjatyckiego oddziału firmy tytoniowej Philip Morris, ktory wszczął procedurę prawną przed sądem arbitrażowym przeciwko australijskiemu rządowi federalnemu.
..a tak dziś |
Philip Morris skorzystał z zapisów dwustronnej umowy o ochronie inwestycji podpisanej przez rządy Australii i Hongkongu. Koncern twierdzi, że przyjęte prawo, wymagające sprzedaży papierosów w jednakowych, pozbawionych znaków firmowych opakowaniach, zaszkodzi jego zastrzeżonemu znakowi firmowemu i domaga się zawieszenia tych przepisów. Philip Morris żąda odszkodowania i szacuje swoje przyszłe straty na miliardy dolarów.
Wg opinii samych palaczy wygląd opakowań nie zmieni ich przyzwyczajeń palenia. Papierosy można przełożyć do estetycznych papierośnic. Są również głosy mówiące o atrakcyjności drastycznych obrazków dla młodzieży lubiacej takie wizualizacje np. w grach komputerowych, co może zachęcać ją do nabywania produktów z takimi właśnie horrorystycznymi wizerunkami.
Oczekujemy, że rekompensaty sięgną miliardów dolarów - powiedziała rzeczniczka koncernu Anne Edwards. Marki to nasze najcenniejsze aktywa (...) Taka decyzja oznaczałaby w praktyce konfiskatę naszej marki w Australii – dodała.
Inny wielki producent papierosów, British American Tobacco Australia, zapowiedział kilka dni temu, że zaskarży rząd Australii przed Sądem Najwyższym, jak tylko kwestionowane przepisy staną się obowiązujące.
Wg opinii samych palaczy wygląd opakowań nie zmieni ich przyzwyczajeń palenia. Papierosy można przełożyć do estetycznych papierośnic. Są również głosy mówiące o atrakcyjności drastycznych obrazków dla młodzieży lubiacej takie wizualizacje np. w grach komputerowych, co może zachęcać ją do nabywania produktów z takimi właśnie horrorystycznymi wizerunkami.
Rząd w Canberze twierdzi jednak, że nowe prawo tytoniowe to przełom w historii zdrowia publicznego w Australii.
Nie wiadomo czy w dalszych planach rządu Julii Gillard tak dbającego o zdrowie Australijczyków nie jest wprowadzenie na butelkach z trunkami ostrzeżeń o szkodliwości picia alkoholu w postaci np. drastycznych zdjeć "żuli". (kb)
Nie wiadomo czy w dalszych planach rządu Julii Gillard tak dbającego o zdrowie Australijczyków nie jest wprowadzenie na butelkach z trunkami ostrzeżeń o szkodliwości picia alkoholu w postaci np. drastycznych zdjeć "żuli". (kb)
Subskrybuj:
Posty (Atom)