Monika Kornel przy swoim klawesynie. Fot. K.Bajkowski |
The Sydney Consort jest zespołem instrumentalnym, jednym z najlepszych w Australii, umiejących doskonale adoptować muzykę dawną do współczesności. Zespół został założony w 1997 roku przez mieszkające w Sydney polskie małżeństwo muzyczne Monikę i Wojtka Stana Kornelów. On Polak urodzony w Kanberze, ona Polka pochodząca z Torunia. W sierpniu zespół wrócił do Sydney z europejskiego tournee.
Z Moniką Kornel rozmawia Krzysztof Bajkowski.
Czy we współczesnym, coraz bardziej zwulgaryzowanym świecie , który przenika również elity, znajdujecie odbiorcę tej subtelnej muzyki jaką wykonujecie?
- Tak, odbiorca będzie zawsze. Oczywiście jest na pewno o wiele mniejszy procent odbiorców muzyki dawnej niż ogólnie muzyki klasycznej. Muzyka symfoniczna czy operowa gromadzi zawsze więcej słuchaczy choćby ze względu na ilość wykonawców, rozmiary orkiestry i rzecz jasna sal koncertowych. Muzyka dawna zaś jest wykonywana w małych pomieszczeniach, małych kościołach, bo potrzebuje kameralnego nastroju , pewnej intymności ze względu na używane specyficzne instrumenty, które są inne od współczesnie konstruowanych oraz ze względu na natężenie dźwięku. Odbiorcą jest nie tylko starsza generacja. Przyznam, że jest stała publiczność fascynująca się tą muzyką, ale przychodzą też nowi, zupełnie młodzi ludzie. Ludzie , którzy wykonują i słuchają tej muzyki są odporni na ten - jak Pan wspomniał - zwulgaryzowany świat.
Czym dla Pani jest muzyka dawna?
Mnie fascynuje w tej muzyce przede wszystkim możliwość różnorodnej interpretacji. Jeden utwór można wykonywać na wiele sposobów i każdy sposób odpowiada mi. Jeśli słuchamy np. Chopina to tu jesteśmy przyzwyczajeni do stereotypowego schematu: musi być piano w odpowiednim momencie, określone tempo itd. Patrząc z punktu widzenia mojego instrumentu jakim jest klawesyn, ja nie mam rozpisanej swojej partii, którą mam zagrać. W muzyce dawnej jest taka technika zwana basso continuo. Polega ona na tym, że ja gram wyłącznie w linii basowej lewą ręką to co napisał kompozytor, natomiast to co gram w prawej ręce jest wyłącznie moją interpretacją, moim zastosowaniem akordów, nut, obiegników itd. I to jest ta moja wolność muzyczna, przez co za każdym razem utwór jest inny choć niby ten sam. Ludzie, którzy rzeczywiście znają się na muzyce dawnej są w stanie zauważyć te różnice.
Jakie były Pani początki przygody życiowej z muzyką?
W moim domu nie było muzyków. Moja mama z zawodu biolog uczyła w szkole muzycznej w Toruniu i była nią oczarowana. Szkoła ta była zupełnie inna od zwykłych państwowych podstawówek. Zapisała mnie do niej i muszę powiedzieć, że ten kaprys mojej mamy do dzisiejszego dnia sobie bardzo cenię. A potem jesli chodzi o muzykę dawną to punktem zwrotnym było poznanie Polaka z Australii - Wojtka grającego na rzadko używanym obecnie w orkiestrach instrumencie – viola d’amore (altówka miłosna – przyp. red.) Wojtek wciąż mówił, że do violii d’amore potrzebny jest klawesyn. Będąc w Polsce i studiując w Łodzi na Akademii Muzycznej nie miałam możliwości zetknięcia się z klawesynem. Nie było wówczas, przynajmniej w Łodzi klasy klawesynowej. Natomiast jak przyjechałam do Sydney, gdzie wlaściwie jeszcze raz musiałam rozpocząć studia muzyczne, zastałam ciekawy system nauki. Każdy student fortepianu musiał zetknąć się choć na jakiś czas z klawesynem i zaznajomić się z interpretacją muzyki klawesynowej. I to mnie zafascynowało. Skończyłam fortepian i równolegle zaczęłam dodatkowo kurs interpretacji muzyki dawnej.
I to był zaczyn powstania Waszego zespołu The Sydney Consort?
Tak, to właśnie nas skłoniło do tego, ta wspólna miłość do muzyki dawnej a przy tym chęć odkopywania starych , zapomnianych utworów. Wojtek mając tę swoją violę d’amore zaczął poszukiwania jeszcze skrzypiec barokowych, niezbędnych do tej muzyki, ja zakupiłam zaś klawesyn. I tak powstał zespól do którego zaprosiliśmy i zapraszamy muzyków do wspólnego muzykowania.
Jaki jest skład zespołu?
Razem z Wojtkiem stanowimy stały skład zespołu. Ilość członków zespołu zależy od programu koncertów jaki zaplanujemy. Np. na wyjazdy do Europy zabieramy flecistę Hansa Diter-Michatz’a. Repertuar wówczas jest taki, że zawiera trzy partie wykonawcze. Natomiast tak jak ostatnio na koncercie w kościele Sw. Augustyna w przeuroczej dzielnicy Balmain w Sydney gdzie wykonywaliśmy utwory Vivaldiego, trzeba było zaprosić więcej muzyków: dwoje skrzypiec, altówkę, wiolonczelę. W Wielki Piątek tego roku natomiast wykonywaliśmy Stabat Mater Giovanniego Battisty Pergolesiego . Oprócz skrzypiec trzeba było zaprosić dwie solistki. Tak więc ilość wykonawców i instrumentów jest zawsze różna w zależności od repertuaru.
Co Was wyróżnia spośród innych tego rodzaju zespołów?
Chyba to, że jesteśmy zespołem bez sponsora. Wszelkie opłaty, wydatki na reklamy pochodzą z kasy od miłych słuchaczy, którzy kupują bilety na koncerty. Nie jest łatwo, ale z drugiej strony cenię sobie tę niezależność i to , że nie musimy iść w tzw. komercję.Bo zauważmy: mamy w Sydney jedyną orkiestrę barokową, która się nazywa Australian Brandenburg Orchestra. Jest to bardzo popularna orkiestra ale bardzo komercyjna. Wciąż ten sam repertuar: Haendel, świecące broszury i wystrzałowe tytuły koncertów. Oni są repertuarowo bardzo związani ze sponsorami, których mają mnóstwo. Natomiast my korzystając ze swoistej swobody lubimy prezentować utwory, które były do tej pory nie odkryte, dopiero co odkopane w jakiejś bibliotece czy muzeum. Gramy np. utwory znanego kiedyś, ale obecnie zapomnianego Antonia Caldara, który jest wręcz fenomenalny. Gdyby się tak głębiej zastanowić to taki drugi Bach. Pewien nowozelandzki muzykolog z Christchurch poświęcił Caldarowi niemal całe życie w odkrywaniu jego twórczości.
Największe sukcesy Waszej działalności muzycznej.
Dla nas takim największym sukcesem jest to, że udało nam się wykupić mikrofilmy z Cantatą per Natale Alessandro Scarlattiego z biblioteki w Münster i że dostaliśmy pozwolenie na wykonywanie jej. Pierwsze wykonanie tego utworu na ziemi australijskiej odbyło się w 2001 w St.James’ Church w centrum Sydney . Zaangażowaliśmy wówczas dodatkowo pięciu śpiewaków, czworo skrzypków, wiolonczelistę, kontrabasistę, lutnistę i oboistę. Było to niesamowite przeżycie jak wspólnie wszyscy odkrywaliśmy tego mocno zakurzonego Scarlattiego.
Poza tym nasze sukcesy to koncerty w Europie. Gdy my jako Australijczycy wykonujemy tam muzykę dawną, wzbudza to najpierw zdziwienie a potem podziw. Ci , co żyją tam wśród kangurów umieją też grać dawną muzykę? – słychać czesto. Tak więc jest z tego satysfakcja.
Dokonywaliście nagrań np. w radiu ?
Tak. Jest w każdą niedziele taka godzina muzyki klasycznej na ABC Classic FM. W marcu tego roku graliśmy w ramach tego programu utwory Piazzolli. Co prawda nie jest to muzyka dawna, ale nie znaczy, że od czasu do czasu nie lubimy pograć czegoś innego. Piazzolla w ogóle jest fenomenalny.
Z kolei w Art Gallery of NSW występowaliśmy w nagrywanym cyklu muzycznym Resonate.
Mamy ogółem pięć nagrań płytowych. W przyszłym roku planujemy nagrywać utwory Telemanna.
Poza tym radio ABC nagrało cały cykl koncertow, który organizowaliśmy w konserwatorium wraz z konsulatem RP w Sydney pt. „8 wieków muzyki polskiej” .
W sierpniu wróciliście z kolejnego europejskiego tournee. Jakie wrażenia?
Koncertowaliśmy jak zawsze w Polsce i Niemczech i po raz trzeci w Luxemburgu. Poza tym byliśmy we Włoszech i na Łotwie. Łotwę najmilej wspominamy. Pierwszy raz tam byliśmy.
Wracając do tego co było w pierwszym pytaniu – ten zwulgaryzowany świat , poza tym te kryzysy, upadające festiwale, bankrutujące orkiestry, to co się dzieje na Zachodzie, tego nie ma w takich krajach jak Łotwa czy Estonia. Tam muzyka kwitnie.
Łotysze to w ogóle naród bardzo rozśpiewany. Każdy należy do jakiegoś chóru. Uwielbiają po prostu śpiewać. I lubią każdą muzykę. Warunek: musi być dobrze wykonana.
Jak odbierają Waszą muzykę Europejczycy? Czy jest różnica między nimi a Australijczykami?
Sposób w jaki słuchają Europejczycy jest taki, jakiego nie można doświadczyć w Australii. W Europie widzę po twarzach słuchaczy jak oni chłoną każdą nutę, widać pełną koncentrację, delektowanie sie każdą frazą. Tu w Australii nie ma tego skupienia, jest szuranie w trakcie koncertów, zdarza się nawet wysyłanie SMSów. Prawdą natomiast jest, że w Sydney wśród melomanów mamy publiczność bardzo snobistyczną. Wg nich koncert musi być w Opera House, inaczej nie przyjdą. Nieświadomi są jednak tego, że w sali koncertowej Opera House jest najgorsza akustyka jaką można sobie wyobrazić. Dla nich natomiast nie jest to ważne.
Dość szczególnie związani jesteście z kościołem Św. Augustyna na Balmain. Kościół umożliwia organizowanie koncertów Waszego zespołu. Dlaczego właśnie wnętrze tej świątyni upodobaliście sobie?
Przede wszystkim wiąże się to głównie z akustyką. W porównaniu z innymi miejscami, gdzie wykonuje się muzykę klasyczną to jest to zupełnie dobre miejsce. Poza tym Balmain zostało wybrane ze względu na publiczność, która chce uczestniczyć w koncertach blisko centrum miasta, a dodatkowo to ciche miejsce bez ulicznego hałasu, ciągłych syren ambulansów itd. No i przemiły ksiądz proboszcz, że grzechem by było tu nie koncertować. Audytorium też wyjatkowe. Czuje się tu domową atmosferę. Wielu okolicznych mieszkańców przychodzi na koncerty z własnymi poduszkami aby poczuć sie jak u siebie.
Ostatni koncert w tym roku zagraliście 23 września, kończąc tym samym sezon muzyczny tego roku. Co planujecie w roku następnym?
Graliśmy na nim koncerty Vivaldiego. To taka trochę lżejsza muzyka w sam raz na początek wiosny. Wojtek wykonał dwa koncerty na violę d’amore. Muszę dodać, że nie ma w Australii drugiego muzyka, który grałby na tym instrumencie. Wojtek gra na nim od 20 lat a publicznie od 10ciu. To trudny instrument. Tak więc przychodzenie na nasze koncerty to rzadka okazja posłuchania tego instrumentu. Zaprezentowaliśmy też utwory na mandolinę w wykonaniu Fiony Ziegler.
Następny sezon to na pewno cztery piątki w kościele na Balmain. Prawdopodobnie w Wielki Piątek zrobimy Stabat Mater Vivaldiego i parę innych utworów na ten dzień. Chcemy zrobić też koncerty niezbyt znanego kompozytora Giovaniego San Martiniego.
Dziekuję za rozmowę i życzę sukcesów w łagodzeniu nastrojów w tym niespokojnym czasie właśnie muzyką dawną.
Rozmawiał Krzysztof Bajkowski