polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Donald Tusk odniósł się do wydarzeń ostatnich godzin. Premier podczas spotkania z nauczycielami podkreślił, że wojna na Wschodzie wchodzi w "rozstrzygającą fazę". — Czujemy, że zbliża się nieznane, Szef rządu wskazał, że zagrożenie jest naprawdę poważne i realne, jeśli chodzi o konflikt globalny. * * * AUSTRALIA: Premier Anthony Albanese i prezydent Chin Xi Jinping odbyli 30-minutowe spotkanie dwustronne na marginesie szczytu G20. Xi Jinping wezwał premiera Anthony'ego Albanese do promowania "stabilności i pewności w regionie" oraz przeciwstawienia się protekcjonizmowi. Chiński prezydent zwrócił uwagę na niedawny "zwrot" w stosunkach z Australią, po zakończeniu gorzkiego, wieloletniego sporu handlowego, w wyniku którego zablokowano dostęp do ponad 20 miliardów dolarów australijskiego eksportu. Pekin wcześniej nałożył szereg karnych ceł handlowych na australijski węgiel, wino, homary i inne towary po tym, jak napięcia osiągnęły punkt krytyczny pod rządami Morrisona. * * * SWIAT: Prezydent Rosji Władimir Putin oficjalnie podpisał nową narodową doktrynę nuklearną, która nakreśla scenariusze, w których Moskwa byłaby upoważniona do użycia swojego arsenału nuklearnego. Dwa głowne punkty odnoszą się do agresji któregokolwiek pojedynczego państwa z koalicji wojskowej (bloku, sojuszu) przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom. Będzie to uważane za agresję koalicji jako całości. Agresja jakiegokolwiek państwa nienuklearnego przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom przy udziale lub wsparciu państwa nuklearnego będzie uważana za ich wspólny atak. Federacja Rosyjska zastrzega sobie prawo do użycia broni jądrowej w odpowiedzi. * Rosyjskie Siły Zbrojne po raz pierwszy użyły hipersonicznej rakiety balistycznej średniego zasięgu Oresznik przeciwko celom wojskowym na terytorium Ukrainy. Celem był teren produkcyjny zakładów wojskowych Jużmasz w Dniepropietrowsku.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

czwartek, 15 września 2011

Libia delenda est. Dlaczego?

Wojna w Libii wchodzi obecnie prawdopodobnie w nową fazę – działania partyzanckie. Uwaga niniejszej analizy będzie skoncentrowana nie na technice i prognozach wojskowych, lecz na prawdziwych przyczynach ekonomiczno-polityczno-ideologicznych zniszczenia Libii, o których polski czytelnik wciąż niewiele wie.

Rozpocznijmy od ekonomii.
Francuzi pod przywództwem Nicolasa Sarkozy’ego będący w awangardzie antykaddafistowskiej koalicji posiadają największe na świecie spółki wodne. Francuzi, co nie jest wielką tajemnicą mają ambicje przejąć system wielkiej sztucznej rzeki i przez następne dziesięciolecia czerpać z tego tytułu profity.
Transport rur do budowy Wielkiej Sztucznej Rzeki.
Fot.Wikimedia
Dzięki projektowi „Wielkiej Sztucznej Rzeki” Libia stała się czołowym państwem Afryki Północnej, jeśli chodzi o zapasy słodkiej wody. Realizacja idei zbudowania „ósmego cudu świata” (jak Kaddafi nazwał ów projekt) rozpoczęła się w 1980 roku. Prace nad projektem zostały w większości ukończone. Zbudowano 4000 km wodociągów dostarczających wodę z południa kraju na północ. Prócz Libii projekt miał dostarczać słodką wodę do Egiptu, Sudanu, Czadu.
W założeniu budowa miała się odbywać bez zaciągania długów w międzynarodowych instytucjach finansowych, jak Bank Światowy, czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zrealizowanie planów zamienienia pustynnych krajobrazów Afryki Północnej w obszary zielone, bez popadania w kredytowe zależności, okazało zbyt wielkim zagrożeniem dla monopolu globalnych instytucji finansowych. Prócz tego, zdaniem wielu analityków kontrola nad zasobami słodkiej wody na obszarach jej deficytu, w sensie geostrategicznym, może być bardziej znacząca od kontroli złóż ropy naftowej.

System ekonomiczny państwa libijskiego, zbudowany na bazie swoiście rozumianego socjalizmu, wyłożonego przez Kaddafiego w „Zielonej Książce”, charakteryzował się najwyższym poziomem życia w Afryce Północnej. Warto przytoczyć tutaj niektóre informacje na temat poziomu życia Libijczyków, celem lepszego zrozumienia liczby podajemy w dolarach USA:
- PKB per capita 14 tysięcy 192 USD;
- zasiłek dla bezrobotnych 730 USD;
- wynagrodzenie pielęgniarki 1000 USD;
- za każde nowonarodzone dziecko 7 tys. USD;
- nowożeńcy otrzymywali 64 tys. USD na zakup mieszkania, na starcie indywidualna pomoc finansowa w wysokości 20 tys. USD;
- bezpłatna służba zdrowia;
- bezpłatna nauka;
- w niektórych aptekach bezpłatne lekarstwa;
- brak opłat za energie elektryczną;
- benzyna tańsza od wody – 0,14 USD za litr [1].
Cały obszar libijskiej gospodarki, częściowo znacjonalizowany, częściowo uspołeczniony, odpowiadający za „socjal” na tak wysokim poziomie, jest znakomitym kąskiem dla zachodnich banków, i koncernów. Trypolijski pejzaż, wolny od przedstawicielstw zachodnich instytucji finansowych, wydaje się przechodzić do historii.
Warto w tym miejscu przypomnieć sobie postawę włoskiego premiera Silvio Berlusconie, który w 2008 roku podpisywał z Libijczykami traktat mający „raz na zawsze” zakończyć niechlubną epokę włoskiego kolonializmu 1911/1942. W ramach włosko-libijskiej umowy Włosi mieli wypłacić Libii 5 miliardów USD w ciągu 25 lat, inwestując w infrastrukturę (drogi, linie kolejowe).
Pewną ciągłość zachodnich „interwencji” zbrojnych możemy zaobserwować również, jeśli chodzi o odchodzenie w rozliczeniach od dolara amerykańskiego. W przypadku Iraku przypomnijmy, że Saddam Husajn, jako pierwsza głowa państwa członkowskiego OPEC, zdecydował o przejściu w rozliczeniach za ropę z dolara na euro. W przypadku Libii, Kaddafi od dłuższego czasu podkreślał potrzebę stworzenia, niezależnej kontynentalnej, afrykańskiej bankowości w oparciu o złoto i w oderwaniu od międzynarodowej „finansjery”. Tego typu idee nie mogły spodobać się francuskim (i nie tylko francuskim) bankom, do dziś przecież dominującą na Czarnym Lądzie walutą jest afrykański frank francuski.
Warto również przypomnieć projekt zbudowania (głównie z budżetu libijskiego) pierwszego ogólnoafrykańskiego satelity. Odebrano by w ten sposób Zachodowi monopol na korzystanie z jego satelity i opłaty za tę usługę w wysokości 500 milionów USD rocznie.
Pozornie wszystkie działania zachodu wyglądają na nieskoordynowane i chaotyczne, a naprawdę jest to przygotowywane i realizowane etapami od prawie 20 lat. Chodzi o dominującą kontrolę nad afrykańskimi złożami, utrzymania dolara jako dominującej w handlu surowcami waluty oraz (w kontekście geopolitycznym) wyparcie z tego obszaru wpływów Rosji i Chin [2].

Casus belli przeciwko Libii nie miał li tylko ekonomicznego charakteru, o którym można naprawdę wiele pisać. Jeśli chodzi o polityczno-ideologiczne tło, to warto na moment przyjrzeć się politycznemu systemowi libijskiemu, stworzonemu przez Kaddafiego. Libijska dżamahirija (z arabskiego – „władza ludu”) stała się, pod rządami Kaddafiego, narodem, który siedmiokrotnie zwiększył liczbę swoich mieszkańców. „Trzecia Uniwersalna Teoria”, zawarta w „Zielonej Książce”, będąca w czasach zimnej wojny w opozycji do systemów bloku wschodniego i zachodniego, wyrażała ideały „demokracji bezpośredniej”, które realizowane były z powodzeniem w postaci „komitetów ludowych”. Reprezentanci komitetów zbierali się na „Powszechnym Kongresie Ludowym”, liczącym 2700 członków jednoizbowym parlamencie libijskim. Sprawność funkcjonowania tego oryginalnego systemu obnażała arogancką twarz zachodniego, „jedynie słusznego” systemu demokracji parlamentarnej i zależności partii politycznych (które w Libii były zakazane) od kapitału. Będąca w awangardzie społecznego postępu (w odróżnieniu od arabskich monarchii) była przykładem politycznym nie tylko dla Arabów, czy mas afrykańskich, ale również dla innych (głównie trzecioświatowych) narodów. W dobie kryzysu idei politycznych, po upadku realnego socjalizmu i kompromitacji neoliberalnego kapitalizmu zagrożenie „świeżą”, jeszcze nie zrealizowaną na szerszą skalę ideologia państwa libijskiego mogła zostać uznana za zbyt znaczącą.
„Zielona Książka”, w której Kaddafi zrywa z fetyszem parlamentaryzmu w stylu zachodnim, mogła w najbliższej przyszłości stać się inspiracją dla zwolenników demokracji bezpośredniej w Afryce, Ameryce Łacińskiej, czy nawet w Europie. Lansowane przez Kaddafiego, trwające 15 lat wysiłki na rzecz stworzenia politycznie zjednoczonego narodu arabskiego, napotykały na ogromne trudności. W związku z tym, nową strategią polityczną stał się dla Libii panafrykanizm. Cały szereg sukcesów przy tworzeniu „Stanów Zjednoczonych Afryki” miał być tylko etapem, po którym przyjść miała integracja z Unią Europejską na całkowicie równoprawnych zasadach. Zamysł geopolityczny takiego przedsięwzięcia jest nie do zaakceptowania dla „nowego porządku światowego”, firmowanego przez USA i NATO. Idea demokracji bezpośredniej, gdzie w sposób największy z możliwych ludzie kontrolują administracje państwową, jest nie do przyjęcia w kontekście realizowanego od czasów prezydentury Georga W. Busha słynnego projektu „Większego Bliskiego Wschodu” [3].

W sensie geopolitycznym Libia jest pomostem integrującym zjednoczoną Afrykę oraz Europę. Wizja Kaddafiego lansowała od lat dialog kultur i cywilizacji w opozycji do huntingtonowskiego „zderzenia cywilizacji”. Wiążący nadzieję na odejście tej koszmarnej doktryny wraz z odejściem ze stanowiska prezydenta USA George’a Busha nie powinni mieć złudzeń co do tego, że prezydentura Obamy w jakiś zasadniczy sposób od niej odbiega. Przyjmuje tylko bardziej „strawny”, bardziej „sympatyczny” wyraz, niż ta, firmowana twarzą „teksańskiego kowboja”.

Kornel Sawiński
WM/Geopolityka.org
_____________________

[1] http://www.evrazia.org/article.php?id=1765
[2] www.africom.mil/AboutAFRICOM.asp
[3] http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110312&typ=my&id=my03.txt

środa, 14 września 2011

Obrazy pod lupą czyli wirtualne Muzeum Narodowe w Krakowie

Pragniemy powiadomić Państwa o dostępnym od kilku miesięcy projekcie internetowego zwiedzania stałych ekspozycji Muzeum Narodowego w Krakowie – Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach, Galerii Sztuki Polskiej XX wieku oraz Galerii „Broń i Barwa w Polsce”  w Gmachu Głównym, a także Galerii „Sztuka Dawnej Polski. XII-XVIII wiek” w Pałacu Biskupa Erazma Ciołka.


Władysław Podkowiński Szał, 1894
 
 
Projekt „internetowe Muzeum Narodowe w Krakowie” („iMNK) powstał z myślą o tych wszystkich, którzy z różnych powodów pozbawieni są możliwości odwiedzenia Krakowa i obejrzenia arcydzieł malarstwa, rzeźby i rzemiosła artystycznego eksponowanych w naszych Galeriach. Dotyczy to przede wszystkim Rodaków mieszkających poza ojczyzną. „iMNK”, wykorzystując rozmaite formy prezentacji multimedialnej, pozwoli Polakom rozrzuconym po całym świecie na wirtualną obecność w naszym Muzeum, poczucie żywej łączności z życiem kulturalnym w ojczyźnie.
Zwiedzanie trzech pierwszych z wymienionych Galerii dostępne jest także w angielskiej wersji językowej. „iMNK” jest ciągle rozwijane i udoskonalane. W chwili obecnej oferuje możliwość obejrzenia sal muzealnych na ruchomych zdjęciach panoramicznych oraz poszczególnych dzieł sztuki na fotografiach dużej rozdzielczości i filmach video. Komentarze opracowane przez muzealnych kustoszy pozwalają poznać historię najstarszego Muzeum Narodowego w Polsce, założenia merytoryczne prezentowanych Galerii, zawartość ideową wydzielonych działów ekspozycji, a także treść i symbolikę poszczególnych dzieł sztuki. W kolejnym etapie „iMNK” zaopatrzone zostanie w programy edukacyjne dla szkół oraz w gry i zabawy dla dzieci. Poszerzy się także o kolejne wirtualne galerie naszego Muzeum.
Zapraszamy do odwiedzenia naszych Wirtualnych Galerii. „iMNK” dostępne jest zarówno na stronie internetowej Muzeum Narodowego w Krakowie (www.muzeum.krakow.pl), jak i pod własnymi adresami: www.imnk.pl oraz http://www.i-mnk.pl/


Wacława Milewska 
 Szef projektu „iMNK”

wtorek, 13 września 2011

Singapore - Miasto Lwa i konsumpcji (1)

 Żonka ambitnie zaplanowała wakacje. A więc z Sydney do Singapuru, Rzymu, Monte Cassino, Orvieto i Polski. Świetnie! -„Muszę Ci pokazać Singapur, nie wyobrażasz sobie, jakie to niesamowicie konsumpcyjne społeczeństwo, tylko jedzą i kupują”.
Jeśli żonka, wychowana w japońskim społeczeństwie konsumpcyjnym tak mówi, to musi być to zjawisko do potęgi! A cokolwiek spotęgowane, choć może być niebezpieczne - zawsze warto zobaczyć, bo niezwykłe. I rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić nie widząc. A więc hajda wyspę, na której jak wieść niesie,  panują surowe rządy a lud podobno ma się dobrze. Należałoby ujrzeć społeczeństwo sytych i całkowicie zadowolonych konsumentów, którym podobno nic nie brakuje a aparat państwowy pracuje jak w zegarku, co innym, znanym nam rządom nie bardzo się udaje. I dobrze by było, gdybyśmy spotkali się z „synciem”, który akurat tam przebywa w sprawach biznesowych. -Weźcie najcieńsze koszule i szorty – uprzedzał Tomek o czerwcowej pogodzie. No cóż, tropik! Żonka straszy, że przeważnie cały czas jest duszno, parno i gorąco, a Singapurczycy mówią, że jest gorąco, bardzo gorąco i najbardziej gorąco. Ale to mnie nie przeraża, by zobaczyć inny kraj konsumpcji… no i znaleźć miejsce, gdzie bywał Józef Konrad Korzeniowski, czyli Joseph Conrad. Chluba pisarska Polski i Anglii, jeden z najwybitniejszych twórców prozy marynistycznej. Patrząc na ocean przez okna samolotu przypomina mi się atmosfera portowych miast, którą autor „Lorda Jima” tak realistycznie opisywał w swych książkach. Znalezienie śladów bytności pisarza, to pomysł mojej żonki, która zawsze wyszuka w naszych podróżach jakieś „polonica”, tak że nigdy nie jedziemy bez celu.
Odrywam się od notatek, bo teraz przykuł moją uwagę ekran monitora w samolocie - niesamowity widok! Dziób samolotu wbija się w horyzont w jasną poświatę, a tu po prawej ostra czerwień zachodzącego słońca. Już wpadło za linię horyzontu i obraz się zmienia, widzę przerażająco siny kadłub samolotu wtopiony w ołowiową siność chmur. I... zanurzamy się w ciemność. Dziwne i nieprzyjemne uczucie - jakbyśmy pogrążyli się w kompletną obcość – myślę­  - w ocean kosmosu Lema, który może o nas wszystko wie. O zgrozo, żadnej tajemnicy?! Mówią, że w Singapurze o obywatelu - też wszystko się wie. Wyłączam monitor.
 Samolot opóźniony. Na zewnatrz parno. Jedziemy z lotniska taksówką do hotelu. Z powodu opóźnienia koszt podwójny, obowiązuje już nocna taryfa, ale płacimy z ochotą, bo spać się chce. Taksówkarz pyta o mój wiek, czego nie rozumiem - ale może to różnica wyglądu między mną i moją żonką, która wygląda ciągle młodo? Co on myśli? Więc ja na to: „ A ile kilometrów jest od lotniska do centrum miasta”? Nie wie! No to druga zagadka. Jak nazywają się te piękne kwiaty po prawej? Też nie wie! - no i już się nami nie interesuje. A droga czyściutka, oświetlona, dokładnie oznakowana, architektura nowoczesna. - Ciekawe, jak wygląda hotel, który żonka wybrała w starej, chińskiej dzielnicy? 

Nowoczesna architektura
                                   
     Ciągle wyburza się stare zabudowania i buduje się nowe wieżowce, dlatego też wybierając hotel chcieliśmy zobaczyć świat z przeszłości i poczuć atmosferę dawnego Singapuru. Okazało się, że była to kiedyś dzielnica rozrywkowa z czerwonymi lampionami i właśnie tu były, i stąd zamawiano najlepsze „dziewczynki”, jak z dumą opowiadała w starym filmiku „burdel mama” w Chinese Heritage Centre.
Hotel The Saff, co jest bardzo wygodne, położony jest blisko hinduskiej i muzułmańskiej dzielnicy, które chcemy odwiedzić. Wejście do hotelu przyjemne, na bujanej ławeczce siedzą, mimo późnej godziny jacyś młodzi ludzie, recepcja malutka. Zabierają od nas paszporty, żeby je w drugim pokoiku zeskanować. I już jesteśmy zarejestrowani!
Pokoik malutki i bez okna - tego właśnie chcieliśmy doświadczyć - ale jednak to dziwne poczucie… klaustrofobia. Wnętrze malowane na różowo, więc nastrój „różowy” a łazienka w kolorze ciemno - brązowym, tu i ówdzie złoconym. Chińczycy lubią złoty kolor a jeszcze bardziej złoto, które dodaje prestiżu. Stwierdzamy jednak, że okna, to „oddech na świat” i mimo „air conditioning” pompującego powietrze czujemy, że go tu nie ma.

Hotel The Saff

A jak wygląda świat za oknem, gdzie rządzi merytokracja? Gdzie wszystko podobno zależy od wykształcenia i kompetencji, a nie od rodzinnych powiązań i znajomości?
Gdzie system pochodzi od myśli Konfucjusza, że „człowiek musi mieć moralne prawo podejmować decyzje i zarządzać innymi, i ludzie w Singapurze takich polityków oczekują” [1]. Nie omylę się pisząc, że obywatele innych krajów też. Pierwszy premier Singapuru, Lee Kuan Yew powiedział: - I’m not interested in who your father or mother is, or what station in life (you’re at), what religion, what language. How do you perform? What is your character[2]? - odpowiedzi na te dwa pytania są najważniejsze! Niemniej, jego syn - choć nie od razu, bo jak mi powiedziano „dorastał” do stanowiska - objął stanowisko premiera, hm... zgodnie z zasadą nepotyzmu. Ale może rzeczywiście miał dobry charakter i kwalifikacje, a powiązanie rodzinne to pewnie nieuchronny przypadek? Singapurczycy twierdzą, że są z niego zadowoleni tym bardziej, że do pomocy ma jeszcze tatę - mentora, który od początku wspomaga syna, by trzeci premier nie zboczył z kursu obranego przez ojca.
Jeśli rzeczywiście ucieleśnia się ideę Konfucjusza a pensje urzędników są bardzo wysokie, to niewątpliwie taka sytuacja zapobiega korupcji i defraudacji, których brakiem Singapur się szczyci. Podobno nacisk na uczciwość i etyczne zachowanie jest tutaj wszędzie powszechne.  My - mając ograniczone doświadczenie - w ciągu tych kilku dni nie zauważyliśmy nic, co by wskazywało na nieuczciwe postępowanie w restauracji, taksówce czy w sklepikach. Widoczna była u ludzi jakaś skrupulatność, rzetelność i oczywistość. A wrażenie dążenia do perfekcji w kwalifikacjach - poprzez reklamowanie edukacji i nacisk na społeczeństwo, by uzyskiwać wiedzę i wykształcenie, nie wspominając ogłoszeń w gazetach - widać było nawet na stacjach metra, gdzie olbrzymie plakaty namawiają podróżnych do różnego rodzaju studiów.  

Dawna dzielnica "czerwonych lampionów".

A po studiach ciężka, nieograniczana godzinami praca. Kolega Tomka, malezyjski Chińczyk tu urodzony, projektant wnętrz, wrócił z pracy, coś tam bierze z lodówki, przekąsza, zamienia z nami kilka zdań. Zaprojektował już wiele wnętrz barów, sklepów, restauracji i często pracuje po godzinach, bo – „właściciele ciągle coś zmieniają, a ja nie mogę odmówić” - uśmiecha się i ma zamiar odejść. Kiedy odpoczywasz?  -„Właściwie odpoczywam, jak pracuję…lubię to, co robię... ale przepraszam, muszę jeszcze poduczyć się malajskiego, przyda się w pracy” - i zniknął w pokoju. Nie wystarczy, że mówi po angielsku i trzema chińskim językami! A koleżanka żonki, po wspólnej kolacji w piątek wieczorem wraca jeszcze do biura, bo – „właśnie przenosimy się do innego miejsca i coś jeszcze na jutro trzeba przygotować” - mówi. Etyka pracy - wysoka. Tych dwoje, to nie wyjątek. Ponieważ nie ma czasu na robienie posiłków w domu, a też jak twierdzą kuchnie są bardzo małe w przeciętnych mieszkaniach, to Singapurczycy jedzą w luksusowych restauracjach a przede wszystkim w wielkich centrach handlowych, gdzie niezliczona ilość małych restauracyjek i kawiarni oferuje nieprawdopodobną różnorodność potraw i deserów.
Chińska potrawa

Nawet można sobie wybrać składniki do zupy, które właśnie wybrałem, a zupa dosłownie za dwie minuty była gotowa. Ledwo ją doniosłem do stolika, przedzierając się przez tłum konsumentów. I młodych, i w średnim wieku, i starszych. Atmosfera jak w ulu.
A gdy tylko brzuch pełny można iść na zakupy, bo obok sklepy, sklepy i sklepy znanych marek z całego świata. I też w różnym wieku kupujący, kupujący i kupujący. Oprócz wielorakich „ciągów jedzeniowych” w centrach, istnieją jeszcze tańsze, jakby „home brand” jadłodajnie, zwane „Hawker Centres”, gdzie już za 5 -10 – 15 dolarów można najeść się do syta. Inspektorzy sanitarni okresowo sprawdzają takie miejsca i wystawiają oceny, które są wywieszane w widocznym miejscu. Każda mała budka, przygotowująca jedzenie w jadłodajni bardzo się stara, bo najwyższa ocena gwarantuje dobry biznes. Tomek nas zaprowadził do jeszcze innej, bardziej lokalnej jadłodajni złożonej z małych restauracyjek położonej pomiędzy przeciętnymi blokami, twierdząc że jedzenie jest tam najsmaczniejsze, bo przygotowywane „domowo przez babcie i mamusie”. I rzeczywiście, „syncio” miał rację, wszystkie dania były bardzo smaczne.
Wiekowo wyglądające babcie, zgarbione, sprzątały skrupulatnie. Żebraków nie widzieliśmy. Nikt też nie wybierał resztek ze śmietników, co niestety, z przykrością zobaczyliśmy na Nowym Świecie w Warszawie. Singapurczycy mają podobne dwie pasje: zakupy i jedzenie, w dzień i w nocy. To jakby wydaje się tutaj najważniejsze.
            Singapur, to rzeczywiście ciekawa wyspa konsumpcji, porządku i dobrobytu, z paternalistycznym rządem inteligentnie regulującym wszystkie aspekty życia.  Ale też niezagrabiającym od obywatela wszystkiego dla siebie, jak w totalitaryzmie - i jak podkreśla się w prasie i telewizji - dającym również wszystkim szanse na edukację, a więc na niezłe zarobki, czyli na lepsze życie. A to, dla spadkobierców konfucjanizmu, w przeważającej większości Chińczyków najbardziej się liczy - właśnie dostanie życie. I oczywiście, dla innych też. Więc w rozmowach z Singapurczykami zdaje się przeważać zgoda na wszystkie rządowe posunięcia i duży konformizm, bo wierzą, że rząd o nich dba. Są też świadomi, podobnie jak Japończycy, że nie mają bogactw naturalnych, więc muszą pracować i wdrażać najbardziej nowoczesne rozwiązania, budować ekonomię, a także żyć w harmonii z różnymi grupami społecznymi. Dlatego też, w telewizji pokazuje się programy edukacyjne z modelowymi rodzinami chińskimi, malajskimi lub hinduskimi, by zaznajamiać społeczność z różnicami w poszczególnych kulturach. Także po to, aby budować lepsze zrozumienie, wśród żyjących blisko obok siebie dziewięciu religii: buddyzmu, taoizmu, hinduizmu, bahaizmu, islamu, chrześcijaństwa, sikhizmu, judaizmu i zoroastrianizmu (zaratusztrianizmu). Buddyzm w odmianie chińskiej ma najwięcej wyznawców na wyspie, więc z dużym zainteresowaniem idziemy do reprezentacyjnej świątyni, która posiada nawet - ząb Buddy!

„Życie jest nagromadzeniem doświadczeń”- Shaolin

Tekst i zdjęcia

[1] http://www.yawningbread.org/arch_2010/yax-1100.htm#foot1

poniedziałek, 12 września 2011

Krakowscy naukowcy będą dokumentować losy Sybiraków w Australii

Wnętrze domu sybiraka.
 Centrum Edukacji i promocji Regionu, Szymbark
 Fot.Polimerek
Przedstawiciele Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń, które od pół roku działa w Krakowie, wyjadą w tym tygodniu do Australii, aby udokumentować losy Sybiraków tu osiadłych.
Jak poinformował PAP dyrektor centrum dr Hubert Chudzio, pięciu pracowników tej instytucji jedzie do Perth na zaproszenie Związku Sybiraków Zachodniej Australii, który obchodzi 20-lecie istnienia.
Związek zrzesza około 120 członków. Wystosowali oni prośbę, aby spisano i uratowano dla potomnych ich relacje.

Więcej: Onet.pl

niedziela, 11 września 2011

11 września - data tragiczna podwójnie

Ofiary 11 września można uczcić na różne sposoby – minutą ciszy, okrągłymi słowami, wspomnieniem tej tragedii. Po dziesięciu latach należy im się jednak coś więcej.
Należy wreszcie nazwać wrogą ideologię stojącą za zamachami i podjąć się znalezienia sposobów walki z nią. W przeciwnym razie mówienie o tym, że upadek World Trade Center obudził nas ze słodkiego snu o „końcu historii”, będzie tylko frazesem.
11 września to data tragiczna podwójnie.
Po pierwsze, w wymiarze ludzkim – jako tragedia zabitych i ich rodzin, a także cios wymierzony w Zachód i jego idee.
Po drugie, w tym aspekcie, który pojawił się później – nieumiejętności zdefiniowania przeciwnika – co spowodowało, że przez lata strategia obrony była nieskuteczna.
Narracja budowana po 11 września budowana była na dwóch skrajnie przeciwnych biegunach, często nawet przez tych samych decydentów, w zależności od okoliczności (George W. Bush, Tony Blair). Obywatele byli z jednej strony przekonywani, że islam nie ma absolutnie nic z tym wspólnego, a wręcz to wiara islamska stała się ofiarą i została „uprowadzona” przez terrorystów. Z drugiej strony funkcjonował pogląd, że wrogiem Zachodu jest islam jako całość.
Pierwszy z tych poglądów, oficjalnie funkcjonujący głównie wśród elit politycznych i części środowisk naukowych, doprowadził do ogłoszenia „wojny z terroryzmem”, lecz w końcu także do unikania słowa „islam” w kontekście sprawców zamachów, czy też, jak ostatnio chciałby prezydent Obama – do uniknięcia wspominania w kontekście rocznicy zamachów o sprawczej roli Al-Kaidy. To nonsens.
Jeżeli przyjrzeć się historii, nigdy nikt do tej pory nie walczył z samą taktyką prowadzenia walki. W okresie Zimnej Wojny żadna ze stron nie walczyła przeciwko broni nuklearnej, tylko przeciwko komunizmowi, czy też zgniłemu Zachodowi. W pierwszych dniach września 1939 roku Polska nie walczyła z Blitzkriegem, tylko z hitlerowskimi Niemcami. Rosja, Anglia, Prusy powstrzymywały Napoleona, a nie innowację Rewolucji Francuskiej – szyk tyraliery, który minimalizował ofiary w piechocie wystawionej na artyleryjski ostrzał.
Takie podejście to jednak nie tylko powód do kpiny, to również tragiczne tego konsekwencje, ponieważ nie określa ono wrogiej Zachodowi ideologii, która za tymi zamachami stoi. Dzisiaj przynosi to także skutki na scenie politycznej, kiedy to islamscy przeciwnicy demokracji bronią się twierdząc: „Nie jesteśmy terrorystami” – co daje im carte blanche na głoszenie radykalnych idei. W efekcie zachodnie rządy zaczynają przeciwnika uważać za sojusznika. Mało tego. Pozwalają mu na współtworzenie strategii naszej odpowiedzi na zagrożenie. Nie przypadkiem głównymi partnerami rządów – szczególnie amerykańskiego – w dialogu z muzułmanami na Zachodzie są dziś organizacje związane z Bractwem Muzułmańskim. CAIR, MAS, ISNA w Stanach Zjednoczonych, MAB w Wielkiej Brytanii, UCOII we Włoszech, UOIF we Francji, IGD w Niemczech czy Liga Muzułmańska w Polsce.
Czy zatem rację ma druga strona, twierdząca, że wrogiem jest islam jako całość? Poza ksenofobicznymi wypaczeniami, które pomijają fakt, że większość muzułmanów na Zachodzie nie jest ani zaangażowana w terroryzm, ani jest członkami radykalnych organizacji, to stwierdzenie jest wynikiem nieporozumienia pomiędzy różnymi szkołami studiowania religii.
Jedna ze szkół, wywodząca się ze Stanów Zjednoczonych, dokonuje analizy wyłącznie na podstawie tekstów i opracowań religijnych. Stąd spotykamy tam wiele stwierdzeń typu „zagrożeniem jest islam, ale nie muzułmanie”. I rzeczywiście, jeżeli czyta się Koran czy hadisy, to w określonych przypadkach – i przyjmując zasadę abrogacji – nie ma się powodu do szczególnej radości.
Z kolei szkoły wywodzące się z Europy traktują religię jako fakt społeczno-kulturowy, stąd też dążą do wyjaśniania pewnych jej mankamentów jako kwestii czysto kulturowej, a nie religijnej.
I jeśli by dokonać syntezy obydwu szkół, to można wysunąć hipotezę, że mamy w islamie do czynienia z sytuacją, gdzie fundamentalistyczna – znaczna, ale wciąż będąca mniejszością – grupa, używając tekstów religijnych dąży do kontroli i przejęcia reprezentacji całej społeczności muzułmańskiej. Oficjalnie głosząc poszanowanie dla demokracji, ludzie ci wypatrują tak naprawdę jej końca, bo jak inaczej można traktować wypowiedzi w rodzaju: „Jako muzułmanie zobowiązani jesteśmy przestrzegać prawa państwa, na terytorium którego się znajdujemy, ale gdy będziemy sprawować władzę nad pewnym terytorium, mamy obowiązek wprowadzić prawo szariatu”.
Czy mamy wierzyć, że autor tej wypowiedzi nie chce państwa islamskiego, że nie uważa go za idealny twór przekazany przez Allacha? Chce – a więc chce końca demokracji. To wrażenie umacnia także publikowanie książek islamistów, czy zapraszanie wykładowców głoszących sprzeczne z demokracją poglądy. Czy ta obłuda i pogarda jest wymierzona jest tylko w Zachód i jego idee? Uważna analiza wypowiedzi szejka Jusufa Al-Karadawiego, który twierdzi, że tym razem islam podbije Zachód nie za pomocą miecza, lecz przy użyciu D’awa, prozelityzmu i ideologii, pokazuje, że większość muzułmańskich imigrantów traktowana jest przez niego jako nośnik wirusa islamizmu, a nie jako ludzie, którzy mają wartość samą w sobie. To właśnie owo połączenie między islamskimi radykałami a większością muzułmanów, powinno zostać przerwane.
Problem należy traktować wielostronnie. Z jednej strony pozytywne i śmiałe projekty integracyjne, wsparcie dla tych głosów, które opowiadają się za sekularyzacją islamu, za jego modernizacją. Z drugiej, blokowanie rozwoju organizacji fundamentalistycznych, takich jak Hizb ut-Tahrir, Bractwo Muzułmańskie i podobne. Niestety, dopóki Europa nie potrafi sobie z tym problemem poradzić, należy też znacząco ograniczyć imigrację z krajów muzułmańskich. Brzmi to być może jak rasowe profilowanie, ale trzeba zdać sobie wreszcie sprawę, w jakiej jesteśmy sytuacji – i jest to jeden z najłagodniejszych środków zaradczych, jaki można w niej zaproponować.
Współcześni politycy po kompromitacji wojny z terroryzmem znaleźli sobie niestety inny ersatz skutecznego działania. Wypowiedzieli wojnę wielokulturowości. W ten sposób idea współżycia różnych kultur została złożona na ołtarzu poprawności politycznej i braku odwagi nazywania problemów po imieniu.
Może i jest to pójście pod prąd dzisiejszej publicystki, kiedy nawet Slavoj Žižek na łamach „Krytyki Politycznej” (oraz całe jej forum) depczą wielokulturowość. Natomiast sama idea, żeby wspólnie zamieszkiwali państwo ludzie szanujący wspólne prawo, aczkolwiek wywodzący się z innych kultur, posiadających inne tożsamości i odmienne zwyczaje, nie jest czymś złym. Wypaczeniem było tylko przyzwolenie na sytuację, w której te zwyczaje przejmują prymat nad prawami człowieka lub zawłaszczają przestrzeń publiczną. Wypaczeniem jest przyzwalanie na nieszczerą działalność różnych organizacji, które za zasłoną demokratycznych frazesów, jednocześnie głoszą antydemokratyczne treści.
Najlepszym podsumowaniem tej sytuacji wydaje się wypowiedź dziennikarza Andrzeja Koraszewskiego, prowadzącego portal racjonalista.pl: „Jeśli multikulturalizm jest dziś skompromitowany, to nie jako idea pokojowego współżycia ludzi różnych ras, wyznań i poglądów, ale jako idea przyzwolenia na różne fanatyzmy, jako idea zagubienia tego, co otwierało drogę do pokojowego życia pod wspólnym dachem”. Szczerze mówiąc, nie za bardzo też wiadomo, o czym mówią Žižek czy Angela Merkel, gdy posługują się pojęciem Leitkultur (kultury wiodącej).
Europejska Leitkultur to przecież demokracja, prawa człowieka i świeckie państwo, a nie leżące na skrajnych biegunach dwa fantazmaty – albo multi-kulti albo jednorodnej tożsamości.

Jan Wójcik
euroislam.pl