Żonka ambitnie zaplanowała wakacje. A więc z Sydney do Singapuru, Rzymu, Monte Cassino, Orvieto i Polski. Świetnie! -„Muszę Ci pokazać Singapur, nie wyobrażasz sobie, jakie to niesamowicie konsumpcyjne społeczeństwo, tylko jedzą i kupują”.
Jeśli żonka, wychowana w japońskim społeczeństwie konsumpcyjnym tak mówi, to musi być to zjawisko do potęgi! A cokolwiek spotęgowane, choć może być niebezpieczne - zawsze warto zobaczyć, bo niezwykłe. I rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić nie widząc. A więc hajda wyspę, na której jak wieść niesie, panują surowe rządy a lud podobno ma się dobrze. Należałoby ujrzeć społeczeństwo sytych i całkowicie zadowolonych konsumentów, którym podobno nic nie brakuje a aparat państwowy pracuje jak w zegarku, co innym, znanym nam rządom nie bardzo się udaje. I dobrze by było, gdybyśmy spotkali się z „synciem”, który akurat tam przebywa w sprawach biznesowych. -Weźcie najcieńsze koszule i szorty – uprzedzał Tomek o czerwcowej pogodzie. No cóż, tropik! Żonka straszy, że przeważnie cały czas jest duszno, parno i gorąco, a Singapurczycy mówią, że jest gorąco, bardzo gorąco i najbardziej gorąco. Ale to mnie nie przeraża, by zobaczyć inny kraj konsumpcji… no i znaleźć miejsce, gdzie bywał Józef Konrad Korzeniowski, czyli Joseph Conrad. Chluba pisarska Polski i Anglii, jeden z najwybitniejszych twórców prozy marynistycznej. Patrząc na ocean przez okna samolotu przypomina mi się atmosfera portowych miast, którą autor „Lorda Jima” tak realistycznie opisywał w swych książkach. Znalezienie śladów bytności pisarza, to pomysł mojej żonki, która zawsze wyszuka w naszych podróżach jakieś „polonica”, tak że nigdy nie jedziemy bez celu.
Odrywam się od notatek, bo teraz przykuł moją uwagę ekran monitora w samolocie - niesamowity widok! Dziób samolotu wbija się w horyzont w jasną poświatę, a tu po prawej ostra czerwień zachodzącego słońca. Już wpadło za linię horyzontu i obraz się zmienia, widzę przerażająco siny kadłub samolotu wtopiony w ołowiową siność chmur. I... zanurzamy się w ciemność. Dziwne i nieprzyjemne uczucie - jakbyśmy pogrążyli się w kompletną obcość – myślę - w ocean kosmosu Lema, który może o nas wszystko wie. O zgrozo, żadnej tajemnicy?! Mówią, że w Singapurze o obywatelu - też wszystko się wie. Wyłączam monitor.
Samolot opóźniony. Na zewnatrz parno. Jedziemy z lotniska taksówką do hotelu. Z powodu opóźnienia koszt podwójny, obowiązuje już nocna taryfa, ale płacimy z ochotą, bo spać się chce. Taksówkarz pyta o mój wiek, czego nie rozumiem - ale może to różnica wyglądu między mną i moją żonką, która wygląda ciągle młodo? Co on myśli? Więc ja na to: „ A ile kilometrów jest od lotniska do centrum miasta”? Nie wie! No to druga zagadka. Jak nazywają się te piękne kwiaty po prawej? Też nie wie! - no i już się nami nie interesuje. A droga czyściutka, oświetlona, dokładnie oznakowana, architektura nowoczesna. - Ciekawe, jak wygląda hotel, który żonka wybrała w starej, chińskiej dzielnicy?
Nowoczesna architektura |
Ciągle wyburza się stare zabudowania i buduje się nowe wieżowce, dlatego też wybierając hotel chcieliśmy zobaczyć świat z przeszłości i poczuć atmosferę dawnego Singapuru. Okazało się, że była to kiedyś dzielnica rozrywkowa z czerwonymi lampionami i właśnie tu były, i stąd zamawiano najlepsze „dziewczynki”, jak z dumą opowiadała w starym filmiku „burdel mama” w Chinese Heritage Centre.
Hotel The Saff, co jest bardzo wygodne, położony jest blisko hinduskiej i muzułmańskiej dzielnicy, które chcemy odwiedzić. Wejście do hotelu przyjemne, na bujanej ławeczce siedzą, mimo późnej godziny jacyś młodzi ludzie, recepcja malutka. Zabierają od nas paszporty, żeby je w drugim pokoiku zeskanować. I już jesteśmy zarejestrowani!
Pokoik malutki i bez okna - tego właśnie chcieliśmy doświadczyć - ale jednak to dziwne poczucie… klaustrofobia. Wnętrze malowane na różowo, więc nastrój „różowy” a łazienka w kolorze ciemno - brązowym, tu i ówdzie złoconym. Chińczycy lubią złoty kolor a jeszcze bardziej złoto, które dodaje prestiżu. Stwierdzamy jednak, że okna, to „oddech na świat” i mimo „air conditioning” pompującego powietrze czujemy, że go tu nie ma.
Hotel The Saff |
A jak wygląda świat za oknem, gdzie rządzi merytokracja? Gdzie wszystko podobno zależy od wykształcenia i kompetencji, a nie od rodzinnych powiązań i znajomości?
Gdzie system pochodzi od myśli Konfucjusza, że „człowiek musi mieć moralne prawo podejmować decyzje i zarządzać innymi, i ludzie w Singapurze takich polityków oczekują” [1]. Nie omylę się pisząc, że obywatele innych krajów też. Pierwszy premier Singapuru, Lee Kuan Yew powiedział: - I’m not interested in who your father or mother is, or what station in life (you’re at), what religion, what language. How do you perform? What is your character[2]? - odpowiedzi na te dwa pytania są najważniejsze! Niemniej, jego syn - choć nie od razu, bo jak mi powiedziano „dorastał” do stanowiska - objął stanowisko premiera, hm... zgodnie z zasadą nepotyzmu. Ale może rzeczywiście miał dobry charakter i kwalifikacje, a powiązanie rodzinne to pewnie nieuchronny przypadek? Singapurczycy twierdzą, że są z niego zadowoleni tym bardziej, że do pomocy ma jeszcze tatę - mentora, który od początku wspomaga syna, by trzeci premier nie zboczył z kursu obranego przez ojca.
Jeśli rzeczywiście ucieleśnia się ideę Konfucjusza a pensje urzędników są bardzo wysokie, to niewątpliwie taka sytuacja zapobiega korupcji i defraudacji, których brakiem Singapur się szczyci. Podobno nacisk na uczciwość i etyczne zachowanie jest tutaj wszędzie powszechne. My - mając ograniczone doświadczenie - w ciągu tych kilku dni nie zauważyliśmy nic, co by wskazywało na nieuczciwe postępowanie w restauracji, taksówce czy w sklepikach. Widoczna była u ludzi jakaś skrupulatność, rzetelność i oczywistość. A wrażenie dążenia do perfekcji w kwalifikacjach - poprzez reklamowanie edukacji i nacisk na społeczeństwo, by uzyskiwać wiedzę i wykształcenie, nie wspominając ogłoszeń w gazetach - widać było nawet na stacjach metra, gdzie olbrzymie plakaty namawiają podróżnych do różnego rodzaju studiów.
Dawna dzielnica "czerwonych lampionów". |
A po studiach ciężka, nieograniczana godzinami praca. Kolega Tomka, malezyjski Chińczyk tu urodzony, projektant wnętrz, wrócił z pracy, coś tam bierze z lodówki, przekąsza, zamienia z nami kilka zdań. Zaprojektował już wiele wnętrz barów, sklepów, restauracji i często pracuje po godzinach, bo – „właściciele ciągle coś zmieniają, a ja nie mogę odmówić” - uśmiecha się i ma zamiar odejść. Kiedy odpoczywasz? -„Właściwie odpoczywam, jak pracuję…lubię to, co robię... ale przepraszam, muszę jeszcze poduczyć się malajskiego, przyda się w pracy” - i zniknął w pokoju. Nie wystarczy, że mówi po angielsku i trzema chińskim językami! A koleżanka żonki, po wspólnej kolacji w piątek wieczorem wraca jeszcze do biura, bo – „właśnie przenosimy się do innego miejsca i coś jeszcze na jutro trzeba przygotować” - mówi. Etyka pracy - wysoka. Tych dwoje, to nie wyjątek. Ponieważ nie ma czasu na robienie posiłków w domu, a też jak twierdzą kuchnie są bardzo małe w przeciętnych mieszkaniach, to Singapurczycy jedzą w luksusowych restauracjach a przede wszystkim w wielkich centrach handlowych, gdzie niezliczona ilość małych restauracyjek i kawiarni oferuje nieprawdopodobną różnorodność potraw i deserów.
Chińska potrawa |
Nawet można sobie wybrać składniki do zupy, które właśnie wybrałem, a zupa dosłownie za dwie minuty była gotowa. Ledwo ją doniosłem do stolika, przedzierając się przez tłum konsumentów. I młodych, i w średnim wieku, i starszych. Atmosfera jak w ulu.
A gdy tylko brzuch pełny można iść na zakupy, bo obok sklepy, sklepy i sklepy znanych marek z całego świata. I też w różnym wieku kupujący, kupujący i kupujący. Oprócz wielorakich „ciągów jedzeniowych” w centrach, istnieją jeszcze tańsze, jakby „home brand” jadłodajnie, zwane „Hawker Centres”, gdzie już za 5 -10 – 15 dolarów można najeść się do syta. Inspektorzy sanitarni okresowo sprawdzają takie miejsca i wystawiają oceny, które są wywieszane w widocznym miejscu. Każda mała budka, przygotowująca jedzenie w jadłodajni bardzo się stara, bo najwyższa ocena gwarantuje dobry biznes. Tomek nas zaprowadził do jeszcze innej, bardziej lokalnej jadłodajni złożonej z małych restauracyjek położonej pomiędzy przeciętnymi blokami, twierdząc że jedzenie jest tam najsmaczniejsze, bo przygotowywane „domowo przez babcie i mamusie”. I rzeczywiście, „syncio” miał rację, wszystkie dania były bardzo smaczne.
Wiekowo wyglądające babcie, zgarbione, sprzątały skrupulatnie. Żebraków nie widzieliśmy. Nikt też nie wybierał resztek ze śmietników, co niestety, z przykrością zobaczyliśmy na Nowym Świecie w Warszawie. Singapurczycy mają podobne dwie pasje: zakupy i jedzenie, w dzień i w nocy. To jakby wydaje się tutaj najważniejsze.
Singapur, to rzeczywiście ciekawa wyspa konsumpcji, porządku i dobrobytu, z paternalistycznym rządem inteligentnie regulującym wszystkie aspekty życia. Ale też niezagrabiającym od obywatela wszystkiego dla siebie, jak w totalitaryzmie - i jak podkreśla się w prasie i telewizji - dającym również wszystkim szanse na edukację, a więc na niezłe zarobki, czyli na lepsze życie. A to, dla spadkobierców konfucjanizmu, w przeważającej większości Chińczyków najbardziej się liczy - właśnie dostanie życie. I oczywiście, dla innych też. Więc w rozmowach z Singapurczykami zdaje się przeważać zgoda na wszystkie rządowe posunięcia i duży konformizm, bo wierzą, że rząd o nich dba. Są też świadomi, podobnie jak Japończycy, że nie mają bogactw naturalnych, więc muszą pracować i wdrażać najbardziej nowoczesne rozwiązania, budować ekonomię, a także żyć w harmonii z różnymi grupami społecznymi. Dlatego też, w telewizji pokazuje się programy edukacyjne z modelowymi rodzinami chińskimi, malajskimi lub hinduskimi, by zaznajamiać społeczność z różnicami w poszczególnych kulturach. Także po to, aby budować lepsze zrozumienie, wśród żyjących blisko obok siebie dziewięciu religii: buddyzmu, taoizmu, hinduizmu, bahaizmu, islamu, chrześcijaństwa, sikhizmu, judaizmu i zoroastrianizmu (zaratusztrianizmu). Buddyzm w odmianie chińskiej ma najwięcej wyznawców na wyspie, więc z dużym zainteresowaniem idziemy do reprezentacyjnej świątyni, która posiada nawet - ząb Buddy!
„Życie jest nagromadzeniem doświadczeń”- Shaolin
Tekst i zdjęcia
[1] http://www.yawningbread.org/arch_2010/yax-1100.htm#foot1