polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Trybunał Konstytucyjny poinformował w poniedziałek, że Julia Przyłębska nie jest już prezesem, lecz sędzią kierującą pracami Trybunału. W grudniu kończą się kadencje trzech z 15 sędziów zasiadających w TK: 9 grudnia – Julii Przyłębskiej, a 3 grudnia – Mariuszowi Muszyńskiemu i Piotrowi Pszczółkowskiemu. Julia Przyłębska jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego od 2015 r. W grudniu 2016 r. została p.o. prezesa, a 21 grudnia 2016 r. – prezesem Trybunału. * * * AUSTRALIA: Nastolatki poniżej 16 roku życia wkrótce zostaną objęte zakazem korzystania z aplikacji społecznościowych, takich jak TikTok, Instagram, Reddit, Snapchat i Facebook. Pierwsze na świecie ustawy przeszły przez parlament australijski w piątek rano. Premier Anthony Albanese powiedział, że zakaz, który wejdzie w życie za rok, pomoże zachęcić młodych Australijczyków do pielęgnowania lepszych relacji z innymi. * * * SWIAT: We wtorek późnym wieczorem czasu koreańskiego prezydent Jun Suk Jeol ogłosił wprowadzenie stanu wojennego a następnego dnia odwołał to, po tym jak Zgromadzenie Narodowe sprzeciwiło się jego decyzji. Yoon Seok-yeol wyjaśnił wprowadzenie stanu wojennego, mówiąc, że od jego inauguracji w 2022 r. złożono 22 wnioski o impeachment przeciwko urzędnikom państwowym. * Nocą na Bałtyku przerwany został kabel telekomunikacyjny między Szwecją a Finlandią. W połowie listopada uszkodzeniu uległy kable telekomunikacyjne łączące Litwę ze Szwecją oraz Finlandię z Niemcami. Niemiecki minister obrony Boris Pistorius uznał przecięcie kabli za sabotaż.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

piątek, 11 marca 2011

O hip-hopie i nie tylko. Rozmowa z Mezo

Mezo podczas występu w Ashfield. Fot K.Bajkowski

Tuż przed koncertem hip-hopowym , chyba pierwszym tego rodzaju w Klubie Polskim w Ashfield rozmawiałem z jego głównym wykonawcą  - Mezo czyli Jackiem Mejerem , znanym poznańskim raperem, który kilka ostatnich tygodni spędził w Australii. 

Krzysztof Bajkowski: Czym dla Ciebie jest hip-hop?

Mezo: Generalnie jest to muzyka, którą kiedyś w młodych latach interesowałem się i jest to wygodna forma przekazu treści, czyli pozwala ona przekazac dużo treści. Dla mnie najważniejszy jest tu rymowany message w oprawie muzycznej.  Hip-hop jak wiadomo to jest szerokie pojęcie. Jest to całe kultura ze swą modą, grafitti, breakdance itd.

Jaki talent trzeba miec aby być dobrym hip-hopowcem?

Mezo: Raczej używam określenia raper niż hip-hopowiec. Raper to po prostu ten, który  rapuje. A ja rapuję.  Jaki talent? No trzeba miec jakieś tam poczucie rytmu, to jest niezbędne. Czuć muzykę ogólnie. A poza tym mieć głowę otwartą na świat, potrafić przekazywać swoje wnioski z obserwacji właśnie wpostaci fajnych zwrotek. Rap podobny jest trochę do dziennikarstwa, trochę do pisarstwa. Wszystko zależy jak się uprawia  rap.  Bo można uprawiać publicystycznie, można rapować o miłości. Rap pozwala na wiele. Ktoś kto jest tzw. hardcorowym raperem może rapować o życiu na pograniczu prawa. Z tego też rap jest znany na ogół i tak postrzegany.  Rap daje pełną ofertą wypowiedzi . Potrzeba tylko trochę  talentu, samozaparcia i konsekwencji w działaniu.

Kiedy zaczęleś interesować się rapem?
Mezo: To była połowa lat 90-tych. Miałem wtedy 12 lat. Pokazywały się pierwsze kasety, jeszcze pirackie i po przesłuchaniu ich zaczęłem  nieudolnie rapować. Potem wiele lat praktyki, nagrywanie płyt tzw. własnym sumptem dla ludzi z bloku, ulicy, osiedla. W końcu poznałem ludzi, którzy mają swoją wytwórnię muzyczną. W 2003 roku wydałem pierwszą prawdziwą płytę, która okazała się sukcesem i od tej pory działam zawodowo na tym polu. Jest to moja główna praca, źródło dochodów i źródło realizacji pasji.

Studiowałeś politologię na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Skończyłeś ?
Mezo: Byłem tzw. wiecznym studentem. Od pól roku - przykro mi - nie jestem nim. Dziewięć lat studiowałem w sumie. Gdy wydałem płytę w 2003 roku zrobiło się takie zamieszanie, że nie byłem w stanie chodzić na zajęcia, na egzaminy. Muzyka pochłonęła mnie na całe cztery lata. Po czterech latach udało mi się wrócic z sukcesem. W zeszłym roku obroniłem pracę magisaterską. Tak więc  jestem magistrem politologii. W sumie warto mieć kontakt z wyższą uczelnią, nie wykluczam, że jeszcze postudiuję. Lubię uczyć się, studiować , choć, muszę przyznać, nie lubię czekania na dyżurze po wpis do indeksu.

Można powiedzieć, że jesteś politologiem mówiącym językiem hip-hopu...
Mezo: Można. Jestem takim obserwatorem życia społecznego.

Czy jesteś rozpoznawalny w polskim środowisku hip-hopu?
Mezo: No chyba tak. Wystepowałem na festiwalu w Sopocie, dwa razy w Opolu. Tak więc mam odbiór nie tylko wsród nastolatków, ale również wsród starszej publiki. Tak wiec przez te udziały w festiwalach, choć nie wszyscy to popierają, uważając to za skok zbyt za daleko, w jakiś sposób jestem rozpoznawalny. Czasem jest to miłe, czasem nie.

Jaki jest Twój głowny cel tego co robisz?
Mezo: wiesz co, po pierwsze przekaz, bo to co robię daje wiele materiału do refleksji nad życiem. Często dostaję emaile, gdzie ktoś pisze: w tym numerze było coś, jabyś opisywał moje życie. Lub: coś mi to pomogło, zmotywowało. Tak więc często robi się materiał czysto motywacyjny. Pisałem pracę magisterską  n.t. motywacji. Pobudzanie ludzi do życia,. To jest ciekawe. Rano ktoś wstaje, puści sobie moją piosenkę i jest gotowy na nowe wezwania, które niesie dzień.

W 2006 roku uczestniczyłeś w projekcie Poznański Czerwiec 56. Co to było?
Mezo: to było świetne doświadczenie. Obdywało się to w ramach obchodów 50 rocznicy Poznańskiego Czerwca.  Wymyśliliśmy wraz z moim kolegą Owalem, też raperem, specjalny utwór na tę okazję. Utwór, który nie miał specjalnej promocji. Był zagrany w finale koncertu jubileuszowgo. I numer zostal bardzo dobrze przyjęty. Graliśmy go później na obchodach 30 rocznicy Solidarności. Bardzo sobie go cenię. Wydaje mi sie całkiem dobry i przede wszystkim ważny, bo nie wszyscy młodzi ludzie są świadomi istoty tych wydarzeń. Dla nich to już prehistoria, dla mnie też znana tylko z książek, filmów i dokumentów.

Jesteś tu w Australii właściwie na wakacjach. Pierwszy raz na antypodach?
Mezo: Tak . Pierwszy raz.

Jak odbierasz ten kraj?
Mezo: To już końcówka naszych ( bo jestem tu z żoną) wakacji . To było fantastyczne 6 tygodni. Widziałem pewnie małą część Australii. Większość czasu spędziłem w Sydney. Tydzień w Melbourne i tam miałem okazję być na turnieju tenisowym Australia Open. Jestem wielkim fanem tenisa, bo gram w tenisa. Byłem świadkiem na tamtejszych kortach świetnych meczy. Obejrzałem grę Agnieszki Radwańskiej. Odwiedziłem Agnieszkę osobiście i zobaczyłem od kuchni jak wygląda ten turniej. Tak więc pobyt w Melbourne, to był numer 1  podczas tego wyjazdu. A oprócz tego standardowo zwiedzilismy tutejsze parki, byliśmy dwa tygodznie na Gold Coast. Ta wiec w sume świetny czas, który pozwolił ominąć nam  Polską zimę. Zamiast -minus 20 st.C, doświadczałem ciepła trzydziestostopniowego. I to jest miłe.

Jeszcze wróćmy do hip-hopu. Jak sądzisz, w jaki sposób hip-hop zapisze się w historii muzyki rozrywkowej, tak jak powiedzmy jazz, rock, soul?

Mezo: Dla mnie hip-hop jest kolejnym krokiem jakby w tworzeniu muzy równej dla wszystkich. Nie musisz mieć wielkich zdolności wokalnych aby rapować. Jeśli masz dobrze poukładane w głowie, jakiś talent liryczny, możesz rapować o wszystkim co cię otacza.  Nie musisz mieć specjalnie drogiego sprzętu . Rap daje duże szanse każdemu nastolatkowi, niezależnie od statusu materialnego, od jakichś historii rodzinnych itd.  Możesz pokazać się światu w bardzo prosty sposób. To jest  podobnie jak   z piłką nożną w sporcie. Po prostu możesz kopać piłkę, którą kupisz  w każdym  sklepie za 10 złotych. Tak też jest w hip-hopie: nie potrzba dużo: kartka papieru i długopis. Potem już idzie wszystko samo, jeśli jesteś wystarczająco zmotywowany.

Jak  przewidujesz? Co będzie po hip-hopie?
Mezo: Obawiam się, że to już się dzieje, bo jest teraz w muzyce taki przepych technicznych nowinek, głos można modulować przez wokadery, autotuny. To już jest tak futurystyczne, że ja sam do końca tego wszystkiego nie rozumiem mimo, że jestem stosunkowo młodym człowiekiem.

W ramach Twoich wakacji również występujesz . Dziś w Ashfield.
Mezo: Tak. No nie mam tu swojego zespołu i wokalistki. Ale ten dzisiejszy koncert może się odbyć dzięki pomocy Ani Spice, wokalistki, która będzie mnie wspierać na mikrofonie, ktora kiedyś probowała swych sił w Polsce a od 7 lat mieszka w Australii. Chciałbym przy tej okazji jej bardzo podziękować jak również DJowi Ice.

Dziekuje za rozmowę, życzę dobrych rymów, sukcesów w karierze,  niezatartych miłych wspomnień z Australii  i szczęśliwego powrotu do Poznania. Pozdrów ziomków. Też stamtąd pochodzę!

Rozmawiał Krzysztof Bajkowski

Cała Polska nosi wąsy dla Małysza!

Najbardziej oczekiwane wydarzenie zimowego sezonu sportowego odbędzie się 26 marca br. na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Jego gospodarzem będzie sam Adam Małysz.
 Zaproszenie najwybitniejszego i najbardziej utytułowanego polskiego sportowca przyjęli najlepsi skoczkowie narciarscy świata. „To będzie niesamowita impreza. Marzyłem o niej od kilku lat. Zapraszam wszystkich kibiców. To trzeba zobaczyć na żywo” – zaprasza Adam Małysz.
Czołówka Pucharu Świata będzie rywalizować o najlepszy wynik w niecodziennej konkurencji – skokach do celu.
Tego dnia w Zakopanem Adamowi podziękują kibice, gwiazdy sportu i ekranu. Na hasło: Pokażcie, jak kochacie Adama, wszyscy zgromadzeni na Wielkiej Krokwi założą wąsy. I pomachają nimi Małyszowi na pożegnanie.

26 marca wąs a la Adam stanie się najmodniejszym hitem sezonu! Opanuje całą Polskę i świat. Sumiasty, na muszkietera, doklejany, czy malowany … każdy się liczy!

Tydzień temu Adam Małysz ogłosił zakończenie kariery. W ciągu kilkunastu lat dostarczył  polskim kibicom mnóstwo emocji.

Więcej: Wirtualna Polska
Zobacz, kto już "zapuścił" wąsy dla Małysza: Facebook

czwartek, 10 marca 2011

Gillard chce podatku od CO2 . Australijczycy mówią: nie



Lider Zielonych Bob Brown
i premier  Australii, Julia Gillard
  Po ogłoszeniu przez rząd Julli Gillard  szczegółów planu wprowadzenia podatku od CO2 zawrzało w australijskiej polityce. Lider opozycji, Toni Abbott powiedział, że jest to atak na australijski standard życia. Szef koncernu staloweg mówi, ze propozycja ta , to wandalizm ekonomiczny, a wyborcy gwałtownie odwrocili się od rządzącej Partii Pracy dając najgorsze od czasu upadku rządu Paula Kittinga poparcie dla tej partii.

Toni Abbott zapowiedział, że będzie zwalczał ten plan i nie wierzy, że zostanie on wprowadzony oraz spodziewa się buntu Australijczyków. Oświadczenie premier o wprowadzeniu podatku nazwał straszną zdradą narodu australijskiego.
Premier Julia Gillard zapowiedziała kilkanaście dni temu wprowadzenie podatku od CO2 w połowie 2012 r. i wprowadzenie systemu handlu uprawnieniami do jego emisji w ciągu 3-5 lat. Ustawa wprowadzająca podatek ma zostać uchwalona do końca br. Środki zebrane z podatku będą wykorzystywane na rekompensaty dla gospodarstw domowych i firm oraz na finansowanie programów związanych ze zmianami klimatycznymi. Cena emisji CO2 będzie co rok podwyższana.
Według opublikowanego w prasie australijskiej sondażu, 48% Australijczyków jest przeciwnych proponowanemu przez rząd podatkowi od CO2. Podatek od CO2 poparło 35% ankietowanych, 18% było niezdecydowanych.

Lider opozycji w  Nowej Południowej Walii, Barry O'Farrell, który za kilka tygodni po wyborach może zostać nowym premierem stanowego rządu zapowiedział, że nie będzie wspierał podatku od dwutlenku węgla.

 O'Farrell powiedział w trakcie debaty telewizyjneji z obecną panią premier Kristiną Keneally, że podatek od CO2 będzie kosztował australijskie rodziny kolejne 500 AUD rocznie w rachunkach za prąd i że nie może poprzeć tego podatku.
Propozycje federalnego rządu laburzystowsko-zielonego Julii Gillard w sprawie opodatkowania  od CO2 zagrażają więc szansom wyborczym  Partii Pracy, która obecnie sprawuje władzę  w Nowej Południowej Walii.

 

Wg sondażu przeprowadzonego w NSW przez konsultanta opozycyjnej Partii Liberalnej, 3/4 wyborców nie jest przekonanych, że podatek od CO2 pomoże środowisku naturalnemu. Z badania opinii publicznej wynika, że 51% ankietowanych postrzega ten podatek jako zagadnienie związane z podwyższeniem kosztów życia, 25% - jako środek dla rozwiązania problemów ekologicznych oraz 21% - jako "pokaz przywództwa narodowego".


Paul O'Malley, prezes koncernu stalowego Bluescope Steel, uważa, że wprowadzenie podatku od CO2 zaszkodzi przemysłowi wytwórczemu i utrwali zależność Australii od zasobów naturalnych.

 O'Malley powiedział, że wysoka wartość australijskiej waluty i wysokie stopy procentowe tworzą trudne warunki dla przemysłu wytwórczego, edukacji i turystyki, ponieważ gospodarka Australii korzysta głównie z boomu surowcowego. W tych warunkach powinno się spodziewać takiej polityki gospodarczej, która pomoże ekonomii, gdy boom na surowce się skończy. Wprowadzenie podatku od CO2 jest sygnałem, że politycy nie chcą rozwoju żadnego innego sektora poza sektorem surowcowym.  -To wyrażny wandalizm ekonomiczny – powiedział O’Malley.

Na środę, 23 marca zapowiadane sa demonstracje przed siedzibami parlamentów stanowych (Brisbane, Adelaide, Perth)  i federalnego  w Canberze  oraz 12 marca w Melbourne i 4 kwietnia w Sydney, przeciwko planom wprowadzenia podatków klimatycznych.  No Carbon Tax Rally


O złamanej obietnicy przedwyborczej Julii Gillard niewprowadzania podatku od CO2 , oraz mistyfikacji politycznej problemu tzw. „globalnego ocieplenia” na podstawie hipotez a nie analizy wg zasad nauk empirycznych, pisze prof. Bob Carter w Quadrant – prestiżowym australijskim magazynie polityczno-literackim.
 Quadrant: Shhsshh...don't talk about the science

Online Petition: Stop Gillard's Carbon Tax

środa, 9 marca 2011

Harcerska wyprawa: Alice Springs - Darwin


Budzimy się rano w Alice Springs w samochodzie na parkingu. Było bardzo duszno więc postanowiliśmy spać przy otwartych oknach i drzwiach. Prawie do północy Kasia pełniła wartę. Później jednak czuwaliśmy wszyscy zrywając się na każdy dźwięk. W nocy komary dały nam popalić. W dodatku około godziny 6 słońce zaczęło wstawać, więc w samochodzie zaczeło robić się goręcej. Przedpołudnie postanowiliśmy spędzić w tej uroczej miejscowości Aborygenów poznając ich kulturę i obyczaje. Alice Springs to małe nowoczesne miasto zamieszkane przez około 22 tysiące osób. Większość mieskzańców stanowią tu Aborygeni,   będący rodowitymi mieszkańcami tych ziem.


Spacerując po głównej ulicy Alice- bo tak mówi się o miasteczku- wchodziliśmy do każdego sklepu z pamiątkami. Ale, wiadomo jak to sklepy z suwenirami- wszędzie pamiątki z pobytu w Australii „made in China”. Bardzo nam się to niepodobało więc szukaliśmy prawdziwych wytworów sztuki aborygeńskiej. Na ulicy od jednej kobiety kupiliśmy tkaninę z rysunkami- jak nam tlumaczyła była to tęcza. Od innej Aborygenki natomiast kupiliśmy kamień w kolorowe kropki. Ta również tłumaczyła nam, że to tęcza. Nam nadal było mało, więc spacerując tak w upale natknęliśmy się na likwidujący się sklep, po którym pozostał jedynie brud i kilka pamiątek. Dla nas prawdziwy raj. Wygrzebaliśmy w sklepiku 3 didgeridoo- ceremonialny aborygeński instrument muzyczny,  australijską tablicę rejestracyjną, kapelusz  oraz kilka innych oryginalnych pamiątek po wyjątkowo niskiej cenie- pół darmo. Humory więc bardzo nam dopisywały. Druhowi Albertowi jednak było mało. Caly czas gnębiło go przeczucie, że w tym „czarodziejskim” sklepie ukrywa się coś jeszcze.

 Postanowiliśmy więc wrócić. Sklep jednak był zamknięty. Podjechaliśmy  do KFC, ale tylko po to, by skorzystać z toalety i dziwnym trafem spotkaliśmy tam właścicieli sklepu. Odczekawszy nim zjedzą posiłek wróciliśmy z nimi do skarbca z aborygeńskimi pamiątkami. Druhowi Alberowi udało się jeszcze wynaleźć kilka fantastycznych rzeczy. Miejmy tylko nadzieję, że uda nam się to przewieźć w całości do Polski. Kolejnym punktem zwiedzania Alice miały być ciepłe źródełka, które jak opisywał nasz przewodnik są doskonalym miejscem na piknik i orzeźwiającą kąpiel. Spragnieni wody poszukiwaliśmy tego miejsca, jednak po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Próbujac wydostać się z miasteczka skręciliśmy jeszcze do skansenu stacji telegraficznej, która prowadziła z południa (Adeljda) na północ do Darwin. Poszukując dogodnego miejsca na przyrządzenie obiadu natrafiliśmy na jeziorko. Woda jednak nie nadawała się do kąpieli, więc szybko wcinając pyszny obiad (makaron z sosem pomidorowym i mięsem) ruszyliśmy w stronę Darwin. Droga przebiegała pomyślnie, wszystko szło zgodnie z planem opracowanym jeszcze w Polsce. Wieczorem w miejscowości Tennant Creek postanawiamy zatankować nasze auto, gdyż stacyjka wskazuje już rezerwę. I tutaj właśnie, na stacji benzynowej, rozpoczyna się niezaplanowana przez nikogo przygoda. A zacząła się ona tak: dojeżdżamy na stację. Jest godzina 21 i pan właśnie przkręca na drzwiach tabliczkę „close”. Szybka akcja. Albert wyskakuje, łapie za pistolet do tankowania, Iwona mówi, że pan zamyka, Kasia powtarza, jednak trochę za cicho. Więc powtarza jeszcze raz, jednak w tym samym czasie Albert odklada pistolet. Kasia powtarza, tym razem głośniej: pan już zamyka. Albert odwraca się by znów wziąć pistolet, który podaje mu Krzsztof i tankuje. Iwonka płaci i wszystko wygląda jak byłoby w najlepszym porządku. Wychodzi ze stacji i…. okazuje się, że zamiast diesla zatankowaliśmy benzynę bezołowiową. No i skucha. Prosimy pana o pomoc jednak on już idzie do domu i nie jest w stanie nam pomóc. Dzwoni do szefa i okazuje się, że około 4 rano na stację przyjedzie właściciel. Spychamy więc samochód na bok i czekamy do rana. Całe szczęście, że nie odpaliliśmy silnika. Wtedy mielibyśmy jeszcze większe kłopoty. Sprzedawca ze stacji zostawił na kluczyki do toalety, gdzie był prysznic. To był plus całego tego wydarzenia. Gdy jednak zobaczliśmy toalety mina nam zrzedła. Wszedzie były duże zielone koniki polne (nie wiem, czy w Australii tak one się nazywają, ale w Polsce na pewno). Szlak pod prysznic przetarła Kasia, która wykąpała się pierwsza. Próbujemy zasnąć w samochodzie. Gorąco, wszędzie bzyczące komary, po drugiej stronie ulicy hałasujący Aborygeni. Wraunki mało sprzyjające zaśnięciu, jednak zmęczenie po całym dniu daje się we znaki. Szybko zasypiamy. Wstajemy około 4:30 by porozmawiać z właścicielem stacji o naszym „big problemie”. Okazuje się, że mechanik może przyjechać dopiero o 8. Zapadamy więc spowrotem w drzemkę. O 8 podjechał do nas mechanik. Opowiedzieliśmy mu, co nam się przytrafiło i kazał nam chwilę poczkeać. Wrócił już innym samochodem ze swoim pracownikiem i scholowali nas do zakładu mechanicznego. Spuścili źle zatankowaną benzynę i wlali kupionego przez nas diesela. Przyszedł momemt zapłaty. Wystraszeni ruszliśmy do biura, nastawieni na opowiadanie o naszych dokonaniach z projektu „Korona Ziemi”, o   nas jako skautach z Polskich, „no money” i innych kawałków, byleby cena za usługę była jak najniższa. Bossa nie było. Okazało się jednk, że nic nie musimy płacić. Wow!!! Dla nas pozytywny szok. Wręczamy pracowikowi nasz folder z wyprawy, robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. „Good luck” i jedziemy dalej. Zaczynając wyciągać wnioski z naszej przygody dochodzimy do wniosku, że więcej w niej plusów niż minusów. Humory znów są dobre, wszyscy się śmieją i jest super.

Droga  do Darwin. Ponad 1500 kilometrów. Straciliśmy trochę czasu więc teraz musimy nadrobić. Śniadanie (płatki z mlekiem i kanapki z tuńczykiem) jemy w samochodzie w czasie jazdy. Krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać. Pojawia się coraz więcej wysokich drzew, a trawa w tych okolicach w porze deszczowej rośnie do 9 metrów na miesiąc. Akurat wypada pora deszczowa, więc co chwila doganiamy deszcz. Jednak ciepłe krople nie są orzeźwieniem dla organizmu. Coraz częściej przy drodze pojawia się znak „floodway”, a kilka metrów dalej woda na asfalcie. Ciągle rozglądamy się na boki poszukując coraz większych kopców termitów. Jak na razie największy miał około 2 metrów wysokości nad powierzchną ziemi. Znów zapala nam się lampka kontrolna. Następna stacja za 114 kilometrów, więc z duszą  na ramienu jedziemy przed siebie. Okazuje się jednak, że stacja, która przez ostatnie kilometry była naszym celem spaliła się. Niedaleko stoi „hotel”, gdzie mają na sprzedanie paliwo, ale dwa razy droższe niż na stacji. Jednak jest to nasza ostatnia deska ratunku, więc bierzemy 10 litrów za $30. Przy tym „hotelu” zwiedzamy zoo z krokodylami, dużą ilością kolorowych papug oraz małym kangurkiem. Ruszamy dalej przed siebie i po kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy na stację. Bezpiecznie tankujey diesla, sprawdzając trzy razy co tankujemy.
Wieczorem dojeżdżamy do Darwin 1 marca przejechane w sumie ponad 6000tys kilometrów od jutra juz tylko w dół.

Iwona Waśkiewicz

wtorek, 8 marca 2011

Paweł Gospodarczyk podsumowuje Kościuszko Run 2011

Bumerang Polski ponownie rozmawia z Pawłem Gospodarczykiem, prezesem Strzelecki Heritage Inc. tym razem po zakończonym biegu Kościuszko Run. Wywiad przeprowadził Krzysztof Bajkowski.

Krzysztof Bajkowski: Impreza ktorej byl Pan inicjatorem i organizatorem po raz drugi - Kosciuszko Run -szczesliwie  dobiegla konca, mimo niepewnosci pogodowej poprzedniego dnia. Czy wszystko przebieglo wg planu? Czy napotkaliscie się na ew.  niespodziewane trudnosci?

Pawel Gospodarczyk: Witam ponownie i dziekuje bardzo za wlaczenie się medialne  Bumeranga Polskiego w Kosciuszko Run 2011.
To prawda,  że od tygodnia od rozpoczęcia biegu śledziliśmy pogodę w Charlotte Pass i przyznam się, że to nie było przyjemne uczucie. Prognoza z dużych opadów przechodziła na słabsze i ponownie na obfite opady. Ernestyna z Pulsu Polonii nawet rzuciła hasło do modlitwy. John Harding z australijskiej organizacji był oficjalnym przedstawicielem i z trzema współpracownikami mieli ten bieg rozpoczać i sędziować. Kilka dni przed biegiem otrzymałem maila od Johna z ostrzeżeniem, że KR 2011 może się  nie odbyć na szczyt z powodu spodziewanych dużych opadów. Rzeczywiście piątek był bardzo zimny i mokry, ale dzień sobotni przywitał nas blękitnym niebem z małą ilością białych chmurek. Trudno opisać naszą radość i możliwość rozpoczęcia KR 2011 na czas i na szczyt Mt. Kosciuszko. Pyta się Pan czy napotkaliśmy trudności - oczywiście, że tak i to jest częścią każdej imprezy. Mieliśmy kilkanaście osób chętnych do pomocy i prawie wszystko udało się nam bez wiekszych problemów. Tym wszystkim bardzo dziękujemy za poświecony czas i energię, którzy wnieśli w naszą imprezę.

 Nieco ponad 20 osob brało udział w biegu, a ilu ludzi przybyło aby kibicowac zawodnikom i towarzyszyc imprezie?

Spodziewaliśmy sie dużo więcej uczestników, ale mieliśmy przestoje i opóznienia w organizacji Kosciuszko Run 2011. Jak to często bywa w życiu i nie tylko  -  uczymy się na błędach.
Dlatego też przygotowania do przyszlorocznej imprezy rozpoczęły się jeszcze przed rozpoczęciem KR 2011. W piątek 11 lutego mieliśmy spotkanie w Canberze z panem Nickiem Manikisem dyrektorem National Multicultural Festival i od niego padła propozycja żeby Kosciuszko Run i Strzelecki Walk 2012  zostały częścią festiwalu w przyszłym roku. Odbędzie się Strzelecki Fun Run 2012  w piatek w Canberze, a w kolejną niedzielę odbędzie się Kosciuszko Run 2012.  Dodam tylko, że statystyka odwiedzin naszej strony internetowej ciągle wzrasta i przez 2 miesiące 2011 roku mieliśmy zainteresowanie 1682 osób z 36 krajów.

Bieg górski nie należy do najlatwiejszych. To naprawdę wielki wysilek. Najmlodszy uczestnik 24 lata najstarszy 66. Jak oni wspominali swoje uczestnistwo w nim?

Osobiście miałem kontakt tylko z kiloma biegaczami i uważali, że Kosciuszko Run 2011 był sukcesem.
Dla nas garstki zapaleńców z Melbourne pomimo pewnych niedociągnięć organizacyjnych i zbyt małej ilości zawodników i publiczności uważamy, że każdy nawet najmniejszy krok do przodu  w  promowaniu naszych bohaterów narodowych jest już bardzo dużym sukcesem. To, że rozpiętość wiekowa jest tak duża też jest dowodem, że są zawodnicy w różnym wieku, którzy mają podobne zainteresowanie tym biegiem.
Biegi górskie nie są łatwymi biegami i wymagają specjalnych przygotawań, ale jest dość sporo zawodników, ktorym bieganie po nizinach nie jest wystarczającym wyzwaniem i właśnie dla nich organizujemy ten bieg, a za kilka lat będziemy mieli Światowe Mistrzostwa Biegów Górskich w Australii. 

 Była również dodatkowa atrakcja: wjazd rowerami na Mt. Kosciuszko. Tego nie było w programie. Kto wpadł na taki atrakcyjny pomysł?

Tak, przyznaję się - bardzo lubię ten sport.  To chyba po moim ojcu który był kolarzem ja mam zamiłowanie do rowerów. Jeżeli będziemy mieli wystarczającą ilość zapaleńców to możemy uwzględnić wjazd rowerowy na Mt Kosciuszko w przyszłorocznym programie.
W tamtym roku tez mielismy rowery. Używalismy je dla wolontariuszy i obsługi, żeby móc się szybciej przemieszczac. W tym roku wypożyczylismy 20 rowerów górskich, z których można było skorzystac. Wjazd pod górę w drodze na Mt Kosciuszko moze nie jest zbyt latwy, ale sam zjazd z powrotem jest bardzo miły  i przyjemny. W niedziele mielismy wymarzoną piekna pogodę na to. 

 Jak w ogóle  Australijczycy odbierają Kosciuszko Run? Mają świadomośc jakim postaciom (Kosciuszko , Strzelecki) dedykowana jest ta impreza?

Nasze środowisko australijskie żyje sportem. Jak do tej pory mamy wspaniały odzew i poparcie. Robimy co możemy i Kosciuszko Run jest jednym ze sposobów zapoznania i propagowania naszych bohaterów szerszej publicznosci tutaj w Australii, ale rownież wszedzie, na całym świecie.
  Kosciuszko Run towarzyszyl rownież program kulturalny. Czym byl on wypelniony?

Dzieki Pulsu Polonii  w osobie Ernestyny Skurjat i osobom jej pomagającym mieliśmy bardzo ładny program z udziałem artystów i muzyków lokalnych jak i zagranicznych. W szczególności wspomnę naszych wspaniałych gości - młodzież z Chicago oraz  Zosię i Gosię Kaszubskie z Melbourne, które nie tylko nam wypełniły czas muzyką i śpiewem, ale poruszyły nasze serca i dusze.

Wspominal mi Pan wcześniej , że przy nastepnych tego rodzaju imprezach niezbędne będą poprawki i lepsza organizacja. Co zamierzacie w tym względzie  uczynic?

Każde przedsięwzięcie jest jak mała roślinka czy nawet małe dziecko, które na początku porusza się na czworakch i zdobywa siły, żeby odważyć się stanąć i iść. Rozwój i postęp nie jest spontaniczny, ale przez systematyczną pracę i trening możemy dojść do sukcesu. Bedziemy skrupulatnie robic co w naszej mocy, żeby z roku na rok iść naprzód i wpisać Kosciuszko Run na stałe w kalendarz biegów międzynarodowych.  

 Dla wielu wyjaz pod Góre Kosciuszki to ogromna wyprawa, kilkaset kilometrów zarówno z Melbourne jak i z Sydney, stad niewielu przyjechalo, choc wielu bylo duchowo obecnych z Wami.  Czy nie zastanawialiscie sie, aby  podobną imprezę w przyszlosci zrobic w jednej z tych dwoch metropolii? Np. bieg,  rajd pieszy lub rowerowy. Z pewnością byloby wieksze zainteresowanie chociazby z pragmatycznego punktu widzenia... 

Tak ma Pan rację, ale jak wspomniałem wcześniej naszym głównym zainteresowaniem jest wszystko co dokonał Sir Pawel E. Strzelecki i sama góra -Mt Kosciuszko. Na pewno będziemy działali lokalnie i w Melbourne i w Sydney, ale potrzebujemy czasu i środków, żeby się rozwinąć. Jak do tej pory nie spotkaliśmy nikogo z Polonii z naszego australijskiego podwórka sportowca, biegacza, lekkoatletę czy miłośnika biegów, którzy by mogli nas ubogacić swoim doświadczeniem i rutyną. Mamy kilku aktywnych biegaczy z Sydney, a z Melbourne mamy tylko jednego i jedynego zawodnika. Plany można mieć, ale bez aktywnego poparcia droga będzie wyboista i naprawdę pod górę.
W tamtym roku w Korbielowie na spotkaniu z przedstawicielami Państwowego Instytutu Geologicznego zaproponowano, żeby nasza organizacja Strzelecki Heritage Inc. była organizatorem biegu podczas imprezy, którą Instytut planuje tego lata w Kazimierzu. To będzie wspaniała okazja, żeby również nasz kraj wiedział, że Polonia działa i zabiega o pamięc naszych bohaterów.

I na koniec poprosze o ogóle wnioski. Czy jest Pan zadowolony z  imprezy? Czy cele imprezy Kosciuszko Run zostaly wypelnione?

Na pewno tak. Słyszałem jak niektórzy próbowali ocenić KR 2011 dając 6 punktów z 10. Ja to widzę inaczej: każda próba i promocja jest już 10 na 10. Na pewno zmiany, poprawki i udoskonalenia są czymś normalnym. Kosciuszko Run jest dopiero dzieckiem, ktore ma dopiero 2 lata. Za następne 2 do 3 lat będziemy mieli imprezę międzynarodową i ze Światowymi  Mistrzostwami  Biegów Górskich będziemy mogli Mt Kosciuszko z Kosciuszko Run umieścić na światowej mapie biegów górskich. To jest nas cel, ale ta droga jest dużo cięższa niż ta na Mt Kosciuszko i potrzebujemy dużo treningów, nauki i pomocy, żebyśmy mogli sprostać temu wyzwaniu. Przypuszczam, że nasi bohaterowie Strzelecki i Kosciuszko byliby z nas dumni, że to co oni rozpoczęli my staramy się podtrzymac i kontynuować, tak aby pamięć o nich nigdy nie została przykurzona.
Dziekuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Bajkowski