polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Polska może stanąć przed poważnym wyzwaniem, jeśli chodzi o dostawy energii elektrycznej już w 2026 roku. Jak podała "Rzeczpospolita", Polska może zmagać się z deficytem na poziomie prawie 9,5 GW w stabilnych źródłach energii. "Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że rząd musi przestać rozważać różne scenariusze i przejść do konkretnych działań, które zapewnią Polsce stabilne dostawy energii. Jeśli tego nie zrobi, może być zmuszony do wprowadzenia reglamentacji prądu z powodu tzw. luki mocowej. * * * AUSTRALIA: Wybuch upałów w Australii może doprowadzić do niebezpiecznych warunków w ciągu najbliższych 48 godzin, z potencjalnie najwcześniejszymi 40-stopniowymi letnimi dniami w Adelajdzie i Melbourne od prawie dwóch dekad. W niedzielę w Adelajdzie może osiągnąć 40 stopni Celsjusza, co byłoby o 13 stopni powyżej średniej. Podczas gdy w niektórych częściach Wiktorii w poniedziałek może przekroczyć 45 stopni Celsjusza. * * * SWIAT: Rosja wybierze cele na Ukrainie, które mogą obejmować ośrodki decyzyjne w Kijowie. Jest to odpowiedź na ukraińskie ataki dalekiego zasięgu na terytorium Rosji przy użyciu zachodniej broni - powiedział w czwartek prezydent Władimir Putin. Jak dodał, w Rosji rozpoczęła się seryjna produkcja nowego pocisku średniego zasięgu - Oresznik. - W przypadku masowego użycia tych rakiet, ich siła będzie porównywalna z użyciem broni nuklearnej - dodał.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

piątek, 14 stycznia 2011

Beatyfikacja Jana Pawła II - 1 maja!

Papież Benedykt XVI wyraził dziś  zgodę na ogłoszenie dekretu o uznaniu cudu za wstawiennictwem Jana Pawła II, co formalnie kończy proces beatyfikacyjny polskiego papieża.  W południe ogłoszono w Watykanie, że  beatyfikacja odbędzie się w Niedzielę Miłosierdzia Bożego,1 maja.


Dekret opublikowało  biuro prasowe Stolicy Apostolskiej po audiencji, na której papież przyjął prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kardynała Angelo Amato.
Benedykt XVI zgodził się na ogłoszenie dekretu, uznającego niewytłumaczalny z medycznego punktu widzenia cud wyzdrowienia francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre z zaawansowanej choroby Parkinsona.
Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych podkreślił, że prace procesowe odbywały się bez żadnej taryfy ulgowej. Wprost przeciwnie, dodał kard. Angelo Amato, cały proces był drobiazgowo badany po to, by odrzucić jakiekolwiek wątpliwości i pokonać wszystkie trudności.

W bazylice św. Piotra rozpoczęto prace nad przeniesieniem ciała Jana Pawła II z Grot Watykańskich do kaplicy św. Sebastiana, w prawej nawie świątyni, między Pietą Michała Anioła a kaplicą Najświętszego Sakramentu – informuje agencja I-Media. Przeniesienie ciała Jana Pawła II nastąpi po beatyfikacji.

Radio Watykańskie, KAI



Fibak: Liczę, że Polki podbiją Melbourne

Marzy mi się finał Australian Open z udziałem Karoliny Woźniackiej i Agnieszki Radwańskiej. Z Wojciechem Fibakiem, deblowym mistrzem Australian Open i najbardziej utytułowanym polskim tenisistą, rozmawia Hubert Zdankiewicz.

-2011 rok dopiero się zaczął, ale tenisowy sezon już wystartował pełną parą, a 17 stycznia rozpoczyna się pierwszy turniej Wielkiego Szlema - Australian Open. Czego możemy się po nim spodziewać?
-Mam nadzieję, że Agnieszka i Ula Radwańskie dojdą do siebie po kłopotach zdrowotnych. Wrócą umotywowane, pełne energii i szybko odzyskają to, co straciły w poprzednim sezonie.
Cały wywiad:  POLSKA

Ostatnie sekundy lotu Lecha Kaczyńskiego

Rosyjska Międzypaństwowa Komisja Lotnicza MAK przedstawiła podczas środowej prezentacji swego raportu technicznego dot. katastrofy samolotu TU-154M pod Smoleńskiem,  10 kwietnia ub.r., w której zginęli wszyscy pasażerowie w tym prezydent Polski Lech Kaczyński, symulację ostatnich minut lotu wraz z nagraniem zarejestrowanym w kabinie pilotów.

Oto fragment tej symulacji z ostatnich sekund przed upadkiem samolotu:

czwartek, 13 stycznia 2011

Rozmowa z Marcelem Weylandem (1)

Marcel Weyland na Polish Christmas Festival
 Fot. K.Bajkowski

  Część pierwsza rozmowy Kamili Springer z  Marcelem Weylandem, mieszkającym w Sydney architektem i prawnikiem z wykształcenia, tłumaczem poezji polskiej na język angielski z zamiłowania.
Czytając Pana biografię, ważną rolę w czasie wojny odegrał japoński dyplomata Chiune Sugihara, wicekonsul na Litwie, który przyznał pańskiej rodzinie wizę tranzytową przez Japonię. Na stronie internetowej znalazłam informację, że w taki sposób uratował kilka tysięcy Żydów i niekiedy nazywany jest japońskim Shindlerem. Czy miał Pan może z nim kontakt już po wojnie?
– Żadnego kontaktu nie miałem, ale wiem, że miał trochę smutne życie powojenne, bo zrobił to przeciwko rozkazom własnego cesarza, Hirohito. Z tego powodu został wydalony ze służby konsularnej, stracił swoją karierę i został w końcu handlowym przedstawicielem spraw japońskich w Moskwie. Miał tylko mizerny pokoik, tam żył i pracował. Bez żony. Żona została w Japonii.
Czyli robił to wbrew cesarzowi?
– O tak. To niesłychana rzecz dla Japończyka.
W tej notatce było napisane, że dostaliście wizę do Japonii, ale do końca II Wojny Światowej przebywaliście w Szanghaju, w Chinach.
– To było tak. To wszystko się stało w Wilnie i Kownie, na Litwie. Tam był ten Sugihara. On miał porozumienie z konsulem holenderskim na Łotwie, żeby pomóc jak największej ilości ludzi. Żeby wydostać się z Rosji trzeba było mieć wizę do Japonii. Ale to musiała być wiza tranzytowa. Można było przejechać przez Japonię, ale nie wolno było w niej zostać. Mieliśmy siedem albo dziesięć dni, nie pamiętam dokładnie, na ten przejazd, a potem trzeba już było jechać dalej. Najpierw trzeba było udowodnić takiemu Sugiharze, który tak naprawdę na to nie patrzył, że dokądś się jedzie dalej, że nie zostaniemy na karkach Japończyków. I byli konsulowie, którzy dawali takie wizy. My mieliśmy wizę do Lorenzo Marquez, portugalskiej kolonii w Afryce. Oczywiście my nigdy nie planowaliśmy tam jechać.
Podobny papier był do Curacao, holenderskiej posiadłości w południowej Ameryce. I ten stempel mówił, że do wjazdu do Curacao nie potrzebna jest wiza. Tylko ten papier. Czego nam nie powiedzieli, że żeby tam wjechać, trzeba mieć pozwolenie gubernatora. Ale na to nie zwracano uwagi.
No i z tym papierem mój ojciec i szwagier pojechali do Kowna, do Sugihary i on dał im stempel na tej wizie tranzytowej. Ale gdy dał już tych stempli, tych wiz, ponad dwieście, to mu rząd powiedział, że to już jest dosyć, więcej już nie rób tego. I on się swojego rządu nie usłuchał i dalej to robił. To w końcu go odwołali stamtąd, że musi wracać do Japonii. Ale jeszcze wtedy, gdy był już na stacji kolejowej i wychylał się przez okno pociągu, stał tam tłum ludzi z paszportami i on wbijał te stemple. On wiedział, że jego kariera będzie skończona, ale chciał uratować życie ludziom, bo widział, co się dzieje. Potem, gdy wyjechał, znaleźli się spryciarze, którzy sfałszowali ten stempel i dalej wbijali go do paszportów. Co było ciekawe, że to wszystko było po japońsku, w japońskim alfabecie i urzędnicy w Japonii dziwili się, że tylu ludzi przyjeżdża do Japonii i wszyscy nazywali się Rubinstein. Taka duża rodzina była.
Myśmy z tą wizą od razu wsiedli na pociąg. Były tylko dwa takie pociągi, więcej już później nie było. Myśmy złapali ten pierwszy, inaczej już byśmy nie żyli. Jechaliśmy koleją transsyberyjską do Władywostoku, przez Moskwę, dookoła Jeziora Bajkał, przez Omsk, Tomsk, Nowosybirsk aż do Władywostoku. Tam przeszliśmy przez odprawę celną. Nie wolno było zabierać biżuterii, złota, obcej waluty. I to co mieliśmy, chociaż nie było tego dużo, bo uciekliśmy prawie tak jak myśmy stali. Oczywiście matka i siostra złapały tam coś, co miały w woreczku. Moja matka miała na przykład platynową broszkę, w której był drogocenny kamień. Oczywiście kamień już był sprzedany w Wilnie na życie, a w jego miejsce wsadzono kawałek czerwonego szkła, ale sama platynowa broszka była wciąż coś warta, więc pomalowali ją na czarno i z tym czerwonym kawałkiem szkła nie wyglądała dobrze. Mama przypięła ją do kapelusza i nikt nawet nie zwrócił na nią uwagi. Pamiętam dokładnie, kiedy się to działo, 10 marca 1940 roku. Wtedy skonfiskowali prawie wszystko. Matka miała na łańcuszku medalion ze zdjęciami rodziców i to już też było uznawane za biżuterię, więc zabrali i to, razem z innymi drobiazgami. I tak przechodziło to od jednego do drugiego urzędnika, w końcu doszło do ostatniego. I wtedy on przejrzał papiery, kiwnął na matkę, żeby podeszła, a ona prawie zemdlała ze strachu, ale podeszła, a on się wtedy przechylił przez kontuar, wziął ją za rękę i powiedział „wszystkiego najlepszego”, bo to były jej urodziny. Dlatego pamiętam tę datę. On przeczytał w papierach. I przesunął w jej kierunku jedną taką kupkę z tymi drobnostkami, które wcześniej jej zabrano. To są właśnie Rosjanie, mają taką duszę.
I w taki sposób wjechaliśmy do Japonii, ale nie byliśmy tam dziesięć dni, ale siedem miesięcy. Póki nas nie wyrzucali, siedzieliśmy tam. Było nam dobrze, Japonia była piękna, ja uczyłem się angielskiego. Chodziłem do szkoły prowadzonej przez Metodystów amerykańskich. Ale w końcu Japończycy się zdenerwowali, bo dziesięć dni to dziesięć dni, a siedem miesięcy to siedem miesięcy no i postawili warunek, że za tyle i tyle dni ma nas już tam nie być. To wsiedliśmy na statek, który płynął do Szanghaju. Dlaczego do Szanghaju? Bo to był międzynarodowy port i nie potrzeba było mieć żadnej wizy, papierów. Każdy mógł przyjeżdżać do Szanghaju.
Tam był już komitet polski i oni się już nami zajęli. Dostaliśmy malutkie mieszkanko i tak sobie tam żyliśmy. Wtedy była też z nami moja siostra, Marylka, która miała narzeczonego w Kanadzie. Spotkali się w Wilnie. On był inżynierem, technikiem od budowy samolotów i w czasie wojny to było bardzo ważne zajęcie i Kanadyjczycy zatrudnili go w przemyśle samolotowym. On przysłał jej papier pozwalający do przyjazdu do Kanady jako jego narzeczona, ale wtedy nie było bezpośredniego połączenia, więc musiała przejechać przez Australię. W Sydney miała przesiąść się na inny okręt, ale wtedy wybuchła wojna w Pearl Harbor i już nie można było podróżować. Marylka miała wtedy osiemnaście lat, nie znała tam nikogo i została tam tylko z jedną walizeczką.

A Wy byliście nadal w Szanghaju?
– Tak. Ona oczywiście miała nas ściągnąć do siebie, gdziekolwiek by się osiedliła. Tymczasem musiała zostać w Sydney. Dostała pracę, najpierw w fabryce, potem w sklepie. Poznała Polaków, którzy byli już dłużej w Australii, bardzo jej pomogli. Później wyszła za mąż. On się ożenił w Kanadzie i tak się skończył ten romans. I po wojnie przysłała nam tzw. „landing permit”. To nie była wiza tylko pozwolenie na wylądowanie w Australii. I tak przyjechaliśmy do niej. Już miała wtedy małe dziecko. I tak znaleźliśmy się w Australii. I to jest koniec moich podróży.
Wróćmy jednak do początków wojny. Był Pan wtedy, w 1939 roku, zaledwie 12-letnim chłopcem, mieszkańcem Łodzi. Pańska rodzina uciekała najpierw przed Niemcami z Łodzi do Wilna?
– Na szczęście mieliśmy małe autko i najpierw pojechaliśmy do Warszawy. To było w pierwszym tygodniu wojny. Moja starsza siostra, która umarła jakieś pięć lat temu, pracowała w ogólnopolskim dzienniku „Republika”. W każdym większym mieście była redakcja, która dodawała lokalne nowiny i moja siostra znała wszystkich tych redaktorów. W Łodzi było główne biuro i my pojechaliśmy do Warszawy. Nie dojechaliśmy do samej Warszawy, bo skończyła się benzyna, ale już nie było daleko, jakieś dwadzieścia minut, więc szwagier zamknął samochód na kluczyk (nawet jeszcze mamy ten kluczyk) i resztę drogi przejechaliśmy tramwajem do redakcji. Tam już była masa ludzi, wszyscy porozkładani na podłodze. Następnego dnia wywieźli nas ciężarówką rozwożącą gazety. Na wschód. Najpierw do Lublina, do kolejnego redaktora. Tam przeżyliśmy niemieckie bombardowanie. Z Lublina, znowu wsadzono nas na ciężarówkę, razem ponad 20 – 30 ludzi i pojechaliśmy dalej na wschód. Ale podróż szybko się skończyła, bo ktoś wlał do baku wodę zamiast benzyny. Mieliśmy kilka pojemników z benzyną i jeden z wodą i akurat ten ktoś pomylił i użył zamiast benzyny. I dalej musieliśmy iść pieszo, nocą. Bardzo dramatyczne. No i przeszliśmy Bug i znaleźliśmy się w Kowlu. Tam dowiedzieliśmy się, że Rosjanie oddadzą Wilno, a my musieliśmy się wydostać z Rosji. Pojechaliśmy na północ pociągiem. Był bardzo przepełniony, ludzie dosłownie wisieli z okien. I tak dostaliśmy się do Wilna. I rzeczywiście po tygodniu Rosjanie się wycofali i weszli Litwini. Poszedłem do litewskiej szkoły, żeby się nauczyć litewskiego. Potem Rosja znowu zagarnęła te małe państewka; Litwę, Łotwę i Estonię i znaleźliśmy się ponownie w Rosji. Trwało to około pół roku zanim udało się nam uciec.
To bardzo ciekawa historia.
– Skróciłem ją bardzo.
C.D.N.
Przegląd Australijski

środa, 12 stycznia 2011

Końcowy raport MAK

Rosyjski MAK przedstawiał dziś w Moskwie raport końcowy w sprawie katastrofy smoleńskiej. Podczas konferencji prasowej, na której na wstępie zaznaczono, że raport jest jedynie techniczna oceną zdarzenia, Rosjanie pokazali animację lotu przygotowaną przez ich ekspertów wraz z autentycznym dzwiękiem zarejstrowanym w kabinie pilotów. 210-stronicowy raport po rosyjsku i po angielsku oraz polskie uwagi do niego są już opublikowane w internecie.
Premier Donald Tusk w związku z konferencją MAKu nagle skraca urlop we Włoszech i wraca do kraju.

Tatiana Anodina, szefowa MAK, zaczęła konferencję od podkreślenia, że katastrofa smoleńska  „wstrząsnęła całym światem”. - Zginął polski prezydent, jego małżonka, ważni działacze państwowi, religijni i polityczni. Szczerze współczujemy rodzinom. Musimy opublikować prawdę, nawet jeśli jest gorzka, o przyczynach tej katastrofy. Jest to nasz dług wobec ich pamięci i obowiązek zabezpieczenia dalszych lotów – ogłosiła.


Następnie Anodina podała bezpośrednie przyczyny katastrofy

1. Nie podjęcie decyzji na czas o odejściu na lotnisko zapasowe przy otrzymaniu informacji na czas o warunkach pogodowych

2. Obniżanie lotu bez widoczności naziemnych punktów i wbrew ostrzeżeniom

3. Brak odpowiedniej reakcji i wymaganych działań przy wielu ostrzeżeniach systemu TAWS i zejście poniżej minimów

4. Podejście do lądowania mimo braku zgody z wieży kontrolnej

5. Na decyzję pilotów miała wpływ presja psychologiczna.


- Zgodnie z ekspertyzą psychologów obecność dowódcy wojsk lotniczych (gen. Andrzeja Błasika) oznaczała presję na podjęcie decyzji o dalszym schodzeniu do lądowania i lądowaniu niezależnie od okoliczności. W krwi przełożonego pilotów znaleziono alkohol etylowy – stwierdziła Anodina. Według MAK - 0,6 promila.

Polski akredytowany przy MAK płk Edmund Kich, który nie był w Moskwie na prezentacji raportu określił raport jako "niepełny". Wg Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z PO "raport jest dośc rzetelny" a prezes PiS Jarosław Kaczyński skomentował: "to kpina z Polski". 

Więcej: Bezpośrednie przyczyny katastrofy wg MAKu
            Raport MAKu i polskie uwagi do raportu