|
Dana - Danuta Moskała. Fot. Archiwum |
Danuta to w języku litewskim córka nieba. Ufam, że już tam jest, bo była osobą głębokiej wiary.
Kilka miesięcy temu upłynęło sześćdziesiąt lat od naszego pierwszego spotkania. A kilka tygodni temu w szpitalu przypomniała początki naszej znajomości. Kurs żeglarski na Akademii Górniczej w Krakowie, gdzie wykładałem teorię żeglowania, potem pracę przy remoncie żaglówek AZS i wreszcie w tym roku, 1953 wspólny rejs na Mazurach. Na łodzi była nas trójka, Dana, jej koleżanka ze studiów Ewa Wisłocka i ja.
Później w Krakowie spotykaliśmy się coraz częściej. Dana studiowała trzeci rok medycyny, a ja, od paru lat inżynier, pracowałem w Biurze Projektów Budownictwa Komunalnego. Było mnóstwo spacerów i odprowadzania się do jej mieszkania u sympatycznej cioci Nuli Pawlikowskiej przy ulicy Szuskiego.
Dana zauważyła moją obecność na Mszach Świętych w akademickim kościele Świętej Anny, a więc, że mamy wspólne poglądy religijne. Później też spotykaliśmy się w grupie dyskusyjnej pod kierunkiem znanego księdza Jana Pietraszki, co w owych czasach reżimu komunistycznego musiało być tajne. Bywaliśmy też u Ewy Wisłockiej i jej matki w Makowie Podhalanskim. Wnet też zjawiłem się u rodziców Dany w Chorzowie. Okazało się, że mamy wspólne tradycje, bo zarówno mój ojciec jak i ojciec Dany wychowali się w Rzeszowie.