polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Donald Tusk odniósł się do wydarzeń ostatnich godzin. Premier podczas spotkania z nauczycielami podkreślił, że wojna na Wschodzie wchodzi w "rozstrzygającą fazę". — Czujemy, że zbliża się nieznane, Szef rządu wskazał, że zagrożenie jest naprawdę poważne i realne, jeśli chodzi o konflikt globalny. * * * AUSTRALIA: Premier Anthony Albanese i prezydent Chin Xi Jinping odbyli 30-minutowe spotkanie dwustronne na marginesie szczytu G20. Xi Jinping wezwał premiera Anthony'ego Albanese do promowania "stabilności i pewności w regionie" oraz przeciwstawienia się protekcjonizmowi. Chiński prezydent zwrócił uwagę na niedawny "zwrot" w stosunkach z Australią, po zakończeniu gorzkiego, wieloletniego sporu handlowego, w wyniku którego zablokowano dostęp do ponad 20 miliardów dolarów australijskiego eksportu. Pekin wcześniej nałożył szereg karnych ceł handlowych na australijski węgiel, wino, homary i inne towary po tym, jak napięcia osiągnęły punkt krytyczny pod rządami Morrisona. * * * SWIAT: Prezydent Rosji Władimir Putin oficjalnie podpisał nową narodową doktrynę nuklearną, która nakreśla scenariusze, w których Moskwa byłaby upoważniona do użycia swojego arsenału nuklearnego. Dwa głowne punkty odnoszą się do agresji któregokolwiek pojedynczego państwa z koalicji wojskowej (bloku, sojuszu) przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom. Będzie to uważane za agresję koalicji jako całości. Agresja jakiegokolwiek państwa nienuklearnego przeciwko Federacji Rosyjskiej i/lub jej sojusznikom przy udziale lub wsparciu państwa nuklearnego będzie uważana za ich wspólny atak. Federacja Rosyjska zastrzega sobie prawo do użycia broni jądrowej w odpowiedzi. * Rosyjskie Siły Zbrojne po raz pierwszy użyły hipersonicznej rakiety balistycznej średniego zasięgu Oresznik przeciwko celom wojskowym na terytorium Ukrainy. Celem był teren produkcyjny zakładów wojskowych Jużmasz w Dniepropietrowsku.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Goraczka złota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Goraczka złota. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 grudnia 2011

Gorączka złota (6)

Seweryn Korzeliński
Przyjechawszy do Melbourne, Pan Seweryn prosi o zaniesienie swojego bagażu do – nie do uwierzenia, bo teraz taki nie istnieje, a istniał!- tak, do „Polish Hotel”! Prowadził go polski Żyd, Pan Silberberg, z którego rodziną nawiązał szybki kontakt. Kiedy pytano hotelarza o narodowość, zawsze odpowiadał: „We are Poles”. A małżonka często w rozmowie powtarzała: - „Moi panowie, wszędzie żyć można i ładne miejsca znaleźć, ale czy jest gdzie na świecie coś podobnego jak nasza Warszawa? Co dzień zanoszę modły do Boga, by mi umrzeć przynajmniej pozwolił w Polsce”. Pan Seweryn był bardzo tym wyznaniem i przywiązaniem do kraju jej urodzenia bardzo wzruszony i wzbudzało to w nim niezmierny szacunek do całej rodziny. „Poczciwym zarobkowaniem, uczynnością dla ziomków, niesioną pomocą dla potrzebujących lub biednych zupełnie, słowem, całym swoim postępowaniem zasługują oni istotnie na to, by nosić nazwisko narodu naszego. Małe wyjątki nie obalają tego zdania [...]”- pisze autor pamiętnika.

Żyd
Pan Silberberg nie tylko miał hotel, ale prowadził jeszcze dodatkowe biznesy, który pozwoliły mu na zbudowanie bogactwa i kupno hotelików na złotonośnych polach. Kupował towary z pierwszej ręki z okrętów, handlował nimi, a profit pozwolił mu na otwieranie sklepów i magazynów. Ale innym, dużym biznesem było sprzedawanie rzeszowskich (sic!) wyrobów z metalu imitującego złoto - zwanego rzeszowskim złotem! Pięknie wyłożone wyroby lśniły w skrzynkach wyklejonych aksamitem i wabiły oczy gości hotelowych. Rzeszowscy rzemieślnicy produkowali z tombaku pierścionki, łańcuszki, zegarki, broszki czy inne precjoza, wklejając do biżuterii sztuczne, kolorowe szkiełka, udające znakomicie kamienie szlachetne. Ale to przecież nie było istotne! Ważne, że wyroby „Rzeszów Gold” świeciły się, dodając ich właścicielom na spotkaniach i przyjęciach złotego blichtru. To właśnie Rzeszów, zwany ówcześnie „małym Jeruzalem”  ratował tych, którzy  nie mieli wystarczająco mamony, by błysnąć prawdziwym złotem w eleganckim towarzystwie, w którym przecież nikt nie pytał z grzeczności o prawdziwość precjozów, a jeśli nawet, to rzeszowskie wyroby i tak nieźle się przecież prezentowały. Wyroby żydowskich rzemieślników wędrowały też do Sztokholmu i Petersburga. Pan Seweryn twierdzi, że hotelowy biznes pana Silberberga byłby za mały by zbudować fortunę. Handel biżuterią był bardzo opłacalny. Pomagali mu w tym inni ziomkowie. Współpracujący z właścicielem i mieszkający w hotelu Żydzi, z którymi Pan Seweryn szybko się zaprzyjaźnił, wyruszali rano w miasto z walizeczkami, po czym wracali wieczorem, przynosząc zawsze profit. Nasz rodak wyjeżdżał, więc nie obawiali się konkurencji i nie taili przed nim zarobku. Pomogli mu też w wielu innych drobnych sprawach, dotyczących wyjazdu – wspomina w pamiętniku.
Wyroby jubilerskie
Czekając kilka tygodni na wypłynięcie z portu pocztowego okrętu „Marco Polo”, nasz rodak na znakomitym wikcie P. Silberberga przybiera na wadze i korzysta z uroków Melbourne, które miało już kilka teatrów, dostarczając spragnionym rozrywki. Odwiedza trzy teatry i szczególnie zapamiętuje występ, znanej już nie tylko w Australii Loli Montez, kurtyzany i tancerki, która przybyła z San Francisco. Właśnie w Royal Theatre tańcem o nazwie „Taniec Pająka”, Lola rozgrzewała zmysły publiczności, przeważnie składającej się z marynarzy, a w Ballarat - poszukiwaczy złota, którzy rozpaleni do czerwoności rzucali podobno kawałeczki złota na scenę. Upał w mieście był nieznośny, więc Pan Seweryn często pozostawał w hotelu, gdzie poznał bardzo ciekawą osobę, z którą toczył częste rozmowy.
Był to opasły, zarozumiały rabin z bladą twarzą, przybyły z Polski przez Istambuł, a przeznaczony dla żydowskiej społeczności w Melbourne.
Taniec Pająka
Maniery miał bardzo protekcjonalne, wszystkich uważał za głupich – „i jak Żydzi sami opowiadają –był tak uczony, że kiedy mówił, to nikt nic z tego nie rozumiał”. Przybywszy do Melbourne rabin wmówił w Żydów, że ma moc przepowiadania, gdzie znajduje się żyła złota. Wyobrażano wtedy sobie, że „dzieci Izraela przez wieki łupać będą bryły złota na wykupienie plemienia swojego z niewoli”. A więc wożono go, dogadzano mu, karmiono obficie i po wpatrywaniu się w obłoki rabin wyczytał w gwiazdach, że „matka złota” znajduje się w Bendigo. Tam też wyszukano specjalne miejsce, postawiono namiot zszyty ręcznie przez dziewicę - tak właśnie zażądał rabin – a młodą kobietę, która po raz pierwszy matką zostać miała, posadzono na krześle w środku namiotu. Rabin, śpiewając inkantacje wyjął puszkę z kieszeni i zaczął wcierać czarną, świecącą maź w rękę skupionej niemiłosiernie młodej kandydatki na mamusię. Grobowym głosem zapytał z powagą: „- Czy widzisz co na twojej dłoni? – Widzę czarną pomadę jakąś. – O to się nie pytam, ale czy widzisz osobę jaką? – Nie widzę. - Jak to?- Postąpił krok na bok, by lepiej światło padało na dłoń. – A teraz? – Widzę coś okrągłego. (Była to harbuzowata głowa mędrca.) - Czy to, co widzisz, jest kobieta czy mężczyzną? – Nie wiem. - Dobrze, wstań i odejdź. Potem zawołał: - Macie czegoście chcieli! Kopcie tu, na tym miejscu, gdzie kobieta siedziała.- A jak głęboko?- któryś nieśmiało zapytał. Groźnie spojrzał rabin na pytającego i jeszcze groźniej krzyknął: Kop!” – i wyszedł. Łopaty podnieconych ziomków zaczęły niemiłosiernie wykopywać ziemię, głęboko, głęboko, głębiej i głębiej, pot lał się z nich strumieniami, kopali przez parę tygodni - przebili glinę…i NIC! To był niestety, początek końca rabina, który uwierzył w swą nadprzyrodzoną moc. Wkrótce, miał przemówienie w bożnicy w Melbourne, na które przyjechali zamożniejsi Żydzi z Sydney i Adelajdy, i zaproszony tamże Pan Seweryn:
 – I „powstał reb rabi i jak zaczął gadać a gadać, to go nikt nie mógł zrozumieć”. Rezultat działań i przemówienia rabina był piorunujący. Wybrano innego kandydata na głównego rabina Australii.


Autor z poszukiwaczem
złota

„Ostatnie trzy tygodnie czekania minęły szybko i nadszedł dla nas dzień zaokrętowania. Dobry, stary Pan Silberberg i dwie córki towarzyszyli nam do rzeki Yarra Yarra, skąd mały parowiec dowiózł nas do liniowca „Marco Polo”.

Kiedy Pan Seweryn wypływał z portu i budynki Melbourne zaczęły maleć, nawiedziły go różne myśli. Odpływał z mieszanymi uczuciami. Opanował go smutek, że zostawia dobrych przyjaciół i kumpli, i Wisełkę, suczkę, którą darował ziomkowi, a która umilała mu nieraz gorzkie chwile i tego ostatniego dnia rwała się do niego, jak szalona […] „ale to było tylko to, żadnego innego uczucia nie miał, bo i czego miał żałować”? Ciężkiej pracy i prymitywnego życia, do jakiego został zmuszony sytuacją wygnańca, złych ludzi, których więcej poznał niż dobrych…-”Gdzież mnie może coś gorszego spotkać na świecie? Tak rozmyślając patrzałem przed siebie tam, na północ, dokąd wszystkie życzenia moje zwrócone były”. Do ojczyzny.
Po powrocie, Pan Seweryn „nie zasypia gruszek w popiele”. Jest czynny. Zabiera się do pisania pamiętników, z których wyziera postać człowieka inteligentnego, krytycznego, świadomego ówczesnej rzeczywistości, wrażliwego na niedolę innych, lojalnego, dyplomatycznego, edukowanego, sprawiedliwego, honorowego, uczciwego, posiadającego zmysł humoru i wnikliwej obserwacji rzeczywistości, przyjacielskiego wobec innych - jednym słowem - portret człowieka, napawający szacunkiem.
W 1858-ym roku organizuje, jak utrzymują niektóre źródła*, szkołę rolniczą w Czernichowie i w 1860-tym zostaje jej pierwszym dyrektorem. Funkcję tę piastuje do roku 1866 i dalej spisuje swoje wrażenia z tułaczki. Umiera w w roku 1876-tym.
W rodzinnym kraju, tak jak sobie życzył.

Andrzej Siedlecki
Więcej zdjęć w galerii na stronie: www.andrzejsiedlecki.pl
 _
*Źródła internetowe podają:- że w zespole dworskim 19 wieku (źródła nie podają nazwiska właściciela majątku) organizatorem Szkoły Praktycznej Gospodarstwa Wiejskiego (teraz Zespół Szkół Rolniczych, Centrum Kształcenia Ustawicznego im. F. Stefczyka) był jej pierwszy dyrektor, major Seweryn Korzeliński (ur.1804 – zm. 1876),
-że inicjatorem powstania szkoły był Henryk Wodzicki (ur.1813 - zm.1884), uczestnik powstania listopadowego, prezes Towarzystwa Rolniczego (w latach 1864-1884), konserwatysta związany z krakowskim „Czasem”, a „Czas”  wydał pamiętniki S. Korzelińskiego w 1858 roku),
- że szkoła powstała z inicjatywy majora Walerego Wielogłowskiego (ur.1805 – zm. 1865), też, jak Pan Seweryn uczestnika powstania listopadowego, który wrócił z Francji w 1848 roku,
-że założył i wyposażył szkołę w narzędzia rolnicze Józef Konopka (ur.1818 - zm. 1880)  z rodziny Konopków, posiadających majątek Mogilany koło Krakowa.
Na oficjalnej stronie internetowej Zespołu Szkół Rolniczych pod tytułem Historia szkoły pod adresem: http://www.czernichow.edu.pl/news.php istnieje tylko ta poniższa, króciutka informacja, pomijająca wszystkie powyższe:
Inicjatorem, założycielem i fundatorem Szkoły Rolniczej w Czernichowie było Krakowskie Towarzystwo Gospodarczo-Rolnicze powstałe w 1845 r.
Jak wynika z powyższych informacji, „ojców”  Szkoły Rolniczej jest wielu i nasuwa się logiczny  wniosek, że każdemu z nich pomimo trudności zewnętrznych, zależało na rozwoju i budowaniu wartości, a nie ich niszczeniu. Łączył ich patriotyzm i wola pracy dla rozwoju ojczyzny. 
___________

 Na podstawie pamiętnika S. Korzelińskiego „Opis podróży do Australii i pobytu tamże od r. 1852-1856” t. I,     t. 2, PIW,Warszawa1954.Pierwszewydanie:„Czas”,Kraków1858                                                                                                           Ryciny pochodzą ze zbiorów State Library of Victoria
K O N I E C

Poprzednie części: Gorączka złota

czwartek, 8 grudnia 2011

Gorączka złota (5)

Obozowanie na drodze
Nasz Pan Seweryn, ze zmiennym szczęściem dalej poszukuje złota na różnych działkach, aż pewnego dnia na złotonośnym polu w Jim Crow zawrzało. Gazeta przynosi krótką notatkę, że ogłoszono amnestię dla emigrantów. Polscy wygnańcy mogą więc wrócić do ojczyzny. Od tego dnia nasz rodak myśli o powrocie. Ośmiu krajanów spotyka się i dyskutuje powrót do kraju. Sprzedają za pół darmo namioty, narzędzia i cały lichy dobytek, i z torbami na plecach wędrują lasami do Melbourne, by uzyskać więcej informacji o sytuacji w Europie. W mieście panuje plaga szczurów. Wieść niosła, że zagryzły niemowlaka w kołysce, a śpiącemu w hotelu odgryzły palec. Czekają cały tydzień, ale żaden statek nie przynosi konkretnych wiadomości. Sytuacja wydaje się bardzo niepewna i koledzy Pana Seweryna opuszczają Melbourne – poszukiwanie złota w buszu wydaje im się bardziej konkretne. Tu są wolni. Pan Seweryn pozostaje jeszcze kilka dni w mieście, ale też go opuszcza, tym razem z trzema workami różnych produktów i z partnerem zakłada nieźle prosperujący sklepik przy kopalniach w Maryborough. Ale mimo, jako takiego zysku nie może przyzwyczaić się do stanu kupieckiego i po trzech miesiącach postanawia wrócić do poszukiwania złota, unikając szczęśliwie matactw oszukańców i wygrywając w magistracie wytoczony mu proces. Ma problem z nogą, więc jeszcze raz zamienia się w sklepikarza, znajduje teren na kopanie i na sklepik, a ponieważ miejsce wybrali Polacy, nazywają go Polish Flats. Pisze w pamiętniku: „Nazwa ta pozostanie, a w późniejszych wiekach może zabłąkany do Australii Polak znajdzie ślad bytności ziomków w dalekich tych stronach”. Jednakże miejsce to, też nie było bezpieczne, bo o trzy mile dalej operowała banda „bushrangers” pod przywództwem znanego mordercy Black Douglas’a, kradnąc z namiotów i napadając na lokalne sklepiki. Poszukiwacze tworzą więc uzbrojone oddziałki, palą namioty bandytów i związują Douglas’a, a kilkuset górników transportuje go do Melbourne, gdzie zawisł na szubienicy.

Eureka
Inni, jak ciągle uśmiechający się Red Jack z partnerem udawali kopaczy i rozłożyli namiot w pobliżu, a i niezadługo dołączył do nich Dick, ex-skazaniec. I natychmiast w okolicy wzrosły napady i złodziejstwo z namiotów, ale ponieważ nie złapano ich na gorącym uczynku policja nic nie mogła zrobić. Przychodzili do sklepiku Pana Seweryna, ciągle kupując na kredyt żywność i alkohol. Na wszelki wypadek - bo Red Jack pojawiał się w sklepiku o różnych godzinach, a szczególnie wtedy, gdy inni kopali, a Pan Seweryn zostawał w sklepiku sam - nasz rodak przedyskutował ze Stefanem taktykę obronną. I pewnego dnia rano do sklepiku wchodzi Red Jack, znów żądając na kredyt butelkę „brandy”. Stefana akurat nie ma. Pan Seweryn odmawia, domagając się uregulowania zaciągniętego długu. Red Jack wychodzi szybkim krokiem, a to zły znak, bo zwykle chodzi ospale, więc Pan Seweryn sprawdza zardzewiałą krócicę na ścianie, choć wie, że nie da się jej użyć. Red Jack wraca z dwoma kompanami, widząc w tym momencie Pana Seweryna zawieszającego na powrót krócicę na ścianie. Powiesił i natychmiast sięgnął po „boksera”, instrument składający się z gałki żelaznej, osadzonej na elastycznym krótkim trzonku, a zdatnym do łamania kości. Uśmiech zniknął z twarzy Red Jack’a . „Wiem, kim jesteś, rusz się tylko naprzód, to ci roztrzaskam mózgownicę!” Wyszli. Pan Seweryn odetchnął. Ale zagrożenie zostało, bo mogli wrócić w większej kompanii. Na szczęście, niezadługo pojawiło się obok więcej namiotów, w tym jeden „polski” z Antonim Bi. i Aleksandrem Br. Pan Seweryn nie podaje nazwisk swych ziomków ze względu na bezpieczeństwo ich rodzin, pozostających w okupowanym kraju. Można się domyślać, że i tu działali różni agenci, jak onegdaj w Marsylii, gdzie zawitał Józef Korzeniowski, wtedy jeszcze poddany cara.

Na terenie, gdzie rozłożony był sklepik Pana Seweryna zrobiło się przyjemniej i bezpieczniej, a przyjaciele, których pozyskał, niektórzy świetnie edukowani, uprzyjemnili mu – jak wspomina - ostatnie miesiące przed powrotem do kraju. „Pewnie w żadnym kącie Australii nie bawiono się tak dobrze jak w naszym sklepie”- pisze.
Mimo wszystko czas wlókł się, a on liczył już każdy dzień, który zbliżał go do kraju. Przyszedł dzień rozstania z kumplami doli i niedoli, i okazało się, że nie brak było przyjaciół, którzy chcieli go pożegnać, a także niespodziewanych propozycji.  Żegnał go stary przyjaciel,  Niemiec Wilhelm Gayer, oferując mu pracę rolnika i domek na farmie, a stary, bogaty Anglik Chrystian, który z Wilhelmem nieraz popijał, a decyzję powrotu uważał za głupią, proponował mu teraz by z nim zamieszkał...i że będzie mu wygodnie, i nawet pagórek już znalazł, gdzie go może pochować, i że tam mogą sobie razem leżeć. Rozbawiony propozycją Pan Seweryn odrzekł: „Prawda, że to bardzo piękne i zachęcające rzeczy i najmocniej dziękuję ci za przyjemne twoje towarzystwo na ziemi i pod ziemią, jak i za pagórek, ale nie chciałbym w nim spoczywać za wszystkie skarby w Australii, już ja bym wolał, żeby moje kości złożone zostały w rodzinnej ziemi”. Stephen nawet specjalnie przyjechał z Melbourne i wszyscy żegnali go serdecznie, a ukoronowaniem było spotkanie niedzielne. Przyszli też Anglicy i Chorwaci, a szkoccy górale pojawili się w swoich strojach. George Guthol, dawny znajomy, który po kryjomu przed małżonką często wychylał kielicha na kredyt w sklepiku Pana Seweryna, jeszcze wieczorem przyleciał do niego z upominkiem, kawałkiem kwarcu przerośniętego złotem. „Masz schowaj na pamiątkę! Nie mogłem ci wcześniej przynieść […] bo żona przy sobie nosiła klucze od skrzyni. Jak przyjdzie i porachuje specymeny, to będzie skakać, ale wszystko jedno, schowaj go. „Dziękuję ci mój George, nie zapomnę o tobie i bez specymena, włóż go nazad do skrzyni, boby się żona gniewała a wiesz, „że mężczyzna żyje po to, by dogadzać kobiecie”sam to mówiłeś”. Na co George wesoło: „Już ja wolę dogodzić jej innym sposobem, a specymena nie wezmę na powrót!”

Poszukiwacze złota
Nazajutrz, naszemu bohaterowi różne myśli przychodziły do głowy. Trudno było uwierzyć, że opuszcza to miejsce na zawsze. Krainę, gdzie było tyle szczęścia i nieszczęścia, problemów, zmartwień i wykańczającej pracy, jeszcze nie wierzył, że ma opuścić te lasy odwieczne i ich mieszkańców oraz kumpli, z którymi dzielił lata ciężkiej harówki i nieludzkich warunków. Ale decyzja o powrocie do rodzinnego kraju była niepodważalna. Ziomkowie Pana Seweryna tego dnia nie poszli do pracy i towarzyszyli mu w wędrówce do Maryborough. Żegnali się nie po angielsku, a wylewnie i serdecznie ze łzami w oczach. A najbardziej ciężko mu było żegnać Stacha, który nie mógł odbyć z nim tej podróży. Być może na nią jeszcze nie zarobił? Powóz zabrał Pana Seweryna, zostawiając za sobą chmurę kurzu, w której powoli znikali przyjaciele. Długa była wędrówka do Melbourne, choć konie gnały jak szalone, taj jakby zrównywały się z sercem, które chciałoby być już jak najszybciej u celu. Pan Seweryn nie poznawał już miejsc, w których szukał złota, miasto się rozrosło, nawet cmentarz zamienił się w dużą ulicę z domami po obu stronach i dobrze utrzymanymi ogródkami. Wpołowie lat 50-tych 40% światowego złota było produkowane w Australii. Mimo jego eksportu do Londynu, złoto pomagało także w rozwoju kraju, widać to było na każdym kroku. I w Maryborough, Ballarat, Bendigo i Melbourne, do którego pokryci pyłem wreszcie dotarli, by stąd, zacząć podróż do rodzinnych stron.
cdn.
Andrzej Siedlecki
_______________________
Na podstawie pamiętnika S. Korzelińskiego „Opis podróży do Australii i pobytu tamże od r. 1852-1856” t. I,     t. 2, PIW, Warszawa1954.Pierwszewydanie:„Czas”,Kraków1858                                                                                                                                                                                                                       
Ryciny pochodzą ze zbiorów State Library of Victoria
Więcej zdjęć w galerii na stronie: www.andrzejsiedlecki.pl

czwartek, 1 grudnia 2011

Gorączka złota (4)

Skup złota
Na szczęście, Pan Seweryn nie chorował. Czasami dokuczała mu przeciążona noga lub ręka, ale na ogół trzymał się w formie. Często jednak z powodu różnych niedogodności klimatycznych, braku higieny, właściwego pożywienia, braku jarzyn i wody, choroby często dopadały słabszych, którym rzadko kto mógł pomóc, szczególnie w głębokim buszu. Nierzadko błotniste, nieprzejezdne drogi i brak dogodnego transportu, wreszcie medyków - utrudniały ratunek.  Zdarzały się wypadki, że szukając działki można było się natknąć na ciało śmiałka, który umarł z wycieńczenia lub braku wody, a ciało zostało pogryzione przez zwierzęta. Czasami znajdowano już tylko szkielet.
Oprócz różnych naturalnych zagrożeń – niebezpieczny był też człowiek. Strzelanie i morderstwa zdarzały się bardzo często. W okolicach roiło się od złodziei kradnących konie i sprzęt oraz sprzedających je po raz drugi nieświadomym poszukiwaczom. Podczas nieobecności właścicieli, którzy jeszcze nie zdążyli oddać złota do komisarza, kradli je nawet z namiotów. Drogi wokół kopalń, skąd złoto było dalej transportowane, pełne były „bushrangers” – bandytów, którzy napadali na wiozących złoto do Melbourne. Cenny metal musiał być przewieziony pod eskortą jak najszybciej, więc konie w upale galopowały i zmieniano je kilka razy. Ale i tak nie uniknięto ataków, podczas których zabierano cenny ładunek, a ludzie ginęli. Kolega Pana Seweryna miał „przyjemność” spotkać bandytę.





Złapanie złodzieja

Otóż jadąc przez Black Forest dołączył do niego nieznajomy obwieszony pistoletami, który dosyć długo mu towarzyszył jadąc przez las, aż wreszcie zapytał: - Skąd pochodzisz?  - Poland. - Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś? - zapytał z grymasem niezadowolenia nieznajomy.- Nie wiedziałem, że się interesujesz. - Jeślibym wiedział, to nie straciłbym tyle czasu na ciebie. Wiadomo, że wy, Polacy nigdy nic nie macie – i odjechał galopem. Tym razem miał chłop szczęście, bo nie miał złota przy sobie, ale zdarzało się, że nieszczęśnikowi wszystko zabierano i przywiązywano go do drzewa, zostawiając na pastwę zwierząt, termitów, much, komarów, upału i głodu. A gdy zdarzyło się, że ktoś zawitał w te strony, to zobaczył już tylko szczątki człowieka. Melbourne także nie było wolne od przemocy. Biskup Marcin Medniański, Słowak, też weteran powstania węgierskiego, tłumacz polskich utworów miał więcej szczęścia, bo został tylko przez bandytę postrzelony... i to niedaleko posterunku policji. Zdołał go jeszcze znokautować, ale potem, niestety amputowano biskupowi strzaskane kulą ramię.

Życie nie było łatwe, ale trudno było zrezygnować z nadziei, że wreszcie któregoś dnia los okaże się łaskawy. Niechybnie wiara, że „złote szczęście” pokaże się w ziemi, mimo niepowodzeń i niebezpieczeństw, pozwalała trwać uparcie kopaczom, znosić upokorzenia i trudy, a także represje i chciwość władz. Ale do czasu! Gdy podniesiono opłatę za licencje, którą opłacano z góry, zanim cokolwiek „digger” jeszcze znalazł, sfrustrowani i represjonowani kopacze w 1854 roku, podjudzani przez Niemców, palą publicznie licencje i w proteście przeciwko nieludzkim warunkom wznoszą flagę Eureka, która staje się symbolem w walce o demokrację. Żądają prawa do głosowania, politycznej reprezentacji i zniesienia pozwoleń na szukanie. Kolonialne władze odmawiają. Do Pana Seweryna przychodzi delegacja na czele z Amerykaninem, który chce, by Australia stała się tak prosperującym krajem jak Ameryka i proponuje mu, jako doświadczonemu żołnierzowi, dowodzenie buntem.

Seweryn Korzeliński

Nasz rodak odmawia, w przekonywującej i znakomicie skonstruowanej odpowiedzi: „Wielki to honor dla mnie, ale szczerze mówiąc nie będę organizował ani prowadził was, bowiem jestem bardzo wdzięczny i dłużny rządowi brytyjskiemu, bo kiedy nas skazano na wygnanie, większość krajów nie chciało nas przyjąć, a Anglia nas przygarnęła. I tego nigdy nie zapomnę”. Kontynuując mowę pozostawia zbuntowanym nadzieję, ale też z doświadczeniem stratega wojskowego przekonuje, że zbuntowani nie mają szans na wygraną z siłami imperium brytyjskiego. Stwierdza też, że kopacze nie reprezentują całości ówczesnego społeczeństwa, które może mieć inne przekonania, co do rodzaju wolności i niepodległości -…”a zresztą te sprawy nie były dyskutowane w czasie zebrań, więc byłoby to nie „fair” wobec innych, a wy tego nie chcecie. I nie przyszedł jeszcze czas dla Australii, by naśladować Amerykę”. „Dobrze, będziemy czekać na decyzję władz„ – odpowiedział Amerykanin. 
Władze obniżyły opłatę licencji, ale całkowite zniesienie podatku licencyjnego i prawo do reprezentacji w the Legislative Council oraz głosowania, gubernator La Trobe, zwany wiktoriańskim carem, odkłada na później. Ale raz zapalona iskra buntu tli się dalej i w grudniu 1854 roku wybucha powstanie. Dochodzi do masakry. Siły rządowe zabijają ponad 30-u górników, raniąc innych. Powstanie zdławiono w 15 minut. Pan Seweryn miał rację. Jednakże akt zdesperowanych przyniósł konieczne zmiany. Górnicy uzyskali prawo głosu i zniesiono miesięczny podatek licencyjny. Przywódca powstania, Irlandczyk, Peter Larol w 1855 roku zasiadł w wiktoriańskim parlamencie, w którym pozostał do końca życia.
cdn.
 Andrzej Siedlecki
___________________________   
Na podstawie pamiętnika S. Korzelińskiego „Opis podróży do Australii i pobytu tamże od r. 1852-1856” t. I,  t. II, PIW,Warszawa1954.Pierwszewydanie:„Czas” ,Kraków1858                                                                                                     Ilustracje pochodzą ze zbiorów State Library of Victoria,  Wikipedii i Gold Hill Museum.
 Więcej zdjęć w galerii na stronie: www.andrzejsiedlecki.pl


czwartek, 24 listopada 2011

Gorączka złota (3)

Gorączka złota - Seweryn Korzeliński
 Andrzej Siedlecki

Sprawdzanie licencji
Jak Pan Seweryn, patriota[1], dołączył do tysięcy poszukiwaczy złota?
Ano, jakby nie z własnej chęci, a raczej z musu, bo okoliczności dla rodaka naszego nie były sprzyjające, a los jego był podobny do innych polskich żołnierzy  tułaczy, których historia wygnała na obce lądy. Na wieść o powstaniu przeciwko Rosjanom Pan Seweryn  porzuca studia prawnicze, by wziąć udział w listopadowej insurekcji przeciwko okupantom. Po upadku powstania, razem z polskim oddziałem walczy dalej w powstaniu węgierskim z 1848 roku przeciwko Austrii, drugiemu okupantowi polskich ziem. Otrzymuje stopień majora. Po upadku powstania jest więziony w Turcji, stamtąd udaje mu się przedrzeć do Francji – bieda i poniżenie, potem Anglii – też bieda i poniżenie! Emigranci bez zawodu i znajomości języka nie mogą mieć żadnych widoków na przyszłość. Może  życie Pana Seweryna potoczyłoby się inaczej, bo oto otrzymuje propozycję, by uczyć niemieckiego, ale pod warunkiem, by zgolił swe „okropne wąsiska”, których jak twierdzi, Anglicy w ogóle u nikogo nie cierpią. Propozycja ta wydaje mu się nieco dziwaczna, bo jakże to, ma się wyrzec części swojej szlacheckiej osobowości... i wygląd zewnętrzny ma być ważniejszy od innych zalet? Nie! Stanowczo odmawia i o jego losie zadecydują... wąsy!!
 Tak więc w 1852 roku, razem z weteranami z polskiego i węgierskiego powstania wypływa z Anglii i w wieku 48 lat, przypływa do Australii. Przed dotarciem do portu w Melbourne kapitan statku "Great Britain" wyraża sympatię dla podróżujących nim Polaków, wręczając im list z wyrazami uznania za wzorowe postępowanie w ciągu trzymiesięcznej żeglugi. Pisze w liście: „Jestem dumnym, że los sprowadził Panów na pokład okrętu, którego ja jestem komendantem”. I ostatniego dnia podróży zaprasza grupkę rodaków na długą i wystawną biesiadę, mocno trunkami oblewaną. Wyróżnienie to nie lada wśród podróżujących, składających się z czternastu różnych narodowości o różnych skłonnościach i nałogach, których przedstawicieli komendant nierzadko musiał karać aresztem, lub zakuć nawet w łańcuchy. Przy obiedzie nie obeszło się bez śpiewów i choć nasi rodacy ostro się wymawiali, to musieli zaśpiewać...i nagle na „końcu świata” wody Pacyfiku niosły w dal dumkę Zalewskiego: „Nie masz bo rady dla duszy kozaczej - U nas inaczej, inaczej, inaczej”. Angielskie towarzystwo podłapało słowo „inaczej”, dodało „Hurra!” – i  tak to wszystkich „zelektryzowało”, że w ogólnej wesołości, wazę znów ponczem napełniono. Pan Seweryn widząc, że zanosi się na nocną pohulankę, wymyka się cichaczem do kajuty, by zachować przytomność i siły na resztę dni niewiadomych, a po pierwszym noclegu pod drzewem, przygotować się na wyprawę do buszu, miejscowego Eldorado.

Poszukiwacze złota mieszkali w prymitywnie skleconych przez siebie budach lub namiotach. Nie bardzo chroniły one przed potwornym upałem i słońcem, tropikalnymi ulewami i muchami, szukającymi wszędzie wilgoci i wdzierającymi się do oczu, i uszu brodatych górników. Prawdziwe przekleństwo! Nieszczęśliwiec, ukąszony w spojówkę oka po dwudziestu czterech godzinach nie mógł już rozpoznać spuchniętej twarzy, przy czym spojówki zakrywały mu ledwo widzące oko. Na szczęście, po kilku dniach opuchlizna znikała.  Nasz rodak, mimo że zahartowany w bojach – i to dosłownie, niczego tak się nie bał, jak infekcji i ciągle gałązkami odganiał się od natrętów.

czwartek, 17 listopada 2011

Gorączka złota (2)

I wreszcie przychodzi TEN MOMENT! Zanurzeni w historię złotodajnego wzgórza zbaczamy z głównej ulicy i zbliżamy się z naszym worem na złoto do rzeczki... tam przesiejemy piaseczek  w nadziei, choćby na ziarenko złotka... Za późno! Chińczycy, Hindusi i inni są już wcześniej, i nawet sitka się nie znajdzie, a cóż dopiero mówić o złocie! Pech! Pech!! Ile to rzeczy w naszym życiu przychodzi za późno?... Albo wcale?

Szukaj a znajdziesz...
Nie udaje nam się także spotkać podejrzanych typów, być może mieli późniejszą „szychtę”... albo to zakazane, by dziatwy nie straszyć. Kobietek lekkich obyczajów też nie uświadczysz. I słusznie! Ale w okresie gorączki złota było ich, co niemiara i demoralizacja,  przybrała w Melbourne i Sydney monstrualne rozmiary. W Melbourne bardzo dynamicznie działała Pani Caroline Chisholm, która jeśli nie żeniła „diggerów” z dziewczynkami, które zbałamucone złotymi obietnicami przywożono z Europy, to oddawała je w „service” do buszu[1]. Jeśli dziewczyna trafiła na porządnego kopacza, który ją szanował, nie pił, nie bił, a któremu się poszczęściło - to niewątpliwie wygrała los na loterii. W innym wypadku, życie takiej panny było piekłem, a powrót do Europy był już niemożliwy. A alkohol pito wszędzie, w namiotach, w plenerze, w miasteczkach i miastach. Melbourne i Sydney pławiły się w alkoholu, a władze mimo starań niewiele mogły zrobić, by poprawić sytuację. Wszędzie krzewiła się prostytucja, a na złotonośnych polach „domy usług” kwitły jak po deszczu, także w Ballarat, Melbourne i Sydney, bo w Nowej Południowej Walii też odkryto złoto.

Craigs Hotel

Policja zanotowała aż 40-ści „przystani” seksualnych dla klientów w samym tylko Woolloomooloo, nie wspominając o innych dzielnicach Sydney. Jedna trzecia prostytutek – o zgrozo -rekrutowała się z dzieci, 9-cio, 11-sto, 15-letnich, zarówno dziewczynek, jak i chłopców[2]. Dzisiaj miasto też nie jest wolne od tego biznesu, dla którego „burdel mama” z Tajwanu organizuje nielegalnie „panienki” z Azji dla australijskich klientów, jak podała ostatnio telewizja ABC. Często przyjeżdżają ze studencką wizą - „na studia”! Widocznie rynek jest niewystarczająco nasycony, choć zarejestrowanych i legalnych „sex-workers” mamy już około 10.000 tysięcy. W Ballarat obecnie - jak ogłaszają Yellow Pages - istnieją dwa domy publiczne, obejmujące także dzielnicę Sovereign Hill. Miasteczko na wzgórzu także w przeszłości posiadało wszystko, co było niezbędne ówcześnie do życia, a nawet śmierci. Była i kaplica, i zakład pogrzebowy, który nieźle musiał funkcjonować, patrząc na okazałe karawany…choć trumna dla klientów do lepszego świata, zbita jest tylko z desek i zbytkiem nie grzeszy. Jeśli czegoś na wzgórzu zabrakło lub zachciało się bardziej „miastowej” rozrywki, lub gdy kopacze nie gustowali w Szekspirze, z którego monologami tu przyjeżdżano, udawali się do Ballarat, rozwijającego i budującego się w szalonym tempie. W mieście tym bywała nawet Pani Armstrong, czyli Nellie Melba, słynna sopranistka z Melbourne, która podobno „ballaracką” publiczność kochała najbardziej, a miasto jej tę miłość odwzajemniało. Plotki chodzą, że ciemnymi nocami w królewskim teatrze jeszcze do dziś daje się słyszeć jej słodki sopran. Wieczorem natomiast, odrestaurowany „Her Majesty Theatre” oferuje gościnne występy artystów.
cdn.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Siedlecki

[1]Seweryn Korzeliński ”Opis podróży do Australii i pobytu tamże od 1852-1856” , PIW, Warszawa 1954
[2]David Hill „The fever that forever changed Australia, Gold” , W. Heinemann, Australia 2010

Ratusz w Ballarat