Okładka najnowszej książki pułkownika szwajcarskiego wywiadu wojskowego i analityka militarnego, Jacquesa Bauda, „The Russian Art. Of War. How the West Led Ukraine to Defeat”. |
To z tego powodu Zachód nie zrobił nic, by wcielić w życie Porozumienia Mińskie, a następnie sprzeciwiał się wszelkim próbom negocjacji podejmowanym przez Ukrainę w lutym, marcu i sierpniu 2022 roku. Zachód pchnął Ukrainę do walki, obiecując pomoc „tak długo, jak będzie ona potrzebna”. Znajdując się pod wpływem własnej narracji, przecenił siłę Ukrainy i nie docenił potencjału Rosji. Doprowadziło to Zachód do prognozowania rychłego rozpadu tej ostatniej. To dlatego Zełeński zgodził się na prowokowanie strony rosyjskiej.
Bez wątpienia Rosja sądziła z kolei, że przeprowadzi krótką operację wojskową. W przeciwieństwie do Zachodu, rzeczywiście osiągnęła ona swe cele już 25 lutego, gdy Ukraina gotowa była do negocjacji. Wskutek nalegań Europejczyków negocjacje te jednak po kilku dniach zerwano. W połowie marca 2022 roku Zełeński wrócił do rozmów z pewnymi propozycjami. W największym skrócie: Rosja miała się wycofać z Ukrainy, zaś Ukraina zgodzić się na rezygnację z przystąpienia do NATO. Na tym etapie Rosja osiągnęła już dwa cele: denazyfikację (28 marca) i demilitaryzację (zawartą w propozycji Zełeńskiego). Ingerencja Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej w ten dialog dwustronny między Ukrainą a Rosją przekreśliła wysiłki Zełeńskiego oraz opóźniła realizację jednego z celów, jakim była demilitaryzacja. Zrealizowano go pod koniec maja, gdy Kijów stracił większość swych zasobów i stał się zależny od Zachodu. Demilitaryzacja, którą można było osiągnąć w drodze negocjacji pod koniec marca, przeprowadzona została siłą pod koniec maja.
Rosja okazała się bardziej odporna niż oczekiwano i nie zaczęła się rozpadać. Ukraina wciąż otrzymuje dostawy broni od swych zachodnich sojuszników, co oznacza, że Rosja nie demilitaryzuje już jej, lecz robi to z NATO, bo powoli Zachód traci zdolność do tego wsparcia, a jego zasoby zostały wyczerpane. Problem polega na tym, że wiedzieliśmy, iż podążamy ślepą uliczką. Służby wywiadowcze i kilku uczciwych ekspertów przeanalizowało sytuację i wskazało na słabości zachodniego dyskursu zaraz po rozpoczęciu SOW. Jednak nasze media konsekwentnie odrzucały wszelkie informacje wskazujące na to, że analitycy ci mieli rację, aby tylko utrzymać dalszą presję na Ukrainę.
Ukraińska pułapka
Zaangażowanie Zachodu okazało się dla niego pułapką – sprawiliśmy, że sytuacja Zełeńskiego stała się jeszcze gorsza po tym, jak w marcu 2022 roku poprosiliśmy go o wycofanie się z planu pokojowego w imię obietnicy zwycięstwa, o której wiedzieliśmy, że jest jedynie iluzją (dlatego że celem nie było tu zwycięstwo, lecz destabilizacja Rosji). Jak wskazywałem w mojej książce Ukraine Between War and Peace, Ukraina i Zachód padły ofiarami „efektu utopionych kosztów”. Jak wiemy z powszechnej praktyki, trwanie przy nietrafionych projektach po to tylko, by uzasadnić poniesione już w związku z nimi koszty, to prosta droga do katastrofy. Widzimy to właśnie obecnie na przykładzie Ukrainy.
Nie sposób wygrać wojny, opierając się na przesądach – można ją tylko przegrać. Owe przesądy promowały nasze media. Udało się to z tego względu, że nasi politycy – jak zobaczyliśmy to ostatnio na przykładzie kanadyjskiego parlamentu – są ogólnie słabo wykształceni, niedoinformowani, bardziej przywiązani do własnych karier niż do dobra ludności, którą reprezentują, a przez to nieodporni na niezweryfikowaną i stronniczą informację, którą nasze media nieustannie nas karmią. Jak powiedział dziennikowi „Washington Post” w październiku 2023 roku ukraiński deputowany, „wszyscy wiele chcemy. Ale żyjemy w realnym świecie i musimy podejmować decyzje w oparciu o realne możliwości. Nie mamy nieograniczonej ilości czasu i liczby obywateli”.
Moje analizy konfliktu pokazujące słabości Ukrainy określano mianem „rosyjskiej dezinformacji” i negowano, ale sam gen. Załużny w listopadzie 2023 roku potwierdził je niemal dosłownie. To dlatego zostaliśmy (nasze media i politycy), chcąc nie chcąc, głównymi architektami coraz bardziej widocznej klęski Ukrainy. Paradoksalnie, prawdopodobnie Ukraina znajduje się dziś w takiej sytuacji z winy samozwańczych ekspertów i strategów-amatorów przemawiających z telewizyjnych ekranów.
Pod koniec września 2023 roku Rosja wyraźnie zbliżyła się do sukcesu – cele nakreślone przez Władimira Putina w lutym 2022 roku zostały osiągnięte, zaś Ukraina trwała wyłącznie dzięki zmniejszającej się z dnia na dzień zachodniej pomocy. Mówimy tu o „sukcesie”, a nie o „zwycięstwie”, gdyż warunki tego ostatniego wciąż nie są nam znane. Obecnie jednak nawet zagorzali przeciwnicy Rosji zaczynają już mówić o rosyjskim zwycięstwie. W grudniu nagłówek brytyjskiego dziennika „The Telegraph” głosił: „Rosja Putina coraz bliższa zdecydowanego zwycięstwa. Europa trzęsie się w posadach”.
Głównym źródłem tego sukcesu Rosji jest postrzeganie jej przez nas przez pryzmat stereotypów oraz ślepota, w której uwięziły nas nasze „elity” i dziennikarze. 7 grudnia 2022 roku gen. Bruno Clermont, występując na forum komisji senackiej, analizował konflikt i wspominał o „całkowicie błędnych wnioskach Rosjan w trzech kwestiach”. Pierwsza dotyczyła istnienia narodu ukraińskiego. To nieprawda. W przeciwieństwie do Clermonta, Rosjanie mają głębokie rozpoznanie sytuacji na Ukrainie. Przecież to właśnie ukraińska polityka wobec mniejszości doprowadziła do tego, że ludność rosyjskojęzyczna (a także węgierskojęzyczna) przestała czuć się Ukraińcami. Powodem pojawienia się donbaskiego autonomizmu było anulowanie 23 lutego 2014 roku ustawy Kiwałowa i Kolesniczenki o językach oficjalnych. Ultranacjonalistyczną politykę kontynuowano wraz z przyjęciem ustawy o prawach ludności rdzennej z 1 lipca 2021 roku, trochę przypominającej ustawy norymberskie z 1935 roku, różnicującej prawa obywateli według ich pochodzenia etnicznego. To ona skłoniła Władimira Putina do opublikowania 12 lipca 2021 roku artykułu, w którym wzywał on Ukrainę do uznania ludności rosyjskojęzycznej za część narodu ukraińskiego i rezygnacji z dyskryminowania jej zakładanego w nowej ustawie. W tym kontekście Clermont powinien zauważyć, że na terenach okupowanych przez Rosjan nie było żadnego ruchu oporu. Jak donosił amerykański „Forbes”, w kontrolowanym przez nich obwodzie chersońskim ukraiński pozostał językiem oficjalnym, choć po stronie ukraińskiej język rosyjski status ten utracił.
Clermont stanowi znakomitą przykład źródeł przegranych przez Zachód wojen – ocenia on przeciwnika na bazie własnych przesądów, a nie faktów. Popełnia w ten sposób ten sam błąd, który 23 sierpnia 1939 roku popełnił jeden z jego poprzedników – gen. Gamelin, myląc swe marzenia z rzeczywistością. Prawdziwi wojskowi wiedzą, że najgorszą pomyłką, jaką można popełnić na wojnie, jest niedocenianie przeciwnika. Nasi „eksperci” regularnie opowiadają co w podobnej sytuacji zrobiłyby wojska NATO. Problem polega na tym, że Rosjanie nie myślą o wojnie w taki sam sposób. Ludzie Zachodu niezdolni są do wyjścia poza swoje schematy. Tłumaczy to ich kolejne porażki w Afryce Północnej czy na Bliskim Wschodzie. W grudniu 2022 roku armia ukraińska z lutego 2022 roku już nie istniała. Zastąpiły ją znacznie mniej doświadczone jednostki, zaś jej najistotniejsze uzbrojenie pochodziło z Zachodu.
Zachód uznał wydarzenia z Charkowa (wrzesień 2022) i Chersonia (październik 2022) za przejaw słabości Rosji i jej niezdolności do regenerowania swych sił. Lepiej nie mogłaby tego zrobić nawet rosyjska dezinformacja. W wyniku dyktowanych przez propagandę analiz oraz obsesyjnego trzymania się fantazji o ukraińskim zwycięstwie Zachód skoncentrował się na dostawach broni ofensywnej (pancernej i artyleryjskiej), rezygnując z dostarczania sprzętu służącego do obrony.
Cele rosyjskie…
mają charakter ewidentnie jakościowy, nie można ich opisać na mapie, ani wskazywać granicy, na której siły rosyjskie przerwą dalsze działania zbrojne. Ich ostatecznym celem jest zestaw gwarancji dla rosyjskiej ludności Donbasu oraz bezpieczeństwa samej Rosji. Jeśli Ukraina i kraje Zachodu przestrzegałyby swoich zobowiązań, cel ten osiągnięty zostałby bez interwencji. Mógł ona także zostać osiągnięty w marcu 2022 roku, jeżeli Zachód nie naciskałby na Zełeńskiego i nie zmuszał go do rezygnacji z propozycji pokojowych. Działania te stanowiły dla Władimira Putina dowód na to, że Zachodowi nie zależy na rozstrzygnięciach politycznych. Jest zatem prawdopodobne, że konflikt zakończy się dopiero w chwili, gdy dojdzie do fizycznej neutralizacji zagrożenia militarnego, albo poprzez zredukowanie jego zasięgu terytorialnego, albo wskutek pozbawienia go zasobów ludzkich. Zasoby te były stopniowo likwidowane od marca 2022 roku, choć porozumienie proponowane przez Zełeńskiego mogło je oszczędzić, bowiem Rosji nie zależało na nabytkach terytorialnych.
Kolejnym czynnikiem sprzyjającym sukcesowi Rosji była spójność strategiczna, z którą przeprowadzała ona swoją operację. Dzięki sankcjom stosowanym wobec niej od 2014 roku Rosja stworzyła zaplecze zwiększające jej niezależność od Zachodu. Ten rodzaj dynamiki gospodarczej ma zasadnicze znaczenie dla uniezależnienia procesu decyzyjnego od wpływów zewnętrznych. W przeciwieństwie do niej, kraje europejskie dysponują jedynie ograniczoną niezależnością procesu decyzyjnego, warunkowaną barierami politycznymi i gospodarczymi. Zachód, zmuszając Rosję do konsolidacji własnej gospodarki i jednocześnie zwiększając presję na ludność Donbasu, stworzył schemat, w którym każdy przegrywa.
Najważniejszym problemem jest wizerunek Rosji na Zachodzie – niedocenianie przeciwnika to najkrótsza droga wiodąca do porażki. Można się spierać co do charakteru demokracji rosyjskiej, jednak spoglądając na Wskaźnik Postrzegania Demokracji z 2023 roku, przekonujemy się, że rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami wobec niej a rzeczywistością nie odpowiada naszym stereotypom. Wskaźnik ten, określany mianem „deficytu demokracji”, wynosi 11% dla Szwajcarii, 18% dla Rosji (tyle samo, co dla Szwecji, Danii czy Kanady), 29% dla Belgii i 32% dla Francji. Poziom oczekiwań jest w Rosji niższy niż we Francji czy Belgii, co pokazuje jednak, że system dostosował się do wymogów ludności. Krótko mówiąc, zamiast martwić się o jakość rządów innych, powinniśmy w pierwszej kolejności przyjrzeć się własnym problemom.
Główną przyczyną ukraińskich porażek był fakt, że Zełeński odgrywał rolę głównodowodzącego i osobiście dowodził operacjami. W sprawach wojskowych ustawiał się w wyznaczonej przez nasze media roli dowódcy polowego. Zamiast polegać na wojskowych, sam wysuwał się na pierwszy plan. Tymczasem wyraźnie brakuje mu umiejętności dowodzenia operacjami wojskowymi, co prowadziło do napięć z siłami zbrojnymi. Pod koniec 2022 roku żołnierze stracili zaufanie do dowództwa. Upór Zełeńskiego w sprawie utrzymywania Bachmutu wbrew poglądom jego sztabu doprowadził do katastrofalnych skutków. Na problem ten odnotowywany przez „The Kyiv Independent” wskazywałem już w moich poprzednich pracach, lecz nasze media określały to mianem „teorii spiskowej”. Innymi słowy, był dobrze znany fakt, że są problemy z kierownictwem ukraińskim, które doprowadzić mogą do porażki. Na początku grudnia 2023 roku ukraiński portal Strana.ua wspominał o odpowiedzialności Zełeńskiego za porażkę operacji forsowania Dniepru w Krynkach i cytował „Financial Times”, który oceniał, że Zełeński patrzy na rzeczywistość przez różowe okulary.
W kategoriach wojskowych Ukraina ucierpiała wskutek doktrynalnej zmiany, która wytworzyła lukę pomiędzy różnymi generacjami kadry wojskowej. Tranzycja od doktryny inspirowanej radziecką do doktryny inspirowanej przez NATO przyczyniła się do jej słabości. Przykładowo, pojęcie przewagi, kluczowy element koncepcji NATO, nigdy nie zostało w pełni zastosowane na Ukrainie. Jak w grudniu 2023 roku donosił portal Ukrainska Pravda, według wyższych oficerów armii ukraińskiej przeprowadzane gry wojenne „nie działają”. Wojna toczona przez Ukrainę nie jest podobna do żadnego innego konfliktu prowadzonego przez NATO. To duży konflikt konwencjonalny bez przewagi w powietrzu, którą amerykańskie siły zbrojne cieszyły się w każdej z szeregu wojen w ostatnim okresie. Okopy przypominające te z I wojny światowej są tu atakowane za pomocą wszechobecnych dronów i innego futurystycznego sprzętu. Problem w tym, że wszyscy nasi telewizyjni „eksperci” niezdolni są do myślenia wykraczającego poza schematy. We Francji dziennikarze stali się „ekspertami” wojskowymi, a wojskowi – komentatorami politycznymi. Jedni i drudzy dalecy byli od rygorystycznego trzymania się reguł swojej profesji; w czasie kryzysu ukraińskiego pasowałoby do nich raczej miano amatorów, których brak kompetencji okazał się fatalny dla Ukrainy.
Źródła porażki Ukrainy
Głównym źródłem porażki Ukrainy była dominująca rola polityki i komunikacji nad wojskowym procesem decyzyjnym. Jak zauważyliśmy, Ukraina sądziła, że przystępuje do krótkotrwałego konfliktu z masowym zaangażowaniem NATO. To narracja i rola polityki miały w Kijowie decydujące znaczenie. Problem w tym, że ta narracja napędzała sama siebie. Nasi dziennikarze powtarzali ją, nie weryfikując jej realizmu. Rzecz jasna, materialne wspieranie wygrywającego sojusznika jest czymś całkowicie innym niż pomaganie przegranemu. Na początku 2023 roku Francja zdecydowała się na podwojenie swego wsparcia dla Ukrainy, dostarczając jej 2000 pocisków kaliber 155 mm miesięcznie. W listopadzie 2023 roku gen. Załużny prosił amerykańskiego sekretarza obrony Lloyda Austina o 17 mln pocisków i pomoc o wartości od 350 do 400 mld dolarów. Pokazuje to brak kontaktu naszych wojskowych i polityków z rzeczywistością oraz potwierdza moje obserwacje związane z żałosnymi przesłuchaniami „ekspertów” przez francuskich parlamentarzystów. Zachód nie spełnił tak naprawdę ukraińskich oczekiwań.
Rosjanie świetnie rozumieją, że wojna nie toczy się tylko na polach bitew, lecz również w obszarze dyplomacji. To dlatego podejmowali na jej gruncie próby we wrześniu 2014 roku, w lutym 2015 roku, w grudniu 2021 roku, w lutym, marcu i sierpniu 2022 roku. Za każdym razem przeciwko takim rozwiązaniom opowiadali się nasi politycy i media. Joseph Borrell, szef unijnej dyplomacji, powiedział, że „tą wojnę trzeba wygrać na polu bitwy”. Pewnie tak będzie. To dlatego 25 września 2023 roku przewodniczący rosyjskiej Dumy Wiaczesław Wołodin stwierdził, że konflikt ten zakończy się „albo kapitulacją reżimu kijowskiego na warunkach Federacji Rosyjskiej, albo końcem istnienia Ukrainy jako państwa”.
Pod koniec listopada 2023 roku strony zajmowały następujące stanowiska: – Zełeński i jego otoczenie prawdopodobnie wiedzą, że ich polityczne (i zapewne też fizyczne) przetrwanie zależy od kontynuowania walki i dlatego dążą wyłącznie do bezwarunkowego poddania się sił rosyjskich; – Amerykanie próbowali „zamrozić” konflikt i namawiali Zełeńskiego do rozpoczęcia dialogu z Moskwą, lecz jednocześnie odrzucali kompromis; – Rosjanie zdawali sobie sprawę, że zamrożenie konfliktu byłoby daniem wytchnienia i czasu na ponowne uzbrojenie Ukrainy, nie rozwiązując jednocześnie problemów, które pierwotnie doprowadziły do konfrontacji.
Ukraińcy zaczynają już rozumieć, że znaleźli się na ślepej uliczce i nie zabezpieczyli sobie drogi odwrotu. Nieumiejętność zdefiniowania tego czym mogłoby być „zwycięstwo” stwarza wiele opcji, na skorzystanie z których Kijów nie ma jednak odwagi. Sensację wywołały stwierdzenia Dawida Arachamii na antenie ukraińskiej stacji 1+1, w których wskazał on, że w marcu 2022 roku istniało rozwiązanie konfliktu, jednak Zełeński z niego zrezygnował, by znaleźć się w jeszcze gorszej sytuacji półtora roku później. Co ciekawe, żadne z naszych mediów w Europie nie zwróciło na to uwagi. Temat podjął rosyjski opozycyjny portal Meduza, który dodał do tego jeszcze relację Aleksieja Arestowicza, byłego doradcy Zełeńskiego, który potwierdził, że wojna mogła się skończyć na początku kwietnia 2022 roku i oszczędzić w ten sposób „życie setek tysięcy Ukraińców”. Podkreślmy: kilkaset tysięcy istnień, które zostały przez Zachód spisane na straty. Obaj wymienieni mówią dokładnie to, o czym pisałem w mej książce Operation Z, co podczas debaty w czerwcu 2023 roku jeden z profesorów Wolnego Uniwersytetu w Brukseli, samozwańczy „ekspert” do spraw ukraińskich, określił mianem kłamstwa.
Ukraińcy dowódcy frontowi zaczęli odmawiać wykonywania rozkazów Zełeńskiego. Wzajemna krytyka Zełeńskiego i szefa sztabu gen. Załużnego zaczęła przypominać punkt zwrotny walki o władzę. Na przejaw tej walki wygląda zabójstwo adiutanta Załużnego oraz wkrótce po nim próba zabójstwa żony szefa wywiadu wojskowego (GUR). Z jednej strony Zełeński wyklucza wobec Rosji jakąkolwiek inną strategię niż walkę, bez faktycznego zdefiniowania pożądanego celu. Ogólnie krytykuje gen. Załużnego za katastrofalną sytuację na froncie, choć przecież prowadzenie działań zbrojnych przez stronę ukraińską było motywowane bardziej politycznie niż wojskowo. Ukraińska armia cierpiała na braki kadrowe i coraz częściej pojawiały się plotki o powszechnej mobilizacji. Żołnierze na froncie stracili zaufanie do władz politycznych kraju. Z drugiej strony gen. Załużny przyznaje już, że prowadzenie wojny na wyczerpanie przeciwko Rosji było błędem, a „długotrwały konflikt jest raczej korzystniejszy dla wroga niż dla Ukrainy”. Krytykuje swojego prezydenta i większe nadzieje wydaje się pokładać w wojskowych i w Amerykanach. Zełeński ma władzę, ale nie może pozbyć się generała, bo cieszy się on wielką popularnością wśród żołnierzy. W przeciwieństwie do Europejczyków, Amerykanie zdają sobie sprawę z tego, że na Ukrainie doszło do impasu. W listopadzie 2023 roku, rok po uznaniu Zełeńskiego za człowieka roku, magazyn „Time” określił go mianem „mesjanisty” i „marzyciela” – pojęciami stosowanymi wcześniej wobec Władimira Putina.
Jeśli chodzi o sytuację na polu walki, fakt, że linia frontu niewiele się przesuwa, nie oznacza, że doszło do stagnacji, jak twierdzą nasi „eksperci”. Oznacza jedynie, że Rosja działa rozważnie, bo – w przeciwieństwie do Ukrainy – posiada materialne, ludzkie i gospodarcze zasoby, by kontynuować walkę. Jak napisał „The Economist”, „Wojna nie znalazła się w stagnacji. Rosja posiada wyraźną przewagę, bo zachowuje swobodę manewru wzdłuż całej linii frontu i może zaatakować tam, gdzie zechce”.
Zełenski nie ma planu
Problem polega na tym, że Wołodymyr Zełenski nie ma realistycznego ostatecznego celu, który chciałby osiągnąć. Nietrudno zrozumieć jego dążenie do tego, by Rosjanie się wycofali, a Ukraina odzyskała suwerenność nad całym terytorium. Gdy jednak spojrzymy na sytuację, trudno sobie wyobrazić jak miałoby do tego dojść. Idea całkowitego zwycięstwa nad Rosją, którą wciąż przywołuje wraz ze swoim otoczeniem i mediami wygląda na zbyt daleko idącą i nierealistyczną. Spadek jego popularności pod koniec 2023 roku związany jest z sukcesami, jakie do tej pory mu przypisywano. Skała Tarpejska jest blisko Kapitolu. Dziś Zełeński musi wyrzucać sobie, że nie skorzystał z możliwości poprawy tej sytuacji, gdy tylko doszedł do władzy. Znalazł się obecnie w najgorszym możliwym położeniu, mając przed sobą zwycięskiego przeciwnika, niezainteresowanego już negocjowaniem z nim, bo Rosjanie zrozumieli, że to nie on podejmuje decyzje.
W obliczu zbyt późnego zrozumienia, że nie może być mowy o zwycięstwie, zarówno Zachód, jak i Ukraińcy, nie zdołali czytelnie, konkretnie i realistycznie określić, co uznaliby za zwycięstwo. Minister spraw zagranicznych Dmytro Kuleba pytał: „Jeśli Zachód nie jest w stanie wygrać tej wojny, to któż może to zrobić?” – przyznając tym samym, że Ukraina walczy dla Zachodu. Ukraińcy najwyraźniej nie zrozumieli (lub nie chcą przyznać), że Zachód nie próbował nawet im pomóc, lecz chciał jedynie osłabić Rosję.
Zachód nadal mówi o możliwym zwycięstwie, ale czy jest wiarygodny? Kryzys pokazał, że Europa nie tylko utraciła swoje globalne przywództwo polityczne i gospodarcze, lecz jest jeszcze podzielona w wielu sprawach. W rzeczywistości jedyną rzeczą, która ją łączy, jest rusofobia. Pod koniec zimnej wojny nasz przemysł obronny poszedł w bardziej kooperacyjnym kierunku w sferze bezpieczeństwa międzynarodowego, w którym dyplomacja odzyskała należne jej miejsce. Zamieniając ład międzynarodowy oparty na prawie na ład oparty na zasadach, wytworzyliśmy bardziej konfrontacyjne środowisko, do którego przemysł ów już nie pasuje.
Lichość naszych dziennikarzy i polityków znana była od dawna. Teraz przekonaliśmy się jeszcze o niższości naszych wojskowych. Brak odwagi, wyobraźni, niezdolność do zrozumienia przeciwnika i deficyt empatii stały się cechami rozpoznawczymi współczesnej kadry oficerskiej, doprowadzając do tego, że Ukraińców zaczęto szkolić do wojny innej niż ta, którą prowadzą. Przypomnijmy, że w strategii zaproponowanej władzom amerykańskim w kwietniu 2019 roku mającej osłabić Rosję przy pomocy Ukrainy RAND Corporation ostrzegała, że może ona „wiązać się ze znacznymi kosztami dla Ukrainy, a także kosztami dla wizerunku i wiarygodności Stanów Zjednoczonych. Może też poskutkować nieproporcjonalnie wysokimi stratami ludzkimi i terytorialnymi Ukrainy, a także falą uchodźców. Może nawet zakończyć się dla Ukrainy niekorzystnym pokojem”.
Wiedzieliśmy o tym, lecz jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Grupka fanatycznych zachodnich polityków i dziennikarzy świadomie złożyła w ofierze Ukrainę.
płk Jacques Baud
Powyższy tekst to zakończenie najnowszej książki pułkownika szwajcarskiego wywiadu wojskowego i analityka militarnego, Jacquesa Bauda, „The Russian Art. Of War. How the West Led Ukraine to Defeat” (Wydawnictwo Max Milo, Paryż 2024).
Myśl Polska, nr 19-20 (5-12.05.2024)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy