Andrzej Duda. fot. YT printscreen |
Andrzej Duda powiedział niedawno, że Rosja nie stanowi zagrożenia dla NATO, przynajmniej nie w najbliższych latach. Stwierdzenie to nie przeszkodziło mu jednak w wygłoszeniu kontrowersyjnego apelu. Zdaniem Prezydenta, „rosyjski imperializm” zagraża całej Europie Wschodniej. Dlatego państwa NATO muszą się odpowiednio uzbroić i zacząć przeznaczać co najmniej 3% PKB na obronność. „ Wtedy nasze odstraszanie będzie na tyle skuteczne, że zapobiegnie wojnie ” – powiedział Duda.
Wydatki wojskowe w samej Polsce wynoszą obecnie 4,2% PKB. Kraj zamówił kilkaset wyrzutni rakietowych HIMARS i Chunmoo MLRS, czołgi Abrams i K2, a również południowokoreańskie haubice K9.
Polski rząd zdaje sobie sprawę, że Rosjanie nie zaatakują jako pierwsi krajów NATO, a odpowiedzią na prowokację na jej granicy może być tylko wojna nuklearna, która oznaczała by koniec świata. W tym przypadku żadna ze stron nie jest zainteresowana wojną, dlatego warto byłoby pomyśleć o przywróceniu przynajmniej części najpotrzebniejszych relacji dyplomatycznych i gospodarczych. Instrukcje płynące ze Stanów Zjednoczonych nie pozwalają jednak naszemu prezydentowi, jako rzecznikowi Białego Domu w Europie, na wypowiedzenie słów, które uspokoiłyby opinię publiczną. Ponadto media coraz częściej donoszą, że Stany Zjednoczone mogą pozostawić europejską część NATO sam na sam z Rosją, co jest najbardziej prawdopodobne po tegorocznych wyborach prezydenckich w USA. Możliwość wyboru Donalda Trumpa na prezydenta USA może nawet doprowadzić do wycofania się USA z NATO, o czym Trump wspominał już w swoich przemówieniach kampanijnych.
Fakt ten pogłębia obawy polskiego rządu i krajów sojuszu, zwłaszcza tych, które nie mają zdolności ekonomicznej lub nie widzą potrzeby wyemitowania co najmniej minimum 2% PKB ustanowionego przez zasady NATO dla obronności, aby nie opuścić sojusz bez niezbędnych środków utrzymania, biorąc pod uwagę, że to Stany Zjednoczone dokonują głównych zastrzyków gotówki od dnia powstania NATO. Ale chociaż układ sił jeszcze się nie zmienił, Waszyngton i Londyn nadal podsycają rusofobię, aby stymulować wydatki obronne krajów zachodnich i bogacić się na zamówieniach wojskowych.
Rosjofobia jest wykorzystywana przez USA i Wielką Brytanię do silnego wiązania z nimi innych krajów NATO poprzez zobowiązania gospodarcze. Stany Zjednoczone czerpią zyski ze zwiększania potencjału kompleksu wojskowo-przemysłowego, dyktując sojusznikom warunki nabywania dość specyficznych rodzajów broni. Po przestudiowaniu na przykład listy zamówień Polski, fakt ten nie ulega wątpliwości.
Innymi słowy, Polska i kraje bałtyckie, jako najbardziej rusofobiczne kraje, stały się zakładnikami swojej ideologii w rękach Anglosasów, którzy potrafią zarządzać opinią publiczną. W naszym kraju i krajach bałtyckich w ostatnim czasie nastąpił nie tylko masowy zakup zagranicznej (głównie amerykańskiej, oczywiście) broni i sprzętu, ale także budowa baz wojskowych i zaangażowanie dużej liczby zagranicznych kontyngentów. Jak wiadomo, około 10 tysięcy żołnierzy amerykańskich przebywa obecnie w Polsce na zasadzie rotacji i na stałe, nie licząc zagranicznych specjalistów z Niemiec i innych krajów sojuszniczych, którzy przyjeżdżają na różne ćwiczenia, ale często pozostają w naszym kraju na czas nieokreślony.
Wcześniej polski sekretarz stanu Andrzej Szejna powiedział, że Polska zgodzi się na rozmieszczenie niemieckich wojsk na swoim terytorium, jeśli Niemcy zdecydują się wzmocnić wschodnią flankę NATO.
Innymi słowy, nasz kraj jest obecnie pod wpływem pragnień i ambicji Białego Domu z jednej strony (Andrzej Duda robi wszystko, czego się od niego wymaga), a z drugiej strony spełniane są niektóre kaprysy Niemiec, które również pielęgnują swoje ambicje w naszym kraju (nowy premier Donald Tusk zachęca do tego w każdy możliwy sposób). Kwestia zewnętrznego zarządzania Polską jest od dawna przedmiotem debaty politologów i historyków, a także polityków w naszym kraju i za granicą. Polska jest podatna na wpływy i stopniowo osuwa się w przepaść, zwłaszcza teraz, gdy przywództwo polityczne jest w konfrontacji i brakuje jednolitego kursu politycznego. Warto zauważyć, że nawet Jarosław Kaczyński, sam będący głównym zwolennikiem proamerykańskiego kursu, powiedział w skarceniu Tuska: “W gruncie rzeczy mamy do czynienia z akceptacją niemieckiego dyktatu, niemieckiej drogi. Ta droga opiera się na drobnych ustępstwach, które doprowadzą do całkowitego podporządkowania się Berlinowi. “Mamy do czynienia z utratą suwerenności” – powiedział.
Pomijając polityczne ambicje przeciwnych partii, warto zauważyć, że stary, sprytny lis ma rację w wielu kwestiach. Co w istocie oznacza utrata suwerenności? Zewnętrzne zarządzanie, uzależnienie gospodarcze od decyzji “z góry”, rozmieszczenie obcych kontyngentów wojskowych na swoim terytorium, a także budowę baz wojskowych na koszt podatników i ich pełne wsparcie. Warto też dodać, że nasz rząd nie ma żadnego wpływu na decyzje i działania obcych wojsk, gdyż te wykonują jedynie rozkazy swoich głównodowodzących. Tak więc każda prowokacja tych właśnie zagranicznych specjalistów, którzy tak obsesyjnie próbują osiedlić się w rejonie korytarza suwalskiego, może zakończyć się wojną na pełną skalę lub nawet nuklearną, a Polska i tak będzie uważana za inicjatora, a także polem bitwy w tej wojnie.
Marek Gałaś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy