Głupi […] nie filozofują i żaden z nich nie chce być mądry. Bo to właśnie jest całe nieszczęście w głupocie, że człowiek nie będąc ani pięknym i dobrym, ani mądrym, przecie uważa, że mu to wystarczy. Bo jeśli człowiek uważa, że mu czegoś nie brak, czyż będzie pragnął tego, na czym mu, jego zdaniem, nie zbywa?”
Platon, „Uczta”
Wydane ostatnio staraniem wydawnictwa Wektory dzieło jednego z współtwórców krakowskiej szkoły historycznej księdza Waleriana Kalinki „Przyczyny upadku Polski. Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta” jest obok „Dziejów głupoty” Aleksandra Bocheńskiego chyba najgłośniejszą pozycją z nurtu, który za polskie dziejowe klęski obwinia w pierwszym rzędzie nie obcych, a w szczególności naszych sąsiadów, ale nas samych. Obok opartej na dokumentach rzetelnej analizy politycznej autor wiele miejsca poświęcił przyczynom takich a nie innych posunięć politycznych poszczególnych aktorów ówczesnego politycznego teatru. Co ważne, w odróżnieniu od np. współczesnych politycznych realistów nie bał się pokazać jak polityczne posunięcia wiążą się z psychiką i charakterami zarówno poszczególnych aktorów jak i narodów.
Także ta cecha sprawia, że książkę czyta się momentami jak powieść, a słowa uznania należą się wydawcom i redaktorom, dzięki którym język został wprawdzie uwspółcześniony, ale nie stracił nic ze swojej barwy i żywego stylu.
Przekonanie o politycznej głupocie Polski w jakiś sposób przebiło się do masowej świadomości – można o niej usłyszeć w kabaretach, żartach, we wzywających do „przebudzenia” wpisach w mediach społecznościowych. Jednak Kalinka nie w głupocie widzi przyczynę polskiej słabości i finalnej klęski. Polacy jacy pojawiają się na stronach jego książki to nie tylko zacni poczciwcy nie rozumiejący złego świata, choć są i tacy, ale także i przede wszystkim pozbawione charakteru i moralnych zasad „nadęte pychą” próżne głowy zawistników „polanych” jedynie powierzchowną religijnością.
I taki jest pierwszy wniosek jaki płynie dla nas z lektury: głupota jakkolwiek by ją rozumieć, a św. Tomasz wymienia aż 23 rodzaje głupców, to nie jedyna fatalna cecha jaka charakteryzowała magnackie elity i szlacheckie masy Polski doby przed rozbiorowej. Wizerunek nieco naiwnych, ale kochających wolność romantyków, to raczej przesłona, którą sami stworzyliśmy jako lepiej brzmiącą od bolesnej prawdy o nas samych. Prawdy o narodzie, który trzy wieki temu zaprosił na swoje terytorium rosyjskie wojska, a potem praktycznie bez walki pozwolił na kolejne rozbiory.
Kalinka jest w tej ocenie przyczyn naszej słabości bardziej bliski Norwidowi piszącemu o „znicestwieniu narodu”, Ksaweremu Pruszyńskiemu i jego „prawdzie o nas samych, której nie zwykliśmy wybaczać” esejowi Wańkowicza o „polskim kundlizmie”, Witkacemu próbującemu „umyć polskie dusze”, czy Gombrowiczowi zdzierającego z nas maski i miny. A gdyby obrać „Pana Tadeusza” z nostalgicznego czaru i geniuszu poezji, wtedy widać, że także nasz narodowy epos potrafiliśmy przenicować w zbiorowej świadomości tak, by nie drażnił naszego ego. Znamienne było wycięcie z ekranizacji Andrzeja Wajdy fragmentu, w którym Maciek Dobrzyński krytykował wyprawę Napoleona na Moskwę.
Drugi wniosek brzmi, a raczej jest to nieodparta pewność jakiej nabieramy po lekturze dzieła księdza Kalinki, że pomimo dwóch i pół wieku jakie upłynęły od czasów opisywanych przez niego, nic, ale to absolutnie nic się w głowach, sercach, charakterach zarówno członków elity jak i przeciętnych Polaków nie zmieniło. Niektóre fragmenty książki brzmią niemal jakby Kalinka obserwował i opisywał nie XVIII wiecznych magnatów, szlachciców, pieniaczy, intrygantki, głupców i zdrajców, tylko dzisiejszych polityków głównego nurtu, czy walczących o popularność youtuberów. On sam podobne uczucia wyjawia porównując czasy i ludzi opisywanych z tymi, których obserwował wiek później za swojego życia. W tym miejscu przypomnieć trzeba, że u progu dorosłości Kalinka zaangażował się w polski ruch powstańczy, biorąc udział w rewolucji krakowskiej 1846 r., by potem stanowczo się od niego odciąć. Konfrontacja politycznej praktyki i wiedzy wynikającej z historycznych badań doprowadziła go do następujących refleksji nad trwałością polskich wad, będących częścią naszego narodowego charakteru:
„Każdy ruch narodowy wyrzuca teraz, z niższych czy wyższych klas, cały szereg nowych ludzi, a patrząc na nich rzekłbyś, że to z grobu powstali przodkowie, znani tak dobrze, choć bez karmazynu pyszałki, którym tylko pola i środków brakuje, by po staremu wszystkie zebrania publiczne swoją osobą zapełniać, zagłuszać, by w całym kraju na swoją rękę zawiązywać konfederacje, by w swym kącie powiatowym decydować o całej Rzeczpospolitej! Rzadko w którym narodzie, mimo klęsk i strasznych odmian, dochowała się przez długie pokolenia taka, jak u nas, jednostajność usposobień: co się działo w XVII i XVIII wieku, to i dzisiaj bez mała powtórzyć by się mogło, gdyby nie ostrzegały sumienie i przeszłość.” Nie było wtedy jeszcze Facebooka, you tube’a, live’ów i tym podobnych wynalazków, minęło kolejnych 150 lat i każdemu co bardziej krytycznemu obserwatorowi współczesnego życia politycznego po przeczytaniu dzieła Waleriana Kalinki musi nasunąć się identyczna, a uwzględniając upływ czasu, jeszcze bardziej zaskakująca konkluzja.
Na czoło polskich wad nie wysuwa się bynajmniej głupota, czy nawet ignorancja. Pierwszą wadą, a w innym ujęciu grzechem jaki obciąża nasze narodowe sumienia jest według Kalinki pycha. Dobitnie daje temu wyraz w następującym fragmencie: „chociaż odległe mogą być źródła przewagi obcych nad nami, są przecież i takie, które leżą blisko nas, może w nas samych. A głównym była i jest zakorzeniona w nas pycha, silniejsza od wszystkich zresztą wad lub zalet, wyrosła nad wszystkie zasady i uczucia, zdolna przerodzić natury miękkie i ospałe w natury rzutkie, wytrwałe i pełne energii; pycha tym niebezpieczniejsza, że nie wyklucza wcale miłości ojczyzny, a nawet do pewnego stopnia uczuć religijnych, że kieruje ludźmi, którzy potrafią wszystko poświęcić dla kraju: spokój, imię, majątek i życie, lecz obok tego poświęcą i wszystko, również kraj, własnym upodobaniom i własnej osobistości; pycha rodu, majątku, rozumu lub talentów, a choćby tylko samego siebie, tak różna w swych odcieniach jak nieskończona w swych następstwach, niecierpiąca żadnej wyższości pomiędzy nami i czyniąca każdego Polaka tak hardym i nieprzystępnym wobec rodaków, jak go czyni – w odwet tego grzechu potulnym i uniżonym wobec cudzoziemców. Najpyszniejszy z narodów i może dlatego najbardziej zdeptany.”
Ten uniżony stosunek do cudzoziemców zauważa Kalinka także u sobie współczesnych i pisze: „Ktokolwiek przyjrzał się obejściu Polaków z cudzoziemcami, ten przyzna, że do dziś dnia jest w nas jakieś szczególne, przesadne ugrzecznienie w stosunku do nich, nadmierne uszanowanie przeradzające się łatwo w zależność. (…) trawieni gorączką nawiązywania stosunków z cudzoziemcami, lubimy na nich opierać naszą wziętość u swoich i mało też w istocie jest między nami powag tak utrwalonych, żeby ich obca z łatwością nie była w stanie obalić lub nadwerężyć.” Czym różnią się te spostrzeżenia od „murzyńskości” o jakiej w chwili szczerości mówił Radosław Sikorski, ale i od codziennych obserwacji zachowania polskich uczonych, urzędników?
Fatalny wpływ polskich kobiet na polską politykę także jest tematem rozważań Kalinki, a charakteryzuje go następująco: „Złą to zazwyczaj cechą wieku bywa, kiedy kobiety w sprawach publicznych zbyt czynną i głośną odgrywają rolę; jest to co najmniej dowodem braku charakteru w mężczyznach/…/ Król lekkiego życia, miłostkami tworzył sobie w niewieścim świecie zaciętych nieprzyjaciół. Odrzucona kochanka mściła się na płochym zmienniku, prowadząc swą rodzinę do obozu opozycji. (…) Utworzyła się w ten sposób w najwyższych sferach towarzystwa liga kobiet, które choć często ze sobą poróżnione, w danej chwili przeciw królowi umiały się wiązać.” Te obserwacje brzmią znajomo także dla czytelników Dmowskiego i jego „Myśli nowoczesnego Polaka”, ale dzisiaj wydaje się, że podobnie jak w wielu innych słabościach, jedynie wyprzedziliśmy świat.
Niejako pochodną egoizmu, pychy, zawiści wobec wyższości jest czapkowanie miernotom i pieniaczom. Jakże współcześnie brzmi następujący fragment: „Ktokolwiek miał sposobność przyjrzeć się naszym wolnym obradom, ten pewno nabrał przekonania, że nic u nas łatwiejszego jak uciszyć rozsądek – tak jest słaby i sam siebie wstydzący się; jakiekolwiek zdanie, byle z ogniem powiedziane, prędko nad nim weźmie górę. Tak bywało przed stoma laty i dzisiaj jest nie inaczej. Gdyby wolno było historię wieków minionych objaśniać późniejszymi wypadkami, to byśmy powtórzyli słowa jednego z Polaków, mieszkającego we wschodnich prowincjach:
„Nie ma wątpliwości – mówił on – że naród przeważnie nie życzył sobie powstania w 1863 r., że się go lękał i klęski przewidywał. Ile razy przed wybuchem zebrali się ludzie poważniejsi, zawsze jak najmocniej i jednomyślnie potępiali ten zamiar. Lecz jeśli wśród dziesięciu starszych znalazł się choć jeden młody i śmiało za powstaniem przemawiać zaczął, żaden z nas już nie ważył się bronić naprawdę swej opinii. Nie można powiedzieć, żeby nadzieje zagłuszały rozsądek; zagłuszał go raczej strach przed niepopularnością”. Trudno o lepszy dowód na prawdziwość opinii Zbigniewa Herberta według której: Polakom brak najważniejszej cechy, która odróżnia mężczyzn od niemężczyzn – odwagi cywilnej.
Walerian Kalinka w swojej pracy obala też pokutujący również dzisiaj mit „o dobrym narodzie i złych politykach”. Cytowany przez niego agent saski tak o tym pisze: „Słuchając polskich obywateli, można by mniemać, że kiedy idzie o podatki, nie ma dla nich ojczyzny! Wszystko chcieliby zwalić na żydów, na duchowieństwo, na mieszczan i na cudzoziemców, ale na siebie i na swoich chłopów nie przyjmują żadnego obowiązku względem Rzeczpospolitej”. Józef Piłsudski mówił 150 lat potem o tym, że chcielibyśmy mieć niepodległość za dwa grosze i za kroplę krwi. W 3 RP większość stowarzyszeń jakie masowo tworzono po 1989 r. upadła z powodu niechęci do płacenia składek, które w rezultacie zastąpione zostały grantami od zagranicznych mocodawców. Morale narodu widać też w relacjach tegoż narodu z królem, który choć pozbawiony silnej woli i czegoś co można by nazwać błyskiem męskości, zawsze dążył do naprawy państwa. Ksiądz Kalinka pisze: „Nic zwyczajniejszego jak skargi na słabość Stanisława Augusta i w istocie nie są one bez podstawy; ale w takim jak ówczesne położeniu nawet Batory z swą żelazną wolą nie potrafiłby ocalić kraju. Powiedzmy także, że między przeciwnikami Stanisława Augusta (z wyjątkiem biskupa Sołtyka) nie spostrzegamy wcale mężów silniejszych, nie znajdziemy ich i później; tak ogólna panowała w narodzie miękkość charakteru pomimo albo może skutkiem ogólnego krzykalstwa i buty”.
Ta buta przejawiała się także w stosunku do własnego króla, którego obrażanie i znieważanie stało się w tamtych czasach niejako narodowym sportem. Obcy ambasadorzy cieszyli się natomiast ogromnym szacunkiem, ale i on wynikał przede wszystkim z tego, że widziano w nich narzędzie do pognębienia krajowych rywali. Gdy tylko pojawiało sie przekonanie, że sytuacja się zmieniła i to inny ambasador jest teraz ostatecznym arbitrem, wtedy pozwalano sobie na to co i dzisiaj wydaje się być ulubionym zajęciem polskich polityków, ale i mas ludzkich w odniesieniu do Rosji i Rosjan. Jak niewiele się zmieniło pokazuje kolejny fragment: „na ławach Sejmu Czteroletniego wśród oklasków publiczności pozwolono sobie szydzić z jej (Katarzyny – przyp. O.S.)) obyczajów. Na nieszczęście, rzucanie obelg na nieprzyjaciół i jątrzenie ich, mimo że byli silniejsi, było zwykłą taktyką większości naszych polityków, i smutno wyznać, że do dziś jest u nas najpewniejszy sposób, aby zarobić sobie na sławę patrioty.” I wreszcie uderzające złowieszczą aktualnością podsumowanie obrad Sejmu z roku 1766: „Sejm wtedy dopiero się rozszedł, gdy Moskwę podrażnił, a Rzeczpospolitą do ostatka rozbroił”.
W tym momencie warto wspomnieć o znakomitych i momentami proroczych analizach Kalinki dotyczących carycy Katarzyny i przede wszystkim samej Rosji. Kalinka pokazuje kobietę genialną na polu knucia intryg, oceny charakterów, wyczuwaniu siły i słabości, ale kierującej się jedynie osobistymi ambicjami i uczuciami, a nie racją stanu czy interesem narodu. Przenikliwe czy wręcz prorocze są słowa polskiego księdza pokazujące skutki przyjęcia przez elity rosyjskie idących z Zachodu haseł Oświecenia:
„Naród rosyjski nie wie, przez jaki szereg wewnętrznych walk, dobrowolnych ofiar i mozolnej pracy przechodziły narody europejskie, nim stanęły u szczytu swych bogactw, materialnych i duchowych. Nie zna moralnych warunków ich potęgi i rzuca się łakomie nie na to, co w tej cywilizacji jest jeszcze jędrnego i co jej życie, bądź co bądź, zapewnia, ale na to, co w tej cywilizacji jest wybujałością, potwornym dziwactwem, co ma w sobie zarodek śmierci. Na końcu do społeczeństwa europejskiego przybyły, jako dziecko XVIII wieku, naród rosyjski ma na swoim czole fatalne piętno epoki swego chrztu, i podaj czy nie pierwszy padnie ofiarą tych rozkładających żywiołów, które wydał ów wiek pamiętny. Już dzisiaj w jego klasach wykształconych nie ma wiary, coraz mniej jest życia rodzinnego, coraz więcej jest w jednostkach rozhukania, które tylko do czasu wstrzymuje despotyzm rządu. Strach pomyśleć jakie ciosy gotuje sobie społeczność rosyjska, dziś tak dumna i pewna siebie, na której gruncie wszystkie trucizny z zachodu dziwnie łatwo się przyjmują i tyle przybierają siły w jej energii i rodzimej dzikości.” Mamy tu więc i proroctwo rewolucji i antycypację spostrzeżeń Dugina i obawy wyrażone np. przez takiego twórcę jak Andriej Zwiagincew w jego Niemiłości. W innym miejscu Kalinka wskazuje, że powołaniem Rosji jest kierunek azjatycki.
Sama część stricte polityczno-historyczna dzieła Kalinki, to wnikliwa analiza subtelnych rozgrywek dyplomatycznych wielkich mocarstw, ale także gry wpływów na dworach. Polska jawi się w nich nie tyle jako podmiot głupi, ale przede wszystkim bezradny wobec własnych wad, uwikłany w narowy, które pielęgnowano przez kilka wieków. Porywy zdrowego rozsądku, rzetelnej pracy i patriotyzmu jawią się niczym dni bez alkoholu czy innych używek u nałogowca beznadziejnie uzależnionego od kłótliwości, folgowania zawiści, zwracania się o pomoc do obcych w walce z wewnętrznymi rywalami, miłości do pieniactwa i pustych gestów. Kalinka choć ksiądz, to nie waha się także piętnować polskiego duchowieństwa, które wydawało takie kreatury jak Prymas Gabriel Podoski, ale co ciekawsze Kalinka wskazuje płytkość polskiego katolicyzmu w ogóle, pisząc o atmosferze panującej w przededniu Konfederacji radomskiej i barskiej:
„Warszawa pełna była ruchu i gwaru. Zdawało się aktem wysokiej odwagi traktować z mocarstwem zagranicznym bez wiedzy swego rządu, owszem afektując dla niego pogardę. Niektórzy uwierzyli naprawdę w swój heroizm i patriotyzm, a godząc w sposób dość szczególny uczucie pobożności z pychą i nienawiścią, przystępowali do sakramentów i twierdzili, że dane im było objawienie od Boga, iż koniec Poniatowskiego bliski i nieomylny.”
I wreszcie podsumowanie Konfederacji barskiej w polskiej świadomości mocno zlanej z tradycją patriotyzmu i obroną wiary przez „sługi Maryi u Chrystusa na ordynansach”: „Ten krok, pisze Krasiński, biskup Kamieniecki, „podsunięty został przez tych samych zwodzicieli, którzy nas w Radomiu zgubili.” I w istocie, pomimo wielu pięknych stron Konfederacji barskiej, trudno w niej nie dostrzec podobieństw do radomskiej: ci sami w większości ludzie, ta sama pycha i nienawiść do króla, ta sama nieznajomość rzeczy publicznych, w obradach gwałtowność, w decyzjach i działaniu lekkomyślność, a w końcu następstwa obu gorzkie i zabójcze! (…) Konfederacja barska była ostatnią i bezpośrednią przyczyną pierwszego rozbioru Polski”.
Oprócz analizy naszego niezmiennego charakteru narodowego, która wydaje się z dzisiejszego punktu widzenia najcenniejsza, bo w pokazywaniu źródeł naszej słabości aktualna, czytelnik znajdzie w pracy Waleriana Kalinki wiele innych analogii do czasów obecnych. Obcy ambasador utrzymujący równowagę dwóch stronnictw i dbający by żadne nie wzięło góry, stanie przez armię rosyjską na straży praw mniejszości dysydenckiej niczym stwierdzenie ambasadora Brzezińskiego że „armia amerykańska w Polsce jest po to by pilnować tu praworządności” i dodać by można „stronnictwa TVN”, dbanie o niedopuszczenie do reformy sądownictwa i administracji. Inne czasy, ale znowu okazuje się jak niewielka mądrość wystarczy do rządzenia naszym narodem.
Droga do jego naprawy polegałaby w ujęciu Kalinki nie tylko na uczeniu się na błędach popełnianych w przeszłości na płaszczyźnie politycznej, ale przede wszystkim na pracy nad swoim charakterem w skali zarówno narodowej jak i indywidualnej. Po lekturze dzieła księdza Kalinki nasuwa się bowiem wrażenie, że wbrew mitom o zacnym narodzie i złych politykach, polska polityka jest odbiciem wad indywidualnych członków elit i mas je popierających. Być może nędzny poziom polskiej polityki w czasach opisywanej przez Kalinkę i dzisiaj wynika także z wiary w demokrację kosztem takich starożytnych cnót kardynalnych za które uważano umiar, sprawiedliwość, roztropność i męstwo? Na pewno warto się nad tym zastanawiać. Bo zgodnie z tym co napisał niemiecki filozof Dietrich von Hildebrand zależność między głupotą, a szeroko pojętą moralnością jest czymś oczywistym W jednym ze swoich esejów ujął to następująco: „W dobroci tkwi światło użyczające człowiekowi dobremu specyficznej godności intelektualnej. Prawdziwie dobry człowiek nigdy nie jest głupi ani ograniczony, chociażby nawet pod względem umysłowym nie był zbyt obrotny i nie posiadał talentu rozwijania działalności intelektualnej. Tymczasem każdy człowiek niedobry jest właściwie zawsze ograniczony, wręcz głupi, choćby nawet miał genialne osiągnięcia w dziedzinie intelektualnej”.
O tym jak pycha łączy się z głupotą i nieuctwem dobrze świadczy przykład Lecha Wałęsy, który zachwycony posiadaniem przez siebie pewnej dozy zdrowego rozsądku, chlubił się tym, że jak to dobrze spuentowano; jako pierwszy człowiek od czasów Homera stworzył książkę, żadnej uprzednio nie przeczytawszy, ale na to, że polscy politycy nie widzą potrzeby czytania książek, wskazywał w odniesieniu do międzywojnia Cat-Mackiewicz. Myślałem o tym wspominając bibliotekę Carla Gustawa Mannerheima w jego domu – muzeum w Helsinkach, stały w niej tysiące książek podzielone na osobne regały, każdy w jednym z kilku języków. Nie było jeszcze wtedy mowy o konieczności „uczenia się przez całe życie”, ale ten wielki i zwycięski mąż stanu czuł potrzebę zapoznawania się z myślami innych, wiedział i godził się z tym, że nie wszystko wie i w przeciwieństwie do opisanego przez Platona głupca chciał rozumieć więcej.
Olaf Swolkień
Ks. Walerian Kalinka, „O przyczynach upadku Polski. Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta”, Wyd. Wektory, Wrocław 2023, ss. 276.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy