Zadziwiającym, choć mało zauważanym faktem w kontekście obecnych obaw związanych z zabezpieczeniem granic Australii – na przykład „Operacja Suwerenne Granice” – jest to, że są one całkowicie morskie. Nie mamy granic lądowych, a Australia jest największym krajem na świecie, który ich nie ma. Według Geoscience Australia linia brzegowa ma prawie 60 000 kilometrów (kontynent plus wyspy). Prawdopodobnie obwód naszych wód terytorialnych jest dłuższy, a zewnętrzna krawędź naszej wyłącznej strefy ekonomicznej (WSE) znów dłuższa. Na lądzie mamy oczywiście granice państwowe i kiedyś zbudowaliśmy płot chroniący przed królikami na tysiącach kilometrów buszu, ale tylko na morzu dzielimy międzynarodowe granice z innymi krajami (PNG, Indonezja i Timor Wschodni).
Australia jest jedynym zamieszkałym kontynentem, który nie jest poprzecinany granicami międzynarodowymi i mozaiką państw narodowych. Nie dla nas płoty z drutu kolczastego, betonowe bariery, posterunki strażnicze, punkty kontrolne, załogowe przejścia graniczne, ciężko uzbrojone patrole graniczne, sporny teren. Jesteśmy jednym krajem, jednym narodem, obejmującym cały kontynent i jego przybrzeżne wyspy. Kształt jest tak charakterystyczny i tak bardzo odzwierciedla wizerunek naszego kraju, że uważamy go za coś oczywistego.
Esej ten opublikowano po raz pierwszy w styczniu 2017 r. Został on powtórzony, ponieważ podczas corocznego festiwalu żalu, gniewu i pokrętnej historii z okazji Dnia Australii odrobina prawdy nie zaszkodzi.
Warto zadać sobie pytanie, jak doszło do tej szczęśliwej sytuacji. Nie miało to, trzeba powiedzieć, nic wspólnego z pierwszymi mieszkańcami, Aborygenami i wyspiarzami z Cieśniny Torresa. Chociaż rozprzestrzenili się na cały kontynent i sąsiednie wyspy i prowadzili nomadyczny tryb życia łowiecko-zbierackiego, zostali podzieleni na około setki odrębnych grup plemiennych, z których każda miała własne tradycje, zwyczaje, język i terytorium, z którymi łączyła ich silna więź i głębokie powinowactwo. Chociaż oczywiście istniał kontakt między sąsiednimi grupami, wątpliwe jest, czy istniała jakakolwiek wiedza lub powinowactwo z grupami wykraczającymi poza ten zakres kontaktów, z grupami żyjącymi po drugiej stronie kontynentu. Nie jest też prawdopodobne, aby pierwsi mieszkańcy mieli jakiekolwiek pojęcie o kraju, kontynencie, Australii w całości. Taka świadomość mogła pojawić się dopiero w epoce nowożytnej.
Wszystko zmienili Brytyjczycy pod koniec XVIII wieku. To Anglik Arthur Phillip podczas małej ceremonii na brzegu Botany Bay w dniu 26 stycznia 1788 roku rozpoczął aneksję kontynentu dla Korony Brytyjskiej. To inny Anglik, Matthew Flinders, który jako pierwszy opłynął kontynent i szczegółowo ujawnił jego wielkość i kształt, i to on nadał mu nazwę Australia. Zaledwie 113 lat po założeniu przez Arthura Phillipa pierwszej brytyjskiej osady w Sydney Cove, Australia stała się zjednoczonym, suwerennym narodem, zajmującym swoje miejsce na świecie. Osiągnęła to swobodnie, za zachętą i zgodą Wielkiej Brytanii. Nie było żadnego „wyrzucania brytyjskiego jarzma”, nie było potrzeby walki o niepodległość. Bohaterami australijskiego narodu nie byli przywódcy ruchu oporu ani bojownicy o wolność, ale politycy i mężowie stanu, o których większość jest obecnie zapomniana lub pamiętana tylko w połowie.
Od momentu aneksji Phillipa, Australia stała się częścią Imperium Brytyjskiego, a przez to Anglosfery, tej grupy krajów anglojęzycznych wyznających te same wartości i podzielających to samo dziedzictwo instytucji demokratycznych, parlamentarnego systemu rządów, rozdziału kościoła i państwa, równości wobec prawa, poszanowanie własności prywatnej, silne społeczeństwo obywatelskie, ochrona podstawowych wolności. To właśnie na tej podstawie Australijczycy, starzy i nowi, zbudowali nasz niezwykle dostatni, wolny, otwarty, tolerancyjny, patrzący na zewnątrz, postępowy i przedsiębiorczy sposób życia. To właśnie ta skała, a nie wielkie bogactwo zasobów naturalnych kontynentu sprawia, że Australia jest „krajem szczęśliwym”.
Jest oczywiście i strona wiary aborygeńskich aktywistów i ogólnie branży zajmującej się rozpatrywaniem skarg, aby widzieć sprawy w inny, znacznie mroczniejszy i pełen zagłady sposób, aby postrzegać zatknięcia flagi Union Jack przez Phillipa tego dnia jako początek końca, początku inwazji, która doprowadzi do ujarzmienia pierwszych mieszkańców i zniszczenia ich kultury i sposobu życia.
Pogląd ten oczywiście pomija fakt, że taka „inwazja”, a nawet jej następstwo, była nieunikniona. Na żadnym innym kontynencie pierwotnym mieszkańcom nie udało się zachować swoich ziem i tradycyjnego stylu życia. Poprzez fale najazdów, podbojów, migracji, osadnictwa, przez ludzi coraz bardziej zaawansowanych technologicznie i organizacyjnie, podobnie koczowniczy łowcy-zbieracze albo przystosowali się, albo zostali zmuszeni na coraz bardziej odległe, niedostępne i niegościnne tereny, jak w Azji, Afryce i obu Amerykach, lub doprowadzone do wyginięcia, jak w Europie i na Bliskim Wschodzie. W przypadku Australii niezwykłe jest to, że wcześniej tak się nie stało i pierwsi mieszkańcy mogli tak długo cieszyć się idyllą.
Zatem gdyby nie Brytyjczycy, byłby to ktoś inny lub grupa innych osób, walczących z terenem, przekształcających go i uznających za swój. Biorąc jednak pod uwagę lokalizację „Wielkiej Krainy Południa”, istniała jedynie krótka lista prawdopodobnych pretendentów, posiadających wymagane możliwości technologiczne i organizacyjne, globalny zasięg i ambicje terytorialne, aby dokonać tego wyczynu na pełną skalę lub fragmentarycznie.
Nikt inny w regionie, na przykład Papuasi, Jawajczycy, Japończycy czy Chińczycy, nie miał takiej ochoty ani wystarczającej logistyki, aby dokonać inwazji na to miejsce. W przeciwnym razie prawdopodobnie zrobiliby to wieki wcześniej. Arabscy handlarze, którzy przez wieki prowadzili interesy aż do Wysp Korzennych na naszej północy i którzy przywieźli ze sobą swoją religię, najwyraźniej nigdy nie dotarli do tych wybrzeży ani nie myśleli o przybyciu tutaj. Nawet Molukanom, którzy przez długi czas łowili ryby i handlowali wzdłuż północnego wybrzeża, nie udało się założyć żadnych stałych osad na kontynencie australijskim. Zatem w epoce nowożytnej najprawdopodobniej dokonałaby tego europejska potęga morska, a spośród nich było tylko czterech innych prawdziwych pretendentów – Portugalczycy, Hiszpanie, Holendrzy i Francuzi. Tak się złożyło, że byli to Brytyjczycy. To oni włączyli kraj do społeczności globalnej.
Ale być może moglibyśmy zatrzymać się i zastanowić, gdyby było inaczej. Portugalczycy i Hiszpanie, oczywiście, przebywali w pobliżu australijskich wód przez setki lat przed 1788 rokiem, ale nie zdecydowali się na dodatkowy krok i założyli osady w Australii. Gdyby tak zrobili, kraj z pewnością byłby inny i być może bardziej przypominał dzisiejszą Amerykę Łacińską. Hiszpanie i Portugalczycy słynęli z tego, że byli mniej oświeconymi i bardziej despotycznymi kolonizatorami niż kiedykolwiek byli Brytyjczycy, a ich dziedzictwo na ziemiach, które podbili, nie było tak stabilne, demokratyczne ani tak udane gospodarczo. Holendrzy również przez stulecia przebywali w Indiach Wschodnich, nie myśląc poważnie o kolonizacji wielkiej krainy na południu. Gdyby tak zrobili, być może australijskie osadnictwo byłoby znacznie bardziej podobne do tego, jakie założyli Afrykańczycy w Republice Południowej Afryki, gdzie rzeczywiście zapuścili korzenie, ze wszystkim, co się z tym wiązało, zwłaszcza dla pierwotnych mieszkańców. Francuzi, podobnie jak Brytyjczycy, pojawili się na scenie znacznie później i gdyby La Perouse nie został ostrzelany przez Pierwszą Flotę Phillipa, wówczas Nowa Południowa Walia, czy jakkolwiek by ją nazywano, mogłaby stać się terytorium francuskim.
Wielu anglofobów i frankofilów mogłoby oczywiście pomyśleć, że byłby to lepszy wynik, ale jedno jest pewne: dzisiejsza Australia byłaby znacznie bardziej francuska niż wyraźnie brytyjska. Francuzi, oczywiście, mieli inne podejście do dekolonizacji niż Brytyjczycy. Oni, Francuzi, najbardziej niechętnie zrezygnowali z którejkolwiek ze swoich kolonii, a w tych, z których miejscowa ludność nie była w stanie ich wypędzić, pozostają do dziś, podobnie jak ma to miejsce w pobliskiej Nowej Kaledonii i Polinezji Francuskiej.
Współczesna Australia wyraźnie nie jest już na pozór brytyjska (wbrew pewnym republikańskim twierdzeniom, że jest inaczej). Rzeczywiście, od pewnego czasu tak nie było i trudno powiedzieć, kiedy to Brytyjczycy faktycznie opuścili kraj. Śmiem twierdzić, że nie miałoby to miejsca w przypadku Francuzów, gdyby kraj ten zaczynał jako kolonia francuska.
Inna możliwość, o której już wspomniano, jest taka, że kontynent australijski mógł z łatwością nie być jednym krajem, ale podzielonym na konkurencyjne kolonie europejskie, co wiązało się z całym prawdopodobieństwem sporów granicznych i wojen międzykolonialnych. Australii oszczędzono tego, ponieważ brytyjskie roszczenia do całego kontynentu nigdy nie zostały skutecznie zakwestionowane ani przez mieszkańców, ani przez inne mocarstwa europejskie lub regionalne. Brak konieczności dzielenia granicy lądowej z innym narodem dał nam ogromne korzyści, szczególnie w obszarach obronności, kwarantanny, ceł, imigracji i zapobiegania terroryzmowi. Australia jest własną unią celną, strefą wolnego handlu i wspólnym blokiem walutowym. Ma tylko jeden język urzędowy i jednolity system prawny. Jeśli uważamy, że ochrona granicy morskiej jest wystarczająco trudnym zadaniem i że rywalizacja międzystanowa i spory konstytucyjne, które nękają federację, są często nużące i kłopotliwe, powinniśmy zastanowić się, jak by to było, gdyby Australia nie była jednym państwem ale wieloma.
Image credit: State Library of Victoria |
Podsumowując, kraj mógł zrobić coś gorszego, niż gdyby Arthur Phillip zatknałł na jego ziemi flagę Union Jack 226 lat temu. Chociaż wówczas tego nie doceniali, Phillip prawdopodobnie dał pierwszym mieszkańcom tak duże szanse na przetrwanie w globalnym świecie i przystosowanie się do niego, jakie mógł im dać każdy „najeźdźca”, a fale imigrantów, które przybyły później, i nadal przybywają na te wybrzeża do znacznie bardziej wolnego, bezpieczniejszego, sprawiedliwszego, sprawiedliwego, otwartego, tolerancyjnego i dostatniego miejsca, w którym można rozpocząć nowe życie, niż mogłoby to mieć miejsce w innym przypadku.
Warto upamiętnić i świętować 26 stycznia 1788 roku jako Dzień Australii.
Leo Maglena
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy