Jan Maszczyszyn swej pracowni literackiej w Melbourne. Fot. K.Bajkowski |
W pierwszej części autor opisuje, jak pierwotny mieszkaniec Australii żyje w bezczasowym kontinuum obcowania z
wszechświatem, ukazuje świat sakralnej fantasy,
pełen wyimaginowanych tworów i ponadczasowej mocy i Sen, któremu towarzyszy
życie, gdzie człowiek
jest elementem wspólnym z naturą, a nie celem samym w sobie.
Chciałbym wspomnieć teraz o narzędziach jakimi
posługuje się ta barwna kultura, o multimedialności i lingwistyce, która te
wszystkie skarby opisuje i skupić się na użyteczności fantastycznych wzorców, które
oferuje.
Rozpocznijmy od lingwistyki. Zadziwiająca jest jej skuteczność w śledzeniu ruchów migracyjnych. I tak wydaje się, że w przypadku kontynentu australijskiego brały one początek z półwyspu York, który ogromnym jęzorem wysuwa się w kierunku Nowej Gwinei. Pierwsze plemiona, po przekroczeniu terenów zalewowych pradawnego kontynentu glacjalnego - Sahul zmierzały w dwóch falach migracyjnych ku południu i ku zachodowi kontynentu, a świadczą o tym badania przeprowadzone przez historyków i lingwistów.
Może spędźmy tu chwilę i skupmy się na fascynującym
zagadnieniu komplikacji językowej. Istota ludzka nie byłaby tym czym jest bez
rozwoju języka. To oczywiste, że jaźń bierze początek z toczonych wewnątrz osobistych
monologów, jest matrycą dla pamięci i narzędziem manipulacyjnym w abstrakcyjnym
myśleniu. Jest podstawowym budulcem naszego „Ja”.
Zastanówmy się przez moment nad
zagadnieniem pojemności językowej dowolnego narodu. Jeśli chodzi o ilość słów
obecnych w danym języku, to najwięcej sobie liczy koreański aż 1.1 mln, później
portugalski 820 tys, fiński 800tys i angielski 520tys. Polski liczy sobie
od150-200 tys wraz z odmianami i nazwami własnymi. Pod koniec wieku
osiemnastego istniało w Australii od 350 do750 różnych aborygeńskich
społeczności, z czego do początków wieku XXI pozostało mniej niż 200. Wszystkie
posiadały język szczycący się słowotwórstwem na poziomie 6 do 8 tys. Wszystkie są
obecnie zagrożone wymarciem i żadne nie posiada własnej pisowni. Ich fatum jest
zatem już jasno określone. Zaznaczyć należy, że wraz z brakiem przekazu
językowego ginie zarówno historia jak i tradycja. Ciekawe, jak się miała
sprawa, jeśli chodzi o wyniszczenie historycznego przekazu językowego plemion
słowiańskich? Czy chrystianizacja ograniczyła go wyłącznie do ludowego
folkloru? Gdzie się podziały nasze mity, gdzie tańce i skalne malowidła?
Zapytajmy więc o minimum językowe, zestaw
określeń, barwy mowy czyli wszystkich atrybutów pojemności opisowej zezwalającej
na skuteczne zakodowanie mitu w masowej kulturze mówionej. Czy istnieje taka
granica, pozwalająca na jakoby zamrożenie owej bezcennej historycznej wartości,
na jej niewzruszone trwanie? Czy istnieje przepis na uniknięcie zniekształcenia
przekazu?
W tym celu przyjrzymy się najdziwniejszym językom świata. Wymienię tylko kilka, choć zagadnienie jest fascynujące i zapewne wymaga dalszej inwestygacji.
Mężczyzna z La Gomery komunikujący się w języku gwizdanym - silbo Fot. Wikimedia commons |
Na początek przenieśmy się na jedną z wysp
Kanaryjskich, La Gomerę. Około 20 tys mieszkańców zna i używa tam języka
gwizdanego nazywanego silbo – wynaleziono go, aby móc się porozumiewać na
ogromnych górskich przestrzeniach. Pochodzi jeszcze z antyku, sprzed naszej
ery. Zdał egzamin praktyczny, ponieważ podczas gdy język mówiony w wysokich
górach można usłyszeć na 200 metrów, to język gwizdany jest słyszalny na
odległość do ośmiu kilometrów. Był niegdyś przeszkodą w podboju wysp przez
Rzymian. Jednak nie bardzo posłuży taki do zmieszczenia rozbudowanej,
aborygeńskiej mitologii, a co za tym idzie kultury trwającej aż 60 tys. lat.
Drugi, to zawierający aż 48 odgłosów, które
można porównać do mlaskania to język O!Kung! Pod względem ilości spółgłosek, to
jeden z najbardziej skomplikowanych języków świata. Ponadto jest to język
toniczny, składający się nie tylko z mlasków, ale też samogłosek nosowych.
Przetrwał dzięki temu, że życia plemienia O!Kung nigdy nie zakłóciły wpływy
cywilizacji. Obecnie żyje około 5600 osób posługujących się tym językiem w
Angoli i Namibii. Znamy go zresztą z filmu komediowego „Bogowie muszą być
szaleni”.
Jeszcze innym językiem jest jawajski. Jest on potrójny, ponieważ mieszkańcy wyspy Jawa zupełnie inaczej zwracają się do przyjaciół, inaczej do pracodawcy, a jeszcze inaczej rozmawiają na ulicy. I na koniec tego krótkiego przeglądu zostawiłem sobie język Piraha, którym posługują się Indianie z brazylijskiej dżungli amazońskiej. Jest tam ich około trzystu. Jego fenomenem jest to, że według rozumowania Europejczyka jest kompletnie pozbawiony jakiejkolwiek logiki. Brakuje w nim liczebników oraz liczby mnogiej, istnieją tylko określenia „dużo”, „mało”. Nie posiada nazw kolorów – bo są one zastępowane określeniami; ciemny, brudny, jasny. Istnieje tylko jeden termin określający matkę i zarazem ojca. Nie posiada wyrażeń grzecznościowych, ani możliwości konstrukcji zdań złożonych. I tu ciekawe. Plemię Piraha nie zna sztuki, ani nawet swojej historii. Trudno tu mówić o demonach i związanych z nimi wierzeniach mistycznych. Historia plemienia sięga tak daleko jak pamięć najstarszych jego członków.
The Wiradjuri (Wiradyuri) in relation to neighbouring Aboriginal language groups (Wikimedia Commons).
W tym momencie wróćmy do Australii. W
przypadku najbardziej chyba popularnego języka Wiradjuri mamy do czynienia ze
słownikiem liczącym do ośmiu tysięcy słów. Jasne więc jest, że pojemność
lingwistyczna pozwala na zachowanie nie tylko tradycji, zwyczajów, pieśni oraz historii.
I chociaż znów napotkamy problem z dostępem do abstrakcyjnej matematyki –
określenia na liczby do pięciu, powyżej których funkcjonuje kolejne – dużo, to
w porównaniu z Piraha mamy do czynienia nie tylko z ogromnym zasobem
potencjalnego opisu słownego, ale również uzyskujemy zapewnienie intelektualne
- działającą na jego fundamencie - wyobraźnię. Język jest wszystkim. Stanowi o
istnieniu duszy.
Dreamtime to nieprzerwany proces tworzenia, który rozpoczął się dawno temu, w okresie zwanym „Okresem Marzeń”. Wtedy to ziemia otrzymała swe cechy materialne od istot stwórczych. Ich działaniom zawdzięczamy rozwój flory oraz fauny wraz z jej częścią zwaną ludzkim rodem. Z tych samych też czasów pochodzą obrzędy i uroczystości. Według podań cały świat ukształtowany został przez duchowych przodków w mitycznej epoce, do której nadal można się dostać podczas odpowiednich, sakralnych obrzędów czy też będąc pogrążonym w marzeniach sennych. Sen był i jest „zawsze”, a więc i teraz, błędem jest uznawanie go jedynie za „Złoty wiek”, za rajskie, pierwotne czasy. Pierwotni mieszkańcy uważają, że, tak samo jak inne istoty żywe, stanowią jedność z całym kosmosem. Według ich wierzeń „cały wszechświat przesiąknięty jest życiem”. Autor Mitologii Aborygenów Mudrooroo określa go mianem „żywej i oddychającej biomasy, która podzielna na poszczególne jedności – rodziny (autor wymienia m.in. rodziny gwiazd, drzew, zwierząt i ludzi), stanowi integralną całość. Ponieważ Australijczycy identyfikują naturę ze sobą, przeto w naturalnych gatunkach widzą istoty o ludzkich właściwościach, Australijczyk spostrzega wokół siebie niezmienny krajobraz, który tłumaczy sobie tym, że takie właśnie istoty o ludzkich właściwościach stworzyły go w zamierzchłym czasie”. Zamierzchłe czasy, epoka stworzenia, były udziałem istot, w których Aborygeni widzieli cechy ludzkie. Aborygeni wierzą, że „kula ziemska, człowiek oraz zróżnicowany świat flory i fauny zostały stworzone przez pewnie Istoty Nadprzyrodzone, które następnie zniknęły” natomiast „sam akt stworzenia nie był kosmogonią, ile raczej modelowaniem i przekształcaniem już wcześniej istniejącej materii, inaczej mówiąc, stworzenie było aktem modyfikacji już wcześniej istniejącej bezkształtnej materii”. Co więcej, za sprawą Istot Nadnaturalnych „zaistniała nasza rzeczywistość; bądź rzeczywistość globalna – Kosmos, bądź tylko pewien jej fragment.
Map of the Aboriginal regions in Australia. Map. Wikmedia commons |
Zatem, na początku była ciemność i ogołocony
z życia ląd. Rzeczywistość, w której każda istota już istniała od zawsze i na
zawsze przyoblekała się w materialną realność. Dotąd współuczestniczyła. Teraz
poczęła się z wolna przekradać z nad-realu ze świata obok.
Niektóre plemiona wierzą, że kiedyś niebo
było bliskie ziemi, zbyt bliskie. Całym ciężarem opierało się o powierzchnię
zmuszając wszelkie obecne stworzenia do pełzania. Należało je podnieść by
przerwać to niecne upokorzenie świata, siłą odrzucić noc, by nie blokowała więcej
światła. Wtedy nastąpił pierwszy wschód słońca.
Śniący pozbawieni kształtu bohaterowie mogli odtąd podróżować poprzez lądy kreując święte miejsca i znaczące formy skalne, jak Uluru i Kata Tjuta. Ukończywszy dzieło wtopili się w tło i pozostali na ziemi obecni pod postacią roślin i zwierząt i skał. Jeśli wierzyć mitom jeszcze innych ludów przodkowie potrafili zmieniać formę, stając się okresowo człowiekiem i zwierzęciem. Wandijna był jednym z nich. Nie był bogiem pojedynczym, a wielo - bogiem. Opisywano go jako posiadającego wielkie mroczne oczy, pozbawionego ust demona. Rozpowszechniania wśród młodzieży opowieść głosi, iż wędrował po Ziemi i wykreował wszystko, począwszy od rzek i gór po rośliny i zwierzęta.
I tutaj wkraczamy na krótko w mroczną część
historii. Na bezkresnych pustyniach i w buszu pojawili się pierwsi biali osadnicy,
a wraz z nimi misjonarze. Niektórzy byli niecierpliwi. Niszczyli wszystko co
dla krajowców miało znaczenie mistyczne i magiczne. Bo czymże były ponure
opowieści biblijne, o wojnach, zdradach i sprzeniewierzeniach przy barwnych,
nostalgicznych i głębokich filozoficznie historiach z Epoki Snu? Nie potrafiły
z nimi konkurować. Ziało z nich nudą i propagandą. Podejrzewa się, że w chwili
bezsilności, za czynnym udziałem misjonarskich organizacji powstały nowe mity,
które wplecione w baśnie aborygeńskie miały posłużyć do przybliżenia czarnych
do chrześcijańskiego Boga. Podejrzewa się, że tak oto powstała opowieść o Baiame,
który będąc również kreatorem i ojcem niebieskim przybył pewnego dnia ze swoją
żoną na ziemię. Miała na imię Birrahgnooloo i była naznaczona świętym symbolem
Emu boginii płodności. Tutaj spotkali pierwszego człowieka o imieniu Moodgegally.
Stał się on wkrótce pośrednikiem pomiędzy Baiame a ludźmi. Przekazał im od
Bóstwa spis praw i obyczajów niewiele się różniących od przykazań moralności.
Do dziś opiekuje się ceremoniami inicjującymi. Z niego też wyszły wszystkie
totemy – to jest miejsca sakralne, święte. Po czym wstąpił na niebiosa i mieszka
tam w pobliżu Wielkiej Rzeki, czyli Drogi Mlecznej. Widoczna jest tylko górna
część jego ciała dolna jest nierozerwalnie sklejona z horyzontem tworząc coś na
kształt osi jego obrotu.
Jeśli już
dotarliśmy do tematyki kolonizacji białych, należy wspomnieć że posunęli się oni
dalej. Nie sposób wymienić całego pasma krzywd, a już na pewno wybaczyć prób
programowego wyniszczenia kultury, sztuki i tubylczych wierzeń. Prób
unicestwienia języka, który był wszystkim dla tych niewielkich narodów. Od
około 1910 do lat 70 tysiące aborygeńskich dzieci, przede wszystkim mieszanej
krwi zostało odebranych rodzicom i przekazanych białym rodzinom w ramach
polityki przymusowej asymilacji. Ocenia się, że w przeciągu 60 lat usiłowano zasymilować
aż 100 tys. dzieci. Aborygeni byli dyskryminowani i prześladowani, a ich kultura
i język systematycznie niszczona. Wraz z tym ostatnim odeszły historie, o
których barwnie opowiadał.
. Badacze wszelkiej maści zgadzają się co do faktu, że w północnej Australii do dziś egzystuje najstarsza kultura świata, której korzenie liczą sobie aż 65000 lat, i która nie została właściwie doceniona, i nie poddała się, a wręcz przeciwnie - prosperuje. Mam tu na myśli sztukę wizualną i spekulatywną fikcję, pisaną co prawda w języku angielskim, ale z użyciem native wyobraźni.
Przyznam, że trudno jest odnaleźć jakieś publikacje krytyczne dotyczące literatury fantastycznej wykreowanej w zamkniętym środowisku rodowitych Australijczyków. Wiadomo z jakich względów. Wciąż istnieją bariery nie do pokonania. Talenty te są może nawet celowo lekceważone, a prace rozmyślnie niedocenione. Udało mi się jednak dotrzeć do opracowania, a właściwie jego dość interesującego omówienia. Monografia autorstwa Ivy Polak pt. Futuristic Worlds in Australian Aboriginal Fiction jest pierwszym tomem w serii Peter Lang,s World Science Fiction Studies, redagowanej przez Sonję Fritzsche. Praca Polak jest faktyczną nowością na rynku australijskiej krytyki literackiej. Jest w wielu sensach symboliczna i wręcz odważna. Jest to studium w języku angielskim poświęcone analizie fantastycznej literatury aborygeńskiej z punktu widzenia teorii fantastycznych. Napisanie takiego studium wiązało się z odnalezieniem i rozwiązaniem złożonych problemów badawczych, które wykraczają poza zawiłości tekstu literackiego. Mianowicie utwory niezachodnich autorów tu w domyśle aborygenów były dotychczas w dużej mierze klasyfikowane i zaliczane do bardzo szerokiej kategorii twórczości postkolonialnej, bez wnikania w specyfikę polityczną, społeczną, kulturową sytuację, która zabarwia rodowitych australijskich mieszkańców, tworząc szczególną krytyczną lukę w recepcji tych prac. Jak więc pisać o aborygeńskiej SF, skoro propolityczni australijscy krytycy literaccy jej zaprzeczają i jak zastosować teoretyczne ramy opracowane przez zachodnich autorów do takiego korpusu literackiego? Badania Polak próbują udzielić odpowiedzi na te pytania. Aby oświetlić pole nieznanej dotąd nauki o rodzimych pisarzach oraz opracować specyfikę analizy spraw wewnątrz i pozaliterackich, które przyczyniły się do tego, że aborygeńska Sf została w dużej mierze pominięta przez krytyków należało zbudować pole obserwacji. Książka składa się ze wstępu, zakończenia i siedmiu rozdziałów, z których dwa wyznaczają ramy teoretyczne i terminologię, a pozoastałe pięć zawierają analizy literackie utworów Erica Willmota, Sama Watsona, Archiego Wellera, Alexisa Wrighta i Ellen van Neerven. Na wstępie autorka zajmuje się złożonością towarzyszącą aborygeńskiej spekulatywnej fikcji. Wymienia jej skłonność do realizmu i dokumentaryzmu, a także towarzyszącą temu niewidzialność aborygeńskiego gatunku, gdy przychodzi do czytelnictwa, recepcji naukowej i rynku książki w ogóle. W tej części Polak rozwodzi się również nad tym, dlaczego czytanie Aborygenów z punktu widzenia Sf może być problematyczne, zarówno pod względem teoretycznym, jak i kulturowym, biorąc pod uwagę, że jedyny dostępny aparat teoretyczny jest raczej zachodni niż australijski, a tym bardziej aborygeński, ponieważ arsenał narzędziowy służącej do badania prozy fantastycznej pisanej przez autorów rdzennych i etnicznych zaczął się pojawiać dopiero w dwudziestym pierwszym wieku. Według słów autorki badanie zmuszona była oprzeć na teoretycznym brikolażu brickolageu z istniejących podejść teoretycznych.
Autorka dokonała kompleksowej analizy sześciu
tekstów literackich, dzięki czemu można powiedzieć, że studium Ivy Polak tworzy
pewną formę kanonu aborygeńskiej SF. Dla każdego z tych tekstów Polak
przedstawia odpowiedni kontekst społeczno historyczny oraz analizę tekstu w
ramach fantastyki jako meta zasady.
Większość tekstów okazuje się hybrydowa,
stanowi mieszankę fantastycznych gatunków, takich jak baśń, realizm magiczny,
nauka fiction, gotyk i inne. W rozdziale trzecim zajmuje się prozą Erica
Willmota. W Below the line1991, pisarz bada możliwość azjatyckiej inwazji i jego
powieść jest identyfikowana jako pierwsza aborygeńska książka fantastyczna.
Następnie Polack prezentuje Ellen van Neervin nowelą Water 2014 , w której pisarka
przedstawia plant people, postać nieludzkiego novum. Dalej Archie Weller opisuje Land of golden clouds 1998
- utwór umiejscowiony w bardzo odległej przyszłości i obficie czerpiący z
biblijnego motywu Drugiego Przyjścia i możliwej odbudowy po apokalipsie. Tu przychodzi
kolej na Sama Watsona Kadaitcha Sung 1990 to złożona narracja typu slipstream
która dostarcza modeli kulturowego doświadczania rzeczywistości. Autor powieści
badając Aborygeńskie śnienie i ilustrując nagość, prostolinijność poznania uczy
bycia w ponowoczesnej egzystencji. Rozważany tekst Alexis Wright - Swan Book
2013, prowadzi Polak do konkluzji, iż aborygeńska sf stanowi punkt zwrotny nie
tylko w aborygeńskiej spekulatywnej fikcji, ale także dla Sf w ogóle. Ogólna
pozycja ostrożnego optymizmu wynika z faktu, że omawiani autorzy konstruują
przyszłe postkolonialne światy, które świadczą o możliwości przetrwania kolonializmu.
Jakkolwiek by nie było, przyszłość jednak nadchodzi i, choć może daje niewielką
obietnicę nowego życia po katastrofie czy zagładzie jest postrzegana jako
rodzaj pocieszenia. Studium Ivy Polak stanowi istotny wkład w badania
literackie ponieważ analizuje konstrukcje przyszłych światów narracji z punktu
widzenia własnej pamięci kulturowej aborygeńskich pisarzy. Walczy z obłędnymi i
nieaktualnymi przekonaniami o trywialności, o prostactwie, wręcz głupocie
rdzennej populacji, gdy w rzeczywistości utwory dotyczą traumy kulturowej
najstarszych mieszkańców kontynentu.
Na sam koniec wspomnę, że dotarłszy do
melbourniańskiego Minotaura, czyli Gig Shopu z całą masą różnorakiej fantastyki
zainteresowałem się istnieniem aborygeńskiego komiksu. Przed ostatnim wyjazdem
do Polski udało mi się zdobyć pierwsze jego jeszcze gorące kopie z Perth, gdzie
akurat się ukazał i które mogłem zaprezentować na Pyrkonie i Sedeńkonie 2023.
Jeśli pod względem fabularnym przedstawia on wiele do życzenia, to w aspekcie
wizualnym zmusza do zachwytów.
Jan Maszczyszyn
*) Prelekcja wygłoszona podczas Festiwalu SF Pyrkon w Poznaniu latem 2023 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy