Tadeusz Samborski przed uroczystością ku czci Ofiar ludobójstwa na Wołyniu w Warszawie (2021) |
Jeden z autorów czasopisma „Na Rubieży” Jacek Barczyński napisał m. in. dwa zdania tak pojemne, że mogłyby zastąpić obszerną relację z wydarzeń dla kogoś kto zna realia wojennych lat na Kresach Wschodnich.
Brzmią one tak: „Śmierć do Chłaniowa przyjechała na furmankach. Była ona ubrana w czarne mundury i mówiła po ukraińsku”. Wyjaśnię, że chodziło w tym wypadku o członków Ukraińskiego Legionu Samoobrony, którzy natychmiast po wejściu do wioski zaczęli podpalać domostwa i mordować ludzi. Bronisława Jabłońska z córką Ireną próbowały uciekać, ale oprawcy szybko je dopadli. Oto stosowny fragment zeznań świadka tych zdarzeń („Na Rubieży”, Nr 90 – 2007 r.): „Bronisława uklękła przed nimi i błagała aby im darowali życie. Lecz ci nie usłuchali. Jabłońska padła martwa z przestrzelonym sercem. Irena została ciężko ranna w brzuch i zostawiona w straszliwych męczarniach.
Kiedy oprawcy poszli dalej, ojciec Irenki, Michał Jabłoński wyszedł z ukrycia, aby odnaleźć swoje najdroższe osoby nagle osłupiał, w kałuży krwi zobaczył martwą żonę i wijącą się w konwulsjach córkę z wyprutymi jelitami. Na widok ojca Irenka zawołała: – tatusiu, mamę zabili … tato, wody … . Ojciec wziął na ręce swe jedyne dziecko, swój skarb i niósł do domu. Widział jak mu gasła. W niewysłowionej rozpaczy rozumiał, że nikt nie potrafi jej uratować. Irenka widząc jego rozpacz, ostatkiem sił chciała go jeszcze pocieszyć: – tatusiu nie płacz … Ja przecież będę żyła … I zaraz ciszej, już bardzo cichutko: – czy to już noc? … Tatusiu ja ciebie nie widzę … . Zgasła mu na rękach. Miała dopiero szesnaście lat”. Pytam więc tych, którzy co najmniej za nietakt dyplomatyczno – towarzyski uważają upominanie się o pamięć o takich jak 16 letnia Irenka Ofiarach ludobójstwa których były tysiące, czy nie zasługują One na uroczysty i godny pochówek, na modlitwę za zbawienie ich dusz w dniu 80 rocznicy apogeum banderowskiego ludobójstwa, na pamięć o ich męczeństwie i bezgranicznej rozpaczy Ich najbliższych, którzy byli świadkami tych niewyobrażalnych tragedii. Dodam, że członkowie Ukraińskiego Legionu Samoobrony sprawcy masakry w Chłaniowie tłumili Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 roku.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński przemawiając w Warszawie podczas swojej oficjalnej wizyty słowem nie wspomniał chociażby o winie Ukraińców uczestniczących w tłumieniu Powstania (m. in. wspomniany wcześniej Ukraiński Legion Samoobrony) Warszawskiego. Ale w Warszawie jest więcej miejsc niechlubnie zapisanych w życiorysach ukraińskich „herosów” nie tylko obecnych w naszej stolicy w latach wojny, ale także w czasach II Rzeczypospolitej o czym przypomina tablica upamiętniająca zastrzelonego w 1934 r. przez ukraińskiego terrorystę Ministra Spraw Wewnętrznych RP, płk. Bronisława Pierackiego, jednego z ofiarnych bojowników o niepodległość Polski. Nie powiedział też prezydent Zełeński czy Irena Jabłońska, która jako 16-letnia dziewczynka skonała na rękach swojego ojca ma szansę na godny pochówek (po ekshumacji, która ciągle objęta jest zakazem ukraińskiego IPN-u), krzyż na mogile i tabliczkę z podstawową informacją śmierci i o katach którzy przerwali brutalnie jej młode życie. Przecież ci mordercy nie byli anonimowi. Jako zbiorowość mieli swoje szyldy (najczęściej OUN-UPA), którymi bezwstydnie szczyci się współczesna Ukraina.
Wśród różnych – w powyższej kwestii – zachowań prezydenta Ukrainy dziwi mnie brak działań w sferze pamięci historycznej określających udział i odpowiedzialność nacjonalistów ukraińskich za eksterminację Żydów – jego rodaków. Przecież Holokaust na Ukrainie przeprowadzony był przy znaczącym udziale Ukraińców w służbie niemieckiej. Należy dodać, że Ukraińcy w mundurach różnych formacji niemieckich byli strażnikami w obozach zagłady w Polsce (np. Sobibór, Treblinka) i w innych krajach Europy.
Znając realia wojennej rzeczywistości na Ukrainie, a zwłaszcza na byłych Kresach Wschodnich RP, nie można się dziwić, że nadal są tam ludzie, środowiska i organizacje, które boją się prawdy o ludobójstwie, a większość społeczeństwa tej prawdy po prostu nie zna. I nie zawsze jest to przejaw złej woli czy asekuranctwa. Z moich rozmów z Ukraińcami zarówno tam na Ukrainie i z tymi którzy masowo napłynęli do Polski wnoszę, że cechuje ich taki poziom zwykłej ludzkiej przyzwoitości i wrażliwości, iż gotowi są zmierzyć się z prawdą historyczną podaną im kompetentnie i bez zachowań agresywnych z naszej strony.
Godnym pożałowania był zakaz prezentacji kijowskiej inteligencji filmu „Wołyń” w reż. Wojciecha Smarzowskiego, zwłaszcza, że miało się to odbyć w Instytucie Polskim, czyli autonomicznej placówce polskich struktur dyplomatycznych. Jakoś ten restrykcyjny zakaz w sferze kultury kłóci się z powszechnie ogłaszanym przez władze Ukrainy hasłem o „na wskroś demokratycznym państwie” pretendującym na bardzo ekspresowe i niemal bezwarunkowe przyjęcie do Unii Europejskiej.
Kolejny wątek moich rozważań przenosi mnie ze sfery zdziwień i rozczarowania w świat paradoksów czy wręcz absurdów jakie występują w obszarze pamięci o Ofiarach banderowskiego ludobójstwa. Ale najpierw kontekst historyczny. Otóż jeszcze w niedalekiej przeszłości zdarzały się przypadki, kiedy to niejednemu upowskiemu demonowi ognia i śmierci wystawiono w Polsce tryumfalny pomnik bez zgody władz i wbrew woli miejscowej ludności. Pisał o tym przed laty kompetentny znawca zagadnienia: „najgłośniejszy jest pewnie pomnik „Zaliźniaka” i jego kurenia zbudowany z gotowych elementów przywieziony ze Lwowa. Kureń tego atamana ma na swoim koncie ok. tysiąca ofiar i ponad pięć tysięcy spalonych budynków oraz zniszczonych obiektów infrastrukturalnych (mosty, tory kolejowe itp.)”. Warto dodać, że przestępstw tych kureń „Zaliźniaka” także dokonywał już po ustaniu działań wojennych a granice państwa polskiego zostały ustalone w traktatach międzynarodowych. Nie można nie zgodzić się z Feliksem Budziszem, iż wystawiane zbrodniczej OUN-UPA pomniki stanowią dowody brutalnego lekceważenia suwerenności i integralności państwa polskiego, jego obywateli i władz. Tak działo się dawniej i miejmy nadzieję, że po doświadczeniach obecnej wojny narzuconej narodowi ukraińskiemu przez rosyjskiego agresora takie sytuacje nie będą miały miejsca. Być może spontaniczna pomoc udzielana przez zwykłych polskich obywateli tysiącom uchodźców z Ukrainy oraz wszechstronne (dyplomatyczne, militarne, humanitarne) wsparcie napadniętego kraju przez różne struktury państwa polskiego zmieni stosunek Ukraińców do wspólnej historii i ich ocenę OUN-UPA w kontekście relacji polsko-ukraińskich.
Na tle powyższego czyż nie jest paradoksem lub chichotem historii to, że w stolicy narodu, którego ponad dwieście tysięcy osób, w tym kobiet i dzieci oraz osób duchownych zostało bestialsko zamordowanych na Kresach Wschodnich RP przez nacjonalistów ukraińskich nie można znaleźć godnego, prestiżowego i reprezentacyjnego miejsca na posadowienie pomnika upamiętniającego bezprzykładne w dziejach Polaków – ofiary. Dodam: ofiary okrutnego ludobójstwa, czyli „genocidium”. Skala tortur była tak przerażająca, iż to pojęcie prawne sformułowane przez wybitnego prawnika polskiego, pochodzenia żydowskiego Rafała Lemkina, zostało w miarę rozpoznawania świadectw zbrodni rozszerzone przez prof. Ryszarda Szawłowskiego o określenie „atrox”. W ten sposób „Genocidium Atrox”, czyli ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem weszło do terminologii prawa międzynarodowego, ale Ofiary tego ludobójstwa nie zostały do tej pory upamiętnione pomnikiem przy którymś z reprezentacyjnych placów lub szlaków komunikacyjnych stolicy. Obelisk przy Skwerze Wołyńskim ze względu na lokalizację i formę nie może być traktowany jako spełnienie postulatu godnego uczczenia pamięci ofiar najbardziej bolesnego w wymiarze ludzkim nieszczęścia jakie dotknęło nasz naród w jego chlubnych i momentach tragicznych dziejach.
Kiedy podążam z mojego mieszkania obok Muzeum Niepodległości, którego dyrektorem jest twórczy publicysta i historyk dr Tadeusz Skoczek – do kościoła o. Kapucynów przy ulicy Miodowej, to po drodze zawsze zachwycam się wspaniałym pomnikiem Warszawskiej Nike. Wówczas pobrzmiewa w mojej duszy nuta wdzięczności do jego twórcy prof. Mariana Koniecznego, który ubogacił polską przestrzeń publiczną wieloma pomnikami i innymi dziełami sztuki rzeźbiarskiej najwyższej próby jakości artystycznej. Wybitnego rzeźbiarza poznałem w kręgu spraw związanych z bezskuteczną jak dotąd próbą znalezienia stosownego miejsca w Warszawie dla pomnika Ofiar Banderowskiego Ludobójstwa autorstwa właśnie prof. Mariana Koniecznego.
Pierwsze spotkanie z nim dobrze zapamiętałem, gdyż podczas obiadu zainicjowanego przez płk. Jana Niewińskiego w domu jego córki ten ostatni żyjący Komendant Polskiej Samoobrony w Rybczy k. Krzemieńca przez kilka godzin wyjaśniał profesorowi Koniecznemu przesłanie historyczne i ideowe dzieła powierzając mu w imieniu Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Ofiar Ludobójstwa misję stworzenia tego upamiętnienia i nadania mu stosownego kształtu artystycznego. Prof. Marian Konieczny z podjętego zadania wywiązał się bez zarzutu. Odlew wykonano w jednym z zakładów w Gliwicach. Wtedy się zaczęło…. Były protesty nie tylko ze strony środowisk prounowsko – upowskich, ale także polityków, głównie z ówczesnej Unii Wolności, czyli B. Geremka i jego współpracowników.
Krytykom pomnika nie podobały się niektóre jego elementy, uznane przez nich za zbyt drastyczne i mało estetyczne, jak gdyby okrutne morderstwo mogło być miłe dla ludzkiego oka. Zarzucając pomnikowi zbytnią dosłowność wszyscy ci, którzy mogli zdecydować o jego lokalizacji odwracali się plecami do tego przedsięwzięcia. Towarzyszyłem płk. Janowi Niewińskiemu autentycznemu bohaterowi Polskiej Samoobrony wówczas sędziwemu już prezesowi Patriotycznego Ruchu Kresowego w jego wizytach w gabinetach wielu decydentów od wicemarszałków Sejmu RP, poprzez burmistrzów dzielnic Warszawy, dyrektorów Urzędu Konserwatora Zabytków i innych instytucji mogących mieć wpływ na lokalizację pomnika. Nieco pomocnym w tych kontaktach był szyld Mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego, w którym wówczas miałem zaszczyt pełnić dyrektorskie funkcje w pionie kultury. Pomagała nam w tych staraniach poseł Bożena Żelazowska, ówczesna zastępczyni Szefa Urzędu ds. Kombatantów. Prawie wszędzie odbijaliśmy się jak od ściany. Widziałem ogromne rozczarowanie, a często nawet rozpacz w oczach człowieka, który w godzinie próby, tam na Kresach swoją przenikliwością, talentem i odwagą ocalił od niechybnej śmierci kilkaset osób. W czasach pokoju i stabilizacji nie był w stanie przebić się przez obojętność, a może cynizm i konformizm urzędników wysokiego szczebla i koniunkturalnych polityków, którzy wolą płynąć z nurtem rzeki „na fali” niż kroczyć trudną drogą prawdy historycznej.
Niemal identyczną „gehennę” lokalizacyjną przeżywa inny pomnik upamiętniający ofiary kresowego „Genocidum Atrox”. Jest on dziełem wybitnego współczesnego rzeźbiarza polskiego prof. Andrzeja Pityńskiego. Pomnik katyński w Nowym Jorku znany na całym świecie jest swoistym znakiem firmowym tego artysty. Tym razem artysta stworzył niezwykłe dzieło sfinansowane przez Związek Polskich Kombatantów w USA. Odlew wykonano w pracowni gliwickiej, a przymierzano się do postawienia go w kilku miastach w Polsce, m. in. w Toruniu i Jeleniej Górze.
Jak dotychczas z wszystkich zamiarów lokalizacji pomnika wycofywano się najczęściej pod pretekstem identycznych jak w wypadku pomnika autorstwa prof. M. Koniecznego. Z ostatnich informacji wynika, że trudne, ale jakże chlubne zadanie posadowienia pomnika wziął na siebie skromny wójt gminy Jarocin Zbigniew Walczak. Trzymamy kciuki za to by ten szlachetny zamiar udało mu się spełnić, a są na to duże szanse, gdyż za takim mądrym rozwiązaniem opowiedzieli się radni tej gminy ku której kierowana będzie wdzięczność Kresowian ich sympatyków a także tych obywateli Rzeczypospolitej, którzy dobrze rozumieją interes państwowy i doceniają godność jako ważny składnik kondycji moralnej narodu polskiego.
Czyż przytoczona wyżej historia obydwu pomników nie potwierdza tezy, iż w niektórych aspektach walki o prawdę historyczną i pamięć poruszamy się w oparach absurdu i paradoksu? Bo oto Ukraińcy robili wszystko by nie na swoim bądź co bądź terytorium postawić pomniki mordercom i oprawcom z UPA, a Polacy, którym artysta oraz nasi rodacy z USA podarowali pomnik Ofiar ludobójstwa mają problemy z jego lokalizacją! Czy my rzeczywiście jesteśmy dumnym narodem jak nas o tym przekonują politycy niemal wszystkich opcji politycznych? A najgłośniej i najczęściej mówią o tym obecnie rządzący. Wiele słów pada z ich ust o potrzebie kształtowania postaw patriotycznych w społeczeństwie polskim. Czy próby przemilczania zbrodni lub nawoływania do zapomnienia Ofiar na „pewien czas” ze względu na wojnę jaką Federacja Rosyjska narzuciła Ukrainie jest działaniem patriotycznym czy raczej zaprzeczeniem patriotyzmu?
Jak przeciętny obywatel naszego kraju ma rozumieć taką oto sytuację, kiedy jeszcze niedawno prezes Jarosław Kaczyński mówił do Ukraińców iż „z Banderą do Europy nie wejdziecie”, a teraz obóz rządzący i większość opozycji także postuluje bezwarunkowe i niemal natychmiastowe przyjęcie Ukrainy do Unii Europejskiej bez uwzględnienia np. zagrożeń dla polskiego rolnictwa a nawet bezpieczeństwa Polski, które mogą wystąpić jeśli kraj wstępujący i kraje przyjmujące nie poczynią stosownych zmian w prawie, w przestrzeni ideologicznej czy w życiu gospodarczym?
Skoro już bez ograniczeń poruszam się w oparach absurdu generowanego przez tych, którzy z im tylko znanych powodów boją się obchodów 80. Rocznicy Apogeum Ludobójstwa na Ludności Polskich Kresów Wschodnich, to przywołam jeszcze jeden „koszmarek” administracyjny. Tym razem chodzi o administrację szacownego Uniwersytetu Wrocławskiego, a ściślej mówiąc o Kolegium Rektorskie tej uczelni, której ozdobą i perełką architektoniczną jest słynna Aula Leopoldina. Otóż słynne z różnych wydawnictw i zgromadzonych wielu tysięcy relacji świadków kresowych tragedii Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów 1939-1947 (niedawno ta niezmiernie pożyteczna organizacja obchodziła swoje 30 lecie) organizuje koncert pod batutą Krzesimira Dębskiego pt. „Jeśli zapomnę o nich Ty Boże na niebie zapomnij o mnie”. Koncert będzie elementem składowym Dolnośląskich Obchodów Dnia Pamięci (11 lipca) Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP w 80. Rocznicę apogeum tej tragedii. Koncert będzie bezpłatny i otwarty dla wszystkich zainteresowanych i chętnych do uroczystego, spokojnego oddania należnego hołdu Ofiarom. I o dziwo! Kolegium Rektorskie Uniwersytetu nie zgodziło się na udostępnienie tej reprezentacyjnej Sali na planowany koncert. Organizatorzy napisali („Na Rubieży”, Nr 185 s. 2): „Decyzja ta bardzo nas zaskoczyła i nie potrafimy jej zrozumieć”.
Decyzji tej nie rozumie wielu Polaków, zwłaszcza Kresowian na Dolnym Śląsku. Wiadomo jest tylko, iż w świetle tej decyzji jest w Uniwersytecie Wrocławskim środowisko bądź grupa ludzi, którym obchody 80. Rocznicy Ludobójstwa bardzo się nie podobają, lub wręcz im przeszkadzają. Nie zamierzam snuć tu żadnych teorii spiskowych, ale pokuszę się o przypuszczenie (nie jestem pewien czy zasadne), iż jest to pochodna pewnego niedawnego zgrzytu między władzami uczelni a Kresowianami wrocławskimi, którzy byli zdegustowani umieszczeniem w jednym z obiektów uniwersyteckich tablicy poświęconej kardynałowi Andrzejowi Szeptyckiemu. Być może komuś z decydentów w Kolegium Rektorskim nie podobała się książka pt. „Nic nie jest w porządku” autorstwa właśnie Krzesimira Dębskiego. Nawiązując do książki swojego ojca pt. „Było sobie miasteczko” Krzesimir Dębski napisał we wstępie: „teraz sam piszę swoją, bo też nie mogę poczuć się spokojnie, dopóki rzeź na Wołyniu nie zostanie właściwie nazwana”.
W rozdziale „Ta niedziela” autor opisuje znamienną sytuację. Oto 11 lipca rano mama Krzesimira ze swoją matką lepiły jak w każdą niedzielę pierogi ruskie, z kartofli i sera, które na Wołyniu nazywały się „warszawskie”. Zaraz po tym śniadaniu obie siostry wybierały się do kościoła w Kisielinie. W pewnym momencie do ich domu weszła stara, znana im od lat Ukrainka która usidławszy w kuchni przyglądała się młodym, lepiącym pierogi i śpiewającym przy tej pracy Polkom. „W pewnym momencie przerwała im i kiwając głową powiedziała: Dzieci! I wam się jeszcze chce śpiewać? Według mojej mamy patrzyła na nie jak na przyszłe ofiary, na które jest już wydany wyrok, tyle że one tego nie zauważyły. Nie ostrzegła ich, nie powiedziała: „nie jedźcie do kościoła bo was tam zatłuką”. Tylko zjadła pierogi i poszła do siebie. A moja mama i jej siostra poszły do kościoła…”
Żeby spuentować ten wątek rodzinnej historii Krzesimirów z Kisielina dodam, że obie siostry ocalały dzięki bohaterskiej postawie Polaków, którzy rozpaczliwie bronili się w murach kościoła i przylegającej doń plebanii. Gwoli sprawiedliwości trzeba też stwierdzić, że nie wszyscy Ukraińcy zachowywali się tak zdradziecko i haniebnie w tamtym straszliwym czasie szalejącego ludobójstwa Polaków. Wielu z Ukraińców pomagało Polakom w ucieczce, ostrzegało o niebezpieczeństwie, przechowywano tropionych przez bandytów ludzi ratując ich przed niechybną śmiercią. Pomagający Polakom Ukraińcy często zapłacili za to własnym życiem. To było prawdziwe bohaterstwo ze strony Ukraińców, którzy za szlachetną postawę zasługują na naszą wdzięczność, szacunek i pamięć. Nie ośmielę się na podjęcie próby odpowiedzi na pytanie których Ukraińców było więcej: czy tych podających Polakom w nieszczęściu pomocną dłoń czy tych, którzy fałszywie zapewniali Polaków, że nie muszą opuszczać swoich domów, bo nic im nie grozi, a potem po napadzie zbrodniarzy na wieś dobijali uciekających a następnie grabili ich dobytek ładując go na wcześniej przygotowane wozy. To raczej zadanie dla badaczy tej problematyki, pracowników wyspecjalizowanych agend państwa (prokuratura, IPN i in.) i zawodowych historyków oraz sprofilowanych kresowo muzeów.
Wracając do książki K. Dębskiego, na jej stronicach znajdujemy postawy takie jakie przyjęła stara Ukrainka oraz takie godne pochwały i wdzięczności jak to uczyniła rodzina Prokopów, która przez dłuższy okres czasu przechowywała nieszczęsnych Polaków pozbawionych swoich domów i nieutulonych w żalu i bólu po stracie najbliższych których śmierć mieli ciągle przed oczyma. Tym, którzy odmówili organizatorom 80. Rocznicy Apogeum Ludobójstwa możliwości zorganizowania okolicznościowego koncertu dedykowanego przez Krzesimira Dębskiego podpowiadam swoiste credo artysty: „Nie jestem antyukraiński. Nie akceptuję tylko gloryfikowania zbrodniarzy, nie zgadzam się na przemilczanie ważnych punktów naszej historii. Lubię ukraińską kulturę, muzykę, mam przyjaciół Ukraińców. Uważam, że moglibyśmy żyć z naszymi sąsiadami bardzo dobrze, gdyby wszystko było między nami wyjaśnione”.
Do paradoksalnych należy zaliczyć też taką oto sytuację kiedy prezydent RP Andrzej Duda składając kwiaty na miejscu nieistniejącej, unicestwionej przez OUN-UPA wioski Kolonia Pokuta, i wcześniej zaapelowawszy w Katedrze w Łucku do władz Ukrainy by przywróciły możliwość ekshumacji Ofiar ludobójstwa, przy różnych innych okazjach buńczucznie kończy swoje przemówienia banderowskim zawołaniem „Sława Ukrainie”. Podobnie czyni wielu polskich polityków, nie wiem czy to z chęci przypodobania się wiadomym środowiskom czy też z braku elementarnej wiedzy o historycznych niuansach polsko – ukraińskich. W każdym z wariantów użycia nacjonalistycznego hasła z którym Ukraińcy szli pacyfikować polskie wioski i wycinać w pień ich mieszkańców, nawet tych jeszcze nienarodzonych, kolejny raz stawia pod znakiem zapytania jakość polskich elit politycznych budząc poważne wątpliwości komu w rzeczywistości sprzyjają. Bo zapewnienie rzecznika MSZ Łukasza Jasiny pozycjonujące wszystkich Polaków jako służących Ukrainy uważam za rażący falstart, którego bolesne konsekwencje poniósł sam autor pokracznego sloganu.
Tak to czasami bywa kiedy używa się siermiężnej metafory w odniesieniu do bardzo wrażliwych pokładów dumy narodowej. Żeby w moich rozważaniach zamknąć temat używania hasła „sława Ukrainie” przez polityków w ogóle, a polskich szczególności i jednocześnie by nie być posądzonym o stronniczość lub polską ksenofobię przytoczę opinię w tej sprawie sformułowaną przez angielskiego historyka Johna Paula Himka (Departament Of History And Classics, University Of Alberta), który napisał: „OUN była w rzeczywistości typowo faszystowską organizacją, jak to wynika z wielu jej cech i właściwości: jej zasady wodzostwa, jej dążenia do zakazu działalności wszystkich partii i ruchów politycznych, jej faszystowskiego stylu sloganu (Sława Ukraini! Heroiam sława!), jej czerwono – czarnej flagi, jej pozdrowienia poprzez podniesione ramię, jej ksenofobii i antysemityzmu, jej kultu przemocy […] co tutaj nie jest faszystowskie?”
Sądzę, że zakres, treści, forma, przebieg i ranga tegorocznych obchodów 80. Rocznicy Apogeum Ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na ludności Kresów Wschodnich dadzą częściową chociażby odpowiedź na pytanie o dumę, godność i honor Państwa Polskiego w kontekście jego troski i pamięci o niewinnych Ofiarach jakie złożył naród na ołtarzu polskości.
dr Tadeusz Samborski
Prezes S.K. „Krajobrazy”
Myśl Polska, nr 27-28 (2-9.07.2023)
* * *
O postawie polskich władz i polskiego Kościoła wobec ludobójstwa na Wołyniu w rozmowie z red. Aldoną Zaorską, mówi ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ( ):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy