(Maurice Barrès)
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu obchody Święta Zmarłych wiązały się na Mazowszu i Podlasiu z bogatą obrzędowością ludową, która była reliktem czasów przedchrześcijańskich. Dziś stopniowo stare zwyczaje wypierane są przez obrzędy kościelne, nabożeństwa i modły odprawiane przez księży na cmentarzach. Wśród nich popularne są na przykład tzw. „wypominki”, będące rodzajem odmawianej na cmentarzach modlitwy połączonej z wywoływaniem imion pochowanych tam zmarłych. Pojawiły się też składane na grobach wieńce i bukiety sztucznych kwiatów.
1. i 2. listopada cmentarze odwiedzane są przez tłumy ludzi, którzy starają się przynajmniej zatrzymać przy miejscach pochówku swych bliskich. Na tonących w kwiatach grobach płoną znicze. Zgodnie z polską tradycją, ich płomienie oświetlają też mogiły zapomniane i opuszczone których nie odwiedza już nikt z krewnych. Można je zobaczyć między innymi na licznych na Mazowszu bezimiennych leśnych i polnych mogiłach żołnierskich. Zaduszki są bowiem również dniem pamięci narodowej, kiedy zapalamy ognie na miejscach straceń, grobach powstańczych, kwaterach żołnierskich, przy tablicach pamiątkowych poświęconych pamięci poległych i pomordowanych podczas różnych wojen, a także na grobach osób zasłużonych dla Polski i na grobach twórców kultury.
Cześć oddawana przodkom nie jest jednak wynalazkiem kultury polskiej ani nawet chrześcijaństwa, tylko elementem uniwersalnej tradycji pierwotnej, obecnej we wszystkich znanych kulturach świata. Również w krajach słowiańskich obrzędy zaduszne należały do najważniejszych rytuałów. Odprawiane były kilka razy do roku, towarzyszyły im rozbudowane formy kultu, modły i ofiary składane przede wszystkim z jadła i napojów. Trzeba było długich stuleci by te zamierzchłe rytuały wkomponowane zostały i połączyły się z nową wiarą chrześcijańską, a wiele spośród tych tradycji żywych było jeszcze do niedawna w ludowej kulturze Mazowsza i Podlasia i warto im się w tym miejscu przyjrzeć.
Wedle tradycji ludowej listopad, na którego początek przypadają Zaduszki, to miesiąc w którym odlatują szpaki, zięby, słonki, cyranki, bekasy, gołębie siniaki, czaple i błotniaki zbożowe. Gdy jest śnieg i zimno, przylatują gile, jemiołuszki, krzyżodzioby, myszołowy włochate i czeczotki, pozostając później do końca lutego lub do początków marca. W kalendarzu ludowym listopad występuje też pod nazwami listopadnika, sześćświętnika lub pajęcznika. Jego zachowana do dziś i najpopularniejsza nazwa wywodzi się od opadających w tym miesiącu liści.
Stary zwyczaj ludowy, jeszcze w XIX wieku kultywowany na Litwie, w Prusach, w Kurlandii i we wschodnich regionach Polski nakazywał potajemnie zbierać się w dzień zaduszny w kaplicach cmentarnych lub w opuszczonych domach stojących w pobliżu cmentarzy, gdzie następnie wywoływano dusze zmarłych na przygotowaną specjalnie dla nich ucztę. Na samych cmentarzach a niekiedy też w ich pobliżu urządzano ponadto tego dnia obiaty żałobne.
Pośród wschodnich chrześcijan na Podlasiu a także pośród mieszkańców Kresów, zachował się przez długi czas zwyczaj „ugaszczania dusz”. Polegał on na pozostawianiu na domowych stołach na noc przed Zaduszkami ugotowanych poprzedniego dnia bobu, grochu, soczewicy, kutii (rodzaj potrawy z pszenicy, maku i miodu, podawanej na wschodzie Polski jako danie wigilijne a także na stypach i uroczystościach zadusznych) jak również kieliszka wódki, by nocy tej mogły się nimi pożywić dusze zmarłych. W Dzień Zaduszny niesiono te potrawy na cmentarz, gdzie pozostawiano je na grobach, wylewając również na mogiły nieco wódki.
Z czasem forma obchodów złagodniała, a pierwotną ucztę żałobną zastąpił specjalnie wypieczony bochen chleba lub placek, który niesiono na cmentarz i darowano tam najbiedniejszym, to jest tzw. „dziadom kościelnym” a więc utrzymującym się z kwesty pobożnym pielgrzymom którzy podróżowali od kościoła do kościoła. W dzień wszystkich świętych i w dzień zaduszny zawsze można było spotkać ich głośno modlących się pod murami cmentarza.
Ofiarowano im kawałek ciasta, chleba lub kubek gorącej kaszy a także kieliszek wódki, prosząc w zamian o modlitwę za wymienionego z imienia zmarłego członka rodziny. Chleb lub ciasto były zatem dzielone na tyle kawałków, ilu zmarłych było w danej rodzinie. Gdy księża zwalczać zaczęli rozpijanie kościelnych dziadów wódką, ofiarę w postaci jadła i napitku zastąpiono dawanymi dziadom pieniędzmi. Wierzono że modlitwa dziada, tak więc „człowieka bożego”, z pewnością zostanie wysłuchana.
Jadło niekiedy zostawiano też wprost na mogiłach zmarłych, wierzono bowiem że korzystają z niego później dusze zmarłych przodków. Na Podlasiu znany był zwyczaj rozpalania na rozstajach dróg lub w pobliżu cmentarzy ogni przy których mogły się ogrzać dusze powracające w zaświaty. Ognie zaduszkowe rozpalano też na grobach osób zmarłych gwałtowną śmiercią, zwłaszcza pogrzebanych w niepoświęconej ziemi pod cmentarnym murem samobójców. Ogień miał bowiem chronić żywych przed złymi duchami i upiorami.
By ochronić się przed wilkołakiem, jego dłonie po śmierci krępowano sznurem, w usta wkładano kamień a ciało odwracano głową do ziemi. To miało uniemożliwić mu wstanie z grobu nawet w noc poprzedzającą Zaduszki. Zrodzonego z nasienia szatana i z matki czarownicy wampira unieruchomić można było odcinając mu po śmierci głowę i składając ją w nogach.
Było to ważne, gdyż w noc przed dniem zadusznym cienie zmarłych udawały się w procesji do kościoła lub kaplicy cmentarnej, gdzie o północy wysłuchiwały mszy celebrowanej przez zmarłego proboszcza. Zachowały się opowieści licznych świadków którzy słyszeli tej nocy bicie dzwonów kościelnych, głosy i śpiew uczestników nabożeństwa, widzieli korowód wędrujących dusz, a nawet sami brali udział w tych niezwykłych wydarzeniach.
W pamięci ludu mazowieckiego zachowały się nawet historie o szabrownikach cmentarnych, którzy tej nocy dostawszy się pomiędzy duchy zmarłych, trafiali na podziemną ucztę nieboszczyków, by opuściwszy ją, znaleźć się później w zupełnie innym czasie – wiele lat po, jak się okazywało, swoim długotrwałym zaginięciu.
Na cmentarz udawano się na dwa lub trzy dni przed świętem zmarłych, by oczyścić groby z chwastów i liści. Stare wiejskie cmentarze i śródpolne mogiły Mazowsza i Podlasia często dziś zanikają, okrawane z roku na rok pługiem lub okrywając się gęstymi zaroślami. Wiele takich porzuconych cmentarzyków znaleźć można w centralnej części Puszczy Kampinoskiej, skąd po 1975 r. stopniowo wysiedlano mieszkańców istniejących tam od XIX wieku osad i wiosek. Dziś ledwie można dostrzec chylące się pośród zapadniętych mogił ku ziemi zmurszałe figury i porośnięte mchem i powojami przegniłe drewniane krzyże.
Wiejskie cmentarze dzieliły się na część dla bogatych i dla biednych. W niepoświęconej ziemi pod płotem lub w rogu cmentarza pozostawiano miejsce dla wisielców, topielców, nieochrzczonych dzieci etc. Chłopski pogrzeb, nierzadko bez księdza, kończył się złożeniem zbitej z desek trumny w wykopanym wcześniej w ziemi dole. Gdy brakowało pieniędzy na nagrobek murowany, sadzono w miejscu pochówku drzewko lipy, brzozy lub krzak bzu, by po latach móc łatwo odnaleźć mogiłę bliskich. Na grobach zapalano wyrabiane własnoręcznie lampki z tłuszczu zwierzęcego lub świeczki. Jeśli mogiła przystrajana była kwiatami, to jedynie żywymi.
Istniał też stary zwyczaj rzucania przez przechodzącego na mijany grób – niekoniecznie bynajmniej w święto zaduszne – świeżo ułamanych gałązek drzew. Tradycją tą nawiązywano do słowiańskich obrzędów ciałopalnych, podczas których dorzucano gałęzie do płonącego stosu na którym palono zwłoki. Zwyczaj rzucania gałązek na mijaną mogiłę powszechny był na Mazowszu jeszcze w XIX wieku, w niektórych zaś rejonach zachował się do połowy XX wieku.
I tak na przykład w miejscu Puszczy Kampinoskiej zwanym Mogilnym Mostkiem jeszcze w latach poprzedzających II wojnę światową mijający je przechodnie kładli gałązkę drzewa. Czyniono tak na pamiątkę mordu dokonanego tam na dziewczynie zmierzającej ze wsi Pociecha do kościoła w Łomnej. Zabójstwa miał wedle miejscowych podań dopuścić się wędrowiec, który poprzedniego dnia zanocował w miejscowej karczmie.
Gdy rzucanego przez przechodniów suszu nazbierało się już dużo, ktoś z okolicznych mieszkańców przychodził wiosną i podpalał zwalisko by dusza zamordowanej mogła w ogniu oczyścić się z grzechów. Zwyczaj ten opisał w XIX wieku folklorysta i varsavianista Kazimierz Władysław Wójcicki (1807-1879) ,a kultywowano go do czasu wysiedlenia mieszkańców miejscowych puszczańskich wsi.
Już z czasów chrześcijańskich wywodzi się tradycja przynoszenia w dzień zaduszny przez wiernych księżom kaszy, mąki, mleka, śmietany i sera. Wieczorem wszyscy zbierali się później, najczęściej w jakimś domu lub w innym umówionym miejscu, by wspominać zmarłych i śpiewać ku ich upamiętnieniu pieśni. Nocą po okolicy miały się wówczas błąkać pod postacią kul ognistych lub błędników dusze zmarłych mierniczych, które opuszczać miały groby by raz jeszcze wymierzyć źle za życia wytyczone chłopskie zagony.
Pozostałe z czasów przedchrześcjańskich na Mazowszu miejsca kultu przodków to jednak nie tylko Mogilny Mostek: w Lasach Osieckich znajduje się na przykład uroczysko zwane Czarcimi Kościołami. W pobliżu odkryto ślady cmentarzyska ciałopalnego z czasów rzymskich, a szczególną aktywność miały tam wykazywać moce diabelskie. Wąwóz zwany Czarcim Dołem powstał, gdy diabeł wyrwał z tego miejsca zalegające tam kamienie i wzniósł z nich kościół na wydmie Bratosówiec, skąd też wzięła się późniejsza nazwa wspomnianego uroczyska.
Na szczycie innej wydmy, znanej jako Dąbrowiecką lub Spalona Góra, która położona jest w Lasach Celestynowskich, znajduje się uroczysko nazywane Białą Górą. W przeciwieństwie do niżej położonych zboczy, szczyt wydmy nie zarasta sośniną i pokryty jest jasnym piaskiem. Zgodnie z miejscowymi podaniami dzieje się tak, gdyż znajduje się on pod władzą sił nieczystych i odbywały się tam sabaty czarownic. Sabaty takie miały mieć także miejsce na Łysej Górze przy ul. Hrabiego w Otwocku. Przypisywanie jej takiej funkcji jest dalekim echem istnienia tam dawniej pogańskiego miejsca kultu.
Na uroczysku Jośce niedaleko wsi Głupianka do początku XX wieku leżał wielki kamień, będący od czasów prasłowiańskich ośrodkiem kultu ludowego. W okresie wiosennego przesilenia w jego zagłębieniach składano ofiary w postaci jadła i drobnych monet, które później zbierali żebracy. Mieszkańcy okolicy uważali że zagłębienia głazu są śladami, stóp, łokci i brody Pana Jezusa. Niestety, proboszcz z pobliskiej Kołbieli w 1907 r. kazał rozbić głaz, z którego resztek ułożono schody prowadzące do kościoła parafialnego. W miejscu dawnego głazu stanęła kapliczka z figurą św. Anny, w której wierni gromadzą się w Niedzielę Wielkanocną na mszę, jeszcze do niedawna kończącą się huczną zabawą ludową.
Tradycyjne formy kultu przodków są dziś w większości martwe i powrót do nich nie jest już możliwy. Odbijała się w nich świadomość społeczeństwa tradycyjnego sprzed Weberowskiego „odczarowania świata”. Zadaniem dzisiejszego tradycjonalizmu nie jest sztuczne odtwarzanie dawnych symboli i rytuałów. Julius Evola (1898-1974) słusznie krytykował takie zabiegi w swoim eseju skierowanym przeciwko „neopoganom”. Tym, czego możemy nauczyć się od naszych dziadów i pradziadów jest świadomość współbytowania z przodkami i istotami nadzmysłowymi, z którymi szczególnie bliską relację nawiązywano między innymi w dzień zaduszny.
Nasi chłopscy dziadkowie żyjący jeszcze w duchowym uniwersum kultury tradycyjnej, nie musieli „wierzyć” w obecność w ich codziennym życiu zmarłych przodków, gdyż po prostu byli tej obecności świadomi. Przodkowie żyli i wciąż żyją pośród nas, świat dostrzegany zmysłami i pojmowany rozumem jest zaś jedynie jednym z aspektów właściwego nam poziomu rzeczywistości, który z kolei jest zaledwie jednym z wielu istniejących poziomów. Nasi dziadkowie widzieli przodków, słyszeli ich, czuli ich obecność wokół siebie. Tak jak syn nie musi „wierzyć” w obecność ojca bo po prostu widuje go na co dzień i jest jego obecności świadom, tak ludzie Tradycji nie muszą „wierzyć” w obecność zmarłych przodków.
Rytuały i obrzędy ludowe znane z folkloru Mazowsza i Podlasia nie są odzwierciedleniem naiwnej świadomości „szlachetnych dzikusów” którzy nie zaznali jeszcze wątpliwych dobrodziejstw odcinającego nas od wszystkiego co baśniowe i romantyczne chłodnego ostrza rozumu i cywilizacji. Te rytuały i obrzędy były reakcją na postrzeganie przez ludzi społeczeństwa tradycyjnego tych wszystkich pokładów rzeczywistości, na które zamknęły ludzi nowoczesnych mętne opary racjonalizmu i empiryzmu.
Wnioskiem zatem do którego powinno nas prowadzić poznawanie tradycyjnego kultu naszych dziadków nie jest próba rekonstrukcji dawnych rytuałów, lecz zrozumienie czemu miały one służyć i świadomość czego się w nich odbijała. Prawdziwym powrotem do Tradycji będzie bowiem ponowne uświadomienie sobie tego, że nasze życie nie ma wymiaru jedynie materialnego, zaś świat nie ogranicza się do jego elementów poznawanych zmysłowo bądź racjonalnie.
Wtedy obchody dnia zadusznego przestaną być po prostu sentymentalnym wspominaniem tych którzy od nas odeszli, a staną się rytuałem nawiązania szczególnej relacji z przodkami i z innymi wielkimi duchami przeszłości, jak bohaterowie narodowi, twórcy kultury czy polegli obrońcy Ojczyzny. Dzięki cyklicznie powtarzanemu rytuałowi odnawiania tej więzi, uczynimy ją więzią żywą i pulsującą.
Czerpać zaś z niej będziemy siły witalne i twórcze zarówno jako poszczególne osoby jak i jako cały etnos. Duchowe i fizyczne odmłodzenie etnosu, niwelacja skutków entropii jakiej podlega, jego regeneracja, rozbudzenie na nowo we wspólnocie etnicznej sił życiowych jest bowiem możliwe poprzez rytuał odtwarzający więź tej wspólnoty z zamieszkiwaną przez nią ziemią i z przodkami tej wspólnoty. Ojczyzna to bowiem „ziemia i przodkowie”.
Ronald Lasecki
Bibliografia:
Gierała Zenon, Szczodraki, kusaki, lany poniedziałek. Rok obrzędowy w zwyczajach i podaniach ludowych, Warszawa 1989.
Herz Lechosław, Puszcza Kampinoska, Pruszków 2006.
Kałuszko Jacek, Ajdacki Paweł, Otwock i okolice, Pruszków 2006.
Ogrodowska Barbara, Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne, Warszawa 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy