Polska szalupa pójdzie na dno razem z niemieckim statkiem
Niemiecka gospodarka weszła w recesję. Po raz pierwszy od dziesięcioleci Niemcy osiągnęły ujemny bilans w handlu międzynarodowym. W Polsce przez lata wiele mówiło się i częściowo też coś robiło, by uniezależnić się od dostaw rosyjskiego gazu. To oczywiście budowa gazoportu, czy wkrótce otwierany Baltic Pipe. Choć jak się temu przyjrzeć, i będąc uczciwym, trudno uznać za uniezależnienie się brak bezpośrednich zakupów w Rosji, gdy ten rosyjski gaz bierze się rewersem z Niemiec. To nie tyle sposób na niezależność energetyczną od Wschodu, ale sposób na droższy gaz.
Cała ta dywersyfikacja energetyczna nie miała żadnego ekonomicznego, a jedynie polityczne uzasadnienie. O ile jednak coś robiło się, by zmniejszyć polską zależność od jednego źródła energii, przygotowując się na własne samobójcze decyzje i unijne sankcje wobec rosyjskich węglowodorów, to nie robiło się nic, by zmniejszyć naszą zależność gospodarczą od Niemiec. Gdy niemiecki statek zaczyna tonąć, nasza szalupa pójdzie razem z nim na dno, bo jest do niego zbyt mocno przytwierdzona. I tylko sprawia wrażenie szalupy, bo jest raczej tylko elementem wystroju tego statku, a pełna dziur samodzielnie na wodzie się nie utrzyma.
Zbrojenia sposobem na kryzys?
Po przejęciu władzy w Niemczech Adolf Hitler mówił Niemcom, że zbrojenia zlikwidują bezrobocie i zapewnią Niemcom bezpieczeństwo i dobrobyt. Rudolf Hess, jeden z przywódców III Rzeszy, by poprzeć te słowa posłużył się prostym hasłem: „Armaty zamiast masła!”. Kto by pomyślał, ze po 90 latach to hasło powróci i znów pozbawią nas masła?
Po dojściu do władzy NSDAP rozpoczęła tak po keynesowsku, od robót publicznych, między innymi autostrad. Zbyt dużo kilometrów tych autostrad nie wybudowano i więcej było w tym propagandy niż realnych budów. Niewątpliwie jednak bezrobocie spadło, ludziom przez pewien czas zaczęło się nawet lepiej żyć. Ale to nie z powodu autostrad. Prawdziwym motorem niemieckiej gospodarki stała się zbrojeniówka. Dziś może się dziać podobnie, po deklaracjach Niemiec o rozbudowie armii i zwiększeniu nakładów na zbrojenia, o czym pisałem w czerwcu. Tylko, że nie jest to droga rozwoju, ale droga ku wojnie.
Gotujesz się do wojny - to będziesz miał wojnę
Historyk rzymski Liwiusz, wypowiedział w Starożytności do dziś powtarzaną sentencję: „Chcesz pokoju – gotuj się do wojny”. Przewrotność tej myśli polega na tym, że zawiera obiektywnie słuszne przekonanie, że jeśli masz silną armię, ta odstrasza ewentualnych agresorów. Jest przewrotna, gdy masz dużo większego sąsiada i zamiast z nim rozmawiać, uprawiać dyplomację, zakładasz, że wojna i tak będzie, więc o czym tu rozmawiać? Często więc to gotowanie się do wojny staje się samospełniającą się przepowiednią. Chcesz rozmawiać armatami - to tak będzie wyglądała ta rozmowa. Wiem, upraszczam, ale dla lepszego zrozumienia. Hasło to głoszą przecież zawsze wojskowi, cały kompleks militarno-przemysłowy, wielcy kapitaliści, bo poza wszystkim to dla pewnych grup czysty i ogromny interes.
Przypomnę tylko, że pod tym hasłem również Hitler militaryzował Niemcy, ciągle powtarzając jak mantrę, to niczego bardziej dla Niemiec nie pragnie jak pokoju. Następnie gdy Niemcy już zremilitaryzował, rozpoczął najbardziej krwawą wojnę w historii świata. Bo problem z rozkręcaniem gospodarki za pomocą militaryzacji jest taki, że tych bomb i całego sprzętu wojskowego nie można produkować bez końca, i w końcu trzeba ich użyć… by móc znów produkować i od nowa zapełniać magazyny.
Od czasów II wojny światowej tak postępują Stany Zjednoczone, które na zbrojenia przeznaczają tyle samo ile reszta świata. Zainwestowane w zbrojenia pieniądze pracują potem na kolejnych ich wojnach. By do przemysłu zbrojeniowego szły nowe zamówienia od państwa, to państwo musi ten sprzęt i amunicje cyklicznie zużywać. A gdzie jak nie na wojnach?
Od 2014 roku również pod takim hasłem militaryzowała się Ukraina. Miliardy dolarów i tony zachodniego sprzętu wojskowego przez całe 8 lat płynęły na Ukrainę. Ukraina była uzbrojona po zęby i teoretyczną wojnę mogłaby wygrać z niemal każdym krajem europejskim, łącznie z Polską. Ukraiński pomajdanowy reżim gotował się do wojny i ma teraz to, do czego się gotował. Jakoś tak jest, że często to gotowanie się do wojny, wojnę jedynie prowokuje. A najgorzej, gdy zastępuje dyplomację.
Chcesz pokoju - gotuj się do pokoju
Ktoś mądry, chyba nie wiadomo kto konkretnie, ale słowa te często są przytaczane przez wielu ludzi powiedział, że „najgorszy dzień pokoju jest lepszy od najlepszego dnia wojny”. I to zdanie jest z całą pewnością prawdziwe. Bo to nie jest tak, że w kontaktach z Rosją dyplomacja zawiodła. Problem w tym, że w polskiej polityce nie ma praktycznie żadnej dyplomacji. My w ogóle nie rozmawiamy z Rosją. Nie staramy się rozwiązywać sporów, nie szukamy kompromisów, nie uzgadniamy stanowisk. Znaczącym jest tu fakt, że w obecnym polskim rządzie, w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma ani jednego dyplomaty. Ani Zbigniew Rau, ani żaden z wiceministrów, nie ma za sobą żadnego doświadczenia w pracy w dyplomacji. Po co nam zresztą dyplomaci, jeśli rozmawiać nie chcemy? Niestety, ani w Polsce, ani na Zachodzie, a zwłaszcza w USA nikt pokoju nie chce i właśnie dlatego szykują się do wojny, a właściwie już ją prowadzą rękoma Ukraińców. Teraz dążymy do jej eskalacji. Stąd decyzja o stałej obecności dowództwa V Korpusu US Army w Polsce, która faktycznie nie jest decyzją NATO tylko USA, ale zakomunikowaną podczas szczytu NATO. Stąd również decyzja o powiększeniu sił szybkiego reagowania NATO do 300 tys. ludzi.
Pytanie, na które Stoltenberg nie odpowiedział: skąd wziąć pieniądze na te 300 tyś żołnierzy? Nie musiał odpowiadać. Ja to Państwu powiem, skąd te pieniądze pochodzić będą. Oczywiście, że z budżetów państw narodowych, które podejmują się ten pomysł realizować. Te pieniądze będą pochodzić z tego, co mogło pójść na drogi, kolej, transport zbiorowy, szkolnictwo, żłobki i przedszkola, służbę zdrowia, zarobki budżetówki i wszystkich tych obszarów, które ze względu na rozbudowę armii będą z całą pewnością zaniedbywane. Wydatki te dodatkowo, poza kryzysem gospodarczym, jaki nas i tak niedługo czeka, doprowadzą do jeszcze głębszej pauperyzacji nas wszystkich. Chyba, że oni zamierzają iść na wojnę i na dodatek ją wygrać? Tylko z kim my możemy wygrać jakąkolwiek wojnę?
Jakby tego było mało, to wiele krajów, a wśród nich oczywiście Polska, zapowiada zwiększenie zakupów i produkcji broni. Polska armia docelowo ma liczyć też 300 tyś żołnierzy. A to też będzie wymagać zdecydowanego zwiększenia ilości środków przeznaczanych na wojsko z naszego budżetu, przynajmniej trzy jego procenty. Na dodatek, my tej zaawansowanej broni nie produkujemy, choć mamy w uzbrojeniu i polskie udane konstrukcje. Większość tej broni, by nasz kraj zmilitaryzować, zakupimy jak zwykle w USA. Polscy pracownicy i emeryci kolejny raz zasilą budżet USA. A bez masła się obejdziemy.
Przestaliśmy cenić pokój jako bezdyskusyjną wartość
II wojna światowa i jej tragiczne dla nas doświadczenia, celowo zacierane teraz w naszej pamięci, miała ten skutek, że powojenna Polska była autorem wielu inicjatyw pokojowych. Po prostu zdaliśmy sobie wtedy sprawę, że położenia geograficznego nie zmienimy, a w zbrojeniach nigdy nie dorównamy naszym wielkim sąsiadom. I chcąc pokoju nie wystarczy się zbroić, ale do tego pokoju musimy dążyć. Po wejściu do NATO musieliśmy jednak o tym zapomnieć, byśmy mogli brać u boku nowego pana-USA udział w kolejnych jego wojnach na świecie.
Na skutek prowadzonej polityki historycznej w naszej zbiorowej pamięci doświadczania ostatniej wojny zeszły na plan dalszy. Przestaliśmy cenić pokój jako bezdyskusyjną wartość. Teraz doszło już nawet do tego, że obok państw bałtyckich jesteśmy jednymi z największych podżegaczy wojennych w Europie. Gotujemy się do wojny, więc tę wojnę też możemy mieć.
W ostatnich 20 latach, jeśli do jakiś wojen się gotowaliśmy, to przecież do wojen napastniczych, czy to w Iraku czy w Afganistanie. Czy teraz miałoby by inaczej? Przykład Ukrainy, która zamiast rozmów, negocjacji, dotrzymywania zawartych umów (patrz porozumienia mińskie), wybrała konfrontację, wojnę jako narzędzie polityki (czy też wybrali za nią ich mocodawcy?), niczego nas nie uczy niestety. Czy obudzimy się dopiero wtedy, gdy będą nas siłą wsadzać do okopów i znów będą tu zgliszcza?
Jarosław Augustyniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy