Prof. John Mearsheimer, politolog z Uniwersytetu w Chicago. |
Zaczęło się w 2008 roku
„Myślę, że problemy zaczęły się w kwietniu 2008 roku, na szczycie NATO w Bukareszcie, po którym Sojusz wydał oświadczenie mówiące o przyszłym członkostwie Ukrainy i Gruzji. Już wtedy Rosjanie jednoznacznie stwierdzili, że uznają to za egzystencjalne zagrożenie i nakreślili linię na piasku. Mimo to, z biegiem czasu posuwaliśmy w kierunku włączenia Ukrainy do Zachodu i uczynienia z niej zachodniego przyczółka u rosyjskich granic. Oczywiście, chodzi tu o coś więcej niż tylko ekspansja NATO. Jest ona wprawdzie rdzeniem tej strategii, lecz zakłada się również ekspansję Unii Europejskiej oraz przekształcenie Ukrainy w proamerykańską demokrację liberalną, co z punktu widzenia Rosji stanowi egzystencjalne zagrożenie” – mówi prof. Mearsheimer.
Dodaje przy tym, że tylko jeden z elementów wspomnianej strategii byłby do zaakceptowania przez Moskwę: „mogłaby ona prawdopodobnie zgodzić się na to, by Ukraina stała się liberalną demokracją przyjazną wobec Stanów Zjednoczonych i ogólnie Zachodu, ale bez rozszerzenia NATO i UE”.
Polityka mocarstw to nie imperializm
John Mearsheimer prezentuje typowe dla szkoły realizmu podejście do stosunków międzynarodowych. „To nie imperializm, to polityka wielkich mocarstw. Jeśli jest się takim krajem jak Ukraina i żyje się po sąsiedzku z wielkim mocarstwem jak Rosja, powinno się zwracać baczną uwagę na to, co myślą Rosjanie, bo jeśli bierze się patyk i wtyka go im w oko, trzeba spodziewać się reakcji. Kraje półkuli zachodnie doskonale rozumieją tą zasadę w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych” – stwierdza.
„Moim zdaniem, Zachód, a szczególnie Stany Zjednoczone, są w dużej mierze odpowiedzialne za obecną katastrofę. Jednak żaden polityk amerykański i prawie nikt z przedstawicieli establishmentu amerykańskiej polityki zagranicznej nie będzie chciał przyznać, że tak jest; wszyscy będą mówić o odpowiedzialności Rosjan” – mówi amerykański politolog.
Jak daleko posunie się Rosja?
„Jest dla mnie dość oczywiste, że weźmie Donbas pod postacią albo dwóch niezależnych państw, albo jednego, większego, ale poza tym trudno powiedzieć co zrobi. Sądzę, że jest dość oczywiste, że nie zamierza dotykać Ukrainy zachodniej” – charakteryzuje cele operacji rosyjskiej i Władimira Putina Mearsheimer.
Analizując cele rosyjskiego przywódcy, amerykański politolog stwierdza też, że „rozumie on, iż nie może włączyć Ukrainy do Wielkiej Rosji, ani jakiegoś odrodzonego dawnego Związku Radzieckiego. Nie może tego zrobić. To, co robi na Ukrainie, to coś całkiem innego. Wyraźnie wykraja z niej część terytorium. Zamierza zabrać Ukrainie część terytorium, podobnie jak stało się z Krymem w 2014 roku. Poza tym, jest oczywiście zainteresowany dokonaniem wymiany jej władz. Zresztą, trudno jednoznacznie stwierdzić, do czego to wszystko doprowadzi, z wyjątkiem tego, że on nie zamierza podbijać całej Ukrainy” – stwierdza.
Mearsheimer wskazuje też na rozwiązania, które satysfakcjonowałyby stronę rosyjską: „To polityka wielkich mocarstw i Rosjanie chcą w Kijowie rządów uznających ich interesy. Ostatecznie może skończyć się na tym, że Rosjanie będą chcieli po prostu sąsiadować z neutralną Ukrainą i nie będzie im zależało na jakiejś większej kontroli władz w Kijowie. Być może chodzi im po prostu o rząd neutralny i nie proamerykański”.
Nie będzie ekspansji
„Bardzo ważne, byśmy zrozumieli, że to my wymyśliliśmy historię o agresywnym Putinie i o tym, że to głównie on odpowiedzialny jest za obecny kryzys na Ukrainie. Argumentacja używana przez establishment polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych i generalnie Zachodu obraca się wokół twierdzenia, że jest on zainteresowany stworzeniem Wielkiej Rosji lub odrodzeniem dawnego Związku Radzieckiego. Są ludzie, którzy wierzą, że gdy opanuje Ukrainę, przejdzie do krajów bałtyckich. Nie ma zamiaru zajmować się krajami bałtyckimi” – określa granice rosyjskiej sfery interesów John Mearsheimer.
Podkreśla, że – pomimo mocarstwowego statusu – Rosja nie posiada wystarczającego potencjału ekonomicznego do prowadzenia działań ekspansywnych. „Nie ma powodu, by sądzić, że Rosja będzie regionalnym hegemonem w Europie. Rosja nie stanowi poważnego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych. Stoimy przed obliczem poważnego zagrożenia w systemie międzynarodowym. Mamy równorzędnego przeciwnika. Są nim Chiny. Nasza polityka w Europie Wschodniej pozbawia nas zdolności stawienia czoła największemu zagrożeniu, przed którym dziś stoimy” – krytykuje politykę Waszyngtonu politolog.
Sojusz przeciwko Chinom
Mearsheimer otwarcie uznaje Moskwę za potencjalnego sojusznika Waszyngtonu w rozgrywce z Pekinem. „Rosjanie są częścią naszej koalicji równoważącej przeciwko Chinom. Skoro żyjemy w świecie, w którym istnieją trzy supermocarstwa – Chiny, Rosja i Stany Zjednoczone – i jedno z tych supermocarstw posiada potencjał czyniący je równym przeciwnikiem, będąc Stanami Zjednoczonymi należy zabiegać o przeciągnięcie Rosji na swoją stronę, by stworzyć przeciwwagę. Zamiast tego nasza głupia polityka w Europie Wschodniej doprowadziła do tego, że Rosjanie pchani są w objęcia Chińczyków” – twierdzi.
Rady dla Kijowa
„W moim przekonaniu strategicznie rozsądną dla Ukrainy polityką byłoby zerwanie jej bliskich związków z Zachodem, przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi, i podjęcie próby spełnienia oczekiwań Rosjan. Gdyby nie decyzja o rozszerzeniu NATO na wschód i przyjęciu do niego Ukrainy, Krym i Donbas wciąż byłyby ukraińskie, a na Ukrainie nie byłoby żadnej wojny” – mówi Mearsheimer.
Amerykański politolog powtarza przy tym, że Moskwa nie zamierza przejmować pełnej kontroli nad przyszłym państwem ukraińskim. „Myślę, że Rosjanie są zbyt rozsądni, by dać się wciągnąć do okupacji Ukrainy” – podsumowuje.
Myśl Polska (MP)
* * *
In this video, John J. Mearsheimer explains who is responsible for Russia-Ukraine conflict:
Ależ oczywiście to polityka US, bo chce pozostać najwyższym mocarstwem. A przy okazji kraje europejskie musza się zbroic, zamiast podnosić status życia, przecież taki konflikt to lepsza inicjatywa. Chyba trzeba zupełnie nie myśleć żeby tylko widzieć winę Rosji. Tu jest większa gra. Rosja nie mogła cicho siedzieć i pozwolić sobie na deptanie po pietach. A przecież Sowieci wycofali się z Kuby, bo US nie chciało pozwolić na tak bliskie zagrożenie, to tu jest podobnie. Tylko tu pośrednikiem jest Ukraina, która ponosi największą cenę.
ReplyDelete