Stawką jest Rosja
„...Polska porażka ma jeszcze jeden wymiar. Bowiem, co będzie, jeśli Rosja spacyfikuje obecny chaos na Ukrainie i przywróci ten kraj do politycznego i społecznego ładu. Nie będzie to, rzecz jasna, ład neo-nazistowski ale zapewne jakaś forma twardych rządów autorytarnych, kontrolowanych w pełni i administrowanych z Moskwy. Czy taki scenariusz jest niemożliwy? Ależ możliwy najbardziej ze wszystkich” – mówił w marcu 2014 roku pierwszy ambasador RP na Ukrainie dr Jerzy Kozakiewicz w wywiadzie dla portalu Kresy.pl.
Powyższe słowa, jak widzimy, okazały się prorocze i mogą z jednego powodu napawać optymizmem w tych niełatwych czasach. W dobie wysypu „ekspertów ds. międzynarodowych” nad Wisłą znalazł się przynajmniej jeden myślący i przewidujący konsekwencje polskiej polityki zagranicznej człowiek. Warto podkreślić bowiem, że wypowiedź pochodzi sprzed 8 lat, gdy prawie cała Polska ekscytowała się krwawą jatką na Majdanie w Kijowie.
Oddajmy jednak ponownie głos ambasadorowi Kozakiewiczowi z roku 2014:
„Wsparcie, jakie polskie władze udzielają dla przewrotu politycznego w Kijowie, ideologizowane jest głównie polską rusofobią. W tym dosyć tradycyjnym nurcie polskiej polityki wschodniej musimy wspierać Ukrainę, ponieważ jest to (albo może być) nasz naturalny sojusznik przeciw Rosji […] Czyżby jej entuzjaści naprawdę uwierzyli, że za trzy miesiące Rosji już nie będzie? Że już nie trzeba będzie z nią procedować? A jeśli jednak Rosja będzie, to jakich narzędzi politycznych użyje Polska w sferze dwustronnych relacji polsko-rosyjskich wówczas? Kiedy dla Polski wszystkie drzwi będą na głucho i na długo zamknięte? Polskie elity obrażą się wtedy na Rosję i zwrócą się o polityczne i ekonomiczne rekompensaty do unijnych i amerykańskich protektorów? A oni nam pomogą? Wolne żarty, pozostaniemy w tym miejscu Europy i nikogo na Zachodzie nie będą interesowały nasze sprawy z Rosją” – mówił były dyplomata.
W istocie rzeczy późniejszy przebieg wydarzeń również przyznał rację cytowanemu dr Kozakiewiczowi, o czym zaświadcza szereg skrajnie nieprzyjaznych, a niekiedy wrogich posunięć postmajdanowych władz ukraińskich, czy to w sferze polityki historycznej, czy chociażby gospodarczej.
Cofnijmy się tymczasem po raz trzeci i ostatni do czasów Majdanu z przełomu 2013/2014 roku, również ostatni raz oddając głos ambasadorowi Kozakiewiczowi z tamtego okresu:
„Tak czy inaczej, należy wiedzieć, że w obecnym kryzysie ukraińskim nie ma żadnych interesów ukraińskich – ani państwowych, ani narodowych. Stawką tej geopolitycznej gry nie była i nie jest Ukraina. Stawką jest – oczywiście – Rosja. Ukraina jest w tej grze jedynie terytorium walki gigantów, na którym używane są instrumenty ukraińskie oraz ideologie niby-ukraińskie. Scenariusz tego kryzysu był przygotowywany przez lata i jest identyczny ze scenariuszami wszystkich „wiosen” i „kolorowych rewolucji”. Budowali go zresztą ci sami ludzie. Ukraina i jej realne sprawy są głębokim i mało ważnym dla Zachodu i Stanów Zjednoczonych tłem” – powiedział dr Kozakiewicz we wspomnianym wywiadzie.
Majdan praźródłem klęski Ukrainy
Tymczasem niezbyt rozgarnięte umysły każą upatrywać źródeł obecnej wojny bezpośrednio w „rosyjskim imperializmie”, zwalniając się z obowiązku analizy przyczyn i skutków danych wydarzeń na arenie międzynarodowej. Co bardziej gorące głowy domagają się wręcz przestrzegania imperatywu wspierania napadniętego przeciwko napadającemu, niekiedy chyba tylko z przykrej konieczności szukając gdzieś uzasadnienia w istnieniu tak definiowanego interesu narodowego Polski.
Ukraina została napadnięta i prowadzi wojnę obronną, jest to fakt bezsprzeczny. Nie zwalniajmy też samego kierownictwa rosyjskiego z odpowiedzialności za to, że na wojnie tej giną cywile i są ostrzeliwane cywilne obiekty. Niemniej tragedią Ukrainy, ale też samej Rosji, jest to, że interesy tych dwóch państw zostały czy też musiały zostać skonfrontowane. W strategicznym (i subiektywnym dla niej) ujęciu Rosja ze swojego punktu widzenia podjęła akcję obronną celem odwrócenia geopolitycznych skutków zbrojnego przewrotu na Majdanie sprzed 8 lat. Konfrontacja Ukrainy z Rosją była od początku zamiarem sponsorów i patronów ówczesnej rewolucji. Zresztą, i bez wojny skutki Majdanu były dla państwa ukraińskiego raczej opłakane. Jak z kolei mówił abp Carlo Maria Viganò:
W istocie mamy wrażenie, że administracja Bidena, NATO i Unia Europejska celowo prowokują Federację Rosyjską, utrzymując sytuację oczywistej nierównowagi, właśnie po to, aby uniemożliwić jakiekolwiek próby pokojowego rozwiązania kryzysu ukraińskiego. W tym właśnie tkwi powaga problemu. Jest to pułapka zastawiona zarówno na Rosję, jak i na Ukrainę, wykorzystująca oba te kraje, aby umożliwić globalistycznej elicie realizację jej zbrodniczego planu […] Konflikt rosyjsko-ukraiński jest bardzo niebezpieczną pułapką zastawioną na Ukrainę, Rosję i narody Europy. Kryzys rosyjsko-ukraiński nie wybuchł nagle miesiąc temu. Był przygotowywany i podsycany od dłuższego czasu, z pewnością począwszy od zamachu stanu w 2014 r., którego chciało amerykańskie deep state w swojej antyrosyjskiej nagonce
Nie ułatwiajmy sobie przy tym zadania analizy poprzez wytykanie Putinowi zbrodniczej natury jego osobowości, a samej Rosji dążeń do odbudowy dawnego imperium. Na to drugie Rosja po prostu nie ma zasobów, zaś obecna wojna wydaje się jednym z dwóch rozwiązań, jakie leżało na stole prezydenta Rosji: złego lub bardzo złego, z czego za bardzo złe uznano nie podejmowanie żadnych kroków. Zaś co do Putina, to jako lider państwa rosyjskiego podjął on po 8 latach rękawicę rzuconą mu wcześniej przez zagranicznych patronów obalenia konstytucyjnych i demokratycznie wybranych władz przez rewolucjonistów na Majdanie. „Stawką gry jest oczywiście Rosja” – przytomnie zauważał cytowany wcześniej ambasador Kozakiewicz.
Warto również odrzucić moralne wzmożenie spowodowane przypisywaniem Putinowi monopolu na działania zbrodnicze. Krew na rękach mają także postmajdanowe władze Ukrainy i jej zbrojne ramię. Właściwie do dziś nie wiadomo, kto doprowadził do rozlewu krwi na Majdanie, który skutkował eskalacją konfliktu i rozhuśtaniem w posadach samego państwa ukraińskiego. Dziś jednak najbardziej prawdopodobną wersją jest odpowiedzialność snajperów występujących przeciwko ówczesnej władzy Janukowycza, samo zaś śledztwo utknęło w martwym punkcie, co władzom w Kijowie wytykała także ONZ. Była to operacja typu „false flag”, pod fałszywą flagą, przeprowadzona przez część przywódców Majdanu, ze stronnictw oligarchicznych i skrajnie prawicowych. Jej celem było zabicie ludzi stojących po tej samej stronie, którzy nie byli świadomi tego, że zginęli zastrzeleni przez własnych strzelców. Miało to na celu umożliwienie przejęcia władzy – mówił dr Iwan Kaczanowski z Uniwersytetu w Ottawie.
Dość dodać, że do dziś nie ukarano sprawców barbarzyńskiego spalenia i rozstrzelania przeciwników Majdanu w Odessie 2 maja 2014 roku, w czym decydujący udział miały neobanderowskie bojówki. Nie można również zapomnieć o bombardowaniu cywilnych obiektów w Doniecku i Ługańsku przez ukraińskie siły zbrojne w ramach wojny Ukrainy z prorosyjskimi separatystami w Donbasie, wspieranymi przez Rosję.
W istocie polska polityka wspierania „kolorowych rewolucji” w państwach postsowieckich po raz kolejny przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Nie tylko na Białorusi, ale też na Ukrainie, zamiast oddalić Rosję od polskich granic wschodnich (wszak z Rosją i tak graniczymy), mamy ją coraz bliżej. Tymczasem próba stworzenia z Ukrainy państwa antyrosyjskiego to dla nas krok jednoznacznie samobójczy.
Znajdując się w tak newralgicznym dla Rosji miejscu oraz posiadając wielomilionową społeczność rosyjską lub prorosyjską nie dało się nie przewidzieć, że wszelkie próby obalenia ułomnego, ale demokratycznego konsensusu w wyborze władz przez ogół zróżnicowanego społeczeństwa ukraińskiego są dynamitem podłożonym pod tę państwowość. Skoro obalono w Kijowie wybranego przez nas Janukowycza, to w takim razie my wypowiadamy posłuszeństwo władzom w Kijowie – pomyśleli na Krymie, w co z kolei Rosja weszła jak nóż w masło, bez żadnego oporu i przy aprobacie większości tamtejszych – będących etnicznymi Rosjanami – mieszkańców, przyłączając półwysep do dawnej „Macierzy”.
W ślady Krymu szybko poszedł nie mniej prorosyjski Donbas, który podobnej protekcji ze strony Moskwy się nie doczekał. Za swój wybór i orientację na Wschód zapłacił krwawą cenę, tocząc wojnę z władzami ukraińskimi o niezależność samozwańczych republik. Donbas stał się w ten sposób ofiarą prowizorium, które chciał utrzymywać Kreml w porozumieniach mińskich, iż Donieck i Ługańsk to wciąż część Ukrainy. W ten sposób Moskwa chciała wprowadzić prorosyjską donbaską kozę do ukraińskiego pokoju, hamując w ten sposób wszelkie dążenia Kijowa do integracji ze strukturami zachodnimi. Z perspektywy Kremla jednak samozwańcze republiki ludowe nie miały aż takiego znaczenia jak strategicznie usytuowany Krym, więc wsparcie Moskwy było wciąż ograniczone, choć – jak już wspomniano – Donbas był nie mniej prorosyjski niż anektowany półwysep. Schizofrenia zresztą udzielała się także władzom w Kijowie, które wysyłały do Donbasu wojsko, twierdząc, iż walczy ono z Rosją. Tego samego nie czyniono jednak na Krymie, choć i tu, i tu okupant był według nich ten sam.
Początki ciągu przyczynowo-skutkowego opisanej katastrofy ukraińskiej państwowości należy datować więc na przełom 2013/2014 roku, gdy wybuchł Majdan i gdy nie dotrzymano gwarancji dawanych ówczesnemu prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi. Dodajmy, że gwarantem porozumienia między Majdanem a ówczesną władzą był z ramienia Polski ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski. Porozumienie to podeptano w imię „prozachodniego” wyboru Ukrainy, który teraz ściągnął na nią wojnę.
Co będzie gdy Ukraina się w końcu podda?
Dziś daje się słyszeć głosy, że wprawdzie do wojny nie powinniśmy wchodzić (choć głośni są też zwolennicy kolejnego zbiorowego samobójstwa Polaków), ale warto chociażby wspierać Ukrainę uzbrojeniem. Im dłużej Ukraina się broni, tym bardziej wykrwawia się Rosja, a Polska zyskuje na czasie – argumentują zwolennicy tej tezy.
Powyższe twierdzenie nie byłoby pozbawione sensu, gdyby dotyczyło sytuacji obserwowanej w warunkach laboratoryjnych. W rzeczywistości bowiem im dłużej bowiem trwa wojna, tym więcej uchodźców napływa do Polski, a tych możemy już liczyć w milionach. Konsekwencje ekonomiczne i społeczne staną się niedługo ciężkie do udźwignięcia, a państwu polskiemu grozi w obliczu tych wyzwań przynajmniej częściowa implozja. Każdy dzień trwania wojny to – mówiąc brutalnie – zużywanie naszych narodowych zasobów finansowych na pomoc ofiarom wojny zamiast np. inwestycji w zbrojenia mające nas uchronić choćby i przed ewentualną rosyjską agresją. Nie twierdzę, że należy z tej pomocy zrezygnować, z oczywistych przyczyn, ale twierdzę, że nie sposób tych samych pieniędzy wydawać równocześnie na wojsko i na pomoc uchodźcom. Tylko naiwny może twierdzić, że rząd PiS przy swej dotychczasowej polityce nie będzie chciał z uchodźców uczynić po prostu kolejnej fali ukraińskich imigrantów, robiąc wielki krok do zmiany struktury narodowościowej Polski.
Z uwagi na powyższe koszty, które obecnie ponosimy, w interesie Polski jest, by Ukraina i Rosja jak najszybciej uzgodniły warunki pokoju, a wojna zakończyła się jak najszybciej, nawet jeśli dla strony ukraińskiej byłyby to warunki przykre. Ale tak naprawdę Rosjanie chcą, aby Kijów wyrzekł się tego, czego realnie i tak nie posiada. Po pierwsze, Ukraina sama zdaje sobie sprawę, że do NATO nie wejdzie, zatem jej neutralny status zatwierdzony w konstytucji byłby oddaniem faktycznego stanu rzeczy. Uznanie utraty Krymu i Donbasu jest straszliwe dla Kijowa wizerunkowo, przyznajmy to szczerze i uznajmy, że byłoby to dla tego młodego państwa prestiżową porażką, ale przecież od lat i tak Ukraina nie sprawuje nad tymi ziemiami faktycznej jurysdykcji. Polskiej polityce Ukraina niepodległa jest potrzebna jako niepodległy bufor od Rosji, i dlatego jej istnienie winniśmy wspierać na arenie międzynarodowej, ale akurat samo istnienie tego państwa nie jest przez Putina negowane, a jedynie jego sojusze i wschodnie granice z Federacją Rosyjską. Czy w rozmowach pokojowych z Kijowem Moskwa kiedykolwiek żądała bezwarunkowej kapitulacji i włączenia Ukrainy do Rosji? Czy wysuwała żądania inkorporacji Lwowa lub Kijowa? Spór dotyczy wschodnich rosyjskojęzycznych terenów Ukrainy. Być może doszłoby także do zakończenia po wojnie atmosfery sprzyjającej rehabilitacji banderyzmu, a trend ten utrwalił się w polityce historycznej władz Ukrainy wyłanianych po Majdanie. Być może z ustawodawstwa wychodzącego naprzeciw potrzebom mniejszości narodowych na Ukrainie – a tego domaga się Moskwa – przy okazji skorzystałaby tamtejsza mniejszość polska, której akurat władze w Warszawie od lat (od zawsze) nie umieją skutecznie chronić. Jak stwierdził profesor Jacek Bartyzel:
Nie ma innego ratunku dla pokoju i dla Ukrainy też, jak natychmiastowe wstrzymanie działań wojennych i armisticium na całym terytorium Ukrainy, a więc i w Donbasie, gdzie cywile giną też, i rozpoczęcie nieudawanych negocjacji. Trzeba też porzucić szaleńcze (i szkodliwe) mrzonki o wciągnięciu Ukrainy do globalistycznych struktur świata demoliberalnego, takich jak NATO i UE. Ukraina musi pozostać państwem niepodległym, ale neutralnym i najlepiej sfederalizowanym, aby wszystkie grupy narodowościowe, w tym Polacy, miały swobodę rozwoju kulturalnego.
Wreszcie – last but not least – kwestia tzw. denazyfikacji Ukrainy również nie uderza w polskie interesy, a przypadkiem może je nawet realizować. Rzecz jasna, Moskwa ma swoje historyczne i niezwiązane z dramatem polskiej ludności Kresów porachunki z banderyzmem, ale przynajmniej brak ostentacji w honorowaniu banderowców na poziomie władz centralnych byłby postępem w stosunku do tego, czego uświadczaliśmy po 2014 roku. Jeśli akurat to Rosja narzuci Ukrainie, Polska nie tylko na tym nie straci, ale chcąc nie chcąc i zyska.
To w końcu ideologia ukraińskiego nacjonalizmu inspirowała także kroki wymierzone w polską mniejszość na Ukrainie, m.in. w dziedzinie oświaty, nie mówiąc o zakazie ekshumacji na Wołyniu. Co więcej, zapomina się o tym, że ukraiński patriotyzm pobudzający do imponującej skądinąd skali oporu wobec rosyjskiej agresji zainspirował także w jednej ze swych odsłon agresywną politykę historyczną wobec Polski i Polaków. Gdyby nie wojna, trwałaby ona nadal, a polskie interesy wciąż by na tym cierpiały.
Tykająca bomba zegarowa
Podsumowując, czym dłużej Ukraina krwawi, tym większe obciążenie finansowe ponosi państwo polskie i jego obywatele. Stawką wojny nie jest stacjonowanie wojsk rosyjskich na kolejnym odcinku polskiej granicy wschodniej, tych zresztą już teraz możemy się spodziewać na obszarze Białorusi. Uwarunkowania sojuszniczego i prorosyjskiego Mińska są zupełnie inne, niż w przypadku Kijowa. Wojska Putina nie staną pod Lwowem, a trwała okupacja całej Ukrainy pozostaje na szczęście poza zasięgiem możliwości militarnych Kremla. Rosja nie ma tak znaczącej armii lądowej, aby trwale okupować państwo liczące 40 milionów obywateli. Rosjanie atakują siłami ok. 200.000 żołnierzy. Jak stwierdził prof. John Mearsheimer, wybitny teoretyk tzw. realizmu ofensywnego w stosunkach międzynarodowych, wyjaśniając motywy postępowania Rosji:
To, co Rosjanie robią na Ukrainie, jest dokładnym odwzorowaniem ich własnej wersji doktryny Monroe. Mówią oni, że nie można uczynić z Ukrainy bastionu wpływów zachodnich na ich rubieżach. Tu nie ma nic do rzeczy, czy Ukraina ma do tego prawo czy nie. Oni twierdzą, że Ukraina nie może tego zrobić, tak jak Amerykanie twierdzili, że Kuba nie może zaprosić sowieckich sił zbrojnych na zachodnią półkulę.
Skończmy również z publicznym obnoszeniem się ze sloganem, gdy głosi się, że ukraińscy żołnierze walczą także w obronie Polski czy też dają nam czas na zbrojenie się przed wojenną konfrontacją z Rosją. Moskwa nie ma w stosunku do Warszawy żadnych roszczeń terytorialnych ani jakichkolwiek, które miałaby egzekwować bezpośrednim zastosowaniem siły. Nie domaga się ani dymisji polskiego rządu, ani naszego formalnego wyjścia z NATO. Nie dojdzie przy tym do wykucia żadnego nowego mitu polsko-ukraińskiego „Międzymorza”, a problemy w warstwie historycznej zostaną spotęgowane przez realny konflikt etniczny z napływającymi tu od kilku już lat Ukraińcami na tle zbliżającego się kryzysu gospodarczego. Rzeczpospolita dla własnego bezpieczeństwa powinna się zbroić po zęby, ale lada chwila może się okazać, że nie będzie miała za co. Ponadto, jeszcze przed wojną masowa ukraińska imigracja do Polski była i nadal jest tykającą bombą podłożoną pod fundamenty polskiej państwowości. Entuzjastyczne niesienie pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy nie unieważnia tego zagrożenia.
Niestety, nasza ewentualna militarna pomoc Ukrainie nie zmieni zasadniczego obrazu sytuacji. Ta ostatnia staje się dla Kijowa coraz cięższa, a z biegiem czasu także i Polacy zaczną odczuwać jej ekonomiczne skutki. Sądzę, że będzie dla Polski lepiej, gdyby to rosyjski był na Ukrainie drugim językiem urzędowym, niż ukraiński miałby się nim stać w Polsce, co i tak może być akurat najmniej dotkliwym skutkiem trwania konfliktu dla nas samych.
Marcin Skalski
_____________
Marcin Skalski - Absolwent bezpieczeństwa wewnętrznego na Uniwersytecie Warszawskim, słuchacz trzech uczelni wschodnioeuropejskich: w Wilnie, we Lwowie i w Doniecku. Podczas studiów w Wilnie działał w kole Związku Polaków na Litwie – Wileńskiej Młodzieży Patriotycznej. Publikował w „Kurierze Wileńskim”, „Polityce Narodowej” oraz na portalu KRESY.PL.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy