Według autora najbardziej cyniczna, ideologiczna, pełna pychy i poczucia misji (doktryna wyjątkowości) była ekipa Billa Clintona, ale zaraz potem Georga Busha juniora. Motywem przewodnim tych oszustw, które doprowadziły obecnie świat na skraj wielkiego kryzysu – była kwestia poszerzenia NATO. A cała gra zaczęła się tak:
„W lutym 1990 roku Baker udał się do Moskwy, aby uspokoić Gorbaczowa. „Walczyliśmy razem, razem przynieśliśmy pokój Europie. Niestety, źle zorganizowaliśmy ten pokój, co doprowadziło do zimnej wojny”, powiedział sekretarz stanu coraz bardziej znękanemu radzieckiemu przywódcy. „Teraz, gdy w Europie zachodzą szybkie i fundamentalne zmiany, mamy niezwykłą okazję do współdziałania na rzecz zachowania pokoju. Bardzo chcę, aby pan wiedział: ani ja, ani prezydent nie zamierzamy czerpać żadnych jednostronnych korzyści z procesu, jaki właśnie ma miejsce”. Następnie rzekł wprost: „Rozumiemy, że nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale i dla innych europejskich krajów ważne jest, by posiadały gwarancje, że jeśli Stany Zjednoczone utrzymają swoją obecność w Niemczech w ramach NATO, obecna militarna jurysdykcja sojuszu nie zostanie przesunięta ani o cal w kierunku wschodnim”.
Ani o cal na wschód. Stany Zjednoczone udzieliły „kategorycznych zapewnień” w tej kwestii, stwierdził Jack Matlock, amerykański ambasador w Moskwie za Reagana i Busha. Gorbaczow usłyszał to wyraźnie i słyszał wielokrotnie. Sam odpowiedział: „Jakiekolwiek rozszerzenie strefy NATO jest nie do przyjęcia”. Ufał, lecz nie sprawdzał: nigdy nie otrzymał amerykańskich zapewnień na piśmie.
Dwa tygodnie później do Camp David przybył kanclerz Kohl, aby naradzić się z prezydentem Bushem, i szybko się porozumieli. Zgodzili się narzucić Moskwie warunki zjednoczenia. Niemcy Zachodnie nie miały siły wojskowej. Posiadały jednak ogromny potencjał gospodarczy, były największym źródłem inwestycji kapitałowych i spółek joint venture w Związku Radzieckim. Obaj przywódcy uzgodnili, że Kohl może w praktyce kupić Niemcy Wschodnie, nasycić je kapitałem, zapłacić Sowietom za opuszczenie kraju i wprowadzić zjednoczone Niemcy do NATO. Baker radośnie określił ten wielki gambit jako największy przymusowy wykup w dziejach. Gates nazwał to planem usunięcia Sowietów za łapówkę.
– Wygramy tę grę – powiedział prezydent Bush kanclerzowi Kohlowi w Camp David. – Musimy jednak zrobić to sprytnie.
Ich rozmowa była przesycona poczuciem amerykańskiego przywódcy, że trzyma bieg historii mocno w cuglach.
– Sowieci nie mają możliwości dyktowania relacji Niemiec wobec NATO – dodał Bush. – Do diabła z tym. Wygraliśmy, oni przegrali. Nie możemy pozwolić Sowietom wyszarpać na koniec zwycięstwa.
– Oczywiście będą chcieli czegoś w zamian – odparł Kohl.
– Macie grube portfele – stwierdził prezydent”.
To był pierwszy akt dramatu. Następny miał miejsce już w czasach Jelcyna, który był traktowany przeze Amerykanów jako naiwny pijak, któremu można wcisnąć wszystko. Czytamy:
„22 października polecieli śmigłowcem do leśnej daczy, dawnego schronienia łowieckiego Stalina. Weszli do mocno nagrzanego, słonecznego pokoju pełnego myśliwskich trofeów. Jelcyn, który ledwie trzy tygodnie wcześniej złamał opozycję przy użyciu siły, był w złym stanie. Wionęło od niego alkoholem.
Christopher powiedział mu, że Rosja będzie miała „pełen udział w przyszłym systemie bezpieczeństwa w Europie”. Partnerstwo dla Pokoju miało obejmować wszystkie dawne republiki radzieckie i państwa Układu Warszawskiego i „nie będzie starań o wykluczenie kogokolwiek”. Jelcyn chciał się upewnić, że dobrze rozumie: to partnerstwo dla wszystkich, a nie członkostwo w NATO dla niektórych? „Właśnie tak”, powiedział Christopher. „Wspaniały pomysł”, odparł Jelcyn. „Genialny! To pozwoli rozwiązać wszystkie napięcia, jakie mamy obecnie w Rosji co do państw Europy Wschodniej i ich aspiracji względem NATO. Byłby to dla Rosji problem, zwłaszcza jeśli czyniłoby to z nas państwo drugiej kategorii. Wasz nowy pomysł czyni nas równymi”. Jelcyn był zachwycony. „To naprawdę wspaniałe”, wykrzyknął. „Powiedzcie Billowi, że jestem podekscytowany”. Nie trwało to jednak długo. 12 stycznia 1994 roku Clinton spotkał się z Polakami, Czechami i Węgrami na Hradczanach. Po konferencji oznajmił, że warunki gry się zmieniają. „Pytanie nie brzmi już, czy NATO przyjmie nowych członków, ale kiedy i w jaki sposób”. Nie czy, ale kiedy było praktycznie przeciwieństwem ani o cal na wschód.
Wayne Merry zajmował się w amerykańskiej ambasadzie w Moskwie sprawozdaniami politycznymi. W jednej ręce trzymał oficjalny protokół Departamentu Stanu z rozmowy Clintona i Christophera z Jelcynem. W drugiej raport ambasady w Warszawie o tym, co prezydent powiedział Polakom. „Kontrast był dość wyraźny, jak również nasza dwulicowość”, stwierdził. „Polacy i inni publicznie trąbili o swym rychłym wejściu do NATO, Rosjanie wiedzieli więc, że ni mniej, ni więcej ich okłamaliśmy. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego to zrobiliśmy. Znacznie lepiej byłoby powiedzieć Jelcynowi prawdę i współpracować z Moskwą w rozwiązaniu problemu, aby poprawić stosunki między NATO a Rosją, Sądzę, że było czymś charakterystycznym dla administracji Clintona, zwłaszcza w relacjach z Rosją, wierzyć, że można zjeść ciastko i mieć ciastko, że możemy jawnie zwodzić Rosjan w kwestii mającej dla nich wielkie znaczenie bez utraty ich zaufania do naszych słów i zamiarów. Dobra dyplomacja nie oznacza, jak się często mówi, kłamania dla swojego kraju. Dobra dyplomacja to być znanym z wierności własnym słowom”.
W tym czasie pół miliona rosyjskich żołnierzy, w dużej części oficerów, wycofywało się z Niemiec do Matki Rosji. Znaczna ich część przez lata kwaterowała w wagonach czy namiotach, z rodzinami i dziećmi. Radzieckie zwycięstwo nad nazistowskimi Niemcami, wielki marsz Armii Czerwonej na zachód sprzed pół wieku wydawały się teraz filmem puszczonym wstecz. Kulminacja tego procesu nastąpiła w Berlinie 31 sierpnia 1994 roku, gdy odbyła się oficjalna ceremonia z udziałem Helmuta Kohla. Kanclerz mówił uroczyście o cierpieniach Rosjan w czasie wojny. Jelcyn, znów pijany, nie mógł ustać na miejscu, zabrał batutę dyrygentowi orkiestry wojskowej, chwycił mikrofon i próbował zaintonować pieśń. Było to przerażające dla społeczeństwa rosyjskiego. Poniżenie miało być jeszcze większe”.
I wreszcie trzeci akt dramatu – mesjanizm Georga Busha. Weiner pisze:
„Sukces pomarańczowej rewolucji nastąpił kilka godzin przed tym, jak Bush 20 stycznia 2005 roku wszedł na Kapitol, by wygłosić swoje drugie przemówienie inauguracyjne. Wśród publiczności znajdowali się jego wiekowy ojciec, byli prezydenci Carter i Clinton oraz liczni obywatele. Bush wyznaczył nowy cel dla amerykańskiej wojny politycznej: Agenda Wolności. „Polityką Stanów Zjednoczonych jest wyszukiwanie i wspieranie rozwoju ruchów i instytucji demokratycznych w każdym kraju i kulturze, by ostatecznie położyć kres tyranii na świecie”, powiedział. „Ponieważ działaliśmy w imię wielkich wyzwoleńczych tradycji naszego kraju, wolność uzyskały dziesiątki milionów ludzi. Jako że nadzieja roznieca nadzieję, znajdą ją kolejne miliony. Dzięki naszym wysiłkom roznieciliśmy płomień w umysłach ludzkich. Ogrzewa on tych, którzy czują jego moc. Rozpala tych, którzy walczą o postęp. I pewnego dnia ten nieokiełznany ogień wolności dotrze na najmroczniejsze krańce naszego świata”.
Przemówienie prezydenta miało wątki mesjanistyczne. Przywołał Boga, „Stwórcę nieba i ziemi”, uznając Go za prawdziwego autora jego polityki wspierania demokracji i obalenia tyranii. „Historia zna wzrost i słabnięcie sprawiedliwości, historia ma jednak widoczny kierunek, wyznaczony przez wolność i Twórcę wolności […]. Pokrzepieni, doświadczeni, lecz nie znużeni, jesteśmy gotowi na największe osiągnięcia w dziejach wolności”.
Podważał w ten sposób fundamenty amerykańskiej polityki zagranicznej po II wojnie światowej na rzecz krucjaty. Ameryka miała szerzyć na całym świecie wolność w ramach egzystencjalnego starcia. Przetrwanie wolności w Stanach Zjednoczonych jest zależne w znacznej mierze od szerzenia demokracji na świecie, powiedział Bush. Była to głupia idea. James Madison ostrzegał w roku 1787, że „demokracje zawsze doświadczały niepokojów i sporów […] i zwykłe ich żywot był tak krótki, jak gwałtowna była ich śmierć”.
Wielka recesja demokracji na świecie rozpoczęła się w pełni, gdy Bush ogłaszał swoją Agendę Wolności; w kolejnych latach jej tempo i skala nadal rosły. Być może jej początkiem było ujawnienie stosowania tortur w tajnych więzieniach CIA, z których najgorsze przypadki miały miejsce w Polsce, czy też może nielegalne podsłuchiwanie amerykańskich obywateli przez NSA, z wszystkimi orwellowskimi skojarzeniami. Możliwe, że Bush zrozumiał wszystko opacznie, i szerzenie demokracji na świecie zależało od stanu wolności w Stanach Zjednoczonych. Zapewne problem tkwił w sposobach, w jakie Bush rozbudowywał sojusze wojskowe i wywiadowcze z dyktatorami w takich krajach, jak Arabia Saudyjska i Pakistan. A może erozja demokracji zaczęła się wtedy, gdy w swych pierwszych wolnych i uczciwych wyborach parlamentarnych Palestyńczycy wybrali paramilitarną partię Hamas, a Stany Zjednoczone odmówiły uznania wyniku. Z pewnością jedną z przyczyn była sytuacja w Iraku: krucjata wprowadzania siłą demokracji w świecie islamskim wymknęła się spod kontroli. Bliższe prawdy deklaracje światopoglądowe Busha podał, pomijając pompatyczną retorykę, generał porucznik Ricardo Sanchez, niegdyś naczelny dowódca wojsk amerykańskich w Iraku. Gdy wiosną 2004 roku kraj ogarnął chaos, Bush miał wykrzyknąć: „Skopać im tyłki! […] Jeśli ktoś próbuje powstrzymać marsz ku demokracji, to ich dopadniemy i wybijemy!”.
Zwrot nastąpił w 2007 roku, kiedy Putin w Monachium ostrzegł przywódców Zachodu, że świat zbliża się do niebezpiecznego momentu. Próba narzucenia jednobiegunowego układu politycznego i ideologicznego może skończyć się konfrontacją. Weiner pisze:
„Jak się okazało, demokracji nie da się łatwo eksportować. Nie jest towarem, takim jak soja czy sportowe buty, ale ideałem żyjącym w umysłach ludzi. Bush i Cheney mówili o marszu demokracji, obalaniu dyktatur, w swych działaniach przejawiali jednak ciągoty autorytarne. Gdy prezydent spoglądał na kraje świata i powtarzał frazesy o wolności w przemówieniach telewizyjnych, brzmiało to tak, jakby pod jego twarzą na pasku przesuwał się cytat z telegramu Larry ego Devlina z Konga: „Jeśli mamy być realistami, musi nas zadowolić demokratyczna fasada”.
Putin obalił tę fasadę. Widział, że Bush zawodzi w roli przywódcy wolnego świata. Sam odbudowywał rosyjskie służby wywiadowcze, aby zabezpieczyć swoją władzę w kraju i uderzyć w Stany Zjednoczone za granicą. Kiedyś powiedział byłym kolegom z FSB, głównej następczyni KGB: „Grupa funkcjonariuszy FSB, wysłana w tajemnicy do pracy w rządzie Federacji Rosyjskiej, skutecznie wykonuje swoje zadanie”. To nie był żart. Często powtarzał, że nie ma czegoś takiego jak były czekista. Umieścił oficerów wywiadu na całym Kremlu, w najważniejszych ministerstwach, w mediach, w koncernach naftowych i gazowych napędzających gospodarkę, w bankach i firmach finansowych, na uczelniach i w stacjach telewizyjnych”.
Dwa kryzysy, pierwszy wokół Gruzji i potem po majdanie na Ukrainie – sprawdziły świat jeszcze bardziej na skraj katastrofy. Zachód zignorował Putina i jego ostrzeżenia – NATO nadal parło na wschód. Akcja zrodziła reakcję – aż do obecnej wojny Rosji z Ukrainą. Książka Weinera dobrze pokazuje drogę, która do niej doradziła, choć autor zakończył narrację w roku 2020, kiedy rządy Donalda Trumpa zdawały się zmierzać w odwrotnym kierunku.
Opr. Jan Engelgard
Tim Weiner, „Szaleństwo i chwała. Wojna polityczna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją 1945-2020”, Rebis, Poznań 2020,ss. 352.
Księgarnia interentowa Empik
Fot. Wkipedia Commons
Myśl Polska, nr 11-12 (13-20.03.2022)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy