Przyznaję się, że nie spodziewałem się wojny tak szybko. Myślałem, że rosyjska armia stanie na granicach republik Donieckiej i Ługańskiej. Ale to nie znaczy, że nie brałem możliwości pod uwagę. Odkąd USA zlekceważyły propozycje rosyjskie z 17 grudnia 2021, twierdziłem, choćby w trakcie naszych rozmów w ramach audycji „Minął tydzień”, że Rosja znajduje się w sytuacji, w której obydwa rozwiązania będą złe.
Pierwsze, jeżeli nie zareaguje na posunięcia Zachodu ws. Ukrainy, ten odtrąbi swoje zwycięstwo, słabość Putina, Rosję nazwie upadającym mocarstwem itd. Tak, czy inaczej, byłoby to zachętą dla dalszych działań przeciwko Rosji. Druga, czyli jednak decyzja Rosji o wojnie, oznacza koniec marzeń Zachodu o Ukrainie (i Gruzji) w NATO, ale Rosja naraża się na milion niedogodności w postaci agresywnej reakcji Zachodu, oczywiście reakcji nadal politycznej i ekonomicznej, bo jeżeli ktoś nie wytrzymałby i nacisnął czerwony guzik z atomówkami, to nasze rozważania tracą sens – i tak będzie to koniec świata. Zachód na drugim rozwiązaniu traci, ale zyskuje pole do popisu i szeroki wachlarz do ataków na Rosję.
Czy można się było jednak spodziewać, że Rosja w końcu nie zareaguje, jeżeli nawet zareagowała wcześniej niż później? Moim zdaniem, nie. Trzydzieści lat robienia sobie żartów z Rosji, czy to wyciągania jednej ręki, a drugą finansowania działań antyrosyjskich, czy głoszenia potrzeby współpracy i jednocześnie puszczania oka do swoich, że przecież to tylko taka zabawa, itp., itd., zrobiło swoje. NATO powinno zniknąć z powierzchni ziemi najpóźniej w 1991 r. Nie zniknęło, a jako relikt Zimnej Wojny, musiało pełnić funkcje katalizatora konfliktów, gdyż będąc podmiotem z przeszłości, w której istnienie wroga było siłą sprawczą dla NATO, potrzebowało wroga i po 1989. Zamiast się rozwiązać i stworzyć nową formę organizacji zbiorowego pokoju i bezpieczeństwa, bądź po prostu zaprosić Rosję do NATO, Zachód, a przede wszystkim USA zaczął widzieć się w roli zwycięzcy-hegemona, wobec którego Rosja ma obowiązek się podporządkować.
Rok 2008 i otwarcie drogi do NATO dla Ukrainy, drugi Majdan w 2013/14 były dla Rosji dowodem, że Zachód przestał używać białych rękawiczek. Jeżeli Stany Zjednoczone uważały, że można tak pogrywać z Rosją, to najwidoczniej władza w Waszyngtonie znajduje się w ręku oszalałych dyletantów, niegodnych dziedzictwa przeszłości swojego kraju. Rosja dawała wielokrotnie spokojnie do zrozumienia, żeby nie ruszać Ukrainy, że to nie tylko jakieś tam sztuczne państwo bez tradycji – co jest oczywiście prawdą – że nawet nie chodzi o aspekty strategiczne, jak Krym, czy wybrzeża Mórz Czarnego i Azowskiego, ale przede wszystkim, kolebka rosyjskiego narodu i państwowości. A jednak Zachód milczał, dalej robił swoje, a w odpowiedzi na grudniowe propozycje Rosji, zwyczajnie plunął jej w twarz.
Zatem, jeśli wykluczymy samobójczą dla świata opcję nuklearną, konflikt ten jest już w sensie zamiarów Zachodu przezeń przegrany. Przekonali się o tym i Napoleon i Hitler. Anglosasi, którzy po mistrzowsku zrobili wszystko w czasie II wojny światowej, aby ograniczyć swe straty w ludziach (w żołnierzach), zrzucając ciężar pokonania III Rzeszy na Armię Czerwoną i ZSRR, zwłaszcza po kompromitacji wietnamskiej, nie wyślą swoich żołnierzy na Ukrainę. Zresztą byłby to casus belli dla konfliktu atomowego. USA i Zachód ostrzegali przed takimi konsekwencjami działań wobec Rosji ludzie mądrzy, a niekoniecznie pałający sympatia dla Moskwy i Putina. Stephen M. Walt, którego tekst niedawno zamieszczaliśmy na stronie „Myśli”, napisał już po uznaniu republik przez Rosję:
„Nie mogę pojąć, jak liderzy Zachodu mogli myśleć, że rozwiążą obecny kryzys bez dania Rosji czegoś istotnego spośród tego, czego żądała. Nie było powodu, aby myśleć, że Putina zadowolą niewielkie koncesje w sprawie rakiet. Kiedy twój przeciwnik posiada lokalną przewagę militarną, rozwiązanie problemu wymaga z twojej strony czegoś więcej. (…) Jak na zawołanie przywołuje się analogię do Monachium 1938, że Putin jest ludobójczym maniakiem, którego prawdziwym celem jest podbój Europy w taki sposób, w jaki próbował to uczynić Hitler. Ktoś może gardzić pozycja Putina, odrzucać większość z tego, co robi – tak, jak jest w moim przypadku – i wciąż odrzucać taki upraszczający wszystko alarmizm.
Taka tendencja jest szczególnie niebezpieczna, kiedy opisujemy konflikt w ostrych moralizujących słowach, gdyż wówczas kompromis jest wykluczony, a jedynym wynikiem ma być totalna kapitulacja drugiej strony. (…) Jednak pomimo wielu przykrych porażek, obecny kryzys pokazuje, że wciąż mamy do czynienia z powracającą tendencją do uważania, że USA mają prawo, ponoszą odpowiedzialność i mają zdolność do dyktowania całemu światu jak ma żyć, także w regionach, które są bardziej istotne dla innych niż dla Zachodu. USA nie miały tej zdolności w szczycie świata jednobiegunowego i oczywiście nie mają jej i dzisiaj. (…) USA są nadal najpotężniejszym państwem na świecie – pomimo odnoszonych ran i silnych podziałów wewnętrznych – ale są granice tego, co są w stanie osiągnąć a sukces wciąż wymaga ustanowienia jasnych priorytetów i dążenia do osiągalnych celów„.
To stanowisko realisty, który wykracza poza akademickie racje, poza naiwności i poza sympatie, bądź brak sympatii dla jednej czy obu stron konfliktu. W moim przekonaniu kierowanie się zasadami realizmu na przestrzeni ostatnich 30 lat wykreowałoby świat zupełnie inny niż ten, z którym mamy do czynienia dzisiaj. Byłby to świat, w którym byłoby więcej pokoju, bezpieczeństwa i więcej współpracy między potęgami (a nie chorej rywalizacji). Dzisiaj nie ma już miejsca dla takiego świata, ale nie ma tez miejsca dla świata, który usilnie budowały Stany Zjednoczone kosztem Rosji i jej dumy. Wchodzimy w epokę bardzo niepewną, permanentnego konfliktu, który w każdej chwili będzie miał potencjał, aby przekształcić się w zbiorowe samobójstwo. W tym świecie jesteśmy, jako Polska, i będziemy państwem frontowym. To wielka tragedia dla Polski. Jest ona efektem i polskiej rusofobii i fanatycznej miłości do antyrosyjskiej Ukrainy i instrumentalnego traktowania naszego kraju przez możnych z Zachodu. Szczególnie, wbrew temu, co się zapewne wydaje wyznawcom „wiary ukrainnej”, znalazła się ona poza granicą racjonalności.
Dalsze trwanie przy niej, to już nie pozostawienie Polski w roli państwa frontowego za nowym murem dzielącym Europę, ale to wprost nawoływanie do samobójstwa. „Ukraina” jako symbol i synonim potężnego nurtu polityki polskiej właśnie przestaje istnieć. To nie oznacza, niestety, że znikną jej wyznawcy w Polsce. Dziś jednak potrzeba nam nie oderwanych od rzeczywistości szaleńców, którzy gotowi są poświęcić Polskę w imię Ukrainy, ale ludzi, którzy myślą kategoriami realizmu i troski o swój kraj, jak Orban – przede wszystkim należy trzymać się z dala od tego konfliktu! Nie chcę sobie nawet wyobrazić takiego rozwoju sprawy, w którym nasze „elity” władzy i opozycji jednym głosem wysyłają polskie wojsko na tę wojnę. To najczarniejszy scenariusz z możliwych i jeżeli są jeszcze myślący polscy wyżsi oficerowie, nie powinni nigdy do jego realizacji dopuścić.
A co z nami, którzy rozumieliśmy racje Rosji, którzy przekonywaliśmy, że nie można być jednostronnym, którzy uważamy, że „Ukraina” jako zagadnienie w polityce polskiej prowadzące nas do klęsk, powinno raz na zawsze zniknąć? Cóż, nie jest łatwo i nam. Trudno nam dzisiaj bronić decyzji Putina bez względu na jej uzasadnienie. Nasza pozycja jest i tak trudna od wielu lat. Występujemy przeciwko zorganizowanej, jednostronnej opinii, która ogarnęła niemal 100% „elit” w Polsce. Tak jeszcze nigdy nie było. Zawsze istniał silny prąd sprzeciwiający się ukraińskiemu obłędowi w polityce polskiej. Dziś przyszło nam pełnić rolę ostatnich Mohikanów. Słusznie ujął naszą sytuację podobnie myślący Instytut Vaclava Klausa:
„Decyzja rosyjskiego prezydenta Putina szkodzi także tym z nas, którzy od lat starają się wyjaśnić złożoność wewnętrznej (także rosyjskiej) sytuacji politycznej, gospodarczej i narodowej Ukrainy oraz trudne konteksty historyczne.”
Bez wątpienia tak jest. Ale z drogi rozumu i rozsądku, z drogi realizmu i racjonalizmu zejść nie możemy. Jest to droga kamienista, co wielokrotnie pokazywała historia Polski ostatnich 250 lat.
Oczywiście, obecna decyzja Rosji rodzi dla niej ogromne problemy, jednak nie przesadzałbym w kreowaniu Rosji jako przyszłego wasala Chin. Czy decyzja ta oznacza przecięcie więzów z Zachodem? Na najbliższy czas zapewne tak. Być może też Zachód, wbrew propagandzie, kalkulował na takie rozwiązanie i liczy obecnie na wewnętrzny bunt w Rosji. Tak, czy inaczej, zabawa w kotka i myszkę się skończyła. Nastał czas, w którym opętani abstrakcyjnymi ideami powinni ustąpić pola realistom po każdej ze stron konfliktu światowego. USA nie zerwało kontaktów z ZSRR pomimo utopienia we krwi powstania na Węgrzech, a ZSRR nie zerwał kontaktów z USA pomimo palenia Wietnamczyków napalmem. Ergo, realiści zawsze mają pole do dyskusji. Musi to być już jednak zupełnie inna dyskusja od tej pozorowanej kpiny z jaką mieliśmy do czynienia od 30 lat.
Pozostaje aspekt czysto ludzki. Każdy, kto nie jest pacyfistą, ale jest wrogiem wojny jako rozwiązania – a ja zaliczam się do tych osób – życzyć musi Ukraińcom i Rosjanom zaangażowanym w ten konflikt, aby był on jak najmniej krwawy. od odpowiedzialności obu stron – Rosji i Ukrainy – zależy, czy straty będą minimalizowane, czy odwrotnie.
Adam Śmiech
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy