Twierdza Wisloujście.Fot. T.Sienicki (CC BY-SA 3.0) |
Choć i „mocarstwowość” tu raczej kabaretowa, i „walka” co najwyżej retoryczna, polegająca na zwiększaniu głośności krzyku, który stał się już nieznośnym jazgotem.
Sny o potędze pozostały snami
Fantazje polskiej klasy rządzącej na temat polskiej „mocarstwowości” już na początku mijającego roku utemperował nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden. Warszawa postawiła wszystko na jedną kartę: układ z Donaldem Trumpem. Miał być wiernopoddańczy hołd pod postacią „fortu” jego imienia, miały być układy biznesowe polegające na tym, że Polska stanie się gazowym hubem służącym do ekspansji amerykańskiego surowca na rynkach europejskich. Wszystko to miało być związane z faktem, że Trump w otwarty sposób stawiał na tzw. nową Europę, przez polskie władze określaną mianem Międzymorza czy Trójmorza.
Fantasmagoria i sen o potędze występujący pod tą nazwą omawiany był w setkach publikacji na łamach prorządowych mediów, dyskutowany na pseudonaukowych konferencjach i debatach samozwańczych ekspertów. Wreszcie stał się częścią oficjalnej retoryki najwyższych władz państwowych. Koncepcja ta okazała się już jednak protektorowi i sponsorowi zupełnie niepotrzebna. Nowy lokator Białego Domu wyraźnie pokazał, że dla niego Europa to przede wszystkim Niemcy, z którymi zamierza znormalizować zepsute w bezprecedensowy sposób przez swojego poprzednika relacje.
Odizolowana Polska, skłócona ze wszystkimi właściwie sąsiadami, nie ma bez wsparcia protektorów zza oceanu żadnej atrakcyjności i siły przyciągania dla innych krajów regionu. Miejscowa klasa polityczna wydaje się tego jednak kompletnie nie rozumieć, dalej brnąc w powtarzanie nieaktualnej już mądrości minionego etapu. Dlatego coraz bardziej irracjonalnej mantry o Międzymorzu słuchaliśmy przez cały miniony rok.
Może chociaż Ukraina?
Rok 2021 potwierdził, że w naszym regionie Europy istnieją dwie stolice konsekwentnie odrzucające wszelkie formy dialogu z najbliższym otoczeniem i pogrążone nieustannie w atmosferze fobii oraz irracjonalnych lęków. To Warszawa i Kijów. Skoro tak wiele łączy klasę polityczną Polski z jej ukraińskim odpowiednikiem, to może na tym odcinku kształtuje się coś w rodzaju poważnego, „strategicznego” partnerstwa?
Nic z tego. Administracja Wołodymyra Zełenskiego zupełnie Polską nie jest zainteresowana. W Kijowie przeprowadzili najwyraźniej bilans i zastanowili się, co można dostać od Warszawy. Polska nie jest decydentem w sprawach finansowych; tu wystarczy wisieć u klamki Waszyngtonu, Londynu, Brukseli i innych decydentów. Sprzedać czegoś istotnego do Polski za bardzo się nie da; na przykład węgiel Ukraińcy ściągają od nas, produkcja przemysłowa maleje, a rolnictwo nastawione jest na inne rynki. Zresztą wymiana handlowa nie przynosi bezpośrednich korzyści najbardziej zainteresowanym, czyli klasom rządzącym.
Od Warszawy można jednak dostać kilka usług za darmo. Po pierwsze, na polecenie ukraińskich służb specjalnych polscy „partnerzy” gotowi są ścigać swoich własnych obywateli. Zupełnie za darmo. Po drugie, polska klasa polityczna również za darmo bronić będzie z uporem godnym lepszej sprawy kijowskiego reżimu. Niezależnie od tego, kto aktualnie w Kijowie sprawuje władzę, delegacje z Warszawy nadal odwiedzać będą neonazistów z „Azowa”, poklepywać po plecach neobanderowców i zachwycać się walką Ukraińców z „Moskalami”.
Nic się tu nie zmieni, nawet gdyby władze ukraińskie otwarcie, jeszcze bardziej opluwały pamięć polskich ofiar mordów dokonywanych przez tamtejszych nacjonalistów. Status Warszawy wobec Kijowa to status tzw. pożytecznego idioty, a rok 2021 to w tym zakresie nie tylko kontynuacja, ale wręcz pogłębienie toksycznego charakteru związku dwóch państw.
Na Zachodzie gorzej, na Wschodzie gorzej być nie może
Mijający rok to również pogłębienie konfliktu z Brukselą. Tutaj sytuacja pogorszyła się z winy rządu PiS, który – jak się wydaje – całkowicie świadomie dąży do nieustannej eskalacji. Dotyczy to również stosunków z Berlinem. Jak nietrudno przewidzieć, nowy niemiecki rząd wydaje się coraz mniej tolerancyjny wobec ewidentnego łamania przez Polskę kolejnych europejskich norm i standardów. Olaf Scholz to nie Angela Merkel. Annalena Baerbock, choć w Warszawie tak imponuje niektórym jej krytyka drugiej nitki Gazociągu Północnego, będzie zapewne ostro strofowała rząd PiS w sprawach ekologii, poprawności politycznej, a już na pewno wspomnianej praworządności. Polska odpowiedź, czyli hasła o niemieckich należnościach wobec Polski w postaci reparacji wojennych nie przekonują już chyba nawet samych tych, którzy je głoszą. To nic więcej jak pusty zabieg retoryczny.
A co na Wschodzie? Polska zebrała płody ingerencji w sprawy wewnętrzne sąsiedniej Białorusi. Na dodatek pisowski rząd przegrał wizerunkowo trzy rundy polsko-białoruskiego sporu na granicy: najpierw nie dopuszczając na ten obszar mediów (w przeciwieństwie do otwartych na nie władz Białorusi), później traktując w sposób kompletnie niezrozumiały imigrantów, a na koniec otrzymując jeszcze cios pod postacią dezercji szeregowego Emila Czeczki. I wciąż obowiązuje zasada, by z Mińskiem nie rozmawiać. Podobnie zresztą, jak z Moskwą, ale to już inne zagadnienie.
Rok 2021 to kolejny rok zaostrzania konfliktu, wojennej retoryki, pohukiwań, gróźb i wrzasków. Gorszy niż lata poprzednie. Czy kolejne lata mogą być gorsze?
Mateusz Piskorski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy