Po rozmowie w Genewie Siergieja Ławrowa z Anthonym Blinkenem Amerykanie mają dać w ciagu tygodnia odpowiedź na żądania rosyjskie Fot. printscreen YT |
Właśnie w takim duchu brzmią niektóre komentarze po genewskim spotkaniu ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergieja Ławrowa z amerykańskim sekretarzem stanu Anthony’m Blinkenem.
Wojna w przyszłym tygodniu, a może już trwa?
„Trochę optymizmu. Rozmowy ostatniej szansy nie są ostatnie. Inwazja rosyjska na Ukrainę nadal jest realna, ale Władimir Putin nie ma powodu, by decyzję podejmować już teraz. Ma na to czas co najmniej do końca przyszłego tygodnia” – dzieli się swoimi przemyśleniami na łamach „Rzeczpospolitej” Jerzy Haszczyński. Autor wierzy zatem w wojnę, właściwie wręcz w jej nieuchronność. I nie zastanawia się wcale nad sposobami jej zapobieżenia, ciesząc się, że Waszyngton nie zamierza jakoby spełniać kluczowych postulatów rosyjskich w dziedzinie bezpieczeństwa. Haszczyński należy do grupy wyznawców teorii o „rosyjskiej agresji na Ukrainie” regularnie przekładających tylko jej termin. Twierdzą oni, że nastąpi ona z pewnością, to ma być tylko kwestia czasu. I tak odsuwają ją o kolejne tygodnie już od roku.
Do podobnych wniosków dochodzi chyba poseł Koalicji Obywatelskiej, były polityk PiS Paweł Kowal. Tyle, że on uznaje konflikt zbrojny za straszak i blef, mówiąc raczej, że wojna już trwa i ma charakter niekonwencjonalny, w tym energetyczny i propagandowy. Od Kowala dostaje się też Budapesztowi, który za gotowość do dialogu z Moskwą ma, według polityka, sprzyjać planom rozbioru Ukrainy.
Żadnych ustępstw! – pokrzykuje z kolei komentator „Polityki” Tomasz Zalewski. Pisze o światowym przywództwie Ameryki, bez którego najwyraźniej nie jest w stanie wyobrazić sobie świata. A jednocześnie apeluje, żeby pokazywać wobec Rosji sztuczną jastrzębią jednomyślność NATO. Krytykuje nie tylko Francję i Niemcy za ich rzekomą uległość wobec Kremla, ale nawet prezydenta Joe Bidena, który – jego zdaniem – nie powinien w ogóle mówić o jakichś podziałach w Sojuszu Północnoatlantyckim.
Podżegania i podszepty
Gdy w Genewie rozmawiali szefowie rosyjskiej i amerykańskiej dyplomacji, w zimowej scenerii beskidzkiej Wisły konferowali prezydenci Polski i Ukrainy, Andrzej Duda i Wołodymyr Zełeński.
Głowa państwa polskiego po raz kolejny powtarzał, że tzw. Zachód powinien mieć w głębokim poważaniu złożone w dyplomatycznej formie postulaty rosyjskie i gardłował o udziale Ukrainy w procesie integracji „euroatlantyckiej”.
Prezydencki minister Jakub Kumoch poinformował też, że prezydenci obu krajów będą teraz w stałym kontakcie. Czyli zasugerował, że Warszawa własną piersią gotowa będzie bronić ukraińskich „sojuszników” w razie takiej potrzeby. Komunikaty te wybrzmiały w programach propagandowych rządowej telewizji, która zaczęła też cytować kolejnych ekspertów zza oceanu opowiadających o rzekomych szczegółach planowanej rosyjskiej „inwazji”.
Zdecydowana większość dziennikarskiego „salonu” i klasy politycznej mówi wprost: im bardziej Rosja nie chce rozszerzenia NATO na Wschód, tym z większą determinacją trzeba je rozszerzać. Po co? Racjonalnych argumentów nie przedstawiają. I zresztą nikt ich o nie nie pyta, bo tzw. integracja euroatlantycka Ukrainy jest dogmatem w polskiej polityki, aktem atlantyckiej wiary miejscowego establishmentu. A wiara, jak wiemy, nie wymaga żadnych logicznych uzasadnień.
Potrzeba rozumu
Tymczasem w polityce potrzebny jest przede wszystkim rozsądek i umiejętność przewidywania oczywistych w tym przypadku konsekwencji pewnych zdarzeń. Rozmowy Ławrowa z Blinkenem były istotne, choć nie widzimy ich bezpośrednich efektów. Ważny jest jednak sam fakt dialogu, którego Warszawa unika jak ognia. Tym samym, w odróżnieniu od tak hołubionego przez niektórych nad Wisłą i przywoływanego jako wzór rządu Viktora Orbána, polskie władze, niezależnie od dalszego rozwoju wydarzeń, abdykują z uprawiania wszelkiej polityki i ostatecznie rezygnują z podmiotowości.
Ustawiają się tym samym w roli kibiców zawodów MMA, którzy chcą w istocie, żeby amerykański zawodnik, który jest ich bezdyskusyjnym idolem, uderzał jak najmocniej w przeciwnika. Podobnie jak przed laty, w przypadku anglosaskiej agresji na Irak, pozycjonują się poza Europą, bo przecież faktycznie Paryż i Berlin dalekie są od retoryki wojennej.
Logiczne spojrzenie na rosyjskie propozycje powtórzone przez ministra Siergieja Ławrowa pozwala tymczasem na dojście do bardzo prostego wniosku: prowadzą one do zmniejszenia napięć w naszej części Europy, do radykalnego zmniejszenia ryzyka, że terytorium Polski po raz kolejny w historii w przyszłości mogłyby stać się teatrem działań wojennych.
Demilitaryzacja Europy Środkowej jest w naszym najlepiej pojętym interesie. I właśnie dlatego Warszawa powinna wrócić politycznie do Europy i wreszcie zrezygnować z ujadania, które staje się już chyba męczące nawet dla niektórych anglosaskich protektorów obecnych elit rządzących.
Mateusz Piskorski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy