73.posiedzenie Sejmu RP. Fot. Flickr Sejm RP Ł. Błasikiewicz CC BY 2.0 |
A w Polsce? W Polsce trwa w najlepsze postsolidarnościowy spektakl, jałowy i pozbawiony treści.
Fobie zaciemniają ogląd rzeczywistości
Na czym polega dziś polska debata polityczna? Pomińmy litościwie milczeniem kompetencje intelektualne większości jej uczestników. Skupmy się wyłącznie na treściach. Dyskusje polskich polityków przepełnione są fobiami. Wypełniają je przestrogi przed zazwyczaj wyimaginowanymi zagrożeniami. Większość z nich dotyczy kwestii tak odległych od rzeczywistości, jak rzekomo agresywne plany sąsiadów względem Polski (przede wszystkim tego największego ze wschodu).
Poczucie zagrożenia ma uzasadniać apele o narodową jedność, prowadzić do zamykania ust wszystkim tym, którzy zwracają uwagę na problemy realne. Bo przecież „wojna idzie”, a w takiej sytuacji potrzebna jest ponadpartyjna jedność.
Nie wiadomo po co ktoś miałby tą Polskę, skłóconą i zabałaganioną, chaotyczną i pozbawioną większego znaczenia strategicznego napadać. To jednak nieważne dla dyskutantów. Oni gotowi są przerzucać się nieustannie oskarżeniami o zdradę narodową, służenie obcym interesom, a każdy ruch swoich przeciwników tłumaczyć ich rzekomymi związkami z zagranicznymi protektorami.
Fobie bazują też na irracjonalnym lęku przed innym, obcym. I nie ma tu znaczenia, że ten obcy koczuje dziś w lesie na polsko-białoruskiej granicy i ani mu w głowie w Polsce zostawać. To nie jest kraj jego marzeń; on emigrować chce dalej na zachód. Polska pozostaje celem imigracyjnym co najwyżej dla zbliżonych kulturowo Ukraińców, a i oni coraz częściej spoglądają za Odrę.
Zaklinanie rzeczywistości
Kolejnym przykładem spektaklu marnej próby odgrywanego na oczach Polaków przez ich klasę polityczną jest sprawa relacji z Unią Europejską.
Polska jest – co do tego nie można mieć już wątpliwości – krajem o ustroju autorytarnym, bardzo odległym od podstawowych kryteriów pozwalających na udział w integracji europejskiej. Kwestie wymiaru sprawiedliwości i praworządności są tylko jednym z przejawów obserwowanej od kilku lat postępującej degeneracji systemu.
Prawo i Sprawiedliwość opowiada nam dziś o rzekomej „walce o polską suwerenność”, a niektórzy barwni przedstawiciele partii rządzącej mówią wręcz o „brukselskiej okupacji”. Zapominają, że to ich polityczny idol Lech Kaczyński wyraził zgodę na Traktat Lizboński tę suwerenność na rzecz Brukseli ograniczający, a do tego ich premier Mateusz Morawiecki zaakceptował mechanizm warunkowości w przyznawaniu środków unijnych. Nie ma to szczególnego znaczenia, bo na dobrą sprawę nie mogli przecież zrobić inaczej.
Żeby mieć jakikolwiek głos w UE, trzeba bowiem zdobyć sobie tzw. pozycję przetargową. Polska nie jest potęgą ani gospodarczą, ani demograficzną, ani – tym bardziej – geopolityczną. Taki kraj może więc co najwyżej liczyć na umiejętność budowania skutecznych koalicji z innymi przez swoich dyplomatów i przedstawicieli. Koalicji takiej, wbrew zapewnieniom niektórych, po prostu nie ma. Polska jest sama. Na dodatek nie może powiedzieć na Zachodzie, że w razie potrzeby, jak robi to Viktor Orban i Węgry, zwróci się z propozycją współpracy do innych partnerów (Rosji, Chin, Turcji). Dlaczego? Bo w Moskwie i Pekinie dawno już nikt z Warszawą nie rozmawia i nie traktuje jej przesadnie poważnie.
Mit odwrotny rozsiewa opozycja, twierdząc, że PiS zamierza dokonać rzekomego Polexitu. Nie zamierza, lecz prowadzi z wdziękiem słonia w składzie porcelany nieudolną i ryzykowną grę obliczoną na przekonywanie swoich wyborców, że jest partią „patriotyczną” i nie odda ani piędzi „suwerenności”. W praktyce wystąpienie z UE oznaczałoby zmiecenie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego z powierzchni ziemi i zapewne na Nowogrodzkiej dobrze o tym wiedzą.
Co robić?
Wybitny rosyjski, XIX-wieczny filozof Nikołaj Czernyszewski pochowany jest w Saratowie nad Wołgą, w którym też się urodził. Opowiadał mi o jego grobie redaktor Sputnika Leonid Swiridow, który cmentarz ten odwiedzał, jeżdżąc tam na mogiłę swojego dziadka. Ja nigdy do Saratowa nie dotarłem, choć zdążyłem w życiu zobaczyć kilkanaście różnych rosyjskich miast.
Dlaczego Czernyszewski? Bo to on jest autorem książki, która ukształtowała pokolenia, a jej tytułem było proste pytanie „Co robić?”. Tego najbanalniejszego, zdawałoby się, pytania nikt dziś w Polsce nie zadaje.
Nikt nie stara się odpowiedzieć też na pytania pokrewne i dla przeciętnych obywateli najistotniejsze: co robić, żeby nie drożała energia elektryczna i gaz, żeby Polaków stać było na życie powyżej minimum socjalnego w obliczu galopującej inflacji; żeby w sposób normalny funkcjonowała ogólnodostępna służba zdrowia i system edukacji; żeby emeryci i renciści nie stali przed wyborem priorytetu: lekarstwa czy coś na obiad?
Odpowiedzi na te pytania są trudne. Dużo łatwiej jest odwracać uwagę społeczeństwa kwestiami drugoplanowymi, budzić niezdrowe emocje i rozpowszechniać strach, donkiszoterski lęk przed nieistniejącymi, czyhającymi rzekomo wrogami i obcymi.
Mateusz Piskorski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy