Miejscowość wypoczynkowa Nowy Świat na Krymie. Fot. A.Butko - wikimedia commons |
Najmocniejszym akcentem tegorocznej wizyty prezydenta RP w Kijowie było jego wystąpienie na konferencji Platformy Krymskiej. Cóż to takiego ta Platforma Krymska? To projekt polityczny zainicjowany w 2021 r. przez Ukrainę i poświęcony jej staraniom o odzyskanie utraconego w 2014 r. na rzecz Rosji Krymu. Udział w Platformie Krymskiej zadeklarowało 46 państw i instytucji międzynarodowych, w tym m.in. Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, Turcja, Australia, Nowa Zelandia, Japonia, Kanada, Wielka Brytania, USA, Unia Europejska i Rada Europy.
Jednakże w inauguracyjnym szczycie 23 sierpnia 2021 r. w Kijowie na szczeblu prezydentów reprezentowane były tylko Estonia, Finlandia, Litwa, Łotwa, Mołdawia, Polska, Słowacja i Węgry, na szczeblu szefów rządów Chorwacja i Rumunia, na szczeblu ministrów spraw zagranicznych Bułgaria i Austria, a na szczeblu przedstawiciela parlamentu Czechy. Wymowna była absencja wszystkich państw o znaczącej randze politycznej, które zadeklarowały udział w Platformie Krymskiej, w tym USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Unii Europejskiej. Wymowna była też absencja państw mniej znaczących, jak chociażby Gruzji, Luksemburga, Malty, Cypru etc.
Spośród wszystkich uczestników inauguracyjnego szczytu Platformy Krymskiej prezydent Andrzej Duda wygłosił najbardziej radykalne przemówienie. Nie będę go szerzej cytował. Zwrócę tylko uwagę na to, że każdy poważny polityk powinien wypowiadać się w sposób wyważony, a nigdy egzaltowany czy konfrontacyjny, co niewątpliwie cechowało wystąpienie przywódcy polskiego. Prezydent RP podkreślił, że „Krym to Ukraina” i do tego stwierdzenia można byłoby sprowadzić jego wystąpienie. Czy jednak jest on świadomy tego, że stawiając sprawę w ten sposób niejako broni decyzji I sekretarza KC KPZR Nikity Chruszczowa z 19 lutego 1954 r. o wyłączeniu Krymu z terytorium Rosyjskiej FSRR i włączeniu go do Ukraińskiej SRR? Czy nie stoi to w sprzeczności z dekomunizacyjną polityką historyczną Rzeczypospolitej Polskiej? Czy nie jest to „propagowanie komunizmu lub innego ustroju totalitarnego”?
Warto tutaj zwrócić uwagę, że kwestia Krymu zaistniała w historii Polski dwukrotnie, a więc można powiedzieć, że jest to sprawa poważna. Po raz pierwszy kwestię krymską wprowadził do polityki polskiej Władysław IV – w latach 1632-1648 z Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, inflancki, smoleński, siewierski i czernihowski, a także dziedziczny król Szwecji, Gotów i Wandalów oraz wybrany wielki książę Moskiewski. Podczas swojego burzliwego panowania władca ten planował wielką wojnę z Turcja, która w pierwszej kolejności miała doprowadzić do zniszczenia Chanatu Krymskiego, uciążliwego dla państwa polsko-litewskiego. Co ciekawe – już wtedy Władysław IV nie wykluczał przekazania zdobytego Krymu Rosji w zamian za jej neutralność wobec prowadzenia przez polskiego króla dalszej krucjaty przeciw Turcji i zdobycia dla Polski Mołdawii, Wołoszczyzny i Siedmiogrodu. Czy fakt, że oprócz szlacheckiego sejmu zdobycie Krymu uniemożliwili Władysławowi IV Kozacy zaporoscy, wywołując w porozumieniu z Turcją i Tatarami powstanie Chmielnickiego – uważane zarówno w okresie Ukrainy sowieckiej, jak i obecnej za jeden z mitów założycielskich tego państwa – nie podważa aby historycznych praw Ukrainy do Krymu?
Oprócz tej refleksji historycznej warto też zwrócić uwagę na realia. Realia są takie, że obecnie Rosjanie stanowią 65,2% ludności Krymu, a rosyjskojęzyczni Ukraińcy 15,99%. Dlatego zachodni politycy są świadomi niemożliwości powrotu Krymu do Ukrainy. Stąd właśnie absencja przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec na szczycie Platformy Krymskiej. Nie uznają oni aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. jedynie de iure i tylko dlatego, żeby nie zachęcać Putina do dalszego „zbierania ziem ruskich” w myśl jego koncepcji geopolitycznej Rosyjskiego Świata (Russkij Mir). De facto natomiast z odłączeniem Krymu od Ukrainy już dawno pogodzono się w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu i Berlinie. Nie rozumieją tego jednak chyba politycy w Kijowie i raczej na pewno nie pojmują tego politycy w Warszawie.
Stąd po raz drugi w historii Polski postawiono jako cel polityczny sprawę Krymu. Tym razem jako odzyskania Krymu dla Ukrainy, co w oficjalnym języku polskiej polityki nazywa się „poparciem dla integralności terytorialnej Ukrainy” oraz „polskim sprzeciwem wobec rosyjskiej okupacji Krymu”. Przy czy należy od razu powiedzieć, że o wiele bardziej radykalni w tym stanowisku od prezydenta Dudy i obozu rządzącego PiS są ich liberalni oponenci z PO na czele. Obie strony sceny politycznej w Polsce prześcigają się gdzie się tylko da w rywalizacji o wyrażanie „poparcia dla integralności terytorialnej Ukrainy”, czyli odzyskiwania Krymu dla Ukrainy.
Nie może zatem dziwić, że prezydent Duda podczas swojego wystąpienia na szczycie Platformy Krymskiej oraz rozmów z prezydentem Zełenskim deklarował „budowę poparcia regionalnego i międzynarodowego dla integralności terytorialnej Ukrainy” i podkreślał polską niezgodę na „jakiekolwiek działania rosyjskie na terytorium okupowanego Krymu”. W bilateralnych rozmach z Zełenskim deklarował też po raz kolejny sprzeciw wobec gazociągu Nord Stream 2, który „obniża bezpieczeństwo znacznej części Europy”.
Analizując polską politykę wschodnią z pozycji Realpolitik trzeba zauważyć, że Polska czyni dla Ukrainy wiele i bierze na siebie duże ryzyko, ponieważ jeśli kluczowym deklarowanym celem tej polityki jest „integralność terytorialna Ukrainy”, czyli poparcie dla odzyskania przez Ukrainę Krymu i Donbasu, to Polska wystawia się na ryzyko – nazwijmy to – negatywnych działań ze strony Rosji. I z tymi negatywnymi działaniami mamy rzeczywiście do czynienia, chociażby ostatnio w postaci kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej i białorusko-rosyjskich ćwiczeń wojskowych Zapad-2021 przy polskiej granicy (podczas których będzie m.in. ćwiczony hipotetyczny atak nuklearny na Warszawę).
Trzeba też zapytać z pozycji Realpolitik, co Polska na swojej polityce wschodniej zyskuje albo co otrzymuje w zamian od Ukrainy za taką dla niej ofiarność? Na to pytanie jest bardzo trudno dopowiedzieć. Po prostu nie wiadomo. Zwolennicy obozu rządzącego w Polsce mogliby mi odpowiedzieć, że polska ofiarna obrona praw Ukrainy do Krymu i Donbasu jest elementem budowy koncepcji geopolitycznej Międzymorza w opozycji do rosyjskiej koncepcji geopolitycznej Rosyjskiego Świata. Natomiast ich liberalni oponenci mówiliby coś o prawach człowieka i poszerzaniu integracji europejskiej.
Zatrzymajmy się tylko przy koncepcji politycznej Międzymorza, która jest mglista i niejasna. W zasadzie opiera się ona nie na przywództwie polskim (którego nikt nie zaakceptuje nie tylko w Kijowie, ale także w Wilnie, Pradze etc.), ale amerykańskim. Stany Zjednoczone zaś za kadencji Joe Bidena najwyraźniej skracają front, czyli wycofują się z niektórych obszarów swojej dotychczasowej aktywności geopolitycznej, czego najnowszym przykładem jest upadek proamerykańskiego Afganistanu. Faktycznym celem koncepcji Międzymorza jest wyprowadzenie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów i Ukraina stanowi zasadniczy punkt odniesienia całej konstrukcji geopolitycznej tego projektu. Problem w tym, że Ukraina jest państwem słabym gospodarczo i niestabilnym politycznie, co przesądza o słabości całego projektu Międzymorza, a tym samym polskiej polityki wschodniej. To mniej więcej sprowadza się do tego, że Ukraina ma prężyć przed Rosją polskie muskuły, a Polska ma napinać muskuły amerykańskie. Co jednak, gdy USA (a politykę amerykańską cechuje zmienność i to nieraz radykalna) nie będą chciały prężyć muskułów dla Polski i Ukrainy?
Tak więc całą swoją ofiarność wobec Ukrainy polskie elity polityczne obu opcji opierają albo na mglistych, neoprometejskich i giedroyciowskich marzeniach o Międzymorzu, albo na ideologicznych chęciach poszerzania integracji europejskiej. Polska za obronę interesów politycznych i gospodarczych Ukrainy nie tylko nie otrzymuje z jej strony niczego wymiernego politycznie lub gospodarczo, ale nie jest przez Ukrainę traktowana poważnie i po partnersku. Świadczy o tym chociażby tylko skrócona relacja w ukraińskiej telewizji z parady wojskowej, która odbyła się w Kijowie 24 sierpnia z okazji 30-lecia niepodległości Ukrainy. Nie pokazano na niej ani przelotu polskich F-16, ani polskich pododdziałów.
Przede wszystkim o braku partnerskiego i poważnego stosunku Ukrainy do polskiego sojusznika świadczy ukraińska polityka historyczna, która jest antypolska we wszystkich wymiarach – lekceważeniu polskiej wrażliwości historycznej, zakłamywaniu historii, negacji zbrodni nacjonalistów ukraińskich na narodzie polskim i eksponowaniu fałszywej symetrii pomiędzy ludobójstwem ukraińskim na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej a polską samoobroną na Rzeszowszczyźnie i Lubelszczyźnie oraz operacją „Wisła”.
Nie sposób przy tym nie zauważyć, że antypolska polityka historyczna Ukrainy nie stanowi żadnej przeszkody w polityce proukraińskiej dla szeroko rozumianego obozu liberalnego w Polsce. Wystarczy sobie w tej materii poczytać „Gazetę Wyborczą”, „Newsweeka”, „Krytykę Polityczną”, czy „Nową Europę Wschodnią”. Obozowi PiS trzeba oddać tę sprawiedliwość, że postawił „kwestie historyczne” na agendzie stosunków polsko-ukraińskich. Nie wiadomo tylko do końca z jaką intencją – uspokojenia opinii publicznej w Polsce i łagodzenia obrazu ukraińskiej polityki historycznej w społeczeństwie polskim czy sprzeciwu wobec niej. Prezydent Andrzej Duda poinformował, że w rozmowach z prezydentem Zełenskim poruszył kwestię „polsko-ukraińskiego pojednania i spraw historycznych”. Z jakim jednak skutkiem? Podejrzewam, że z takim jak dotychczas, bo gdyby był jakiś postęp w „sprawach historycznych”, to na pewno by to ogłoszono jako wielki sukces polityki polskiej.
Na spotkaniu z przedstawicielami mniejszości polskiej w ambasadzie RP w Kijowie 23 sierpnia prezydent Duda powiedział: „Proszę się nie martwić, polskie władze nie zapominają o Wołyniu, polskie władze nie zapominają o tych, którzy zostali tam pomordowani. To są bardzo trudne problemy i to są bardzo trudne rozmowy i one się toczą. Wierzę, że doprowadzą do takich rozwiązań, które przyjmiecie państwo, pamiętając o swoim wielkim bólu, który pozostaje w państwa rodzinach, ale jednak z satysfakcją, że pamięta się o tych, którzy odeszli, którzy zostali bestialsko pomordowani”.
Trzymamy pana prezydenta za słowo. Niestety jestem sceptyczny nawet co do tego, że tym bestialsko pomordowanym Polakom uda się zapewnić po 80-ciu latach chociaż chrześcijański pochówek i postawić na ich grobach krzyże z informacją co to są za ofiary i kto je zamordował. Uczynienie nawet takiego kroku podważyłoby politykę historyczną Ukrainy, opartą na obłędnym kulcie zbrodniczych nacjonalistycznych formacji OUN i UPA oraz dywizji Waffeen-SS „Galizien”. Dlatego Kijów broni się nawet przed takim posunięciem i blokuje polskie ekshumacje na Wołyniu, wysuwając prowokacyjne żądanie upamiętnienia zbrodniarzy z OUN i UPA na terytorium Polski. Jest to żądanie nie do przyjęcia (poza obozem liberalnym w Polsce), bo przyjęcie go oznaczałoby polską zgodę na zanegowanie faktu ludobójstwa ukraińskiego na Polakach i akceptację ukraińsko-nacjonalistycznej narracji o „konflikcie polsko-ukraińskim” (w wersji pana Wiatrowycza „wojny chłopskiej”).
„Spraw historycznych” nie da się w stosunkach polsko-ukraińskich przeskoczyć i nie da się również przeskoczyć faktu, że Ukraina była i jest państwem niestabilnym politycznie, że jej elita władzy może upaść równie szybko jak proamerykańska elita władzy w Afganistanie. To jest podstawowa słabość całej konstrukcji polskiej polityki wschodniej, podważająca sens całej polskiej ofiarności na rzecz odzyskania Krymu przez Ukrainę.
Bohdan Piętka
Myśl Polska, nr 37-38 (12-19.09.2021)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy