Wygląda to gorzej niż podczas interwencji ZSRR w tym kraju, z tą jeszcze różnicą, że Moskwa nie wciągnęła w tę wojnę innych państw członków bloku wschodniego. USA zaś zwróciły się do sojuszników z NATO o wsparcie powołując się na artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Był to rodzaj szantażu, gdyż każde państwo, które by odmówiło, mogłoby oczekiwać, że zostanie podobnie potraktowane przez USA w przypadku gdyby ono, z kolei, zostało zaatakowane. Dlatego nikt się nie wyłamał, a nawet więcej, swoje kontyngenty wysłały także kraje do NATO nie należące, a dopiero starające się o wejście, jak Gruzja, Ukraina, a także wiele innych, w sumie ponad 50 krajów. Łącznie, w szczytowym natężeniu operacji militarnych w 2010 roku, było tam ponad 130 tysięcy żołnierzy.
Zamierzeniem USA nie było li tylko ukaranie Talibów, których oskarżono o wspomaganie Al-Kaidy Osamy Bin Ladena, ale chyba jeszcze bardziej przeniesienie swojej cywilizacji do Afganistanu, kraju, który był najdalej, jak to tylko sobie można wyobrazić, odległy od liberalnego systemu amerykańskiego. Neokonserwatyści chcieli udowodnić w ten sposób, że, wcześniejszy o ponad dwadzieścia lat, przypadek Iranu, gdzie odrzucono westernizację i przywrócono system oparty na zasadach islamu, był jakimś wyjątkiem od reguły, jakimś ekscesem, który ma się więcej nie powtórzyć. Chcieli także wykazać, że wcześniejsza inwazja radziecka, która miała na celu zaimplementowanie tam ówczesnego komunizmu w wersji ZSRR, stała się porażką, ale tylko dlatego, że sam ten system był wadliwie skonstruowany.
Ten amerykański projekt, wspomagany przez tak licznych sojuszników, wśród których była także i Polska, kosztował potężne kwoty. Według danych Departamentu Obrony USA, tylko wydatki do 2019 roku wyniosły ponad 737 mld dolarów. Bardziej całościowe szacunki wskazują, że suma ta mogła sięgnąć 975 mld. Inni sojusznicy Ameryki także ponieśli istotne koszty. I tak Wielka Brytania wydała równowartość ponad 56 mld dolarów. Aby uświadomić sobie, jakie to były ogromne środki, wystarczy przypomnieć, że na pomoc gospodarczą w ramach Planu Marshalla, dzięki któremu gospodarka państw Europy Zachodniej została odbudowana po wojnie, USA wydzieliły w latach 1948-1952 środki w wysokości ówczesnych 13,3 mld dolarów. Współcześnie to równowartość ok. 143 mld dolarów. Oznacza to, że na interwencję w Afganistanie USA wydały środki co najmniej 5 razy większe niż na cały Plan Marshalla.
Jaki był efekt wydania tak gigantycznych środków? W zasadzie żaden. Jeśli chodzi o gospodarkę, to jedynie zaobserwowano wielokrotny wzrost produkcji heroiny. Od czasu, gdy obalono tam reżim Talibów i siły USA oraz NATO ustanowiły przyjazne sobie rządy, obszar upraw maku wzrósł ośmiokrotnie, a produkcja opium zwiększyła się z 200 ton do 8000 ton, co stanowi 87 proc. światowej produkcji. Oblicza się, że przy produkcji opium pracuje 10 proc. ludności Afganistanu i wytwarzają oni 60 proc. produktu globalnego tego kraju. Dzięki temu heroina, wytwarzana z opium, jest tania. Cena brązowej heroiny (brown sugar) spadła aż o 45 proc. Stała się ona dostępna także dla młodzieży dysponującej niewielkim kieszonkowym. Są to, jak na razie, jedyne widoczne efekty operacji NATO, mającej na celu wprowadzenie demokracji w Afganistanie. Ale nie takie efekty chyba chciano osiągnąć. Jeśli zaś chodzi o budowę nowoczesnej gospodarki i demokracji, nie osiągnięto niczego.
Dodatkowo, około 100 mld dolarów wydano na formowanie, uzbrojenie i szkolenie armii afgańskiej, która miała zastąpić siły Zachodu w stabilizowaniu sytuacji w kraju. Te siły, stworzone tak ogromnym kosztem, okazały się zupełnie bezwartościowe i obecnie rozpraszają się one nie podejmując żadnej walki z ofensywą Talibów. To zresztą jest powtórzenie sytuacji z Wietnamu Południowego i Iraku, gdzie także siły zbrojne stworzone przez USA okazały się zupełnie niezdolne do stawiania dłuższego oporu. To wskazuje, że liberalny Zachód jest całkowicie niezgodny z cywilizacjami panującymi na Wschodzie i trwałe zakorzenienie się tam liberalnego zachodniego ustroju nie jest możliwe. Także budowanie demokracji opartej na wzorach zachodnich skończyło się kompletna porażką. Poparzmy na ostanie wybory prezydenckie w tym kraju. Odbyły się one w dwóch turach i wśród powszechnych oskarżeń o oszustwa wyborcze, ogłoszony zwycięzcą został Aszraf Ghani, który miał otrzymać tylko 18 proc głosów zarejestrowanych wyborców. Trudno to uważać za mocny mandat do kierowania krajem.
Już w XIX wieku, kilka angielskich inwazji na Afganistan zakończyło się zupełną klęską. I tak, w roku 1839 Anglicy zajęli Kabul, Dżalalabad, Ghazni, Kandahar. Wydawało się, że na trwale opanowali Afganistan. Z czasem jednak narastał opór i niechęć do okupantów. W końcu wybuchło powstanie i Anglicy musieli się ostatecznie wycofać. Łącznie stracili 17 tysięcy ludzi. Tragiczny los Anglików przedstawia obraz Lady Elizabeth Butler – Remnants of an Army, na którym widać Williama Brydona samotnie zbliżającego się do murów Dżalalabadu. Doktor Brydon był jedynym Anglikiem, który uszedł z życiem podczas odwrotu z Kabulu. Była to jedna z największych klęsk w militarnej historii Anglii.
Wystarczyłoby, żeby Donald Rumsfeld, który był Sekretarzem Obrony USA, wnikliwiej przemyślał swoją decyzję o inwazji Afganistanu w roku 2001, posiłkując się treścią wspomnianego wyżej obrazu, by uniknąć obecnej beznadziejnej sytuacji. Rumsfeld właśnie zmarł i oszczędzony mu będzie widok końcowych obrazów klęski, którą wywołał. Winston Churchill kiedyś stwierdził – „Im dalej patrzysz w przeszłość, tym dalej widzisz przyszłość“. Rumsfeld nie chciał patrzeć w przeszłość, dlatego stare błędy się powtórzyły.
Jednak i Anglików klęska w roku 1842 niczego nie nauczyła. Podjęli próbę następnej inwazji w roku 1878. Zajęli Kabul, Kandahar, Dżalalabad i Chost. Z czasem napotkali coraz większy opór. Ajub-chan, rządzący w prowincji Herat, wystąpił przeciwko Anglikom, którzy posiadali wielką przewagę technologiczną. Wojska brytyjskie uzbrojone były w karabiny Martini-Henry, pozwalające oddać do 20 strzałów na minutę i skuteczne na odległość ponad 300 metrów. Afgańczycy posiadali przestarzałe muszkiety o szybkostrzelności nie większej niż 2 strzały na minutę i zasięgu o wiele mniejszym od karabinów angielskich. Pomimo tej oczywistej przewagi Anglicy zostali pokonani w bitwie pod Maiwand w prowincji Kandahar w dniu 27 lipca 1880 r. Uzbrojeni w stare muszkiety, oraz miecze i dzidy, Afgańczycy roznieśli Anglików mających szybkostrzelne karabiny. Na placu bitwy pozostało 1757 zabitych żołnierzy angielskich – reszta uciekła. Straty mogły być większe, lecz Afgańczycy nie ścigali Anglików, zadowalając się zdobyciem obozu i zgromadzonej tam broni i zapasów. Po tym niepowodzeniu, w ciągu kilku miesięcy siły brytyjskie wycofały się z Afganistanu, nie widząc możliwości osiągnięcia założonych celów politycznych.
Mapa topograficzna Afganistanu. Map. Wikimedia commons (CC-BY SA 3.0) |
Podobnie jest i teraz, a nawet, pod pewnymi względami, sytuacja USA przedstawia się gorzej, gdyż Anglicy w XIX wieku wycofywali się na teren sąsiednich Indii, które był wówczas ich kolonią. Obecnie USA nie mają żadnych sojuszników wokół Afganistanu. W czasie gdy podejmowali inwazję w roku 2001 sytuacja była odmienna i wówczas wszyscy wspierali Amerykę, nie tylko państwa NATO, także pograniczny Pakistan był ich sojusznikiem. Rosja udostępniła własną przestrzeń powietrzną do przewozów logistycznych na potrzeby wojsk operujących w Afganistanie, zaś Uzbekistan i Kirgistan pozwoliły na utworzenie amerykańskich baz wojskowych na swoim terytorium. Jednak z czasem, wraz z pogarszaniem się relacji USA z Rosją, ta ostatnia podjęła działania w wyniku których siły powietrzne USA zostały usunięte z tych baz. Prezydent Uzbekistanu Islam Karimow zawarł sojusz obronny z Rosją i nakazał USA opuszczenie bazy lotniczej w Chanabadzie, która miała duże znaczenie dla operacji wojskowych w Afganistanie. Podobnie, w 2014 roku siły NATO zostały usunięte z bazy Manas w Kirgistanie, która służyła za węzeł przerzutowy dla wojska, sprzętu i zaopatrzenia natowskiej koalicji walczącej w Afganistanie. Funkcję tę musiało przejąć lotnisko w Konstancy w Rumunii, położone ponad 4 tys. kilometrów od Kabulu. Jednocześnie doszło też do likwidacji baz wojskowych USA w Pakistanie. Z powodu zasadniczego pogorszenia relacji USA z Pakistanem, wszystkie pięć baz amerykańskich w tym kraju zostało zamknięte i Pakistan nie jest już sojusznikiem USA. Sytuacja dziś jest taka, że siły USA nie mogą użyć, dla celów zaopatrywania, wspierania lub ewakuacji sił w Afganistanie, żadnego lotniska w jakimkolwiek kraju sąsiadującym z Afganistanem.
Wielu porównuje obecną sytuację Ameryki w Afganistanie to ewakuacji Sajgonu w roku 1975. W rzeczywistości jest ona zasadniczo gorsza, gdyż Sajgon był portem morskim, a ludzi ewakuowanych nawet z dachu amerykańskiej ambasady, dostarczano śmigłowcami wprost na pokład lotniskowca, zaś śmigłowce spychano do oceanu. W przypadku zaś Kabulu, zastosowanie podobnego rozwiązania nie będzie możliwe, gdyż śmigłowce nie mają takiego zasięgu, by dolecieć do lotniskowca USS Ronald Reagan, który ma zabezpieczać operację wycofywania sił z Afganistanu. Zatem, w każdym razie, siły Amerykańskie, do samego końca, muszą utrzymać w posiadaniu zarówno rejon swojej ambasady w Kabulu, jak i lotnisko międzynarodowe w tym mieście. W innym przypadku, także gdyby Talibowie podeszli tak blisko by tylko ostrzeliwać pasy startowe na lotnisku, ewakuacja nie będzie już możliwa. Może zatem nastąpić katastrofa i konieczność zdania się pozostałego personelu amerykańskiego w Kabulu na łaskę i niełaskę Talibów. Dla uniknięcia tego rodzaju sytuacji mogłaby posłużyć pomoc Rosji, która posiada wielką bazę wojskową w sąsiadującym z Afganistanem Tadżykistanie, ale ostatnie zachowanie USA nie wskazuje, że USA chcą takiej pomocy. Niezadługo zobaczymy jaki będzie tego wszystkiego koniec.
Porażka w Afganistanie nie dotknie tylko USA. Jest oczywistym, że dotknie też NATO, którego członkowie w tym uczestniczyli, odpowiadając na wezwanie USA. Ta będzie egzystencjalne lub, co najmniej, bardzo poważne zagrożenie dla wiarygodności, spójności i żywotności NATO. Generał Brent Scowcroft, były doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego aż dwóch prezydentów USA, stawiał sprawę jasno: ”Jeśli sojusz poniesie fiasko w Afganistanie, będzie to oznaczało koniec NATO”. Jest oczywistym, że gdyby nie było takiej sytuacji w Afganistanie, prezydent Emmanuel Macron nie mówiłby o „śmierci mózgowej” NATO i nie podważałby wiarygodności sojuszniczej USA.
Także i Polska poniosła istotne straty w tej nieszczęsnej wyprawie do Afganistanu. Łącznie uczestniczyło w niej 33 tysiące osób, żołnierzy i cywilów. Życie straciło 45 osób. Około tysiąca zostało rannych lub uległo wypadkom, wielu wymagało długotrwałego leczenia, w tym z powodu szoku pourazowego. Koszt finansowy operacji wyniósł 6 miliardów złotych, tylko do roku 2014. Przedstawia się, że ewentualną korzyścią było zapoznanie się żołnierzy z realnym polem walki. Wydaje się to wielce wątpliwe, gdyż warunki istniejące w Polsce, jak też i ewentualny przeciwnik, są diametralnie różne od tego co ci żołnierze doświadczyli w Afganistanie.
Trudno ocenić dziś czym ostatecznie skończy się wyprawa NATO do Afganistanu. Widzimy, że amerykańskie imperium zaczyna się cofać, ale nikt nie jest w stanie określić do jakiego punktu będzie się ono cofać. Czy wycofa się tylko z Afganistanu, czy też z całego Środkowego Wschodu. Już teraz Pentagon zapowiedział też wycofanie poważnych sił z Bilskiego Wschodu. A może, jak to, niewątpliwe z dużą przesadą, przedstawił ostatnio były prezydent Trump, do 2024 roku istnienie samych Stanów Zjednoczonych będzie zagrożone?
Stanisław Lewicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy