Fot. Wikimedia commons |
Warto przytoczyć słowa JK: „To są czołgi supernowoczesne, które są w stanie dokonywać różnego rodzaju manewrów, a także prowadzić walkę, w tym prowadzić ogień, z ogromną precyzją, ogromną skutecznością”. Cóż, pomnijmy, że sąd laika, gdy mówi o dziele – o dziele mówi mało, zaś o laiku wiele. To samo można powiedzieć o ministrze obrony Mariuszu Błaszczaku, który pochwalił się pomysłem wykorzystania owych czołgów.
Okazało się, że ustawi je na skraju Bramy Smoleńskiej, gdzie nie ma rzek do forsowania. Jeżeli spojrzymy na mapę, to okaże się, że Błaszczak musiałby ustawiać Abramsy na terenie co najmniej Białorusi. No, to chyba dopiero po zaimportowaniu demokracji na Białoruś. Nie należy sądzić, że na podobną ekstrawagancję zgodzi się Aleksander Łukaszenka. Błaszczak może ma wszakże tajną obietnicę od Ciechanowskiej, jednakże chciałbym zauważyć, że tuż za Bramą Smoleńska w naszym kierunku jest niesławnej pamięci (dla tych, co szli na Moskwę) rzeka Berezyna, przy przeprawianiu się przez którą utonęła znaczna część Wielkiej Armii Napoleona a przy tym jego nadzieje na hegemonię w Europie. No i jeszcze Niemen po drodze.
Ale, ale, może Błaszczak będzie flankować Berezynę konnicą a nad Niemnem czekać już będą oddziały kosynierów (z tym będzie ciężko – gdzie ci chłopi w dzisiejszych czasach!) lub nawet drągalierów, wzorem chlubnych tradycji walki bez broni. W każdym razie, jak się czyta obu wybitnych znawców sztuki wojennej, to człowiek od razu czuje się bezpieczniejszy. Proza życia mówi niestety co innego. Abramsy nie są bynajmniej nowe. Amerykanie przestali je produkować w latach 90 XX wieku i wszystkie kolejne wersje i specyfikacje wprowadzane są na istniejących egzemplarzach, na których dokonuje się wymiany osprzętu. A nawet stanowiąca wydawać by się mogło bezwarunkowe wsparcie dla rządu Solidarność zakładów zbrojeniowych w Polsce jest głęboko zaniepokojona ich sytuacją po zakupie Abramsów i spodziewa się ostatecznego upadku branży.
Faktem jest, że taki Bumar wciąż obraca się wokół T-72/PT-91, ale w końcu czy nie należy wszędzie skończyć z tym okropnym sowieckim dziedzictwem, panie naczelniku? Ciekawe jest również to, że amerykańska agencja DSCA zajmująca się obsługą tego typu kontraktów jak ten na Abramsy, do dzisiaj nic nie wspomina o tym na swojej stronie internetowej.
Niestety, efekt propagandowy z Abramsami okazał się krótkotrwałym sukcesem PiS. Chwilę później okazało się, że Amerykanie wciąż nie żartują w sprawie żydowskiego mienia bezspadkowego. Oto senatorowie napisali kolejny list otwarty do Prezydenta RP. Inicjatorem listu jest sen. Marc Rubio (Republikanie), a podpisali się pod nim także: Tammy Baldwin (Demokraci), James Lankford (R), Jacky Rosen (D), Cindy Hyde-Smith (R), Dianne Feinstein (D), Cory Booker (D), Catherine Cortez Masto (D), Bob Casey (D), Ron Wyden (D), Sherrod Brown (D), Chris Coons (D). Całego listu nie ma potrzeby przytaczać. Senatorowie żądają wycofania projektu zmiany KPA z Senatu, a jeśli tam przejdzie, oczekują zawetowania go przez Andrzeja Dudę. Powołują się na rzekome zobowiązania wynikające dla Polski z podpisania Deklaracji Terezińskiej z 2009 r.), chociaż deklaracja ta wg zgodnej oceny prawników nie rodzi obowiązków i nie określa sankcji wobec nie stosujących się do jej stwierdzeń państw-sygnatariuszy.
Odmienna interpretacja USA wspierającego roszczenia żydowskie pokazuje, jak wielce nierozważnym był podpis pod tym dokumentem, za który to podpis odpowiada ówczesny rząd PO. Co gorsza list sen. Rubio et consortes aż siedmiokrotnie odwołuje się do „zbrodni popełnionych przez nazistów i komunistów”, stawiając za każdym razem znak równości pomiędzy III Rzeszą a rządem komunistycznym w Polsce po 1945 (powstałym m.in. z namaszczenia USA i uznawanym po 1989 r. pomimo oszustwa wyborczego w 1947). Cokolwiek złego moglibyśmy powiedzieć o rządach komunistycznych w Polsce, porównywanie ich, stawianie na tym samym poziomie zła w sprawie żydowskiej, co hitlerowskie Niemcy, jest historycznym absurdem.
Wybieg ten służy senatorom amerykańskim do uzyskania efektu demonizacji władz Polski po 1945 i zrównania ich absolutnie koniecznych działań w postaci np. tzw. dekretów Bieruta, czy zgodnego z całą tradycją prawa europejskiego przechodzenia mienia bezspadkowego na skarb państwa, z polityką III Rzeszy zmierzającą do wymordowania Żydów europejskich. Jest to wielkie przekłamanie, jednakże zapewne mogące znaleźć uzasadnienie – mniej w ignorancji senatorów, a może więcej w ich zrozumieniu polityki historycznej obecnej ekipy przekreślającej istnienie Polski w latach 1944-89 i dyskredytującej jej wszelkie działania w tym czasie. Obserwują to nawet amerykańscy senatorowie (w istocie zapewne ich doradcy) i konstruują treść listu w ściśle określony sposób. I Polska wpada w pułapkę własnej polityki historycznej.
Wreszcie przychodzi wiadomość o umowie pomiędzy USA a Niemcami w sprawie Nord Stream 2. Postanowienia tego porozumienia, niezależnie od tego, czy i w jakim zakresie zostaną zrealizowane, to istna katastrofa dla fundamentów polskiej polityki zagranicznej. Oto dostajemy lekcję nie tylko historii, ale i nasz jedyny, bezalternatywny sojusznik amerykański pokazuje nam miejsce w szeregu i umówmy się – nie jest to miejsce, z którego dobrze widać scenę polityczną świata. To raczej daleki rząd przeznaczony dla klakierów i pariasów, a nie dla kogoś, kto ma cokolwiek do powiedzenia. Wszelkie próby straszenia wszystkich zagrożeniem rosyjskim, nieustająca polityka rzucania kłód pod nogi jakimkolwiek próbom znalezienia status quo z Rosją – to wszystko bierze w łeb.
Katastrofa jest tym większa, że USA pokazały nie tylko miejsce Polsce, ale jednocześnie, że to Niemcy są dla ich prawdziwym partnerem w polityce światowej. Dla nas przeznaczona jest rola szczekaczki i odbiorcy sprzętu USA, bez względu na jego koszty bezpośrednie i pośrednie. Co gorsza, porozumieniem tym USA wprowadzają oficjalnie Niemcy na Ukrainę, jako gracza decydującego o kierunkach rozwoju infrastruktury tego kraju i adwokata wobec Rosji. Trudno sobie wyobrazić chyba większą klęskę polityki polskiej w dzisiejszych czasach.
Czy polscy nieudolni koryfeusze polityki zagranicznej dojdą do jakichś racjonalnych refleksji, które nakażą im zrewidować i własną pozycję, i kierunki dotychczasowej żałosnej namiastki „spraw zagranicznych”? Nie należy się tego spodziewać. „Na to zgody Polski nie ma” – woła rzecznik rządu Piotr Muller. Czytając podobne buńczuczne wypowiedzi, już nawet nie chce mi się śmiać. No i co z tego, że nie ma zgody? Kogo to w ogóle obchodzi? Wszystko, co imć Muller i jego zwierzchnicy mogą, to skoczyć do Bałtyku i kombinerkami rozkręcać NS2.
Swoją bezrozumną polityką jednostronnego wspierania antyrosyjskiej Ukrainy postsolidarnościowcy (wszak PiS i PO przekrzykują się, kto jest większym agentem Putina) doprowadzili Polskę do poziomu – z całym szacunkiem dla tych państw i terytoriów – Sudanu Płd., Erytrei lub Sahary Zachodniej. Żałosny upadek plus megalomania, jak to my i w ogóle pokażemy całemu światu. Świat nie pójdzie w kierunku wojny globalnej, bo nikt jej nie wygra, czyli nikomu się ona nie opłaca. Polscy fanatycy „zagrożenia inwazją rosyjską” powtarzają swoją śpiewkę od dekad i jakoś ta inwazja nie następuje ku ich zapewne ogromnemu rozczarowaniu. To nie poprawia lecz pogarsza naszą sytuację jako partnera do znudzenia przewidywalnego i kompletnie nieelastycznego. Efekt – takie porozumienia jak to.
Nie należy się mu dziwić, należy uczyć się, bo pomimo tysiąca lat historii wciąż zachowujemy się w polityce jak dzieci – niestety, dzieci dorosłe… Mocarstwa i kraje poważne nie chcą i nie mogą posługiwać się polskim “wszystko albo nic”. Dopóki tego nie zrozumiemy, dopóty będziemy pariasem Europy, o świecie już nawet nie mówiąc. Tymczasem polską odpowiedzią są wspólne puste manifesty ministra Raua z ministrem SZ Ukrainy Kulebą, czyli z nikim, bo Ukraina nie jest podmiotem, i jak najlepiej pokazuje porozumienie USA-RFN, jest polem rozgrywki międzynarodowej dziejącej się ponad jej społeczeństwem i fasadowymi władzami. A Polska z tą fasadą ogłasza oświadczenia.
Od prowadzących politykę zagraniczną państwa, takiego jak Polska, średniej wielkości, które nie będzie mocarstwem światowym, ale może zająć całkiem silne stanowisko na miarę swoich możliwości, wymagana jest przede wszystkim wiedza, której, co dziwi w przypadku naszych ludzi z tytułami, całkowicie brakuje w MSZ i w ośrodkach niby-naukowo się sprawami zagranicznymi zajmujących. Gdyby takową posiadali, znaliby chociażby wypowiedź Johna F. Kennedy’ego siedem miesięcy po kryzysie kubańskim na American University: „Jeśli USA i ZSRR nie mogą zniwelować różnic je dzielących, to mogą przynajmniej uczynić świat bezpiecznym dla różnorodności. (…) Musimy zrozumieć, że nie możemy po prostu przebudować świata, tak jak my tego chcemy. Różne kraje mają swoje własne tradycje, wartości, aspiracje. Nie możemy ich przebudowywać na nasz obraz. (…) Nie chcemy narzucać naszego systemu nikomu, kto tego nie chce. Ale chcemy i jesteśmy zdolni zaangażować się w pokojowe współzawodnictwo z każdym na tym świecie. (…) [Najwyższym celem USA] jest utrzymywanie i obrona różnorodności świata, w którym żadne pojedyncze mocarstwo albo sojusz mocarstw nie będzie stanowić zagrożenia dla bezpieczeństwa USA. (…) [O stosunkach USA-Rosja] Niemal niespotykane pomiędzy światowymi potęgami, jest to, że nigdy nie byliśmy ze sobą w stanie wojny”.
Adam Śmiech
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy