Po ostatecznym wycofaniu się naszego „strategicznego sojusznika” z prób blokowania Nord Stream 2 nasza polityka zagraniczna znalazła się w impasie a sposoby reakcji na ten stan rzeczy są niekiedy wręcz żałosne. Widać wyraźnie, że zaplecze merytoryczne całej klasy politycznej (jeśli takie oczywiście jest) nie miało żadnego alternatywnego wariantu odpowiedzi na tę porażkę.
Jeśli ktoś przeczytał choć jeden podręcznik podstaw politologii to wie, że trzeba mieć zawsze co najmniej dwa warianty reakcji na wydarzenia przyszłe: jeden ma być reakcją na osiągnięty sukces prowadzonej polityki, drugi na wypadek braku powodzenia. Polską klasę polityczną zupełnie niepotrzebnie wmanewrowano w jałowe oprotestowywanie tej inwestycji być może w przekonaniu, że komuś uda się ją zablokować. Kto miałby to zrobić? Zapewne w wyobraźni autorów tej polityki miałyby to zrobić Stany Zjednoczone, które to państwo w ich mniemaniu jest w stanie narzucać innym swoją wolę, w tym Rosji i Niemcom. Jeśli naprawdę ktoś wierzył w tak wielką hegemonię tego państwa i był przekonany, że skuteczna blokada byłaby w interesie Stanów Zjednoczonych, to nie ma wręcz minimalnych kwalifikacji w tym zakresie. Dlaczego?