Ilustracja z lubimyczytac |
Ze zdziwieniem odkryłem, że Bruno Schulz (autor „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod Klepsydrą”, malarz, 1892 – 1942) miał „normalną” narzeczoną, Józefinę Szelińską, Junę. Dowiedziałem się też, jakie uzasadnienie ma cudzysłów przy tym przymiotniku i dlaczego tajemnica narzeczeństwa była przez Junę skrywana aż do śmierci.
Ochrzczona katoliczka z ciężkim od lęków cieniem żydostwa oraz wypisany ze wspólnoty, chodzący do kościoła żyd, nie mogą pobrać się z powodów spiętrzonych formalności urzędowo-kościelnych. Oboje są nauczycielami w najlepszym drohobyckim liceum. Bruno uczy jedynie rysunku i robótek, bo nie ukończył studiów ani na Budownictwie Lądowym Politechniki Lwowskiej, ani na Wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych; dużo maluje i rysuje. Wystawia, choć marzy o sławie pisarskiej. Juna z tytułem doktora historii sztuki uczy języka polskiego. On drobny, chorowity, wyglądem jakby prowokował wręcz do urągania; ona świadoma swojej piękności szatynka, wyniosła Junona. Tłumaczy „Proces” Józefa Kafki, ale to on podpisuje pracę, przyjmuje zapłatę i przywdziewa laur autorstwa.
Jej miłości nie powstrzymuje ani dwuznaczna
reputacja wybranego, ani odkrycie twardych dowodów na prawdziwość
przerażających pogłosek – jakby skandale wokół nieprzyzwoitych treści
wystawianych prac ostrzegały niewystarczająco. Z początku te niskie sprawy dość
skutecznie przesłania uwielbienie dla wielkiego talentu. Lecz zaraz pojawiają się
żrące podejrzenia o braku uczuciowej wzajemności. Że nie jest się tą jedyną
najważniejszą, najpiękniejszą, najmądrzejszą – a za to jest się eksploatowaną i
hańbioną bezlitośnie muzą. I błysk uświadomienia, że najpiękniejsze słowa w
intymnych listach służyły ukochanemu jedynie jako ćwiczenia literackie. Pewnie
za mgielną zasłonę poniżających dewiacji także. I tląca się niepewność, którą
jednakże skrzętnie podsyca swoim oddechem.
Cytaty:
…Ja też wiedziałam, po co jestem w jego życiu. Po to,
żeby wszystko utulić, przygarnąć, otoczyć czymś, co uśmierzy ból. To była
służba, ukłon w stronę jego talentu. Ja – ziemska, ku niemu – „nieziemskiemu”.
Ja do obsługi życia – on sztuki. Na taką niewolę gotowa byłam się zgodzić. Bo
przecież sam mnie wypatrzył…*
…Wiedziałam jednak, zdążyłam się już przekonać, że
codzienność go przerażała i przerastała. Nad kartką papieru, w moich objęciach
był wolny. Znałam jego potrzeby. I nie czułam się przez to wykorzystywana.
…Przecież mnie pragnie, oczekuje. Zobowiązałam się…*
…Kiedy tak naprawdę, dogłębnie poczuła, że nie zostanie
żoną ani matką jego dzieci? Tego mroźnego popołudnia? Wcześniej? Jak się to w
niej zbierało? Ta wiedza tajemna, to przekonanie? Z kim przegrała? Z uliczną
dziewką? Czy może ze sztuką? SZTUKĄ. Może chociaż dużymi literami?...*
…I tak się chybotałam. Ciekawił mnie przecież nadal i
pociągał. Prawie magnetycznie. Ale czasami ten „las niesamowitości”, ten rytuał
lęków, ten każdego dnia sporządzany, jak sam mówił: „codzienny i wieczny
testament” prawdziwie mnie przerażał. …Oboje byliśmy od siebie uzależnieni…*
W tle mamy mizerotę tamtych czasów na
wschodniej prowincji. Wspólna walka z szarością egzystencji. Wkrótce już tylko
o zachowanie życia – bo nastają okupacje niemiecka wraz z sowiecką jedne po
drugiej. Rychła i potworna śmierć ukochanego ani miłości, ani urażonej dumy nie
pacyfikuje. Może nawet wręcz przeciwnie. I na zawsze.
Nie ułatwia też świadomość posiadania skarbu –
uczucia obcowania z WIELKIM ARTYSTĄ. Najpierw, gdy geniusz się rodził w latach
trzydziestych, a ona jest blisko niego, potem po kilku dekadach ponownie, kiedy
jest odkrywany dla świata przez takich ludzi jak Jerzy Ficowski i Artur
Sandauer (obaj z różnych światów) – już w realiach PRL-u.
Zostało tylko pielęgnowanie tego
jednostronnego narzeczeństwa przez całe długie samotne życie. Raczej
cerberowanie, by na koniec skąpo wydzielać historykom, swoim kolegom zawodowym,
okruchy diamentów z materialnego komponentu tego skarbu: zdania z listów,
fragmenty nieznanych szkiców, siekając tajemnicę na tajemniczki, jednocześnie
obsesyjnie zasłaniając całą sobą – resztę.
Czytając tę książkę przeżywałem emocje, jakie
towarzyszą lekturze wybitnych literackich romansów, wiedząc jednocześnie, że
bohaterami są prawdziwi ludzie, a wydarzenia nie są fikcją.
Agata Tuszyńska. Fot. Wikipedia |
Agata Tuszyńska jest profesorem, poetką,
biografką i wielokrotnie nagradzaną pisarką o międzynarodowej renomie. W
podziękowaniach wyjaśnia, że zrekonstruowała życie Juny i Bruna między innymi
ze wspomnień ich uczniów oraz odbyła wiele konsultacji naukowych.
Książka kończy się spisem źródeł, jest
wzbogacona 22 ilustracjami – fotografiami i reprodukcjami rysunków B. Schulza.
Posiada więc też walor dokumentu, ale przecież też biografii czy fikcji
dokumentalnej. Kapituła Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki „Gryfia”
wyróżniła w 2016 roku tę nowatorską wielogatunkowość utworu.
Zadowoleni z przeczytania tej książki będą
miłośnicy romansów obyczajowych, biografii, wspomnień oraz zainteresowani
historią malarstwa i literatury.
* Wszystkie
cytaty z: Agata Tuszyńska, “Narzeczona Schulza”, Kraków, Wydawnictwo
Literackie, 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy