Typical landscape view of the Kresy (loc. Sielec, Drohobych Raion, western Ukraine) Fot. Gryffindor Wikipedia |
Tak czy inaczej nie potrafię myśleć o byłych kresach wschodnich Rzeczpospolitej inaczej niż o „Kresach”. Naszym skarbie i dziedzictwie. Uświęconym, mistycznym, bezcennym. Pełnym dzikich pól i rycerzy z kresowych stanic.
Łajam się za to nieustannie. Niewielkim pocieszeniem jest dla mnie, że to przypadłość u nas, Polaków powszechna. Cierpią na nią nie tylko słomianoogni patrioci, gotowi ronić łzy na każde zawołanie „Bóg, Honor, Ojczyzna” (choć do pracy na rzecz tej ostatniej bynajmniej nieskorzy). Nie tylko domorośli stratedzy spod jagiellońskich sztandarów, budujący w swych rojeniach kolejne międzymorza i inne wysoce osobliwe koncepty. Nawet stosunkowo poważny i ceniony przeze mnie portal informacyjny przybrał miano „kresy.pl”. Choć, rzecz znamienna, od dawna zajmuje się tematyką znacznie szerszą niż kresowa. Nawet jedna z ostatnich ostoi zdrowego rozsądku pośród bujnego szaleństwa polskiej myśli politycznej, tygodnik „Myśl Polska”, nie ustrzegł się działu „Kresy”.
Kochamy więc Kresy powszechnie. I zapewne jest to miłość nieuleczalna. Wrosły w naszą kulturę tak silnie, że stały się jednym z jej fundamentów. Dlatego odcięcie się od dziedzictwa Kresów byłoby dla naszego narodu równie przyjemne i pożyteczne co amputacja któregoś z istotnych organów dla pojedynczego człowieka. To jedna z gorzkich pigułek, które muszą przełknąć nasi wschodni sąsiedzi, Białorusini, Litwini i Ukraińcy, jeśli zależy im na ułożeniu sobie dobrych relacji z nami.
Co innego jednak żywić szacunek dla własnej historii i kultury, co innego doceniać wkład w naszą tożsamość, który wniosły Kresy i ich mieszkańcy, a co innego roić sobie fantastyczne wizje, czy to wielkomocarstwowe, czy to prometejskie. O ile to pierwsze świadczy o dojrzałości i przystoi osobom poważnym, o tyle to drugie jest przejawem politycznego i emocjonalnego infantylizmu.
Powiedzmy to sobie brutalnie szczerze: z politycznego punktu widzenia Kresy to przeszłość. Zamknięty rozdział w zamkniętej księdze. Jako integralną część naszego państwa pamiętają je dzisiaj wyłącznie stojący nad grobem starcy. Jako przestrzeń dominacji naszego narodu i naszej kultury utraciliśmy je jednak znacznie wcześniej. Próba rewindykacji, polonizacji Kresów podjęta w dwudziestoleciu międzywojennym zakończyła się całościową klęską. Zamiast reintegracji tych ziem doprowadziła wyłącznie do zaostrzenia konfliktów narodowych. Trudno się dziwić, że większość niepolskiej ludności tych ziem wrześniową klęskę Rzeczpospolitej przyjęła z satysfakcją, lub co najwyżej z obojętnością.
Oddzielone od polskiego organizmu państwowego kresy ulegały stopniowej depolonizacji. Młode narody funkcjonujące na terenie Związku Radzieckiego krzepły, by po upadku sowietów pójść drogą niepodległości. Młodzi Litwini, Białorusini i Ukraińcy, którzy urodzili się już w swoich niepodległych państwach dochowali się już dawno swoich dzieci, które wkrótce wejdą w dorosłość. Dziś oni są gospodarzami tych ziem.
Nie ma i nie będzie już dajmy na to polskiego Lwowa, niezależnie jakie zaklęcia wypowiemy i jakie intelektualne wygibasy będziemy czynić. Natomiast hodowanie w sobie niezdrowych resentymentów będzie szkodliwe przede wszystkim dla nas samych. Będzie skutecznie truć relacje polityczne i tak wystarczająco trudne ze względów historycznych. Zaburzy także realistyczne postrzeganie celów i dążeń naszych sąsiadów, utrudniając prowadzenie wobec nich skutecznej dyplomacji. Wreszcie zaszkodzi Polakom mieszkającym za naszymi wschodnimi granicami. Będą oni traktowani z nieufnością, jako element potencjalnie antypaństwowy.
Identyczne skutki przyniesie wyrosły z przeciwnych stanowisk, podsycany kompleksem wyższości prometeizm. Narody byłej Rzeczpospolitej nie oczekują dziś od nas objęcia przewodniej roli w regionie. Przeciwnie, traktują nas z nieufnością, często wręcz z niechęcią. Do czego zresztą sami stwarzamy powody. Choćby wieczne połajanki i dobre rady wobec Białorusi, wtrącanie się w jej wewnętrzne sprawy i wspieranie jawnie antyrządowych ośrodków medialnych, nie mogą być traktowane inaczej niż jako działania wrogie.
Co ciekawe jest nawet część środowisk określających się jako narodowe, które argumentują ignorowanie tych oczywistych faktów powołując się na… Romana Dmowskiego. Idea kresowa nie stanowi dla nich tego czym w istocie jest, zatem anachronizmu. Przeciwnie, postrzegają ją jako rdzeń nacjonalizmu. Kresy są dla nich osią politycznego sporu, nie sprzed stu czy choćby siedemdziesięciu lat, ale toczącego się tu i teraz. Tak jakby od pierwszych dekad XX wieku w geopolityce nie wydarzyło się dokładnie nic. Tak jakby sam obóz narodowy nie przepracował tej lekcji. Kto nie wierzy niech sięgnie choćby po archiwalne numery „Myśli Polskiej”.
Kresy - czyli dawne tereny należące do Polski na Wschód od Lini Curzona. Map. radek.s Wikimedia commons |
Kontestacja narzuconych siłowo rozwiązań terytorialnych, zepchnięcia Polski za linię Curzona, były przecież pierwotnie powszechne także w naszym obozie. Czas sprzyjał jednak pogłębionej refleksji. Pozwolił pogodzić się z nowym położeniem geopolitycznym. Docenić też korzyści z pozyskania Ziem Odzyskanych. Prowadzić politykę realną. Tym ważniejszą im rzeczywistość odbiega od naszych marzeń.
Rzecz jasna można odrzucić dziesięciolecia dorobku „własnego” obozu politycznego. Można też wybrać z obfitego dorobku myśli narodowej kilka luźnych sentencji i na ich bazie budować własne, strzeliste koncepty. Dlaczego nie? – Zasadniczo nie jest to nigdzie zabronione. Może to jednak wśród nieco bardziej światłych odbiorców budzić konfuzję czy wręcz rozbawienie. W końcu taki „narodowiec” przybrany w ideowe strzępy myśli narodowej, upstrzonej gedroyciowskimi dodatkami, ze sporą dozą romantycznej fascynacji przypomina nieco beztroskiego, barwnego wagabundę przyodziewającego co mu pod rękę wpadnie. A to wieczorową marynarkę, a to bojówki, a to sportowe buty… Za to koniecznie rogatywkę. Lub chociaż patriotyczną koszulkę.
Porzućmy jednak ideowe bezdroża i wróćmy do kwestii zasadniczej. Co dalej z Kresami? Czy czas je porzucić? Jako element naszej tradycji, historii i kultury absolutnie nie. Od dawna są one częścią nas samych. Ważną, stałą i niezbywalną. Jednak jako koncept polityczny stanowią one od lat całkowity anachronizm. Szkodliwe obciążenie wynikłe z dawno zamkniętych rozdziałów naszych dziejów. Rzutujące jednak drastycznie na współczesność.
Już czas pozwolić odejść duchom przeszłości. Pożegnajmy dziecinne fantazje, marzenia i rojenia. Oddzielmy je od świata rzeczywistego. Tylko tak zbudujemy normalność. Także dla Polaków, którzy pozostali za naszą wschodnią granicą.
Przemysław Piasta
Myśl Polska, nr 19-20 (9-16.05.2021)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy