W tym, co widzimy skumulowane są zaniechania wobec służby zdrowia, jakie obciążają wszystkie ekipy rządzące po transformacji 89 roku. Nie ma sensu na zagłębianie się w to, kto i w jakim stopniu jest tu winien bardziej. Od tego nie przybędzie nam lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych – a to jest teraz najważniejsze. Nie liczba miejsc w szpitalach; ją można zwiększyć przekształcając inne oddziały, w których leczy się chorych nie–cowidowych. To liczba kwalifikowanych kadr medycznych stanowi teraz największy problem.
Na wojnie podejmowane są różne decyzje. Nawet takie jak odsyłanie chorych do domu, jeśli tylko nie oznacza to wystąpienia bezpośredniego zagrożenia dla ich życia. Szpitale mogą zwiększyć liczbę sal, wybór sprzętu… Tu są jeszcze możliwości. Nie da się jednak zwiększyć od zaraz liczby lekarzy, pielęgniarek, ratowników. Kadra zaś pracująca przy chorych z wirusem to też tylko ludzie. Za chwilę mogą po prostu nie wytrzymać obciążenia. I paść z wyczerpania.
Jedyne rezerwy, jakie są do dyspozycji decydentów, to powołanie do pracy studentów medycznych ostatnich lat, rezygnacja z egzaminu ustnego lekarzy na stopień specjalisty i skierowanie ich już teraz do pracy z chorymi. Liczenie na lekarzy z krajów sąsiednich (tu w grę wchodzą tylko Ukraina i Białoruś) niewiele da. Emigracja z tych krajów, gdzie przecież też szaleje wirus, jest silnie dwuznaczna moralnie i nieskuteczna dla poprawy naszej sytuacji.
Czy ktoś może sformułował apel o powrót do kraju polskich lekarzy pracujących w sąsiednich krajach na zachód od polskiej granicy? Czy można liczyć na ich odzew, na przyjazd do kraju w takiej potrzebie?
Potrzebne byłyby specjalne rozwiązania, różnica w płacy tu i tam jest ogromna.
A gdyby tak zaproponować uposażenie równe choćby tylko uposażeniu dwóch asystentek Adama Glapińskiego, prezesa NBP? Skoro Narodowy Bank Polski stać było na gaże tych dwóch pań, bez wyraźnych zadań do wykonania, w wysokości po 50 tysięcy każda, to może prezes Glapiński znajdzie też pieniądze dla polskich lekarzy, którzy zadeklarowaliby powrót na czas epidemii?
Wydolność polskiej służby zdrowia jest określona, podobnie jak każdej innej na całym świecie. Systemy ochrony zdrowia budowane są na czas normalny, na potrzeby określone demografią, związane z zagrożeniami wywoływanymi zanieczyszczeniem powietrza czy prawdopodobieństwem wystąpienia lokalnych zakażeń. Na czas globalnej pandemii nie jest przygotowany nikt i nigdzie. Pandemia to jest stan nadzwyczajny, wymagający specjalnych decyzji, stworzenia specjalnych procedur. To są zadania dla rządzących, nikt ich w tym nie może zastąpić. I tak jak w przypadku sukcesu i szybkiego opanowania choroby rządzącym należy się nagroda w postaci wzrostu autorytetu, dającego pewność wygrania kolejnych wyborów, tak w przypadku klęski i sromotnej przegranej wojny z wirusem rządzący muszą się liczyć z utratą władzy. Trzeciego wyjścia nie ma; liczenie, że ta wojna to przede wszystkim piarowe sztuczki, to elementarny błąd.
Jak sobie nasza władza radzi z epidemią widzi każdy obserwator sceny politycznej w Polsce. Mnogość błędów i zaniechań jest taka, że gdyby to podlegało niezależnej ocenie jakiegoś kompetentnego gremium, to tego rządu już by nie było. To oczywista oczywistość, jak mówił nasz klasyk narodowy.
Skoro jednak musimy trwać w systemie tej władzy i skoro nie mamy zbyt wielu możliwości decyzji do wyboru, to co nam zostaje?
Zostaje poprawa dyscypliny społecznej i bezwzględny nakaz przestrzegania tych trzech zasad: maseczki, dystans, dezynfekcja. To możemy zrobić i – jak już wie o tym cały współczesny świat – to jest skuteczne. To zdecydowanie zmniejsza liczbę zakażeń. A tym samym zgonów.
Czy można nazwać normalnymi postawy i zachowania ludzi mówiących głośno, ze wirusa nie ma, że to światowa „ściema”, że skoro szczepienie jest dobrowolne, to oni się nie zaszczepią ceniąc swoją wolność przede wszystkim?
Powiedzmy – nie tylko to nie jest normalne, ale jest to wyraźna dysfunkcja, wymagająca być może specjalnej terapii. Nie teraz, teraz nie ma miejsca dla takich przypadków.
Czy możemy coś zrobić? Co możemy zrobić?
Ci, którzy mają władzę, mają do dyspozycji cały aparat państwa. Proponuję, aby szanując prawo do wolności, do decydowania czy chcę się zaszczepić, czy nie, wprowadzić prawo nakładania kary za nieszczepienie się w wysokości 5000 złotych za każdy miesiąc bycia poza szczepieniem. Pieniądze uzyskane od tych, którzy wyżej cenią sobie wolność od zdrowia publicznego szłyby na poprawę kondycji naszej służby zdrowia. Ciekawe: jak długo wystarczyłoby im woli nieszczepienia się przy takiej wysokości kary?
A teraz na poważnie.
Po roku epidemii, śmierci kilkudziesięciu tysięcy ludzi i przy perspektywie osiągnięcia wielkości 100 -150 tysięcy zmarłych oraz wobec pewności, że czeka nas wieloletnie wychodzenie z zapaści zdrowotnej po epidemii i dodatkowo konieczność leczenia milionów tych, którzy przechorowali i przeżyli – wymaganie bezwzględnej dyscypliny od każdego jest oczywistością.
Z przestrzeganiem prawa w Polsce zawsze były kłopoty. Przyczyny są znane i opisane w naukach społecznych; nie miejsce i czas na ich szersze omówienie. Z wielu pojęć przydatnych jak sądzę w tym miejscu naszych rozważań, przypomnę tylko pojęcie „pustej przestrzeni”, społecznej próżni, jaka cechuje polskie społeczeństwo.
To z badań Stefana Nowaka, dawno już temu przeprowadzonych, wynika taki oto wniosek, że podstawowe więzi i emocje występują w Polsce na poziomie grup pierwotnych. Takich jak rodzina, kręgi przyjaciół. To tam koncentruje się społeczne życie Polaków.
Wyżej jeszcze w jakimś stopniu ważna jest społeczność lokalna – wsi, gminy, miasteczka. Powyżej tego poziomu jest próżnia społeczna i tak aż do kategorii narodu. Dopiero na poziomie narodu Polacy przeżywają znowu emocje i solidarność grupową. Widać to dobrze na stadionach w trakcie międzynarodowych zawodów sportowych.
Brakuje w Polsce tego, co jest cechą nowoczesnych społeczeństw, organizacji pozarządowych i innych – takich, w których budowane jest poczucie więzi z kim innym niż członkami naszej rodziny czy kręgu przyjaciół i kolegów. Bez wypełnienia treścią tej pustej przestrzeni nie zbudujemy społeczeństwa obywatelskiego. A bez tego przegrywać będziemy każdą bitwę wymagającą myślenia w kategoriach szerszych niż grupy pierwotne.
Czy pandemia zmieni coś w naszym podejściu do państwa, nie do rządzących, a do państwa?
Ilu jeszcze musi umrzeć ludzi, aby zwyciężyło podejście do choroby oparte na wiedzy i nauce? A nie na wierze choćby w to, że w kościołach ludzie znajdują duchową pociechę – a ta jest najważniejsza, bo tak zawsze było, gdy na ludzi spadało nieszczęście zarazy?
Tak było istotnie, tylko było to w czasach gdy ludzie nic nie wiedzieli o wirusach ani o sposobach ich zwalczania. To był inny świat. Jeżeli teraz, w XXI wieku jakiś funkcyjny znaczący społecznie człowiek mówi podobne rzeczy, to pokazuje jedynie, że nie jest z tego świata i słuchać go nie warto.
Zbigniew Szczypiński
Zbigniew Szczypiński - plski socjolog i polityk. Ur. 11 sierpnia 1939 w Gdyni – poseł Unii Pracy na Sejm II kadencji. Działał w pierwszej „Solidarności”. Po ponownej legalizacji związku, od 1991 kierował Ośrodkiem Badań Społecznych w zarządzie regionu NSZZ „Solidarność” w Gdańsku.Przewodniczący Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy