Wlodymyr Zenenski. Fot. printscreen laRepubblica |
W tym procesie pokojowym najważniejsze jest porozumienie wynegocjowane w Mińsku w roku 2015 (protokół Mińsk II) i uszczegółowione w tzw. formule Steinmeiera w roku 2019, przewidującej przeprowadzenie wyborów samorządowych na terenach kontrolowanych przez samozwańcze republiki Donbasu i następnie, po ich zatwierdzeniu przez OBWE, przeprowadzenie zmian w konstytucji Ukrainy polegających na nadaniu autonomii tym terenom i następnie przekazanie Ukrainie kontroli nad granicą z Rosją.
Nowy prezydent Ukrainy Zełenski wiązał z tym projektem duże nadzieje na zakończenie wojny, jednak w kraju doszło do ostrych protestów, które wywołały siły polityczne uważające te porozumienia za kapitulację wobec Rosji i zdradę interesów Ukrainy. Zamiast procesu politycznego uważali oni za możliwe zbrojne opanowanie terenów DNR i LNR.
Tego rodzaju opcja byłaby naśladowaniem wydarzeń podczas wojny w Jugosławii, gdzie w roku 1995 siły chorwackie pod wodzą generała Ante Gotoviny, w błyskawicznej operacji militarnej, opanowały tereny Republiki Serbskiej Krajiny, zamieszkałe przez Serbów, którzy nie chcieli chorwackiej władzy na swoich ziemiach. Skutkiem tej operacji było wygnanie około 200 tys. Serbów ze swoich domostw, co w dzisiejszych czasach jest uznawane za zbrodnię wojenną. Generał Gotovina był potem ścigany, sądzony i skazany przez trybunał haski, ale finalnie go uniewinniono. Można by oczekiwać, że zajęcie Donbasu przez Ukrainę skutkowałoby podobnym wygnaniem jego mieszkańców opowiadających się za Rosją.
Wydarzenia z ubiegłego roku, kiedy to Azerbejdżan, w krótkiej wojnie, odzyskał tereny kontrolowane przez Ormian wokół Górnego Karabachu, jeszcze bardziej zwiększyła apetyty nacjonalistycznych sił na Ukrainie na podobne rozwiązanie. Ujawnił się też kandydat na ukraińskiego Gotovinę. To bez wątpienia generał ukraińskich sił specjalnych Siergiej Krivonos, były już zastępca sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, mający ambicje polityczne i opowiadający, że już w 2014 roku było możliwe zbrojne odzyskanie Krymu z rąk rosyjskich, ale zostało to ponoć udaremnione, jakżeby inaczej, przez zdradę. Krivonos został usunięty ze stanowiska przez Zełenskiego, gdyż otwarcie krytykował jego politykę i parł do konfrontacji z Rosją.
Zwolennicy siłowego odzyskiwania terytoriów zdają się nie brać pod uwagę, że Rosja to nie jest Serbia, ani Armenia, a jest to zawodnik zupełnie innej wagi. Tym niemniej, na początku obecnego roku, po zatrzymaniu procesu pokojowego i eskalacji incydentów zbrojnych, Ukraina postanowiła wywrzeć militarną presję na donbaskie republiki i zaczęła ściągać oddziały w rejon konfliktu.
Leonid Krawczuk, były prezydent i przedstawiciel Ukrainy w tzw. Trójstronnej Grupie Kontaktowej (TGK) ds. Uregulowania sytuacji w Donbasie, buńczucznie oświadczył, że jeśli „rosyjscy okupanci” nie przyjmą ukraińskiego planu uregulowania sytuacji w Donbasie, strona ukraińska przejdzie do bardziej zdecydowanych działań.
Kogo jak kogo, ale Rosji nie da się zastraszyć eskalacją napięcia militarnego. Dlatego też niewielu zdziwiło to, że Putin przyjął zaproszenie to tej jego ulubionej gry i on sam także zaczął ustawiać na tej szachownicy swoje figury. Doszło do wielkiej koncentracji rosyjskich sił militarnych przy granicach Ukrainy. Według różnych szacunków mogła ona obejmować nawet 160 tys. żołnierzy, ponad tysiąc czołgów, dwa i pół tysiąca wozów bojowych, setki samolotów i dziesiątki okrętów. Zgromadzono tam elementy aż pięciu armii (1 Pancernej Gwardii, 6, 20, 41, 58), 3 dywizji powietrzno- desantowych (7, 76, 98), brygady piechoty morskiej gotowej do wykonania desantu na wybrzeże morskie Ukrainy, oraz okręty z Floty Czarnomorskiej, Bałtyckiej, Północnej i Flotylli Kaspijskiej.
Tak wielkiego nagromadzenia sił militarnych świat nie oglądał od czasu inwazji USA na Irak w 2003 roku. USA po takiej koncentracji sił zazwyczaj przystępowały do operacji militarnej, stąd też i tym razem zaczęto spekulować, kiedy nastąpi wojna i jakie tereny Ukrainy Rosja zajmie. Czy ograniczy się tylko do opanowania południowych rejonów Ukrainy (w Rosji określanych jako Noworosja), czy też sięgnie także po Kijów?
Dla sprawujących władzę na Ukrainie sytuacja stała się bardzo nerwowa i zaczęli oni poszukiwać poparcia wśród potencjalnych sojuszników, przede wszystkim w USA. Stamtąd nadeszło jedynie słowne wsparcie i nie doszło nawet do oczekiwanego wysłania dwóch amerykańskich okrętów na Morze Czarne, co było wielkim zawodem.
Bardzo bolesne dla Ukrainy było także zachowanie Kanady, tradycyjnie wspierającej Ukrainę z uwagi na silną pozycję diaspory ukraińskiej w tym kraju. Otóż, jak w dniu 16 kwietnia podała stacja CBC, Kanada postanowiła zawiesić działalność własnej wojskowej misji szkoleniowej na Ukrainie, po tym jak pojawiły się tam przypadki zarażenia koronawirusem.
145 lat temu, w swoim słynnym przemówieniu w Reichstagu, kanclerz Otto Bismarck powiedział, że Bałkany „nie są warte kości jednego pomorskiego grenadiera”. Dziś rząd Kanady daje do zrozumienia, że Ukraina nie jest warta by, poprzez ryzyko zachorowania na Covid, narazić zdrowie jakiegoś kanadyjskiego żołnierza. Co ciekawe, Bismarck wygłosił te słowa w sytuacji mocno podobnej do obecnej. Wtedy, w roku 1876, Rosja rozpoczęła wojnę z Turcja w obronie Bułgarów i wkroczyła na Bałkany, czym naruszała ówczesną równowagę sił. Mocarstwa zachodnie zastanawiały się jak na to zareagować. Jak widać, ówczesna ocena Bismarcka jest i dziś podzielana przez państwa Zachodu, choć tylko Kanada dała temu wyraz tak dobitnie.
To i dla Polski powinien być temat do przemyśleń. W dniu 16 kwietnia Zełenski poleciał do Paryża na rozmowy z Macronem i Merkel, ale wszystko wskazuje, że nie uzyskał tam jakiegoś istotnego wsparcia. Niezadowolony z tego, Zełenski wezwał USA, Wielką Brytanię i Kanadę do włączenia się w negocjacje celem zakończenia kryzysu w Donbasie. Ukraina zwróciła się także do Niemiec o przekazanie broni defensywnej, ale znając stanowisko obecnego rządu niemieckiego, jest raczej bardzo mało prawdopodobne by Ukraina broń od Niemiec otrzymała.
Widząc, że znajduje się w matni Zełenski wpada na coraz bardziej dziwne pomysły, jak choćby ten ostatni, by spotkać się z Putinem w … Watykanie. Wobec braku pozytywnych efektów swoich działań, prezydent Zełenski wyraźnie spuścił z tonu oświadczając, że „ukraińska armia jest zdolna do tego, by stawić opór komukolwiek, ale Ukraina wybrała dyplomatyczną ścieżkę reintegracji swoich terytoriów”.
Tymczasem w dniu 22 kwietnia minister obrony Rosji, Siergiej Szojgu, zakomunikował dość nieoczekiwanie o zakończeniu ćwiczeń wojskowych na Krymie i rozpoczęciu wycofywania części sił do miejsc stałego stacjonowania. Wywołało to wyraźną ulgę i przekonanie, że do otwartej wojny jednak teraz nie dojdzie. Można przypuszczać, że było to wynikiem pewnych uzgodnień w relacjach Moskwa-Waszyngton-Paryż-Berlin, w wyniku których Rosja otrzymała wiarygodne zapewnienie, że Ukraina nie spróbuje militarnie rozwiązać problemu Donbasu.
Ta rosyjska wielka koncentracja sił zbrojnych miała ostatecznie nieoczekiwany efekt deeskalacyjny i pokazała radykalnym politykom na Ukrainie, że żadne inne państwo nie jest skłonne militarnie angażować się po ich stronie i zwyczajnie zaryzykować wojnę. W ten sposób jedyną opcją dla Ukrainy jest przyjęcie i wypełnienie zapisów dotychczasowych uzgodnień z Rosją, porzucając jednocześnie mrzonki o rozwiązaniu militarnym.
Być może Zełenski wykorzysta tę sytuację jako już ostatnią szansę na to, by proces pokojowy w końcu doprowadzić do końca. Jeśli to się mu po raz kolejny nie uda, to będzie to jego główna porażka jako polityka, gdyż szedł on do wyborów z hasłem zakończenia wojny. Wtedy Rosja i tak w końcu przetnie ukraiński węzeł gordyjski przy pomocy środków będących w dyspozycji ministra obrony Szojgu. Coraz mniej obserwatorów życia politycznego nadal uważa, że obecny stan rzeczy da się jeszcze długo przeciągać.
Stanisław Lewicki
Coś nie dociera do Polaków za pierwszym razem, Ukraińcy mogą powtórzyć
ReplyDelete