Każda biografia, zapewne powinna kończyć się ogólnym podsumowaniem tego co w życiu było, minęło - co jest teraz, oraz jakie z tego wynikają wnioski na przyszłość. Zakończenie mojej AutoBiografii Naukowej - „AMEN”, będzie nieco inne. Wbrew znanej wszystkim... rutynie schematów.
Powracam w epilogu na chwilę, na ziemię teraźniejszości; czyli tego co nigdy nie było i nigdy nie będzie a nam się może tylko wydawać, że właśnie to teraz jest. Ta przełomowa dla mnie chwila; nieopisana jeszcze, choć bardzo ważny epizod z niedawnej przeszłości; momentu w którym moje nowe życie, tak naprawdę się zaczęło.
Postanowiłem zostawić to na koniec, z uwagi na moją własną Teorię... Względności Czasu:
„Początek jest końcem a koniec początkiem” – ( Początek zawsze sygnalizuje Koniec – a Koniec oznacza początek Nowego). W związku z tym na „koniec początku” dodam że:
Czasem trudno mi uwierzyć; w moje drugie narodzenie - „przyjście na świat” i, że to wogóle było, że się zdarzyło,ale... „ad rem”... do rzeczy...
A więc... jak już wspominałem... Ostatnich kilka lat mojego życia (opisanych w „AMEN”), pełne skrajności wszystkich możliwości – w sumie doprowadziło do całkowitej, diametralnej zmiany mojego myślenia, spojrzenia i sposobu życia. W wyniku „zbiegów okoliczności” straciłem właściwie wszystko co miałem – w sensie materialnym; Rodzina, „bliscy i przyjaciele” rozeszli się po świecie interesów i dóbr materialnych współczesności.
Wyjechałem z Polski – zamieszkałem w Australii, w miejscu, gdzie nikogo nie znam i nikt mnie nie zna. Moje życie całkowicie się zmieniło – czuję, że codzień... jestem nowonarodzony w swoich myślach,duchu i wierze i w moim całkowicie też innym, nowym świecie. Prowadzę życie pustelnika, samotnika, wegetarianina, abstynenta - wszystkich pochodnych pojęć z „Księgi U-rodzaju” i klasyki przeszłości. Dziękuję bardzo, za to wszystko: Panu Bogu i Przeznaczeniu.
Jest mi z tym dobrze – coraz lepiej; zrozumiałem siebie i własne ciało i duszę, swoje przeznaczenie i przyszłość. Obecnie, każdego dnia i nocą, spaceruję po pustych plażach, rozmawiając ze sobą i Panem Bogiem. To wcale nie jest monolog, wręcz przeciwnie – to mój najlepszy sposób na dyskusję o przyszłości.
Piszę książki – i w ten sposób chciałbym zacząć rozmawiać z ludźmi. Próbuję znaleźć język uniwersalny..., który może dotrzeć - bez tłumaczenia, do wszystkich ludzi...Czy mi się uda – przyszłość pokaże.
W wigilię nowego roku 2018, ok. 10 wieczorem, szedłem sam pustą plażą – w okolicach, gdzie nigdy, nikogo nie ma. Wiem o tym dobrze, codziennie od miesięcy tam chodzę...
Tegoż to „Sylwetrowego” wieczoru, dokładnie o północy, w momencie kiedy ferie sztucznych ognii, zaczęły błyskać w oddali, spojrzałem w ocean, pokryty gwiazdami...i nagle...
zobaczyłem Pana Boga, wychodzącego z Pacyfiku. Początkowo myślałem, że to jakaś zjawa, złudzenie zbłąkanego mężczyzny, wychodzącego z kąpieli. Ale po chwili wiedziałem, że to ON; szedł dostojnie w blaskach jasności, na powierzchni wody; jego długa szara suknia, była całkowicie sucha; bez żadnych śladów wilgoci...Wiatr i fale oceanu – cały świat wokół, jakby nagle wszystko stanęło.
Pomimo ciemności wokół, z dala widziałem twarz nieruchomą oraz wyraz jego nadprzyrodzonych oczu, przypominający smutek spojrzenia mojego ojca, na krótko przed niespodziewaną śmiercią. Nie zapomnę tego podobieństwa nigdy...
Pan Bóg nie wypowiedział ani jednego słowa, wszystko przekazał milczeniem wyrazów spojrzenia, myślami, które natychmiast mocno uderzyły moją świadomość. Stał krótko, minutę nieskończoności, potem zniknął w przestworzach. Jedyną „ludzką” nutką, która pojawiła się na jego Boskim obliczu, była łza - jaśniejąca w mroku policzka. Wszędzie wokół było ciemno, tylko on stał w aurze złocistej...A łza była srebrzysta.
Po zniknięciu postaci Pana Boga – cały świat, wrócił do normy ruchu i ciemności; fale i wiatr i ocean...(Zdaje sobię sprawę, że większość ludzi mi nie uwierzy - ale to dla mnie bez znaczenia. Piszę jak było.)
Od tej nocy i momentu...wędrując wstecz myślami, próbuję szczypać korę własnego mózgu wątpliwościami: A może mi się, tak tylko zdawało - jaźnią wyobraźni; może to był sen marzeń...dotąd niespełnionych? Ale...z drugiej strony, na dowód Jego – Boskiej tam obecności, właśnie od tego, pamiętnego dnia; w mojej głowie i myślach - dźwięczą Jego słowa; na zawsze zapamiętane jako: opcje przyszłości dla świata i ludzkości.
Dodatkowo wiem dobrze: przecież intuicyjnie i instynktownie...czekałem na Niego, całe swoje życie...
Nawet czcionka jego słów i przepowiedni zapisała się na papierze mojego istnienia...dziwnie, na czerwono... Na absolutnie Boski znak i Przykazanie: nie mogę tego zgubić ani zapomnieć. Niech tak więc się stanie. Muszę to przekazać innym wokół, dalej, wyżej – wszystkim. To świadomy obowiązek mojego życia. A co będzie potem...kto to wie. Może Piekło, może Raj... a może potem...to wszystko zawali się z łomotem...?
Następne dni, miesiące potem, w rezultacie studiów, przemyśleń i analiz tego co było; odkrycia prawdy obecnej rzeczywistości oraz zrozumienia praw natury wszechświata...- udało mi się stworzyć wizję możliwej przyszłości... a w końcowym rezultacie sformułować Misję Mojego Życia. Czyli moją, nową wybraną, całkowicie logiczną - drogę na przyszłość ludzkości.
Oczywiście staram się być też realistą, postępować zgodnie z własną wiedzą medyka, doświadczeniami oraz zasadami nauczonej dyscypliny życia. Nie chciałbym uchodzić za nawiedzonego fanatyka, który sądzi, że nic nie jest mu obce, wiadome – nawet jeżeli wszyscy inni będą o tym przekonani...
Zdaję sobie jednak sprawę, że: Realizacja Misji Mojego Życia, zależy od wielu czynników; niektóre całkowicie poza moim zasięgiem oraz moją kontrolą. Wiem, że nie wystarczy mieć rację. To dobry start, ale absolutnie nie wszystko. To początek albo koniec... Nawet jeśli się ma gotowe recepty; czy nawet „Panaceum”...na wszelkie problemy współczesności.
Moja nawet największa determinacja i siła woli – też może być za mało. Wiem jedno:
„Nic co ludzkie nie jest mi obce” – ale jednak niezaprzeczalną i jedyną prawdą jest racja większości: Przyszłość ludzkości należy do ludzkości. Zgodnie z zasadą znaną od wieków starożytności: „Nec Hercules contra plures”
Bo gdybym nawet oddał Mojej Misji, wszystko co mam; całą resztę swojego życia...mogę przegrać. Przegranym zresztą w ostateczności będzie cała ludzkość.
Moja porażka jest bez znaczenia. Odejdę z honorem ale i w spokoju ducha w moje zaświaty, będąc pewnym jednego: zrobiłem wszystko co możliwe...do końca życie próbowałem – ale przegrałem.
Zanim przejdę na drugą stronę, powtórzę: „Takie jest życie... - C’est la Vie and Let it Be”.
Z tych właśnie w/w powodów moja autobiografia będzie miała 2 warianty zakończenia (epilogu).Te, które przekazał mi Pan Bóg, poprzez swoją wiarę i duchowość...
Zdalnie kierując, moimi procesami kreacji myślowych tak... – aby dać ludziom alternatywy...
Przyszłość ludzkości – należy do ludzkości.
On Pan Bóg – dał ludziom Wolną Wolę – Możliwość Wyboru.
(Koniec I-szej części Epilogu)
Ryszard Opara
zob. Ostani odcinek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy