Crimean and Russian flags flying over Supreme Council building in Simferopol. Fot. Wikimedia commons |
Ludzie, którzy byli na Krymie wczesną wiosną 2014 roku, wiedzą, co naprawdę się tam wydarzyło. Większość pozostałych żyje w oparach mitów rozsiewanych przez propagandę.
Nasza grupa mówiła tylko prawdę
W zasadzie przypadek sprawił, że stanąłem na czele grupy międzynarodowych obserwatorów, którzy przyglądali się krymskiemu referendum. Wśród zagranicznych gości zaproszonych przez tamtejszy parlament były osoby o bardzo różnych poglądach: politycy, parlamentarzyści, eksperci reprezentujący cały wachlarz nurtów politycznych Europy, od konserwatystów po radykalną lewicę. I to właśnie oni doszli do wniosku, że jestem jedyną osobą, której kandydatura pogodzić może tak różniące się środowiska. To dlatego przypadło mi w udziale prezentowanie wyników naszej misji i dzielenie się naszymi wspólnymi spostrzeżeniami.
Nie wiedziałem wówczas, że dochowanie przez nas elementarnej uczciwości i odrzucenie kłamstwa sprowadzi na nasze głowy represje i prześladowania. Wierzyłem jeszcze, że tzw. liberalne demokracje Zachodu przestrzegają elementarnych zasad wolności słowa. Mówiliśmy zatem prawdę: opowiadaliśmy licznie zgromadzonym dziennikarzom o tym, co zaobaczyliśmy w dniu referendum, przed nim i po nim. Wywołało to histerię ze strony zachodnich stolic, w tym Warszawy.
Nie zapomnę, jak jeden z polskich polityków obecnych w grupie obserwatorów (nazwisko litościwie przemilczę) rozpływał się w zachwytach nad przebiegiem referendum, wysoką frekwencją i ogromnym zaangażowaniem obywateli, by chwilę później – po telefonach od swoich partyjnych bossów – panicznie przygotowywać oświadczenie o nielegalności referendum i bajki o tym, jak to mieszkańców Krymu zaganiano automatami do komisji wyborczych. Większość z nas jednak nie uległa zorganizowanej presji.
Ludzie chcieli bezpieczeństwa i spokoju
W marcu 2014 roku zobaczyliśmy na Krymie ludzi, którzy po prostu się bali. Nie, nie obawiali się Rosji, jak twierdzi nieustannie wbrew faktom zachodnia propaganda. Obawiali się o zdrowie i życie swoich rodzin i bliskich, bo przecież wiedzieli, co dzieje się w Kijowie i w innych regionach Ukrainy. Mieli świadomość tego, że kraj przekształca się w nowe Dzikie Pola, po których grasują bandy uzbrojonych zbirów, terroryzujący wszystkich neonaziści cieszący się poparciem nowych władz, które przejęły rządy w wyniku przewrotu. Widzieli ludzi bitych i poniżanych tylko dlatego, że posługiwali się swoim ojczystym językiem i eksponowali ważne dla siebie symbole. Pierwszą przyczyną masowego i rzeczywistego poparcia opuszczenia Ukrainy przez półwysep była właśnie potrzeba bezpieczeństwa, ucieczki przed zagrożeniem i chaosem.
Przyczyną drugą, równie istotną, było narastające i oparte na własnym doświadczeniu przekonanie o tym, że Ukraina nie jest już państwem. Państwo bowiem zapewnia swoim obywatelom minimum niezbędne do egzystencji, w tym wypłaty wynagrodzeń, świadczeń oraz egzekwowanie prawa wobec tych, którzy naruszają przepisy. Wielomiesięczne zaległości wypłat, rent i emerytur spowodowały, że ludzie chcieli po prostu żyć w państwie realnie istniejącym, a nie w jego atrapie. Chcieli też, bez wątpienia, akceptowalnego poziomu życia dla siebie i swoich rodzin.
Ich podjęta w referendum decyzja była zatem w pełni świadoma. Każdy, kto był w tych dniach na półwyspie, zdaje sobie sprawę z tego, że opowieści o fałszerstwach, naciskach czy manipulacjach są absolutnym fałszem.
Co ma Krym do Polski?
Czym było krymskie referendum dla Polski? Prawdopodobnie pozostałoby bez wpływu na sytuację w naszym kraju. Jego przebieg i charakter w żaden sposób nas nie dotyczył. Choć, można powiedzieć, że zmniejszenie terytorium, na którym panuje chaos i które z nami sąsiaduje, mogłoby być nawet z polskiego punktu widzenia korzystne. Nawet jeśli jednak odrzucimy taki pogląd, to marcowe wydarzenia na Krymie w 2014 roku były z punktu widzenia Warszawy neutralne.
To jednak właśnie one stały się powodem do rozpętania kolejnej antyrosyjskiej histerii, która osiągnęła poziom niespotykany wcześniej w naszej historii. To one sprawiły, że na terytorium Polski znalazły się tysiące obcych żołnierzy, a kraj sprowadzony został ostatecznie do poniżającej roli wasala cudzych interesów. Czy skutki te interesowały biorących udział w referendum mieszkańców Krymu? Oczywiście, nie.
Oni kierowali się własnym interesem, a nie kalkulacjami geopolitycznych następstw podejmowanych przez siebie decyzji. Nawet jeśli któryś z nich potrafiłby prognozować przyszłość, decydowali oni w końcu o sobie i dbali o swój los, niezbyt interesując się konsekwencjami swych decyzji gdzieś w odległej Polsce.
Za obserwację krymskiego referendum poddany zostałem w „wolnej” Polsce represjom, jakich nikt, nawet w najczarniejszych scenariuszach, nie mógł się spodziewać. A mimo to wciąż dumny jestem, że w tym historycznym momencie mogłem być razem z mieszkańcami Krymu, oglądać ich radość i nadzieję na lepszą przyszłość.
Sputnik Polska
__________________
Mateusz Piskorski (ur. 18.05.1977 w Szczecinie) – politolog (doktor nauk politycznych), dziennikarz (m.in. tygodnika „Myśl Polska”), ekspert do spraw międzynarodowych (założyciel Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych), poseł na Sejm RP w latach 2005-2007 (Samoobrona RP), współzałożyciel partii politycznej Zmiana, w latach 2016-2019 więziony przez władze polskie w związku z głoszonymi poglądami i ocenami politycznymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy