Joe Biden - Caricature by Donkey Hotey (CC BY 2.0) |
Inne opiniotwórcze amerykańskie media w interpretacji rosyjskiej reakcji poszły śladem „NYT”. CBS News uznał, że Rosja „się miota”, a CNN – że „reaguje gniewnie”.
Gniew byłby skądinąd zrozumiałą reakcją, w sytuacji, w której jeden światowy przywódca nazwał drugiego „zabójcą” na podstawie generalnych przeczuć oraz tego, że spojrzał mu w oczy i nie zobaczył duszy. Zwłaszcza, jeśli mówi to wiceprezydent z administracji, odpowiedzialnej za 563 ataki dronów, w których zginęło kilka tysięcy osób, w tym – zdaniem niezależnych źródeł – 384 do 807 cywilów.
Kto się przezywa...
Ten nieco protekcjonalny rosyjski ton boleśnie trafia w miękkie podbrzusze nowej administracji – a jest nim dość powszechne pytanie o sprawność intelektualną nowego prezydenta.
O tym, że Joe Biden zdradza oznaki demencji w zeszłorocznej kampanii głośno mówił Donald Trump – co samo w sobie mogłoby być powodem do włożenia tej historii między bajki. Jednak liczba dziwacznych zachowań demokratycznego kandydata nie dała się zbyć wzruszeniem ramion.
Nogi mam owłosione
Biden wielokrotnie miał problemy z przypomnieniem sobie nazwiska Baracka Obamy, u którego przez 8 lat był wiceprezydentem. Konsekwentnie mylił Teresę May z Margaret Thatcher, choć zdarzyło mu się także pomylić z nią Angelę Merkel. Przedstawiając na scenie swoją rodzinę, pomylił żonę z siostrą. Zapomniał, że jego zmarły na raka syn nie był prokuratorem generalnym USA, ale tylko stanu Delaware. Ogłosił, że zabici przez zamachowców w 1968 roku John F. Kennedy i Martin Luther King zostali „zamordowani w późnych latach 70.”. „Superwtorek” – najważniejsze wydarzenie amerykańskich wyborów, od lat 80. odbywające się we wtorki – nazwał „superczwartkiem”. Pochwalił się, że osobiście zmusił Deng Xiaopinga – zmarłego w roku 1997 – do podpisania Paryskiego Porozumienia Klimatycznego, które miało miejsce w roku 2016.
W Teksasie usiłował zacytować wstęp do Deklaracji Niepodległości – najświętszego symbolu amerykańskiej państwowości – i wyszło mu coś takiego: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni przez Bo..., no wiecie, to coś”.
Zapomniał nazwy New Hampshire – stanu, w którym prawybory się zaczynają – raz myląc go z Nevadą, a raz z Vermontem. W Południowej Karolinie – którą nazwał „stanem Północno-Południowej Karoliny” – przywitał tłum enuncjacją: „Nazywam się Joe Biden i jestem demokratycznym kandydatem do senatu Stanów Zjednoczonych”. W Iowa zapytał tłumnie przybyłych na spotkanie z nim mieszkańców „jak wiele niebezpiecznych mostów macie ciągle w Ohio”.
W Delaware wygłosił monolog, który zasługuje na zacytowanie w całości: „mam owłosione nogi, które w słońcu stają się jasne i kiedy siedziałem nad basenem, dzieci wyciągały ręce, gładziły moje nogi i patrzyły jak włoski z powrotem powstają, toteż dowiedziałem się wiele o karaluchach i o dzieciach skaczących na moich kolanach, i kocham, jak dzieci skaczą na moich kolanach”...
Dwa miesiące milczenia
Liczba popełnianych przed Bidena „gaf” – jak uprzejmie nazywały to życzliwe mu media – osiągnęła masę krytyczną, zmuszając jego sztab do działań nastawionych na chronienie kandydata przed dziennikarzami, a także zbyt bezpośrednim kontaktem z tłumem. Wiece były skracane do kilkunastu nawet kilku minut, wystąpienia kandydata odczytywane z promptera, po jednym z nich Biden posunął się nawet do tego, że zamiast rozmawiać z reporterami, wręczył im swoje ulotki. Trwało to kilkanaście tygodni – aż nagle, ni stad ni zowąd, w osobowości prezydenta zaszła zmiana. Stał się skupiony, sprawny, elokwentny – co, zresztą, skłoniło prezydenta Trumpa do ogłoszenia, że Biden jest na dopingu i powinien poddać się testowi antynarkotykowemu.
Do testu jakoś nie doszło – toteż nie sposób dziś stwierdzić, czy w zarzutach Trumpa było ziarno prawdy. Wiele wskazuje natomiast, że w pierwszych tygodniach kadencji kondycja prezydenta znowu się pogorszyła. Tak przynajmniej można wnioskować z faktu, iż jego zaplecze powróciło do trybu awaryjnego i znów starannie chroni go przed konfrontacją z reporterami.
Już nie tylko Fox News i inne organy trumpizmu, ale nawet najżyczliwsze Bidenowi media – „New York Times”, „Washington Post”, czy CNN – zaczęły zwracać uwagę na to, że nowy „Przywódca Wolnego Świata” ani razu nie spotkał się z prasą na indywidualnej konferencji prasowej, na której reporterzy mieliby okazję zadawać mu pytania na wszystkie tematy, dociskać i doprecyzowywać.
We wtorek rzeczniczka prezydenta, Jen Psaki, zapowiedziała, że Biden spotka się twarzą w twarz z dziennikarzami 25 marca, czyli ponad 2 miesiące od zaprzysiężenia, które miało miejsce 20 stycznia – znacznie później, niż którykolwiek z jego poprzedników od 100 lat.
Co ważniejsze – nawet najwierniejsi sojusznicy nowej administracji nie mają w tej sprawie do Jen Psaki pełnego zaufania. „Politico” doniosło o jej obietnicy słowami: „Jeśli data 25 marca zostanie utrzymana”...
Zabójca? Yhm...
Szczerze powiedziawszy, ostrożność zaplecza Bidena nie wydaje się całkiem nieuzasadniona. Zwartość i dyscyplina myślowa prezydenckiego wywodu pozostawia nieco do życzenia.
Wszyscy widzieliśmy słynny fragment wywiadu ABC, w którym George Stephanopoulos pyta Joe Bidena: „Zna pan Władimira Putina; myśli pan, że jest on zabójcą?”, na co prezydent USA odpowiada: „Yhm...” – co może nie jest najbardziej precyzyjną metodą wyrażania opinii. Zwłaszcza, jeśli to opinia, w której przywódca jednego nuklearnego mocarstwa oskarża drugiego o zbrodnie. Ale jeszcze ciekawsze jest to, co nastąpiło potem – co większość serwisów informacyjnych starannie wycięła. „Więc jaką cenę musi zapłacić?” – spytał Stephanopoulos. Na co prezydent Biden odpowiada – w dosłownym tłumaczeniu – tak: „Cena, którą zapłaci, będzie... Zobaczycie wkrótce... Nie będę... To jest... Przy okazji, powinniśmy być w stanie, jak to stare... to oklepane wyrażenie: jednocześnie iść i żuć gumę. Są sprawy, w których współpraca leży w naszym wspólnym interesie. Dlatego odnowiłem porozumienie Start”...
Yhm...
Po pierwsze: wyrażenie „jednocześnie iść i żuć gumę” odnosi się, jak nietrudno zgadnąć, do równoległego wykonywania dwóch banalnie prostych czynności, minimalnej podzielności uwagi. Zawieranie traktatów w sprawie ograniczenia zbrojeń z przywódcą, którego się równocześnie nazywa zbrodniarzem – nie do końca odpowiada temu opisowi. Poza tym, jeśli Lider Wolnego Świata decyduje się nazwać kogoś zabójcą – to powinien mieć również odpowiedź na pytanie o konsekwencje, bardziej precyzyjną niż „yyy... zobaczycie wkrótce”.
Władimir Putin zaproponował Joe Bidenowi telekonferencję, w której wyjaśnią sobie wszystkie wątpliwości w otwartej publicznej dyskusji. Dziwnie mi się zdaje, że do tego nie dojdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy