Vladimir Putin vs Alexei Navalny. Fot. Wikimedia commons (CC BY-SA 3.0) |
Niektórzy zwracali uwagę na pewne podobieństwo tego projektu, z udziałem Nawalnego, z dostarczeniem przez Niemców, podczas pierwszej wojny światowej, do Rosji, w zaplombowanym wagonie, Lenina i jego współpracowników, zaopatrzonych przez niemiecki sztab generalny w odpowiednie środki finansowe na wywołanie rewolucji w tym kraju. Tamten projekt zrealizowano z sukcesem, choć dla Niemiec nie skutkowało to wygraniem wojny. Właśnie to, że Nawalny dostał się do Rosji z Niemiec, przywołuje tamtą historię z Leninem. Na dodatek prasa niemiecka tytułuje Nawalnego: „Führer der russischen Opposition”, co z lubością powtarzają rosyjskie media bliskie Kremlowi.
Tym razem, głównym atutem Nawalnego, który miał poderwać miliony zwolenników do rewolucji przeciwko Putinowi, miał być film propagandowy, przedstawiający ogrom korupcji Putina, który jakoby miał posiadać pałac na wybrzeżu Morza Czarnego o wartości miliarda dolarów. Film obejrzałem i nie zrobił on na mnie większego wrażenia. Być może tego rodzaju niewyszukana propaganda gdzieś się dobrze sprzedaje, ale ma ten film, nawet dla postronnego obserwatora, szereg mankamentów, i to zarówno tyczących się jego wiarygodności jak i propagandowej skuteczności.
Już na wstępie, mało przekonywująca wydaje się teza, że ten pałac zbudowano już 10 lat temu, ale ponieważ gdzieś na ścianach pojawiła się pleśń, czy grzyb, to został on obecnie prawie całkowicie rozebrany i będzie wykańczany na nowo. Z takich przyczyn nie demontuje się całkowicie budynków. Ponieważ właśnie z powodu obecnego stanu tego obiektu, którego status jak i przeznaczenie nie jest jasne, nie można było przedstawić wymyślnych i bogatych wnętrz, to pan Nawalny pokazał wizualizacje.
Nie dość, że już samo to, że były to wizualizacje, a nie przedstawienie realnego stanu budynku, podważało wiarygodność jego narracji, to jeszcze na dodatek te wizualizacje były wykonane w sposób niechlujny, co było od razu widoczne. Dla przykładu, Nawalny opowiada jak to Putin kazał sobie zawiesić na bramie wjazdowej do tego pałacu dwugłowego orła carskiego, takiego samego, jaki był na wrotach Pałacu Zimowego w Petersburgu. Następnie zaś pokazuje wizualizację gdzie na bramie, nie wiadomo dlaczego, jest orzeł inny, nie carski, ale taki z godła … Czarnogóry, z lwem.
Dla kogoś, kto choć trochę zna się na rzeczy, jest to żenujące.
Ale nawet, gdyby rzeczywiście ten budynek był pałacem Putina, to wziąwszy pod uwagę historię Rosji, sposób sprawowania tam władzy i rozmiar majątku władców, to cała ta sprawa nie powinna wywołać większego wrażenia. Co z tego, że Putin ma jakiś pałac, lub może nawet kilka, skoro Mikołaj II miał ponad sto pałaców, a tylko same posiadane przez niego akcje amerykańskich towarzystw kolejowych miały mieć dzisiejszą zawartość 9 miliardów dolarów, czyli dziewięć razy tyle niż wartość tego pałacu. o który robi taki krzyk Nawalny. Przy Mikołaju II, to Putin wygląda bardzo biednie, i tak to pewnie odbiera przeciętny Rosjanin.
Efekt polityczny całej tej operacji z Nawalnym zapewne nie spełnił oczekiwań jej promotorów. Według niezależnego Centrum Lewady, które bada opinie Rosjan, tylko 22 proc. w nich poparło powrót Nawalnego do Rosji, jak też popiera protesty na rzecz jego uwolnienia. Jednocześnie, aż 64 proc. Rosjan akceptuje sposób sprawowania rządów przez prezydenta Putina i obecne wydarzenia na ten poziom zaufania do prezydenta znacząco nie wpłynęły. Jeszcze gorsze dla Nawalnego dane przytacza ośrodek VCIOM, który podaje, że zaufanie do Putina, w ostatnim miesiącu spadło tylko o 0,7 proc, zaś do Nawalnego wzrosło o 0,1 proc. i wynosi obecnie całe 3,5 proc. Patrząc na te dane, jak i na frekwencją na tych protestach, stwierdzić trzeba, że żadnej rewolucji w Rosji nie będzie.
Tymczasem, lewicowo liberalne media na Zachodzie, jak i w Polsce, cały czas pocieszają się, że władza Putina już, już, upada, i zaraz, także w Rosji, prawa LBGT będą zagwarantowane w całej rozciągłości. Wystarczy jeszcze tylko trochę protestów. Dla przykładu, wydawany w Polsce, tygodnik „Newsweek” zamieścił ostatnio tekst zatytułowany „Julia – koszmar Putina”. Chodzi o żonę Nawalnego. Żartem można by powiedzieć, że, przynajmniej na zdjęciach, nie wygląda ona tak strasznie, żeby zaraz Putin miał mieć koszmary. A i jej polityczne zachowania nie wskazują by miał się on czego bać. Ostatnia akcja, do której wezwała, aby wyjść na ulice w dniu 14 lutego, w walentynki, i świecić smartfonami w geście solidarności z Nawalnym, to już była całkowita klapa. Według dość zgodnej relacji mediów, uczestniczyło w takiej manifestacji w Moskwie tylko 300 osób. Niewątpliwie do demobilizacji zwolenników przyczyniało się właśnie postępowanie samej Julii Nawalnej, która wezwała do akcji, a sama …. wyjechała do Niemiec. Trudno nie porównać takiego jej zachowania do polskiego przypadku posła Petru i jego przyjaciółki, którzy w grudniu 2016 roku, zamiast brać udział w okupowaniu Sejmu, z powodu rzekomego zagrożenia demokracji, to polecieli sobie na Maderę.
Newsweek nazywa Julię Nawalną „królową śniegu” i przytacza porównanie do żon dekabrystów, które z własnej woli towarzyszyły swym skazanym mężom na Syberii. W kontekście jej obecnego wyjazdu do Niemiec, takie komplementy nie wyglądają na adekwatne i tym bardziej Putin nie ma powodu do żadnych koszmarów. Z drugiej zaś strony, władców Rosji uważa się często za dziedziców Czyngis-chana, któremu przypisuje się osobliwą definicję szczęścia, mającego polegać na „pokonaniu wrogów i popędzeniu ich przed sobą, odbieraniu im ich bogactw, rozkoszowaniu rozpaczą, gwałceniu ich żon i córek”. Gdyby Putin rzeczywiście był następcą Czyngis-chana, to raczej żona i córka Nawalnego powinny mieć koszmary. Chyba że to Nawalny jest tym Czyngis-chanem?
Na domiar złego, Grigorij Jawlinski, znany działacz opozycyjny i przywódca liberalnej partii Jabłoko, skrytykował Nawalnego stwierdzając, że to “jednoosobowy przywódca, który koncentruje się tylko na sobie”. Jak też: “demokratyczna Rosja, szacunek dla człowieka, wolność, życie bez strachu i bez represji są nie do pogodzenia z polityką Nawalnego. To są zasadniczo różne kierunki”. Sam Nawalny był kiedyś członkiem partii Jabłoko i został z niej wyrzucony za „szkodnictwo polityczne”. Kilka dni po wygłoszeniu tej opinii, tenże Jawlinski, być może pod naciskiem sponsorów, przeprosił za te słowa, ale co powiedział, to powiedział.
Na koniec jeszcze, na dzień przed datą tego wątpliwego walentynkowego protestu, ogłoszonego przez Julię Nawalną, nastąpił szczególnie silny atak złej pogody. Przyszedł duży mróz i silny wiatr, a Moskwę przysypała warstwa śniegu o grubości aż 60 cm., czego nie notowano od 1973 roku.
Podczas takiej pogody mało komu chciało się na ulicy świecić smartfonem z jakiegoś dziwnego powodu. Tak to, nawet sam generał Zima zainterweniował po stronie Putina.
Stanisław Lewicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy