Dr Jarosław Rzepa, poseł na Sejm RP, członek Koalicji Polskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego (fot. L. Wątróbski) |
-Jak widzi Pan dziś kondycję
polskiego rolnictwa?
-Polskie rolnictwo podzielić trzeba na 2 części. Na rolnictwo towarowe, które produkuje i z którego ludzie dobrze żyją. Niestety takich gospodarstw jest u nas tylko około 300 tysięcy. Wszystkich natomiast, zarejestrowanych w Polsce, jest około 1,5 miliona. Oznacza to, że mamy 1,2 miliona gospodarstw socjalnych, których właściciele pracują także poza rolnictwem. Dla nich rolnictwo nie jest głównym dochodem. I to jest sytuacja bardzo dziwna. Bo to są rolnicy, którzy muszą dorabiać, bo ze swojej pracy w polu nie mogą się utrzymać. Dotyczy to głównie rolników, posiadających gospodarstwa o niewielkiej powierzchni - wielkości do 5 czy 10 hektarów – głównie w świętokrzyskim czy Małopolsce. Tam ziemie są rozdrobnione i brakuje specjalizacji.
-Dzisiaj gospodarstwo, z
którego można normalnie żyć, to gospodarstwo…
-...
powyżej 100 hektarów. I takie gospodarstwa są głównie w województwie
zachodniopomorskim. Mamy tu najwyższą średnią krajową ich powierzchni wynoszącą
ponad 30,5 hektara. Jest porównywalne z tym, co mają po drugiej stronie granicy
nasi niemieccy sąsiedzi. Takich właśnie gospodarstw mamy w naszym województwie
stosunkowo mało, ale ich powierzchnie są duże. Pozostałe, w ilości 26 tysięcy,
to gospodarstwa żyjące z dopłat...
-...podobnie jak całej w
Polsce...
-… nazywamy je rolnictwem
socjalnym żyjącym z pomocy państwa, które w postaci czy to 500+ czy innych
socjalów wzmacniają ich budżet. Rolnicy ci żyją z dnia na dzień, nie myśląc o
dalszym rozwoju czy specjalizacji ani zakupie nowego sprzętu...
-Wróćmy jednak do gospodarki
towarowej...
-Mamy tu nadal duże zawirowanie na rynku. Największe jeśli chodzi o trzodę chlewną. Wynika to głównie z ASF (afrykańskiego pomoru świń). Choroba ta pojawiła się w Polsce w 2014. Były to słynne dziki, które nam rzekomo podrzucili z Białorusi. Wtedy to, jeszcze za naszych rządów, tylko 3 powiaty na Lubelszczyźnie i Podlasiu były nią dotknięte. A dziś ASF mamy już praktycznie w całej Polsce. Taki stan rzeczy doprowadził do wybicia bardzo wielu stad. A taki stan rzeczy jest zły. Bieżąca np. cena żywca w tzw. niebieskich strefach zapowietrzonych wynosi 2,40 zł za 1 kg, przy poziomie opłacalności wynoszącym ok. 5 zł – czyli poniżej kosztów. I dlatego polski przemysł dzisiaj, zajmujący się trzodą chlewną, pracuje poniżej kosztów. Pytanie rodzi się samo: jak długo może to jeszcze potrwać? Tu trzeba działać szybko i coś wreszcie z tym zrobić.
-Jakie jeszcze
inne pilne zmiany stoją dziś przed polskim rolnictwem?
-Swego czasu
pozbyliśmy się matecznika lochy (macior)– dorosłych samic
świni domowej użytkowanej rozpłodowo. Skutkiem tych
decyzji 40% wszystkich prosiąt ściągamy obecnie z Danii lub od duńskich
rolników mających w Polsce duże fermy. Oni sprytnie nas wymanewrowali. Jedna z
takich ferm znajduje się pod Szczecinem i liczy ponad 5 tysięcy macior, co daje
w ciągu roku dużą wielokrotność prosiaków. Uważam, że polska trzoda przeżywa
bardzo trudny moment.
Innym trudnym
momentem dla naszego rolnictwa była tzw. Piątka Kaczyńskiego z
ubojem rytualnym, który może przynieść nam w eksporcie około 10 mld zł
rocznie - 6 mld z drobiu i 4 mld zł głównie z wołowiny.
Obecna ekipa
rządząca, spoglądając na nią z perspektywy krajów Europy Zachodniej, jest dobrą
ekipą, bo niszczy polskie rolnictwo towarowe. Rolników tych uważa ona za ludzi,
którym się dobrze powodzi i którzy na nich w przyszłości głosować nie będą,
choć nigdy się do tego oficjalnie nie przyzna. Ciekawy jest tu też fakt
mianowania Grzegorza Pudę na ministra rolnictwa - człowieka, który głośno
popierał projekt tzw. Piątki Kaczyńskiego, który to nie został nawet
zgłoszony do głosowania. Człowieka, który niszczy polskie rolnictwo spotyka w
nagrodę awans na ministra. To jest zupełnie niezrozumiałe.
I kolejny
przykład. Jesteśmy obecnie największym producentem drobiu w Europie. Nasze
zakłady przetwórcze „Drobimex” w Szczecinie, handlujące z ponad 30 krajami
świata, przynoszą roczny obrót w wysokości ok. 900 mln zł. Z tego 70 % to
export, a pozostałe 30% to jest kraj. I z tych 70% exportu – 70% to
jest ubój rytualny. Jeżeli by go nie było, to ich już nie ma. A pracuje tam ok.
800 osób i nie wiadomo, ilu musieli by zwolnić? To byłyby naprawdę ogromne
straty. Udało się jednak ten zły, robiony bez żadnych konsultacji i w pośpiechu
pomysł odrzucić i wszystko funkcjonuje jak dawniej. Dobrze, że ta ustawa trafia
na dziś w całości do kosza.
Takich przykładów mamy w
Polsce dużo więcej. Nie wspomnę już tu np. o stadninie koni w Janowie
Podlaskim.
-Czy takich nieprzemyślanych
„kwiatów” mamy więcej?
-Oceniając z perspektywy minionego czasu należy powiedzieć, że nieskonsultowanych z rolnikami projektów było dużo więcej i zrobiły one naprawdę wiele złego. Wspomnę o ostatnich licznych protestach w Polsce – w tym o 3 duże w Warszawie. I dopiero w Senacie, po ich publicznym przesłuchaniu, udało się nam je odrzucić.
Kolejnym przykładem jest sprawa soi w Polsce. Jej uprawa, podobnie jak w większości krajów europejskich, jest zakazana. Zakaz ten dotyczy uprawy roślin genetycznie modyfikowanych oraz ich sprowadzania. Mamy tu do czynienia z jednym ważnym problemem dotyczącym drobiu, a w mniejszym stopniu trzody. My sprowadzamy do Polski rocznie 4 mln 300 tys. ton śruty soi genetycznie modyfikowanej. To jest wysoko wartościowe białko, które służy nam do produkcji paszy dla zwierząt. W Polsce mamy mało odmian soi, a jej uprawa jest u nas dość zawodna ze względu na polski klimat. Soja potrzebuje dłuższego okres wegetacji. Soja to przecież typowo ciepłolubna roślina – tak jak np. papryka. Szukamy więc ciągle alternatywy, aby zastąpić ją innym białkiem. Badania trwają. Takich aminokwasów dla drobiu (a szczególnie dla indyka) jakie ma soja trudno znaleźć w innych roślinach.
-W Polsce
kilka lat temu podjęto próbę stworzenia programu białkowego…
- … to była
próba podjęta jeszcze za naszych PSL-owskich rządów. Nauka miała odpowiedzieć
na pytanie, co zrobić, aby znaleźć dobrą alternatywę na produkcję białka, które
zastąpiłoby soję genetycznie modyfikowaną. Życie szło jednak swoją drogą i
przez kilka ostatnich lat wprowadzono dodatkowe opłaty dla roślin strączkowych
grubonasiennych. I okazało się, że w ostatnim roku wyprodukowano zaledwie 300
tys. ton wobec potrzebnych nam 4 mln 300 tys. Oznacza to, że ciągle nie
jesteśmy na taką dywersyfikację przygotowani. Jesteśmy więc zmuszeni, co kilka
lat, przedłużyć memorandum na sprowadzenie tej genetycznie modyfikowanej soi.
Ostatnie memorandum skończyło się w styczniu roku 2021. W międzyczasie cena soi
poszła do góry. Złożyliśmy więc, jako PSL, propozycję ustawy o potrzebie
przedłużenia tego memorandum na kolejne 4 lata, na możliwość dalszego sprowadzania soi do
Polski. Rządzący zaproponowali 5 lat, ale ostatecznie zdecydowano na 2 lata.
-Skąd bierze
się taka niefachowość?
-Brakuje
kadry, a te które rządzą rolnictwem są bardzo słabe. I jeśli mają nawet
najlepsze intencje i chcą zrozumieć jakie mechanizmy funkcjonują w polskim
rolnictwem, to nie są zupełnie w stanie zaproponować żadnych dobrych rozwiązań.
PiS obiecywał też zrównanie dopłat dla rolników. Niestety takich dopłat nie ma
i nie będzie. Zapowiada się nawet ich obniżenie.
Mamy unijną perspektywę 2014 –2020, która się kończy. Jesteśmy na ostatnim 27 miejscu w Unii Europejskiej jeśli chodzi o wydatkowanie środków na program rozwoju obszarów wiejskich.
-Czego można się tu więc obawiać?
-Na dziś mamy zakontraktowanych
około 75% środków, ale wydatkowanych i rozlicznych tylko 55%. A jesteśmy w
ostatni roku tej perspektywy. Jeśli zostało jeszcze 25% do zakontraktowania
tego procesu, a następnie rozliczenia (co jest mega trudne) oraz 55% już
wydatkowanych to boję się, że możemy nie zdążyć. Jeśli tak się stanie, to
będzie wskazywać na nieudolność tego rządu. Bo jeśli ja widzę, że pieniądze nie
idą, to robię wszystko, aby je przerzucić tam, gdzie je można wykorzystać.
-A co dzieje się ze stworzonymi przez PSL grupami producentów rolnych?
-Takie grupy stworzyliśmy kilka lat temu z
myślą, aby nauczyć rolników - najpierw wspólnego zakupu nawozów czy środków
ochrony, a następnie wspólnej sprzedaży produktów rolnych, bo razem można
negocjować dobre ceny. Ale polski rolnik, to człowiek trochę nieufny. I
najlepiej jakby miał swoje maszyny, na swoim podwórku i był zupełnie
niezależny. To jednak nie jest dobre myślenie. Jeżeli bowiem jest kombajn, to
lepiej aby on pracował w dłuższym czasie i na maksymalnie dużym areale - niż
tylko na 20, 30 czy 50 hektarach i u jednego tylko rolnika. Bo wtedy jest to
droga maszyna dla wszystkich.
Następnie
nauczalibyśmy ich wspólnego zakupu magazynów, w których gromadziliby
wyprodukowane produkty. A na samym końcu, jak rolnicy wszystko by to już
opanowali, to chcieliśmy, aby zaczęli wchodzić w przetwórstwo. Staliby się
wówczas właścicielami ferm, które przetwarzały by ich produkcję i pozwalały im
dodatkowo zarabiać. Kiedy jednak PiS objął władzę to zlikwidował grupę
producentów, którą nam udało się stworzyć. Oskarżył jednocześnie tych rolników,
że stworzono tę grupę wyłącznie w celu wyciągnięcia pieniędzy z Unii
Europejskiej.
I dzisiaj –
niestety, w żaden sposób nie można nikogo namówić w Polsce do tworzenia
podobnej grupy producentów. Ten ciekawy pomysł na razie upadł. A szkoda, bo
tylko taką metodą można budować i rozwijać polskie rolnictwo. Polski rolnik
musi mieć stabilne źródła dochodu.
-Waszą
kolejną propozycją, którą obecny rząd podważył była energia odnawialna…
–... czyli
wiatraki. Każdy rolnik chciał je mieć na swoim terenie, bo za każdą taką wieżę
otrzymywał rocznie ok. 30 tys. zł. Ale to się zmieniło w roku 2016 decyzją
PiSu, który zamroził tzw. ustawę wiatrakową. I co się z tego powodu stało? To,
że zapłacimy w tym roku 8 mld zł Unii Europejskiej za brak zielonej energii.
Opłata ta spowodowana jest naszym wcześniejszym zobowiązaniem, że do roku 2020
zużywać będziemy 15% energii zielonej. Tego jednak rządzący nie zrobili,
dlatego musimy płacić. Nie dotrzymanie umowy kosztuje sporo.
Mamy wprawdzie
zielone światło na budowę farm na morzu. Podjęliśmy decyzję i przyjęliśmy
odpowiednie przepisy o ich budowie. Ale od zielonego światła do realizacji tego
projektu miną jeszcze prawdopodobnie długie, długie lata. I tak np. w
Szczecinie została zlikwidowana, wiosną 2020 roku, fabryka mająca produkować podstawy
pod morskie farmy wiatrowe. To o czym my rozmawiamy? Inwestycje na polskim
morzu szacuje się na ok. 80 mld zł. Ale to musi potrwać jeszcze kilka lat.
Gdybyśmy nie ustawa wiatrowa roku 2016
takich problemów by nie było i mielibyśmy wspomniane 15% energii zielonej i nie musieli płacić 8
mld zł Unii Europejskiej za jej brak.
-Czy znaczy
to, że polskie rolnictwo przez ostatnie lata podupadło?
-... zwłaszcza rolnictwo towarowe. Natomiast wyborczo sprawujący
władzę osiągnęli zamierzony cel i się cieszą. Sypnęli bowiem do kieszeni tym,
którzy niewiele produkują, a ci ich chwalą. Pozostali zaś, którzy produkują
mają ciągle problemy. Ale jest ich niestety ciągle mało i nie mają dużego
wpływu na wyniki wyborów. Obawiam się, że polskie rolnictwo, z tym rządem i tym
sposobem myślenia, długo już nie pociągnie. Dziś idzie do przodu tylko rozpędem
chęci, szansy eksportu czy masą bezwładności. Brak empatii do dzisiejszego
rolnictwa u rządzących nie daje szans na jego normalne funkcjonowanie.
-Jest Pan
ogrodnikiem, absolwentem Akademii Rolniczej...
-Magisterkę
robiłem z roślin ozdobnych, a doktorat z warzywnictwa. Przez 11 lat po studiach
pracowałem w stacji doświadczalnej w Szczecinie Dąbiu, na styku nauki i
praktyki. Robiłem tam badania. Sprawdzałem czy to co nauka stworzyła, sprawdzi
się w mikroskali. Sprawdzałem i rekomendowałem warzywa do hodowli, takie jak:
pomidory, kapusty czy kalafiory.
Obecnie mam
też działkę rekreacyjną, którą uprawiam. To mi sprawia dużą przyjemność. Mam na
niej trochę warzyw i roślin ozdobnych, które testuję. Mam to już chyba we krwi.
Ale praca posła i prezesa PSL (w naszym województwie) jest absorbująca i
wymagająca. Muszę spotykać się i rozmawiać z ludźmi, co sprawia mi dużo
satysfakcji. Mam dużo kontaktów z wójtami i burmistrzami, co zajmuje mi mnóstwo
czasu. Zawsze rolnictwo i sprawy wsi były mi bardzo bliskie. Jestem typowym posłem z terenu,
który lubi kontakty z ludźmi.
-Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał Leszek Wątróbski
_________________
*Jarosław Michał Rzepa, samorządowiec, urzędnik i ogrodnik, doktor nauk rolniczych, od 2013 do
2019 członek zarządu województwa
zachodniopomorskiego, obecnie
poseł na Sejm IX kadencji. Wcześniej, od 1997 pracował w Stacji Doświadczalnej Oceny Odmian w
Szczecinie Dąbiu. W 2008 przeszedł do pracy w Urzędzie Marszałkowskim
Województwa Zachodniopomorskiego, gdzie od 2008 do 2011 kierował Wydziałem
Rolnictwa i Ochrony Środowiska, a
następnie od 2011 do 2012 – Wydziałem Rolnictwa i Rybactwa. Członek Polskiego
Stronnictwa Ludowego.Od 2011 –
prezes zarządu wojewódzkiego zachodniopomorskiego PSL oraz członek Rady
Naczelnej tego ugrupowania. W 2012 – w Naczelnym Komitecie Wykonawczym PSL. Pierwszym od 1993 polityk PSL, który został wybrany do
Sejmu z okręgu z siedzibą w Szczecinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy