Ostatnio, z własnego wyboru okoliczności mieszkam i żyję w całkowitej izolacji - właściwie wszystko robię sam. Od nieznanego początku – do niepewnego końca. Tylko czasami, nocy snami - bywam z innymi ludźmi, znajomymi z przeszłości – w ułomności podświadomości.
W wymiarze apokalipsy trójcy: samotności - świadomości - codzienności. Jedyne co w sumie robię dużo i codzień, to piszę notki moich myśli albo spaceruję, zajmując się także i głównie jednym: rozmyślaniem. Analizuję swoje życie, dokonania: sukcesy i porażki. Tych drugich mam więcej.
Myślę też o ludziach bliskich (rodzinie), znajomych oraz nieznajomych, których codzień, lub od święta - ale zawsze i nie przypadkiem, spotykam na ulicy, na mojej drodze życia.
.
Myślę o czasie byłym, o teraz, o jutrze; o przemijaniu i świecie, z którego niedługo przyjdzie mi odejść. A dokąd pójdę czy dokąd mam iść – nie wiem. Myślę o rzeczywistości w pojęciach teraźniejszości i jaka z tego może wynikać konkluzja. Nawet tą najbliższą czy też nieznaną.
Potem nocą siadam i robię notatki; opisuję swoje analizy; szukam drogi rozwiązania przyszłości; tego co będzie. Wszystko to, dzieje się w czasie – „teraz” – a będzie istnieć tylko w czasie i realiach przyszłości. Docelowo w marzeniach Nieśmiertelności.
Od nieznanego dawna... staram się w oparciu o rozmyślania stworzyć własną filozofią – która będzie moim przekazem - Moją Misją Życia. Ten przekaz, to jedyne, najważniejsze co mi zostało do zrobienia, jako spuścizna mego istnienia – tutaj, na naszym padole. Konkluzje są różne; jest ich wiele... ale o tym w niedziele, albo potem...z łomotem.
Plac Zamkowy w Warszawie. Fot. A.Zienowicz (Wikimedia commons) |
Reminiscencje z Warszawy... Filozofia Polska – Polaka- Rodaka spoza zagranicy.
Warszawa, Stare Miasto w pogodny, gwiaździsty wieczór; kolorową wiosną, albo chimerycznym latem - nawet zimą; szczególnie zaś...jesienią złotą - ciepłą polską, wygląda zawsze ciekawie, interesująco.
Zygmunt III Waza, (winowajca przenosin stolicy...z grodu Kraka do miasta Varsa i Sawy; ale bez: Wawelu, Dzwonu poprzednika Zygmunta (Starego) i grobowców Katedry, bez Mariackiego i kościołów, ale za to bliżej Szwecji), od dawna już stoi na kolumnie. Trzyma się krzyża, tudzież miecza, już z dawien i od dawna, patrzy z góry na tłumy przechodzące wokół:
raz w tę i w tę... a potem w kółko i nazad - dookoła.
Zmieniają się mody i nastroje, liderzy, elity i masy, mieszkańcy, bywalcy i okupanci, a Król niezmiennie, niewzruszenie stoi. Skała ostoi. Raz tylko, parę lat poleżał, w czasie dwóch okupacji z zachodu i wschodu; potem jednak został podniesiony- z powrotem, na górę tam wysoko – przez przeciwników monarchi ale w procesie restauracji. Jak długo tam - na szczycie placu pozostanie, pokaże następna wojna.
Na dole, na padole: ludzie żyją; jedzą i piją; bawią się, śmieją, kłócą, całują, przytulają, targują oraz niszczą, zabijają - i tak...bez zmiany od wieków. A gdzie w tym wszystkim logika; gdzie pokój obiecany... tego nikt nie wie, nawet on – Zygmunt III - co na wieczność, niewzruszony, niezmiennie patrzy.
Zawsze kiedy jestem w Warszwie, codziennie przychodzę tam, na plac przywitać się z nim - Zygmuntem. Wprawdzie dopiero trzecim... ale cóż; jak wiem pierwszy i drugi nie mają nigdzie pomnika. I chyba stracili, wszelkie ku temu szanse. Pierwszy żył długo; był wielki ale zawsze stary, niewielu też już pamięta o jego zasługach. Minęły... Drugi August czyli Boski, odszedł w niesławie - po życia zabawie; zniszczony chorobą zwaną wtedy... zabawnie...- francuską a w dodatku bez uznanego potomstwa.
Zygmunt ten drugi, swoją głupotą krótkowzroczności, niestety przypieczętował upadek dynastii, tej najwspanialszej w historii Polski - a 200 lat później...śmiertelny rozkład całego kraju- w następstwie demokracji i wolnej elekcji. Kilka wieków potem, nie pomógł pozytywizm; nie pomogła też sanacja...
Patrząc na kolumnę, przychodzą mi do głowy różne dygresje...na czasy obecne. Wielu mamy dziś polityków i „histeryków”, na wysokich stanowiskach hierarchii państwa a wszyscy oni rządzą krajem za pomocą wspólnego mianownika: nocnika – własnych, doraźnych interesów. Resztę, zwłaszcza kraj i ludzi, których polityct reprezentują - mają to głęboko...a gdzie...? W dupie.
Kwestia czasu jest nawet bez znaczenia. Czas, przemijając przecież niszczy, zabija wszystko dobro. Nie ma rzeczy niezniszczalnych – w wymiarze czasu i przemijania.
Polska upadnie wkrótce znowu, albo po prostu zniknie - jako Polska. To się stanie.. a kiedy... jest kwestią czasu. Ale czy Polska jeszcze kiedykolwiek będzie miała szansę aby się wyzwolić, odrodzić?
Wiem, że NIE. Albo wiem, że nic nie wiem.
Z drugiej strony, jakie to ma znaczenie...na codzień, dla każdego? Kto jest okupantem a kto sędzią. Jak ma na imie Twórca a jak Kat, który zakończy nasze marzenia o wieczności chwili - na teraz. Najgorszym, obecnie modnym trendem globalizmu - jest degradacja wszystkich pojęć i dodatnich wartości ludzkich; narodowych i społecznych. Brak autorytetów, i elit wzorców dla ludzi...
Elity pieniądza to przekleństwo - anatema ludzkości.
Wracając na ulice stolicy: najczęsciej chodziłem tam elegancko ubrany. Kiedyś poszedłem na spacer ubrany na luzie. Zamiast spodni miałem dresy; kurtka skórzana, była ciepła choć mocno już... zużyta. Przeszyta wiatrami, niepogodami ale na spacer w ciemności, ideał.
Choć oczywiście, przebłyski/lux-y latarni, zdradzały niedostatki stroju. Mogły też...sposobami analogii -sugerować niedostatki kieszeni.
Stare Miasto, zwyczajowo było przepełnione gwarem różności i mijającymi nieuchronnie spieszącymi się ludzmi, w pogoni za czasem. A ludzi było co niemiara i jak zwykle wtedy, całkiem nieprzypadkowo...wielu żebraków po prośbie.
Dwóch „obserwańców”, podeszło do mnie z pytaniem... o jałmużnę na wieczorową ulicznicę.
Czyli flaszkę trunku pod boczek. Jeden zaczął dość zwyczajowo: stwierdzeniem, że on...to właśnie...: „zbiera datki na kapelusz i szmatki”. „A jak coś zostanie i na tym stanie - to zapłaci też może, w pokorze - za flaszkie, jakiejś ognistej wody”. Drugi jednak obejrzał mnie dokładnie. Pouczył szybko pierwszego - aby nigdy nie pytał „swojego”. Drugi widocznie albo instynktownie wyczuł we mnie...biedaka, żebraka. Rzeczywiście, nie miałem ze sobą pieniędzy. Wieczorem wychodzę zawsze celowo bez grosza - bo tylu jest wokół żebraków:
głodnych i spragnionych. Zawsze bowiem... wszystko co mam – to rozdaję.
Bo kiedy widzę duszę, a może i ciało w potrzebie, jeżeli nawet jest to ukrywanym kłamstwem ale ktoś... musi się napić...piwa nie umiem i nie mogę powiedzieć: NIE. Nie mogę też kłamać, choć ten grzech w przeszłości, pewnie nie był mi obcy...
Zawsze wydawało mi się, że żebraka poznać można po wzroku, wyrazie twarzy i okrągłości ciała. Czy jest więc ze mną tak już źle? Jeżeli bowiem obcy, choć całkiem nieznajomy tak świetnie mnie podsumował – to cóż dopiero dawni znajomi; przyjaciele, żona, dzieci. A może przyjaciół dawno już nie mam, jak też i żony a dzieci...poszły w swój świat, niezrozumiały.
Dawni znajomi nie dzwonią, powoli znikają, częściowo wolą natury ale najczęściej w własnej woli.
Bo przecież dzisiaj... tylko wartości czysto materialne, decydują o moralności i uczuciach.
Komuż też mogą być potrzebne: moje problemy czy też stare ciało – nawet gdyby ono jeszcze chciało... Nic więcej, przecież nie mogę już im dać, prócz uczuć i duszy – a tego...NIKT, dziś już nie chce. Ale...Moja obecna wizytówka twierdzi: Kupuję radość i święta – jako pokarm dla ducha i ciała. Chętnie sprzedam albo pozbędę się koszmarów smutku i codzienności.
Mała, jeszcze jedna dygresja na marginesie ogólników moich myśli. Na ulicach Warszawki, w ciągu dnia - żebrzą głównie Cyganie, wieczorem i nocą Polacy. Widocznie w obecnym dobrobycie, ta właśnie aktywność społeczna, jest podzielona na zmiany. Ci co mają – chodzą to restauracji, kina, teatru albo oglądają cuda i wianki telewizyjne. Ci co nie mają ale jeszcze wierzą – to żebrzą. Bardzo dziwny jest dzisiaj ten świat i ciągle się zmienia.
Moim zdaniem na coraz gorsze ale ja...jestem z innej bajki i globu. Tutaj, mimo jakiejś tam nawet podobizny; kości i narządów - obleczonych jeszcze jakąś, choć pomarszczoną czasem skórą - czuję się całkiem obco. No i Ludzie... w ogóle przestają rozmawiać i komunikować się... miedzy sobą - bezpośrednio. Rozmawiają przez i za pomocą telefonu, internetu, facebooka i mediów. Wszystko co znałem i doświadczyłem jako ludzkie dobro zamiera - w wymiarze czasu przyszłego. Bardzo nie lubię używać prostactwa i wulgaryzmów ale tego nie da się inaczej podsumować - zdefiniować po Polsku i absolutnie precyzyjnie:
Całkiem popie....ony, już jest ten "nasz" Świat, ta Polska i Ludzie.
Kiedy to mówię jestem trzeźwy. Nigdy zresztą pamięcią nie byłem pijany, chyba że głopotą.
Wszystko zmierza donikąd, w nicość umierania wszech wartości, znanych minionej Cywilizacji. Nikogo to też nie obchodzi. Wszyscy instnktownie wiedzą...że zbliża się KONIEC.
Na dziś trzeba zrobić Rachunek Sumienia - i znaleźć odpowiedź na pytanie:
CO DALEJ?
(pisane w maju 2019 roku)
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy