AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 93.
Jak wspominałem, zawsze kochałem wodę, morza i oceany. Zawsze wydawało mi się, że na morzu łatwiej można, pełną piersią poddychać; poczuć się tam prawdziwie swobodnym, między niebem pełnym słońca i gwiazd a bezmiarem wody w ciągłym ruchu. Uwielbiam zwłaszcza podróże statkami pasażerskimi, uważam, że to najlepszy sposób zwiedzania świata...no i robi się to wszystko...razem z własnym pokojem, łazienką. Na statkach pasażerskich i w swoich podróżach życia spotkałem wiele znakomitości i znanych osób: wymienię kilka nazwisk.
I tak w czasach swojej świetności biznesowej w Australii, poznałem się dość dobrze z wieloma politykami i największymi biznesmenami (tamtych czasów) kraju:
- Premierzy (Malcolm Frazer, Bob Hawke, Paul Keating, John Howard, Neville Wran; Nick Greiner);
- Ministrowie: Paul Collins, Michael Yabsley, (który poznał mnie z wieloma osobami, m.in z byłym Premierem Malcolm Turnbull),
- Australijscy Biznesmeni: Robert Holmes a Court; John Elliott; Alan Bond, Richard Pratt; Dick Smith, Gerry Harvey, Larry Adler; Rene Rivkin; Richard Branson (British) - i wielu, wielu innych.
Nie będę oczywiście opisywał wszytkich – to osobna publikacja, na miarę innych czasów...
Jako ciekawostkę podaję, że Elon Musk, był urodzony tego samego dnia co ja: 28.06 (innego roku)... Niedawno widziałem z nim jakiś wywiad, w którym stwierdził, że 28.06...to wyjątkowy dzień roku... Dzień Geniusza.
Znałem osobiście również, większość polskich polityków i bizensmenów „czasów transformacji” RP, ale o tym już wspominałem.
Kiedyś w 1988 roku, kiedy próbowałem inwestować w USA, byłem na przykład oficjalnie „zaproszony na kolację”... z Ronaldem Reganem i Georgem Bushem (seniorem). Byłem nawet dumny z tego, bo moi wszyscy znajomi biznesmeni oraz ludzie w biurze...bardzo jakoś mnie podziwiali... Potem jak się okazało, był to zwykły „trick” – zbieranie funduszy na kampanię wyborczą Georga Busha. Kolacja kosztowała mnie 15,000 USD plus koszty podróży - za krótki i zwykły uścisk dłoni obu Panów Prezydentów...,którzy przyszli na kolację ale na krótką chwilę i zaraz polecieli gdzieś indziej...
Wiele było ciekawych innych spotkań i zdarzeń w moim bogatym (jak dotąd życiu), może kiedyś przy okazji wrócę do tego...ale ta historia poniżej, szczególnie jakoś utkwiła w mojej pamięci...
Pewnego razu w 2005 roku, mój bliski znajomy, który akurat miał problem rodzinny (rozwodowy), zaproponował mi kupno swojego apartamentu na dużym, pasażerskim statku o nazwie „The World”. Przedtem, nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje - wielki statek oceaniczny, „zwodowany” w 2001 roku - pływający po całym świecie ekskluzywny „apartamentowiec”. Poleciałem więc z żoną do Singapuru, gdzie akurat statek zatrzymał się na kilka dni – w podróży dookoła Indochin.
Tak, aby obejrzeć apartament znajomego... zastanowić się nad jego kupnem, a tak przy okazji zwiedzić miasta portowe Malezji, Tajlandii, Borneo, Wietnamu, Kambodży. Wycieczka trwała prawie miesiąc – i była naprawdę niezapomniana, jako podróż po rajach tropiku...ale o tym - przy następnej okazji...
Sam apartament był super, niestety za mały dla naszej rodziny. Były 2 sypialnie...a ja chciałem trzy: po jednej dla: 3 chłopców; 3 dziewczynek; no i dla nas. Zacząłem więc „kompinować” jak to zrobić. Tym bardziej, że cena była przystępna; wprawdzie koszty utrzmania niebotyczne, ale jeszcze wtedy, miałem trochę pięniędzy i żyłem w marzeniach... odzyskania strat (chociaż częściowo) - z Pekao SA...
Cóż...nie wyszło. Ale to - wyszło na jaw i okazało się, parę lat potem.
Najciekawszą jednak rzeczą tej podróży, o której niestety dowiedziałem się już po czasie, była inna sprawa. Obok naszego stolika, zawsze przy śniadaniu, obiedzie i kolacji...siedział facet. Samotny. Ubrany zawsze tak samo: w czarnej T-shirt i dzinsy; chociaż np. na kolację obowiązywały na statku stroje wieczorowe: marynarka, krawat. On jakoś tego nie przestrzegał i nikt nie zwracał mu uwagi. W sumie niewiele też jadł; a jedzenie na statku było naprawdę wyborne. Kuchnie całego świata... Nic też nie pił; przynajmniej jeżeli chodzi o alkohole... Zachowywał się w sumie... dość dziwnie.
Ponieważ jestem osobą towarzyską i ciekawską, na trzeci wieczór podszedłem do niego z lampką szampana... by pogadać. Rozmowa na początku się nie kleiła, pomimo moich starań; w końcu więc zdecydowałem przedstawić się... jako lekarz z Polski, obecnie w Australii, zajmujący się badaniami biomedycyny. Wiedziałem, że to czasami pomaga i rzeczywiście, on na chwilę, jakby się ożywił ale tylko na moment. Natomiast kiedy powiedziałem, że obserwuję cienie jego twarzy...od kilku dni i moim zdaniem, jako lekarza - powodem jego smutku jest jakaś...ogólna choroba. Wtedy on jakoś bardzo szybko posmętniał i oczami jakby zasugerował... żebym sobie poszedł. Zauważyłem więc, że popełniłem gafę...ale przed odejściem zapytałem o nazwisko i tak ogólnie - czym się zajmuje.
Odpowiedział jakby nieco zdziwiony... ”Steve” , a po chwili dodał „Steve Jobs”.
Na to ja:
„Ok, I’ve heard this name somewhere before. Your name is Jobs; but, actually what job, do you do… every day” (OK, Słyszałem już gdzieś to nazwisko, ale twoje nazwisko znaczy praca; co robisz...tak na codzień) –zapytałem; próbując trochę pożartować, własnym poczuciem humoru.
(Nie zawsze to wychodzi).
Steve odpowiedział...
„Oh, well, nothing special...I play with computer programs, designing new technologies and all of that…you know” (A tak, niczym specjalnym...gram, majstruję nad programami komputerowymi’’, tworząc nowe technologie i wszystko wokół - stwierdził nieznajomy...
Przyznaję szczerze, nie bardzo wiedziałem, kim on jest i co robi a ponieważ, nie byłem i nie jestem zbyt mocny w komputerach ani nowych technologiach, zacząłem rozmawiać o jakichś banialukach.
Zapytałem go też jako lekarz o zdrowie...na co on raczej nie zareagował - a w odpowiedzi poprosił - abym opowiedział w kilku słowach o sobie. Powtórzyłem więc, że jestem lekarzem z Polski, ale ostatnio mieszkam w Australii i prowadzę firmę biomedyczną, która zajmuje się badaniami rozmaitych leków..., próbami klinicznymi...
Steve słuchał z zaciekawieniem a po chwili, patrząc w niebo... zapytał:
„Did you hear the name Steve Wozniak (Łozniak)? “Czy słyszałeś nazwisko Steve Wozniak”
Moja odpowiedź była szczera i prosta:
„No, I didn’t hear this name before, although name Wozniak is quite common...in Poland”
(Nie, nie słyszałem tego nazwiska, choć jest ono dość pospolite w Polsce)... potem dodałem -
„Why did you ask me this question…? (Dlaczego zadałeś mi to pytanie).
Steve odpowiedział: „Nothing special...Steve Vozniak, was may friend and a business partner in the past… but we parted few years ago…”(nic szczególnego…Steve Wozniak, był moim przyjacielem i partnerem biznesowym w przeszłości…ale rozstaliśmy się kilka lat temu).
Rozmawialiśmy jeszcze parę minut o rozmaitych sprawach ogólnych; potem spotkaliśmy się jeszcze parę razy ale on gadał nudy...Tylko o programach komputerowych, czego ja bardzo nie kapowałem; w końcu doszedłem do wniosku, że jest monotonny i mało ciekawy...no i przestałem z nim gadać...
Przy rozstaniu napisał mi na kartce swój telefon i adres mailowy, ale ja wtedy nie używałem internetu. Kartkę z telefonem, wyrzuciłem gdzieś w kąt zapomnienia; przechodząc do codzienności.
Kilka tygodni później, po powrocie do domu, siedzieliśmy ze znajomymi przy kolacji, opowiadając o naszej ostatniej podróży statkiem „The World”; a potem żona pokazywała różne zdjęcia z wycieczki. Nawet nie wiedziałem, że zrobiła parę zdjęć – kiedy rozmawiałem ze Stevem Jobsem...
Mój znajomy, oglądając te zdjęcia...zakrztusił się i zaniemówił...a kiedy doszedł do siebie zapytał mnie z wielkim przejęciem w głosie... Rozmowa była mniej więcej taka:
„Richard, how do you know this guy... there…”(Richard, skąd ty znasz tego faceta…tam…) - zapytał. Opowiedziałem:
“Well…I just met him on the ship “The World”; talk to him few times, but he was boring, all the time talking about computer programs…I am not interested in this, why do you ask me this question…?
(Tak, właśnie spotkałem go na statku The World, rozmawiałem z nim parę razy, ale był nudziarzem, gadał tylko o programach komputerowych, co mnie mało interesuje – dlaczego mnie o to pytasz?)
“ Do you know his name…? (Czy znasz jego nazwisko…?) Zapytał znowu...
“Yes, I do know his name…Steve Jobs…”(Tak, znam jego nazwisko…Steve Jobs) – Odpowiedziałem...
“And…do you know…who he is…” (I...czy ty wiesz…kto to jest…?)- Zapytał -
“No I don’t…really…he works as a computer programmer… or something like that, so what?
(Nie, tak naprawdę…nie; on pracuje jako programista komputerowy, czy coś takiego…a więc?
“Richard…I don’t believe that…Steve Jobs is the genius; creator; the boss of Apple…he is one of the richest man in the world and…I don’t believe that you don’t know him or you didn’t hear about him...
(Richard, nie mogę uwierzyć w to. Steve Jobs - jest geniuszem, założycielem, szefem Apple; on jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie; nie wierzę, że go nie znałeś i nigdy o nim nie słyszałeś...)
Kilka dni potem przeczytałem w Internecie, chyba w Google, historię życia Steva Jobsa, Apple i wiele innych rzeczy w temacie. Dowiedziałem się wtedy, że był chory na raka trzustki, że był po operacji wątroby itd.
Od tamtej pory zacząłem się nim interesować; niestety nie miałem już jego namiarów – a swoich mu nie dałem... To jedna z największych głupot jakie w życiu popełniłem...No cóż...
Jak dowiedziałem się potem, Steve wygrał wiele bitew w swoim płodnym życiu ale musiał się poddać w końcu - swojej własnej wymagającej trzustce, która podobno nie lubiła jabłek (Apples)... No i węglowodanów. A kiedy przestała produkować insulinę, zaczęła się złośliwie przekształcać w raka. Nawet mój znak zodiaku, nie był w stanie pomóc...nie było kontaktu.
Chociaż wtedy - to całkowicie głupio zbagatelizowałem...
Gdybym...coś wiedział wtedy o Apple i Steve Jobsie; gdybym we właściwym czasie zapytał, dowiedział się od niego o jego problemach zdrowotnych; gdybym mu także powiedział, o naszym rewelacyjnym leku na raka trzustki – może jego...a może i moje życie ułożyłoby się inaczej...
Gdybym miał takiego pacjenta i gdybym go skutecznie wyleczył, uratował życie...kto wie...
jaka by teraz była moja i jego teraźniejszość... A tak nasz cudowny lek, z powodu braku moich możliwości finansowania prób klinicznych – poszedł do lamusa (na półkę niebytu) – w ramach tzw. „globalnej strategii” - dużej firmy farmaceutycznej...
Wiem, że takie „gdybanie”, w życiu nie ma większego sensu ale... zawiodła mnie tutaj całkowicie moja intuicja – lekarza i biznesmena a może najbardziej wizjonera – oportunisty.
Geniusz i życie Steva Jobsa, zakończyły się zatrzymaniem akcji serca i oddechu – w wieku 56 lat...
Wiele razy potem, słuchałem w ciszy samotności, ostatnie słowa, które powiedział przed śmiercią Steve: „Najważniejszą rzeczą w życiu – jest życie i zdrowie” – Jaka to prosta i wspaniała prawda...
Jak bardzo niezbadane są wyroki Nieba – czy też przenaczenia...
Ryszard Opara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy