AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. odcinek 91.
Z Australii – na południowy wschód – poprzez morze Tasmana – 2,000 km. Nowa Zelandia.
Pisząc o Australii oczywiście nie można pominąć Nowej Zelandii, która jest niezależnym krajem, ale też w pewnym sensie częścią Australii. Wiele podobieństw i analogii...
Przepiękny, spokojny kraj, gdzie zieleń drzew i liście jest najbardziej soczysta i kolorowa na świecie. Spędziłem tam blisko rok, z rozmaitych powodów, głównie w nadmorskiej miejscowości Akaroa, blisko Christchurch. Była to nasza baza wypadowa do zwiedzania wyspy południowej. Byliśmy wszędzie, gdzie prowadzą drogi na południe i północ.
Od Picton na górze wyspy do Invercargill na samym dole – trasa ok 1,000 km.
Cloudy Bay i Marlbourough, to tereny wspaniałych winiarni, gdzie trudno być trzeźwym, przy czym wina nie są jedynymi sprawcami dolegliwości. Raczej ludzie i widoki, błękity i pejzaże Inny świat. Daleki od szarości cywilizacji. Naprawdę piękne i malownicze tereny ulokowane pomiędzy wieloma szczytami Richmond Ranges a zatoką białych chmur, pływających w granitach Pacyfiku. Żaden malarz, moim zdaniem nawet geniusz kolorów, impresjonizmu – nie byłby w stanie położyć na płótnie wszystkie odcienie i głębie tych kolorów. A ponieważ to miejsce jest jakby w izolacji od reszty wyspy południowej, ma wspaniały wysublimowany klimat.
To najbardziej słoneczne, najmniej wietrzne i dobrze nawodnione tereny Nowej Zelandii.
Dlatego też wina; szczególnie białe (Savignon Blanc) – są tam przednie, moim zdaniem najlepsze na świecie. W tym względzie... poparła mnie nawet w 2003 roku, najbardziej znana francuska firma produkująca szampany i inne luksusy naszego świata - LVMH (Louis Vuitton/Moët/Hennessy)...,kupując wszystkie winiarnie Cloudy Bay – za olbrzymie pieniądze... Tutaj Francuzi, przenajmnie raż w życiu i interesach mieli rację.
Queenstown i Mt. Cook to tereny dla narciarzy i piechurów. Nigdy nie zapomnę nocy spędzonych w Aoraki - w hotelu u podnóża najwyższej góry Nowej Zealandii - Mt Cook (3,724m); urodził się tam zresztą Sir Edmund Hilary, późniejszy słynny zdobywca największej góry świata Mt. Everest. Tam w Aoraki, niebo jest zawsze czyste, zawsze gwiaździste; najciekawsze jest to, że wszystkie gwiazdy, szczególnie około północy...cały czas migają. To tak - jakby człowiek patrzył na dyskotekę...niebios.
Napewno warto to choć raz, objąć swoim wzrokiem i zastanowić się nad wielkością naszego wszechświata.
Dunedeen i Christchurch to miasta uniwersyteckie i big beatowe, oraz na luzie całkowitym, zapisane do współczesności XXI wieku, według rytmów i melodii, słynnej grupy „pop-rockowej” - Split Enz. Można chodzić ulicami tych miast, tak bez celu i bez sensu, by w końcu znaleźć się we właściwym miejscu – tam gdzie chcieliśmy być od początku.
Nowa Zelandia to mnóstwo ciekawych miejsc. Trzeba tylko mieć czas i uzbroić się w luz.
Moją ulubioną jest południowa wyspa Nowej Zelandii – bliższa naturze i człowiekowi, dalsza cywilizacji.
Warto oczywiście popłynąć statkiem na Milford Sound oraz lodowiec Franza Josepha – ale na to trzeba czasu. Tak cudowne zatoki, wysokie skaliste brzegi zdarzają się...może tylko pośród fiordów Norwegii.
Na samym dole wyspy południowej leży miasteczko Invercargill – dalej jest już tylko Antarktyda. Zatrzymaliśmy się nam w drewnianym hoteliku „Land ends”- (koniec ziemi), z którego ponoć przy dobrym słońcu; (no i paru kieliszkach Pinot Noir) – widać było Antarktydę... Oddaloną zalewdwie o 3 tysiące mil (5,000km).
Wspomnę jeszcze tylko jedno bardzo ciekawe miejsce... na Południowej Wyspie.
Akaroa.
Pojechałem tam pierwszy raz w połowie lat 80-tych, na 4 tygodnie, pracując jako lekarz ogólny - GP (general Practitioner) na tzw. „Locum” czyli zastępstwie innego medyka, który sam zachorował. Moje początkowe wrażenia nie były najlepsze, tym bardziej, że było wprawdzie bardzo kolorowo ale i deszczowo.
To była jesień (koniec maja). Większość dnia (8-20.00) spędzałem zresztą w przychodni, która była w domu. Spałem też, właśnie tam. Praca jak praca - pełna monotonii, aż...pewnego dnia...
Nigdy nie zapomnę pacjenta, który przyszedł do mnie po zaświadczenie potrzebne do przedłużenia prawa jazdy. Spojrzałem na jego kartę chorobową, w której była napisana data urodzenia: rok 1896. Pomyślałem...to jakaś „literówka”, albo może pomyłka w papierach. Facet wyglądał na 60-tkę. Max. A zgodnie z kartą miałby ok 90 lat... Okazało się, że nie. To był właśnie on...
Urodził się w Japonii a podczas II wojny światowej, jako pilot (może kamikadze) „wylądował” ostatecznie w Nowej Zelandii, w Akaroa – i tutaj pozostał. Nazywał się Yen (tak jak waluta Japonii...) – tak do niego się zwracałem. Był w znakomitym zdrowiu. Badanie fizyczne i wszelkie badania krwi w absolutnym porządku... Facet nigdy nie chorował, nie używał nawet np. okularów do czytania czy jazdy samochodem...
Rewela...pomyślałem sobie i zapytałem go, tak z ciekawości o tajemnicę jego stanu zdrowia...
Odpowiedział krótko: najważniejsze w życiu są trzy rzeczy: (do których dodałem swoje medyczne uzasadnienie)
1. Właściwe oddychanie – (jak się okazało, on nauczył się oddychać: 3-4 razy na minutę). To był odruch - nawyk.
2. Właściwa woda – ilość i jakość. (Minimum 3 litry na dobę; woda uprzednio zamrożona).
Woda to przecież 70% masy ciała, w więc jeżeli jej brak, albo jest niedobra – jak człowiek może być zdrowy? A tlen, oddychanie jest podstawą życia. Bez tlenu możemy żyć parę minut.
3. Spacer. Człowiek powinien spacerować – trzy razy dziennie. Minimum 10 kilometrów.
Moim zdaniem - to wszystko prawda. Niby nic nowego, czy nadzwyczajnego, ale... zapamiętałem to na zawsze i... sam zacząłem te zasady stosować i będę to robić przez resztę mojego życia. (O tym będę jeszcze dalej pisał).
Oczywiście wydałem mu zaświadczenie a potem przez wiele lat utrzymywałem z nim kontakt przez pocztę... Pan Yen bowiem, nigdy nie używał komputera ani telefonu komórkowego.
To więc był też powód dlaczego zawsze chciałem wrócić do Akaroa – aby po prostu się z nim spotkać.
Kiedy już właściwie mieszkałem na stałe w Polsce i do Australii jeździłem 2 razy do roku...
(w marcu i listopadzie – miesiecy, których w kraju jakoś nie znoszę). Któregoś dnia, kiedy byłem w Australii, kolega zaprosił mnie na turniej golfowy blisko Christchurch w... Akaroa.
Oczywiście nie mogłem odmówić...pojechałem.
Widziałem się z Panem Yen, codzień. Był nadal w znakomitym zdrowiu, pomimo, że „dobijał setki”. Podczas naszego ostatniego spotkania zauważyłem jakiś smutek w jego oczach; a zawsze był spokojny, uśmiechnięty... mnie też było jakoś dziwnie.
To rzeczywiście to był ostatni raz kiedy się widzieliśmy.
Jak się potem dowiedziałem, w roku 2004 Pan Yen, spadł ze skały do morza i zabił się.
Nikt nie umiał odpowiedzieć na moje pytanie: czy to był przypadek, czy jego świadome działanie. Do końca żył zdrowo i według zasad: codziennie chodził po górach, właściwie oddychał, pił wodę.
W sumie przeżył 108 lat – no i... trzy stulecia. Zahaczył o koniec wieku XIX-go – odszedł w XXI...
Ryszard Opara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy